poniedziałek, 28 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ 24 - CIĘŻKA PRÓBA (ROB)

   Cały dzień poświęciliśmy na regeneracje sił oraz umacnianie wejść. Wraz z uwolnionymi więźniami zaczęliśmy zabijać główne wejście tym, co udało nam się znaleźć. Ku naszemu zadowoleniu, Jarek zaczynał czuć się coraz lepiej. Co prawda przez większość czasu był nieprzytomny, a gdy już się budził, to zaledwie na kilka sekund, ale i tak była to dobra wiadomość.
   Chciałem opuścić posterunek, ale na razie było to niemożliwe. Zuza była jedyną osobą, która znała się na medycynie i potrzebna była na miejscu. Była też opcja, by zabrać wszystkich do Błoni, ale Iwona na razie nie chciała rozmawiać o tym pomyśle. Ja nie naciskałem na nią. Dobrze widziałem, że ta cała sytuacja odcisnęła na niej piętno. Wyglądała na zmęczoną zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Nie mogłem jednak w nieskończoność czekać, aż zbierze się do kupy. Musieliśmy działać szybko, bo kłopoty nas nie opuszczały.
   Zombie na tyłach posterunku nadal się tłoczyły i było ich znacznie więcej, niż poprzedniego dnia. Nie powinniśmy byli strzelać, ale było już po fakcie. Musieliśmy radzić sobie z tym problemem sami.
   - Potrzebujemy pali – stwierdziłem, patrząc na ugiętą siatkę, na którą nacierały trupy. Te, znajdujące się najbliżej ogrodzenia, były przyciskane do niego przez pozostałych, a przez to płot działał na nie jak tarka. Widok postrzępionych twarzy oraz kawałków mięsa na ziemi był ohydny. – Albo będziemy musieli jakoś odciągnąć to stado, zanim ogrodzenie upadnie.
   - Może zwabimy je strzałami? – zaproponował Loska.
   - Nie – Pokręciłem głową. – W ten sposób możemy ściągnąć ich jeszcze więcej, a to ostatnie, czego nam potrzeba. Zrobimy to po cichu.
   - Masz na myśli wysłanie przynęty? – zapytał Oskar.
   - Tak jakby. Wracajmy do środka. Stojąc tu jeszcze bardziej je rozjuszymy.
   Loska i Oskar ruszyli do posterunku, ja jednak jeszcze zostałem na zewnątrz. Patrzenie na zombie przypominało mi, że nie jesteśmy bezpieczni. I prawdopodobnie nigdy już nie będziemy. Ta zaraza odebrała nam nie tylko domy, rodziny oraz dawne życie, ale i wiarę. Wiarę, że jeszcze kiedykolwiek będziemy mogli zasnąć z myślą, że być może to był nasz ostatni dzień na ziemi. To było straszne, ale prawdziwe.
   Gdy wszedłem na posterunek, skontrolowałem Arka i towarzyszącemu mu byłego więźnia, którego imienia nie zdążyłem poznać. Obaj byli na straży, pilnując przedniej części budynku. Mimo tego, że nie do końca im jeszcze ufałem, to postanowiłem dać im broń do ręki. Być może była to czysta głupota z mojej strony, ale potrzebowaliśmy każdej osoby do walki.
   - Widziałeś Iwonę? – zapytałem Arka. Ten drgnął, najwyraźniej oderwany od swoich przemyśleń.
   - Chyba poszła na górę – odparł zaciskając i rozluźniając dłonie na strzelbie. To był wyraźnie jego tik nerwowy.
  - Nie ma żadnych problemów? – Spojrzałem na niego podejrzliwie.
  - Nie. Jest spokojnie – powiedział szybko drugi facet.
   Nie wnikałem dłużej. Arek wyraźnie się mnie bał. Nie mogłem powiedzieć, że nie podobało mi się to, ale nie chciałem też wzbudzać w ludziach strachu. To nie był dobry sposób na zdobywanie sojuszników.
   Iwonę znalazłem w jednym z gabinetów na piętrze. Kobieta pochylała się nad mapą okolicy i nawet nie spojrzała na mnie, gdy wszedłem do środka. Zauważyłem, że nakreśliła na mapie kilka punktów. Posterunek był zaznaczony czerwonym okręgiem.
   - Nie możemy tu dłużej zostać – powiedziała.
   - O tym właśnie przyszedłem porozmawiać – odparłem, stając naprzeciw niej.
   - Uciec też nie mamy gdzie. Spójrz – Odwróciła mapę w moją stronę. – To miejsca, gdzie moi przełożeni kazali kierować ludzi. Wszystkie upadły. Zostały opanowane przez trupy, zniszczone,   bądź ludzie po prostu stamtąd uciekli.
   Gdy zobaczyłem zaznaczony stadion w Lesznie z dopiskiem „spalony”, do oczu napłynęły mi łzy. Tam miała być moja rodzina. Nie miałem pewności, ale myśli podsuwały mi obrazy płomieni, ogarniających moich bliskich. Może udało im się wydostać w porę, ale nie wydawało mi się to prawdopodobne.
   - Jest pewne miejsce, gdzie możemy się udać – powiedziałem przełykając łzy. – Moja przyjaciółka zapewne się tam udała i tam zmierzaliśmy, zanim pojawiliśmy się tutaj.
   - Dokąd? – zainteresowała się kobieta. W jej oczach błysnęła nadzieja.
   - Klasztor w Błoniach. Jeżeli już mamy przeżyć, to właśnie tam.
   Iwona milczała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad moimi słowami. Z wyczekiwaniem patrzyłem na nią licząc, że przyjmie moją propozycję. Razem naprawdę mogło nam się udać, ale wszystko zależało od niej.
   Policjantka wzięła do ręki marker i zaznaczyła na mapie kolejny okrąg. Na widok Błoni w jego środku, uśmiechnąłem się.
   - Więc Błonie?
   - Błonie – przytaknąłem.

***

   Od samego rana przygotowywaliśmy się do drogi. Całą broń, którą mieliśmy w magazynie zapakowaliśmy do radiowozu. Co prawda jej samej było dość dużo, ale to naboje były ważniejsze, a tych było zaledwie kilka opakowań. Miałem nadzieję, że wystarczą nam do wyjazdu, tym bardziej, że nie przewidywałem większych kłopotów. Największy znajdował się na tyłach, stłoczony przy bramie, ale co do tego miałem już plan.
   - Nadal sądzę, że powinniśmy jeszcze tu zostać – powiedziała Olga, gdy wszyscy zgromadziliśmy się na recepcji. – Przynajmniej, aż Jarek nie poczuje się lepiej.
   - I tak wystarczająco długo czekaliśmy – powiedziałem. – Ogrodzenie nie wytrzyma długo. Tym bardziej, jeżeli trupów przybędzie i zorientują się, że mogą nas zajść od przodu. A wtedy nie uda nam się uciec.
   - Dobrze, ale w tym momencie nie mamy nawet jak – kontynuowała Olga. – Radiowóz nie zdoła się przez nie przebić, a nawet jeśli, to wszyscy się do niego nie zmieścimy.
   - Dlatego chciałem wyruszyć na poszukiwanie nowego auta. Odciągniemy trupy od bramy, a wy będziecie mogli spokojnie wyjechać.
   - To brzmi zbyt łatwo – Skrzywiła się Iwona.
   - Wiem, ale to jedyny sposób – przekonywałem ją. – Na pieszo nie uda nam się uciec, tym bardziej, że Jarek nie może nawet stać.
   Iwona nadal nie wyglądała na przekonaną, ale na twarzach reszty widziałem poparcie. Jedynie Olga wyglądała na niezdecydowaną.
   - Kto miałby ruszyć na poszukiwania samochodu? – zapytała Zuza.
   - Skoro to mój pomysł, to jasne, że powinienem iść – powiedziałem. – Jednak przydałaby mi się pomoc i jeżeli ktoś jest chętny, by iść ze mną, to będę wdzięczny.
   - Ja mogę iść – zgłosił się Oskar. Na jego towarzystwie najbardziej mi zależało. Jego gabaryty mogły okazać się przydatne.
   - I ja chętnie pójdę – Loska wstał z krzesła. – I tak nie mam nic lepszego do roboty.
   - Tyle osób wystarczy – powiedziałem. Większa grupa, to większy kłopot. Musieliśmy działać szybko, ale i nie zwracać na siebie uwagi. – Wyruszymy za chwilę. Przygotujcie się.
   Wszyscy zaczęli się rozchodzić i ja sam po chwili ruszyłem w stronę magazynu z bronią, gdzie zostało jeszcze kilka sztuk. Wziąłem do ręki strzelbę, gdy poczułem czyjś dotyk na swoim ramieniu. Znerwicowanie z ostatnich dni dało o sobie znać i zareagowałem dość gwałtownie. Na szczęście stojąca za mną Lena nie została przeze mnie potraktowana kolbą broni.
   - Spokojnie, kowboju – Uśmiechnęła się. – Chcesz zrobić mi tym krzywdę?
   - Przepraszam – Zażenowany odłożyłem strzelbę na półkę. – Jestem trochę nerwowy.
   - Właśnie widzę – Lena splotła ręce na piersi i oparła się plecami o ścianę. – Naprawdę chcesz jechać do klasztoru?
   Trochę zaskoczyło mi to pytanie. Gdy wraz z Iwoną przedstawiliśmy wszystkim nasz plan, nie usłyszałem słów sprzeciwu. Tym bardziej, że Lena wiedziała już o nim wcześniej i nie miała co do niego żadnych obiekcji.
   - To bezpieczne miejsce – zapewniłem ją.
   - W to nie wątpię. Zastanawiam się jednak, czy dobre dla ciebie.
   Teraz to poczułem się kompletnie zbity z pantałyku.
   Dziewczyna jakby zobaczyła moją dezorientację i podeszła do mnie. Gdy jej dłonie znalazły się na moich ramionach, wywołało to u mnie dziwny przypływ gorąca. Spotęgowało się ono, gdy poczułem jej usta na swoich. Lena była ładna, ale nie w głowie były mi amory, gdy świat wokół się walił. Ale w tamtej chwili zdołałem na moment o tym zapomnieć.


   - Jesteś świetnym przywódcą – powiedziała patrząc mi prosto w oczy. – Mógłbyś zaprowadzić nas wszystkich daleko. Stworzyłbyś własny obóz, jestem tego pewna. Ale nie uda ci się to, jeżeli oddasz władze w ręce Saszy.
   - Co? – Coraz mniej rozumiałem z tego, co próbowała mi przekazać Lena.
   - Ty i Iwona chcecie pojechać do klasztoru, w porządku, ale co będzie, jeżeli okaże się, że jest tam również Sasza? – zapytała, jednak czułem, że wcale nie muszę odpowiadać na jej pytanie. – Oddasz jej dowodzenie? Poddasz się jej? Nie przeciwstawisz się chyba swojej przyjaciółce, prawda? Znam Saszę lepiej, niż ci się wydaje i wiem, że jest silną osobą. Jedną z tych, które władze wykorzystują do własnych celów. Ty za to działasz dla dobra innych. Zastanów się, co będzie dla nas lepsze. Żeby rządziła nami Sasza, czy ty.
   Lena opuściła magazyn pozostawiając mnie zmieszanego. Nigdy nie myślałem o tym, co będzie, gdy już dotrzemy do klasztoru. Dla mnie była to odległa przyszłość, a ja żyłem teraźniejszością. Jednak słowa dziewczyny zmusiły mnie, do zastanowienia się nad tym.
   Nie traktowałem dowodzenia jako czegoś, co było moim przeznaczeniem. Był to raczej mój obowiązek, który przyjąłem na swoje barki. Wzięcie odpowiedzialności za życia innych zobowiązało mnie do dbania o nie za wszelką cenę. Zaufanie, jakie we mnie pokładano odpłacałem podejmowaniem wyborów, które w moim mniemaniu były najlepsze. Nie narażałem nikogