Cały dzień poświęciliśmy na regeneracje sił oraz umacnianie wejść.
Wraz z uwolnionymi więźniami zaczęliśmy zabijać główne wejście tym, co udało
nam się znaleźć. Ku naszemu zadowoleniu, Jarek zaczynał czuć się coraz lepiej.
Co prawda przez większość czasu był nieprzytomny, a gdy już się budził, to
zaledwie na kilka sekund, ale i tak była to dobra wiadomość.
Chciałem opuścić posterunek, ale na razie było to
niemożliwe. Zuza była jedyną osobą, która znała się na medycynie i potrzebna
była na miejscu. Była też opcja, by zabrać wszystkich do Błoni, ale Iwona na
razie nie chciała rozmawiać o tym pomyśle. Ja nie naciskałem na nią. Dobrze
widziałem, że ta cała sytuacja odcisnęła na niej piętno. Wyglądała na zmęczoną
zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Nie mogłem jednak w nieskończoność
czekać, aż zbierze się do kupy. Musieliśmy działać szybko, bo kłopoty nas nie
opuszczały.
Zombie na tyłach posterunku nadal się tłoczyły i było
ich znacznie więcej, niż poprzedniego dnia. Nie powinniśmy byli strzelać, ale
było już po fakcie. Musieliśmy radzić sobie z tym problemem sami.
- Potrzebujemy pali – stwierdziłem, patrząc na ugiętą
siatkę, na którą nacierały trupy. Te, znajdujące się najbliżej ogrodzenia, były
przyciskane do niego przez pozostałych, a przez to płot działał na nie jak
tarka. Widok postrzępionych twarzy oraz kawałków mięsa na ziemi był ohydny. –
Albo będziemy musieli jakoś odciągnąć to stado, zanim ogrodzenie upadnie.
- Może zwabimy je strzałami? – zaproponował Loska.
- Nie – Pokręciłem głową. – W ten sposób możemy
ściągnąć ich jeszcze więcej, a to ostatnie, czego nam potrzeba. Zrobimy to po
cichu.
- Masz na myśli wysłanie przynęty? – zapytał Oskar.
- Tak jakby. Wracajmy do środka. Stojąc tu jeszcze
bardziej je rozjuszymy.
Loska i Oskar ruszyli do posterunku, ja jednak
jeszcze zostałem na zewnątrz. Patrzenie na zombie przypominało mi, że nie
jesteśmy bezpieczni. I prawdopodobnie nigdy już nie będziemy. Ta zaraza
odebrała nam nie tylko domy, rodziny oraz dawne życie, ale i wiarę. Wiarę, że
jeszcze kiedykolwiek będziemy mogli zasnąć z myślą, że być może to był nasz
ostatni dzień na ziemi. To było straszne, ale prawdziwe.
Gdy wszedłem na posterunek, skontrolowałem Arka i
towarzyszącemu mu byłego więźnia, którego imienia nie zdążyłem poznać. Obaj
byli na straży, pilnując przedniej części budynku. Mimo tego, że nie do końca
im jeszcze ufałem, to postanowiłem dać im broń do ręki. Być może była to czysta
głupota z mojej strony, ale potrzebowaliśmy każdej osoby do walki.
- Widziałeś Iwonę? – zapytałem Arka. Ten drgnął,
najwyraźniej oderwany od swoich przemyśleń.
- Chyba poszła na górę – odparł zaciskając i rozluźniając
dłonie na strzelbie. To był wyraźnie jego tik nerwowy.
- Nie ma żadnych problemów? – Spojrzałem na niego
podejrzliwie.
- Nie. Jest spokojnie – powiedział szybko drugi facet.
Nie wnikałem dłużej. Arek wyraźnie się mnie bał. Nie
mogłem powiedzieć, że nie podobało mi się to, ale nie chciałem też wzbudzać w
ludziach strachu. To nie był dobry sposób na zdobywanie sojuszników.
Iwonę znalazłem w jednym z gabinetów na piętrze.
Kobieta pochylała się nad mapą okolicy i nawet nie spojrzała na mnie, gdy
wszedłem do środka. Zauważyłem, że nakreśliła na mapie kilka punktów.
Posterunek był zaznaczony czerwonym okręgiem.
- Nie możemy tu dłużej zostać – powiedziała.
- O tym właśnie przyszedłem porozmawiać – odparłem,
stając naprzeciw niej.
- Uciec też nie mamy gdzie. Spójrz – Odwróciła mapę w
moją stronę. – To miejsca, gdzie moi przełożeni kazali kierować ludzi.
Wszystkie upadły. Zostały opanowane przez trupy, zniszczone, bądź ludzie
po prostu stamtąd uciekli.
Gdy zobaczyłem zaznaczony stadion w Lesznie z
dopiskiem „spalony”, do
oczu napłynęły mi łzy. Tam miała być moja rodzina. Nie miałem pewności, ale
myśli podsuwały mi obrazy płomieni, ogarniających moich bliskich. Może udało im
się wydostać w porę, ale nie wydawało mi się to prawdopodobne.
- Jest pewne miejsce, gdzie możemy się udać –
powiedziałem przełykając łzy. – Moja przyjaciółka zapewne się tam udała i tam
zmierzaliśmy, zanim pojawiliśmy się tutaj.
- Dokąd? – zainteresowała się kobieta. W jej oczach
błysnęła nadzieja.
- Klasztor w Błoniach. Jeżeli już mamy przeżyć, to
właśnie tam.
Iwona milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając
się nad moimi słowami. Z wyczekiwaniem patrzyłem na nią licząc, że przyjmie
moją propozycję. Razem naprawdę mogło nam się udać, ale wszystko zależało od
niej.
Policjantka wzięła do ręki marker i zaznaczyła na
mapie kolejny okrąg. Na widok Błoni w jego środku, uśmiechnąłem się.
- Więc Błonie?
- Błonie – przytaknąłem.
***
Od samego rana przygotowywaliśmy się do drogi. Całą
broń, którą mieliśmy w magazynie zapakowaliśmy do radiowozu. Co prawda jej
samej było dość dużo, ale to naboje były ważniejsze, a tych było zaledwie kilka
opakowań. Miałem nadzieję, że wystarczą nam do wyjazdu, tym bardziej, że nie
przewidywałem większych kłopotów. Największy znajdował się na tyłach, stłoczony
przy bramie, ale co do tego miałem już plan.
- Nadal sądzę, że powinniśmy jeszcze tu zostać –
powiedziała Olga, gdy wszyscy zgromadziliśmy się na recepcji. – Przynajmniej,
aż Jarek nie poczuje się lepiej.
- I tak wystarczająco długo czekaliśmy –
powiedziałem. – Ogrodzenie nie wytrzyma długo. Tym bardziej, jeżeli trupów
przybędzie i zorientują się, że mogą nas zajść od przodu. A wtedy nie uda nam
się uciec.
- Dobrze, ale w tym momencie nie mamy nawet jak –
kontynuowała Olga. – Radiowóz nie zdoła się przez nie przebić, a nawet jeśli,
to wszyscy się do niego nie zmieścimy.
- Dlatego chciałem wyruszyć na poszukiwanie nowego
auta. Odciągniemy trupy od bramy, a wy będziecie mogli spokojnie wyjechać.
- To brzmi zbyt łatwo – Skrzywiła się Iwona.
- Wiem, ale to jedyny sposób – przekonywałem ją. – Na
pieszo nie uda nam się uciec, tym bardziej, że Jarek nie może nawet stać.
Iwona nadal nie wyglądała na przekonaną, ale na
twarzach reszty widziałem poparcie. Jedynie Olga wyglądała na niezdecydowaną.
- Kto miałby ruszyć na poszukiwania samochodu? –
zapytała Zuza.
- Skoro to mój pomysł, to jasne, że powinienem iść –
powiedziałem. – Jednak przydałaby mi się pomoc i jeżeli ktoś jest chętny, by
iść ze mną, to będę wdzięczny.
- Ja mogę iść – zgłosił się Oskar. Na jego
towarzystwie najbardziej mi zależało. Jego gabaryty mogły okazać się przydatne.
- I ja chętnie pójdę – Loska wstał z krzesła. – I tak
nie mam nic lepszego do roboty.
- Tyle osób wystarczy – powiedziałem. Większa grupa, to
większy kłopot. Musieliśmy działać szybko, ale i nie zwracać na siebie uwagi. –
Wyruszymy za chwilę. Przygotujcie się.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić i ja sam po chwili
ruszyłem w stronę magazynu z bronią, gdzie zostało jeszcze kilka sztuk. Wziąłem
do ręki strzelbę, gdy poczułem czyjś dotyk na swoim ramieniu. Znerwicowanie z
ostatnich dni dało o sobie znać i zareagowałem dość gwałtownie. Na szczęście
stojąca za mną Lena nie została przeze mnie potraktowana kolbą broni.
- Spokojnie, kowboju – Uśmiechnęła się. – Chcesz
zrobić mi tym krzywdę?
- Przepraszam – Zażenowany odłożyłem strzelbę na
półkę. – Jestem trochę nerwowy.
- Właśnie widzę – Lena splotła ręce na piersi i
oparła się plecami o ścianę. – Naprawdę chcesz jechać do klasztoru?
Trochę zaskoczyło mi to pytanie. Gdy wraz z Iwoną
przedstawiliśmy wszystkim nasz plan, nie usłyszałem słów sprzeciwu. Tym
bardziej, że Lena wiedziała już o nim wcześniej i nie miała co do niego żadnych
obiekcji.
- To bezpieczne miejsce – zapewniłem ją.
- W to nie wątpię. Zastanawiam się jednak, czy dobre
dla ciebie.
Teraz to poczułem się kompletnie zbity z pantałyku.
Dziewczyna jakby zobaczyła moją dezorientację i
podeszła do mnie. Gdy jej dłonie znalazły się na moich ramionach, wywołało to u
mnie dziwny przypływ gorąca. Spotęgowało się ono, gdy poczułem jej usta na
swoich. Lena była ładna, ale nie w głowie były mi amory, gdy świat wokół się
walił. Ale w tamtej chwili zdołałem na moment o tym zapomnieć.
- Jesteś świetnym przywódcą –
powiedziała patrząc mi prosto w oczy. – Mógłbyś zaprowadzić nas wszystkich
daleko. Stworzyłbyś własny obóz, jestem tego pewna. Ale nie uda ci się to,
jeżeli oddasz władze w ręce Saszy.
- Co? – Coraz mniej rozumiałem z tego, co próbowała
mi przekazać Lena.
- Ty i Iwona chcecie pojechać do klasztoru, w
porządku, ale co będzie, jeżeli okaże się, że jest tam również Sasza? –
zapytała, jednak czułem, że wcale nie muszę odpowiadać na jej pytanie. – Oddasz
jej dowodzenie? Poddasz się jej? Nie przeciwstawisz się chyba swojej
przyjaciółce, prawda? Znam Saszę lepiej, niż ci się wydaje i wiem, że jest
silną osobą. Jedną z tych, które władze wykorzystują do własnych celów. Ty za
to działasz dla dobra innych. Zastanów się, co będzie dla nas lepsze. Żeby
rządziła nami Sasza, czy ty.
Lena opuściła magazyn pozostawiając mnie zmieszanego.
Nigdy nie myślałem o tym, co będzie, gdy już dotrzemy do klasztoru. Dla mnie
była to odległa przyszłość, a ja żyłem teraźniejszością. Jednak słowa
dziewczyny zmusiły mnie, do zastanowienia się nad tym.
Nie traktowałem dowodzenia jako czegoś, co było moim
przeznaczeniem. Był to raczej mój obowiązek, który przyjąłem na swoje barki.
Wzięcie odpowiedzialności za życia innych zobowiązało mnie do dbania o nie za
wszelką cenę. Zaufanie, jakie we mnie pokładano odpłacałem podejmowaniem
wyborów, które w moim mniemaniu były najlepsze. Nie narażałem nikogo, nie
narzucałem swojego zdania, wszystko starałem się omawiać z innymi. Działałem w
ten sposób, by być jak najlepszym przywódcą. Lepszym od…
Lepszym od Saszy – dokończyłem w myślach krzywiąc
się, gdy te gorzkie słowa rozbrzmiały w mojej głowie. Wszystko, co robiłem, robiłem
w tak, by nie popełniać jej błędów. Nawet jeżeli chciałem ją jeszcze spotkać,
to nie zamierzałem znowu znaleźć się pod jej dowództwem. Nie podobały mi się
jej działania, które mimo tego, że były krótkie, to sprowadziły na nas same
kłopoty. Błędem było zaatakowanie ludzi Wiksy, czego skutkiem była nasza obecna
sytuacja. Sasza jednak się uparła, a ta cecha mogła być zgubna dla nas
wszystkich.
Jednak chciałem dotrzeć do klasztoru, ale zostanie
tam na dłuższy czas było dla mnie jeszcze pytaniem bez odpowiedzi. Musiałem
kiedyś zdecydować, ale jeszcze nie teraz.
Gdy wyszedłem z magazynu, Oskar i Loska już na mnie
czekali. Oboje mieli bronie oraz pałki policyjne. Ustaliliśmy z resztą ostatnie
detale planu i ruszyliśmy na poszukiwania auta.
- Właściwie to co robiliście w areszcie – zagaiłem,
by rozluźnić jakoś napiętą atmosferę.
- Trochę głupia sprawa, ale Iwona zgarnęła mnie, gdy
wynosiłem ze sklepu telewizor – powiedział Oskar, uśmiechając się zażenowany. –
Nie mam pojęcia, na co on był mi potrzebny, ale dzięki temu wciąż żyję. Chyba
jestem jedyną osobą, która cieszy się z tego, że trafiła do aresztu.
- U mnie jest podobnie – Loska uśmiechnął się,
pokazując niepełne uzębienie. – Wiele razy trafiałem do tego aresztu. Można
powiedzieć, że jestem tam stałym gościem. Chyba do końca życia będę dziękował
za to, że mnie zgarnęli dzień wcześniej. Nigdy nie sądziłem, że śpiąc pijany na
ławce w parku uratuje sobie życie.
Wszyscy trzej uśmiechnęliśmy się. Nie powiem, że mi
nie ulżyło słysząc, że moi towarzysze nie trafili do aresztu za jakieś ciężkie
przestępstwa. Nie wiedzieć dlaczego, ten fakt mógłby mi przeszkadzać. Jednym
było robić złe rzeczy przed apokalipsą, a drugim po. W tym drugim przypadku nie
miało się wyjścia.
W końcu udało nam się znaleźć działające auto.
Samochód był co prawda mocno poturbowany, ale na chodzie. Kręcące się przy nim
zombie załatwiliśmy szybko i po cichu, by nie robić niepotrzebnego hałasu.
Posłużyły się nam do tego kolby broni oraz pałki, które mieliśmy przy sobie.
Gdy było po wszystkim, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę posterunku.
Mój plan opierał się na odciągnięcia trupów wabiąc je
klaksonem, a potem szybkiej ucieczce. Miałem nadzieję, że do tego czasu
pozostali będą już w drodze i spotkamy się wszyscy w umówionym miejscu.
W końcu znaleźliśmy się kawałek od trupów
zgromadzonych przy posterunku. W ciągu tych paru godzin przybyło ich. Wydawało
mi się, że jest ich co najmniej pół setki, a to zmusiło mnie do
natychmiastowego działania. Podjechałem jeszcze kawałek i zatrąbiłem
kilkukrotnie. Zombie natychmiast się nami zainteresowały i mniejsza część hordy
ruszyła w naszą stronę. Odczekałem kilka minut, aż te znalazły się kilka metrów
od maski samochodu, po czym odjechałem kawałek w tył.
- Dobrze nam idzie – zauważył Loska.
- Nie cieszmy się na zapas – odparłem obserwując
kroczącą za nami hordę.
Posterunek w końcu zniknął nam z pola widzenia, a my
znaleźliśmy się niedaleko szkoły podstawowej. Gdy już myślałem, że wszystko się
nam udało, Loska przeklął pod nosem.
- Co jest? – zapytałem.
Długo nie musiałem czekać na odpowiedź.
Na boisku pobliskiej szkoły, panował ruch. Dziesiątki
zombie, w różnym wieku, o różnym zakresie obrażeń i w rożnym stanie rozkładu
chodziło bez celu po szkolnym podwórku, zadzierając głowy i warcząc. Pewnie
zostało tu stworzone coś, na wzór ośrodka kryzysowego, gdzie ludzie mieli
przeczekać to wszystko, ale niestety znowu coś poszło źle. Trupy zauważyły nas
i od razu przyległy do siatki, ogradzającej plac. Ta nie wytrzymała nacisku
dziesiątek trupów i runęła, uwalniając falę nieumarłych.
Znaleźliśmy się w fatalnym położeniu. Zarówno z
przodu, jak i z tyłu otoczeni byliśmy przez zombie. Stado, które prowadziliśmy,
wyłoniło się zza rodu i szło na nas. Pierwsze truposze z boiska już obległy
nasz samochód, uniemożliwiając nam ucieczkę. Pozostało nam tylko jedno wyjście,
o którym wiedzieli moi towarzysze.
- Zapnijcie pasy – powiedziałem, mocniej ściskając
kierownicę.
Samochód ruszył gwałtownie z miejsca, na moment
wgniatając nas w siedzenia. Wskazówka prędkości zdołała dosięgnąć setki, gdy
dosłownie wbiliśmy się w martwy pochód, a huk, który temu towarzyszył przeraził
mnie dogłębnie. Zapanowanie nad samochodem było trudne i musiałem mocno trzymać
kierownicę, by auto nie wpadło w poślizg. Widoczność straciłem od razu, gdy
przednią szybę zalała brunatna czerwień. Chwilę potem któryś zombie uderzył w
nią całym swoim ciałem, tworząc na niej siatkę pęknięć. Nie wiedziałem, w jakim
położeniu jesteśmy, a mimo to nie zwolniłem. Samochód sam to zrobił, gdy pod
kołami znalazło się zbyt dużo nieumarłych. Próbowałem naciskać gaz, ale wtedy
również i tylna szyba została zalana przez krew.
- Biegniemy! – krzyknąłem wyskakując z auta. Zaraz po
tym, gdy się to stało, poczułem pod stopami coś miękkiego. Gdy spojrzałem w
dół, zobaczyłem, że stoję na ciele zombie, którego górna połowa została
zmiażdżona przez koło samochodu. Jeden trup wciąż żył i próbował złapać mnie za
nogę, ale wyrwałem się mu.
Znaleźliśmy się na Placu Powstańców. Był to
prostokątny plac z fontanną oraz ławkami, który latem był wypełniony ludźmi.
Teraz jednak panowały tam pustki. Ten fakt był dla mnie niezmierną ulgą. Po
szaleńczym biegu cała nasza trójka potrzebowała chwili odpoczynku, a w
szczególności Loska. Nie był on już młodzieniaszkiem, ale musiałem przyznać, że
kondycję miał nadal niezłą.
- Gdyby ktoś mi powiedział, że na starość będę
uciekał przed nieumarłymi, to chyba bym go wyśmiał – mruknął, siadając na ławce.
- Przez chwilę było niebezpiecznie – powiedział
Oskar.
- Odpoczniemy chwilę i ruszamy z powrotem na
posterunek – zarządziłem siadając na brzegu fontanny.
Chwila odpoczynku szybko minęła i bardzo niechętnie
ruszyłem w dalszą drogę. Ta przebiegła nam w ciszy, bo żaden z nas nie chciał
ryzykować kolejnego napadu zombie. Mieliśmy ich szczerze dość jak na jeden
dzień.
Byliśmy już w połowie drogi na posterunek, gdy
przechodziliśmy obok domu jednorodzinnego, otoczonego płotem. Nagle z pomiędzy
krzewów wysunęła się ręka, która zacisnęła sine, brudne palce z połamanymi
paznokciami na kostce idącego przede mną Loski. Mężczyzna krzyknął i stracił
równowagę. Przez dziurę w siatce wyczołgiwał się zombie, który próbował
przyciągnąć do siebie nogę Loski. Nie czekając dłużej zamachnąłem się i
uderzyłem truposza kolbą strzelby w głowę. Powtórzyłem te ciosy jeszcze trzy
razy, aż zombie ostatecznie padł martwy.
- W porządku? – zapytałem, wyciągając dłoń w kierunku
przerażonego mężczyzny.
- Tak. Dzięki – Loska przyjął moją pomoc i wstał z
chodnika. Z nienawiścią spojrzał na zombie i kopnął je z całej siły. – Parszywy
śmierdziel.
Mimo całego napięcia, Oskar i ja uśmiechnęliśmy się.
Poklepałem mężczyznę po plecach i ruszyliśmy dalej.
Ostatni odcinek drogi minął nam bez żadnych
problemów. Gdy zobaczyłem posterunek, poczułem ulgę. Zombie zniknęły spod
bramy, więc mogliśmy go opuścić. Znalezienie auta nie wydawało się być już
takim wielkim problemem. Czułem, że wszystko zaczynało się układać.
Na tyłach posterunku zastaliśmy Arka, który najwyraźniej oczekiwał
naszego powrotu. Chłopak otworzył bramę i wpuścił nas do środka.
- Udało się wam – powiedział wyraźnie szczęśliwy
naszym widokiem.
- A co żeś myślał, młody? – prychnął Loska. Z twarzy
Arka natychmiast zniknął uśmiech.
Już chciałem uspokoić chłopaka, gdy przerwał mi w tym
głośny huk. W pierwszej chwili myślałem, że ktoś do nas strzelał. Moi
towarzysze zapewne także wpadli na ten pomysł, bo odruchowo wszyscy skuliliśmy
się, kryjąc głowy rękoma. Jednak nie padły strzały i ten pierwszy zapewne też
nim nie był. Niewiele myśląc wbiegłem do środka posterunku.
Korytarz wypełniony był pyłem oraz dymem. Deski
zabijające wyrwę w drzwiach zmiękły. Kawałki drewna oraz papiery
fruwały po całej recepcji i płonęły.
- Co się dzieje? – zapytała Zuza.
Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo do środka coś
wpadło. Gdy zrozumiałem, czym to było, pociągnąłem rudowłosą w kierunku
gabinetu komendanta i zamknąłem za nami drzwi. Kolejny wybuch wstrząsnął
ścianami posterunku.
- Ktoś nas atakuje – powiedziałem ściągając strzelbę z
ramienia i wciskając ją w dłonie dziewczyny. – Gdzie są pozostali?
Zuza wyglądała na trochę ogłuszoną. Patrzyła na mnie,
ale miałem wrażenie, że wcale mnie nie widzi. Złapałem ją mocno za ramiona i
potrząsnąłem nią.
- Skup się, Zuza! Jesteś mi teraz potrzebna! Pomożesz
mi?
Ta jakby od razu doszła do siebie. Pokiwała głową i
zamrugała kilkukrotnie.
- Dobrze. Gdzie są pozostali?
- Olga i Młody były w areszcie. A Iwona z Leną chyba
na górze – powiedziała.
- Pójdę po nich, ale musisz mnie osłaniać. Dobra?
- Rob, to nie jest…
- Dobra? – Spojrzałem na nią wyczekująco, aż ta
ponownie skinęła mi głową.
Wyszedłem na korytarz mierząc przed siebie z broni.
Zobaczyłem dwóch młodych mężczyzn, którzy na mój widok natychmiast zaczęli
strzelać, kryjąc się za filarami. Nie pozostałem im dłużny i odpowiedziałem im
tym samym. Zuza ubezpieczała mnie, dzięki czemu udało mi się dostać do schodów.
Wtedy zobaczyłem trójkę innych osób – dwóch młodych mężczyzn i jednego,
napakowanego dryblasa. Blondyn natychmiast strzelił w moim kierunku, trafiając
mnie w rękę. Zgiąłem się pod wpływem bólu, ale zaraz ogarnęła mnie wściekłość.
Odpowiedziałem mu salwą, przed którą całą trójka skryła się za recepcją. To
dało mi szansę na ucieczkę na górę.
Zacząłem otwierać drzwi do wszystkich pokoi, aż w końcu znalazłem
Iwonę i Lenę w pokoju przesłuchań. Widok, jaki tam zastałem, wstrząsnął mną
dogłębnie.
Policjanta przyciskała Lenę do
stołu, zaciskając palce na jej szyi. Twarz dziewczyny była już sina, a mimo to
nie przestawała walczyć, orając twarz kobiety paznokciami. Natychmiast
wkroczyłem do akcji, odciągając Iwonę. Kobieta protestowała jednak.
- Zostaw mnie! – krzyknęła. Złapała mnie za rękę, po
czym wykręciła mi ją na plecy i przycisnęła do ściany. – Nie masz pojęcia, kim
ona jest!
- Iwono, to nie jest najlepszy moment na…
Z gardła policjantki wydobył się krzyk, będący
zarówno westchnięciem. Uścisk kobiety zelżał, po czym ona sama upadła.
Obejrzałem się i zobaczyłem Lenę, trzymającą w dłoni zakrwawiony nóż. Na
plecach Iwony urosła plama krwi, a ona sama przestała się ruszać.
Próbowałem coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w
gardle. To było niepotrzebne. Nasi prawdziwi wrogowie znajdowali się na dole i
właśnie szturmowali posterunek. Zabijanie siebie nawzajem w takim momencie było
szaleństwem.
- Leno, odłóż to – powiedziałem spokojnie, chociaż
głos mi drżał.
Dziewczyna spojrzała na nóż w swojej dłoni jakby
zastanawiała się, co zrobić dalej.
- No nie wierzę! – basowy głos zwrócił natychmiast
naszą uwagę. W drzwiach pokoju stał ten sam facet, którego widziałem na dole. –
Lenka? Tu tutaj?
Zaskoczony spojrzałem na dziewczynę, która wydawała
się być w nie mniejszym szoku. Zaraz jednak w jej oczach pojawiła się
nienawiść. Instynktownie stanąłem za nią, chcąc obronić ją w każdej chwili
przed tym facetem.
- Wszyscy myśleli, że nie żyjesz – Mężczyzna wkroczył
do środka, a na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. – Szef był
zrozpaczony. Chyba się ucieszy, gdy cię mu przyprowadzę, nie?
Poczułem niemal desperacki uścisk Leny na swoim
ramieniu. Zrozumiałem, co chciała mi tym przekazać. Gotowy byłem zastrzelić
tego człowieka, ale powstrzymywał mnie przed tym wymierzona w naszą dwójkę lufa
karabinu.
- Widzę, że już zdążyłaś się pozbyć wszystkich
świadków – Mężczyzna spojrzał na leżącą na podłodze Iwonę.
- Z tobą zrobię to samo, Garda – powiedziała
wojowniczo dziewczyna.
- Nie wątpię – mruknął, podchodząc do martwej
policjantki. Kopnięciem przewrócił ją na plecy i uśmiechnął się do siebie. –
Wiksa chciał ją żywą. No trudno. Sprowadzenie jego siostry będzie wystarczającą
rekompensatą.
Spojrzałem zaskoczony na Lenę, ale ta nadal tasakowała
wzrokiem mężczyznę. W głowie mi się nie mieściło, że mogłaby być siostrą Wiksy.
Mówiła, że cała jej rodzina nie żyje. Dlaczego zataiła przede mną ten fakt? O
tym jednak musieliśmy porozmawiać później.
- Mam dla ciebie propozycje, bohaterze – Garda
zwrócił się do mnie. – Ja biorę Lenę, unikamy rozlewu krwi, wszyscy szczęśliwi.
Alternatywą będzie wpakowanie w ciebie całego magazynku. Twój wybór.
Zacisnąłem zęby patrząc w oczy Gardy. Kątem oka
dostrzegłem jak ręka Iwony drga. Opanowałem zaskoczenie i skupiłem całą uwagę
mężczyzny na sobie.
- Też mam propozycję – powiedziałem, starając się nie
patrzeć na policjantkę, której oczy były białe. – Wyjdziesz stąd, zabierzesz
kumpli, a być może nie będę cię gonił.
Garda parsknął śmiechem, a ja z satysfakcją
patrzyłem, jak Iwona siada na podłodze.
- Zabawny jesteś. Szkoda tylko, że…
Garda drgnął, gdy palce Iwony zacisnęły się na jego
nodze. Wykorzystując chwilową nieuwagę mężczyzny, złapałem Lenę za rękę i
pociągnąłem ją w stronę drzwi. Dziewczyna biegiem ruszyła w stronę schodów, a
gdy ja już wybiegałem na korytarz, poczułem szarpnięcie za tył kurtki i
zobaczyłem sporych rozmiarów pieść, lecącą w stronę mojej twarzy. Ogromy ból
wycisnął z moich oczu łzy, a w ustach rozszedł się smak krwi. Mimo chwilowego
zaćmienia, udało mi się uchylić przed kolejnym uderzeniem, przechodząc pod
ramieniem Gardy. Zaatakowałem mężczyznę pistoletem w skroń, na tyle mocno, że
ten wpadł na ścianę. Wymierzyłem do niego z broni, ale wtedy ten złapał mnie za
nadgarstek i kilkukrotnie uderzył moją dłonią w ścianę, aż wypuściłem pistolet.
W odezwie uderzyłem go łokciem wolnej ręki w szczękę, a potem poprawiłem drugim
ciosem. Chciałem schylić się po leżący na podłodze pistolet, ale wtedy Garda
natarł na mnie i oboje uderzyliśmy w ścianę, a potem wylądowaliśmy na podłodze.
Silniejszy ode mnie mężczyzna bez problemu przycisnął mnie do niej i raz po raz
zaczął okładać pięściami. Każde kolejne uderzenie coraz bardziej odbierało mi
świadomość. Przez zalewającą oczy krew przestałem nawet widzieć, ale zanim to
się stało, dostrzegłem sylwetkę wyłaniającą się zza pleców Gardy. Zombie rzucił
się na niego, co niewątpliwie uratowało mi życie. Zajęty próbami zrzucenia z
siebie trupa nie zauważył, gdy rzuciłem się do ucieczki, po drodze zabierając
swój pistolet. Postanowiłem go nie zabijać i pozostawić tą przyjemność
ożywieńcom, od których zaroiło się na piętrze.
Przebiegłem między trupami, odpychając je i niektóre
zabijając. Byłem cały obolały, szczęki prawie nie czułem, a postrzelone ramie
odmawiało mi posłuszeństwa. Nie widziałem żadnego ze swoich towarzyszy, co mnie
podłamało. Miałem nadzieję, że ci uciekli.
Gdy byłem już w połowie schodów na dół, stanąłem oko
w oko z jednym z członków wrogiej grupy. Nie było czasu na zastanawianie się
nawet, ani negocjację. Pierwszy uniosłem broń i kilka razy strzeliłem w jego
pierś. Młody mężczyzna padł martwy na podłogę.
Cały posterunek zaroił się od zombie, które wchodziły
do środka przez dziurę w miejscu, gdzie powinny być drzwi. Strąciliśmy go. Nie
czekając dłużej wybiegłem tylnymi drzwiami na parking. Po drodze minąłem ciała
uwolnionych więźniów. Znalazłem się na zewnątrz akurat w momencie, gdy radiowóz
odjeżdżał z piskiem opon, przebijając się przez bramę oraz stojące przy niej
trupy. Moje zaskoczenie było jeszcze większe, gdy zobaczyłem Loskę, Oskara,
Młodego i Lenę, którzy odpierali ataki zombie, kryjąc się za kontenerami.
Ruszyłem im z pomocą, eliminując większość trupów. Na mój widok wszyscy zdawali
się być zaskoczeni, ale nie było na to teraz czasu. Zombie schodziły się.
Musieliśmy uciekać.
- Ta suka uciekła! – krzyknęła Lena, atakując idącego
na nią trupa pałką. – Zabrała Jarka i odjechała nie czekając na nas! Zabrała
nam całą broń!
- Tym będziemy się martwić później! – odkrzyknąłem
prowadząc grupę przez wyrwę w bramie. Sprawnie eliminowaliśmy
podchodzące do nas zombie, aż w końcu znaleźliśmy się poza ich zasięgiem. Nie
oznaczało to jednak, że te zniknęły. Cała ulica się od nich roiła, a te, widząc
świeże mięso, lgnęły do nas. Jeżeli chcieliśmy się ich pozbyć, musieliśmy
zacząć biec.
Wybiegliśmy na skrzyżowanie i już chciałem skręcić w lewo, gdy
również stamtąd stanęła mu na drodze druga grupa ożywieńców. Ulica po prawej
stronie zastawiona była opuszczonymi przez właścicieli autami, a ta na wprost
rozgrzebana przez robotników, którzy nie skończyli jej renowacji. Każdy wybór
trasy był zły, ale ostatecznie wybraliśmy tą pełną samochodów.
- Masz – powiedziałem podając biegnącemu obok mnie
Młodemu pałkę, bo ten nie miał przy sobie żadnej broni.
Ja sam strzeliłem kilka razy do najbliższych
truposzy. Moje umiejętności strzeleckie pozostawiały wiele do życzenia, ale
udało mi się trafić trzech przemienionych, którzy upadli na ulicę i przewróciły
zbliżających się kompanów.
Oskar biegł kawałek przed nami, atakując idące na nas
z przodu zombie. Za pomocą kolby strzelby nie zabijał truposzy, ale chwilowo je
powalał, dzięki czemu na moment zagrożenie z ich strony znikało. Lena jako
jedyny miała nóż i nim przebijała oczodoły ożywieńców. Szło jej to całkiem
dobrze, aż ostrze utknęło w czaszce trupa. Dziewczyna próbowała je wyszarpnąć i
nie zauważyła drugiego ożywieńca, który zaszedł ją z boku.
- Uważaj!- krzyknąłem. Lena instynktownie schyliła
się, a ja strzeliłem, trafiając zombie w środek czoła. Ciemna krew bryznęła na
twarz oraz ubranie dziewczyny.
Gdy zombie padł, zobaczyłem stojącą za nim postać ze
strzelbą w dłoniach. Zuza na nasz widok wyraźnie ogarnęła ulga. Dziewczyna
podbiegła do nas, ale nie było czasu na przywitania. Musieliśmy uciekać.
Truposze wciąż uparcie podążały za nami. Była ich co
najmniej setka. Z przodu sytuacja nie była aż tak zła, bo trupów było o wiele
mniej, ale używając broni palnej zwabialiśmy ich coraz więcej. Te wychodziły z
bocznych ulic, pootwieranych budynków, wybitych witryn sklepowych – zewsząd.
Dużym problemem był też Loska, któremu coraz trudniej było biec. Musiałem
nieustannie go poganiać, aż w końcu Oskar zaoferował mu swoje ramię, dzięki
czemu mężczyzna mógł nieco odciążyć swoje nogi. W końcu opuściliśmy zastawioną
przez samochody ulicę i znaleźliśmy się na kolejnym skrzyżowaniu. Tam
dostrzegłem stojącą przed sklepem półciężarówkę z przyczepą nakrytą brezentem.
Gestem kazałem swoim towarzyszom się zatrzymać.
Ukryliśmy się za rogiem budynku, obserwując samochód.
- Poczekajcie tu, a ja sprawdzę, czy jest na chodzie
– powiedziałem.
- Ledwo stoisz – upomniała mnie Zuza.
- Dam radę. To zajmie tylko chwilę.
Ignorując sprzeciw rudowłosej zacząłem zakradać się
do auta. Na jego pace znajdowało się kilka kartonów oraz siatek z żywnością.
Drzwi do samochodu były otwarte, a kluczyk był w stacyjce. To było
nieprawdopodobne szczęście. Usiadłem na fotelu kierowcy i już miałem odpalić
auto, gdy rozległo się ciche kliknięcie.
- Nawet o tym nie myśl.
Zrezygnowany uniosłem obie dłonie, opierając głowę o
zagłówek. Byłem już zmęczony tym, że w ostatnim czasie ciągle do mnie mierzono
z broni.
- Wysiadaj – twardy ton mężczyzny świadczył o tym, że
nie ma zamiaru ze mną dyskutować.
Posłusznie spełniłem jego polecenie i z rękami w górze stanąłem
przed półciężarówką. Dopiero wtedy spojrzałem na mierzącego do mnie mężczyznę.
Był starszy ode mnie, ale na pewno nie miał
trzydziestki, chodź powagi mógł dodawać mu ciemny zarost. Miał ostre rysy twarzy
i dość niezwykłe oczy, tak szare, że przynosiły na myśl dwa kawałki lodu. W
dłoniach trzymał strzelbę, której lufa wymierzona była w moja głowę. Nieznajomy
zobaczył, że patrzę na jego broń niepewnie.
- Nie zrobię z niej użytku, jeżeli
mnie do tego nie zmusisz – powiedział już nieco mniej ostro. – Jesteś tu sam?
Kątem oka spojrzałem w kierunku, gdzie skrywali się
moi towarzysze. Nie chciałem, by zadziałali pochopnie, tym bardziej, że ten
facet zachował się w porządku. Nie zabił mnie przy pierwszej okazji, co w tych
czasach uznawane było za chęć współpracy.
- Nie – powiedziałem. Czułem, że w tym przypadku gra
w otwarte karty może mi się opłacić. – A ty?
- Nie – odparł opuszczając broń. Obejrzał się przez
ramię na sklep, w drzwiach którego stanął prawie całkowicie łysy mężczyzna z
wąsem. – Zawołasz swoich towarzyszy zanim puszczą im nerwy?
Takie zaufanie nieznajomym było ryzykowane dla nas
wszystkich, ale i tak nie mieliśmy już nic do stracenia. Włożyłem dwa palce do
ust i gwizdnąłem przeciągle, czujnie obserwując przy tym zachowanie dwójki
mężczyzn. Miałem nadzieję, że ci nie zamierzają nas zabić przy pierwszej
okazji.
Gdy moi ludzie dołączyli do mnie, niepewnie patrząc
na nieznajomych, zastanowiłem się, co ja właśnie robię. Nas było więcej i bez
większego problemu moglibyśmy zabić tą dwójkę i ukraść im samochód wraz z
zapasami. Postanowiłem jednak zaufać ludziom. Jeżeli mieli auto i zbierali
zapasy, to zapewne mieli gdzieś obóz. A ten był nam potrzebny.
Mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia. Straszy
skinął tylko głową swojemu towarzyszowi, na co ten odpowiedział tym samym.
Widać było, że to on dowodzi w ich niewielkiej grupie.
- Macie gdzieś obóz? – zapytał.
- Właśnie upadł – odparłem szczerze. – Inna grupa nas
zaatakowała.
- Inna broń, oprócz tej, którą widzę?
- Nie – Spojrzałem na swoich ludzi. Oni także
wyglądali na zdenerwowanych.
- Możemy to sprawdzić?
Skinąłem głową i dałem znak swoim, by położyli swoje
bronie na maskę auta. Po przeszukaniu młodszy z mężczyzn ponownie przyjrzał nam
się badawczo. Po jego spojrzeniu nie dało się nic wyczytać, przez co nie
wiedziałem, jaki ma co do nas zamiar. W końcu gdy wyciągnął do mnie dłoń
odetchnąłem z ulgą.
- Max – powiedział. – A to Czesiek.
- Rob – odparłem. Wtedy na twarzy Maxa pojawiło się
zaskoczenie. Nie zrozumiałem tej reakcji, ale wyglądało to tak, jakby mnie
znał. Dziwne to było, bo nie przypominałem sobie, bym kiedykolwiek wcześniej
spotkał kogoś takiego.
- Rob? – powtórzył patrząc na mnie uważnie. Skołowany
skinąłem głową, na co ten uśmiechnął się lekko. – W takim razie musisz
koniecznie jechać z nami. Jest z nami ktoś, kto ciągle na ciebie czeka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz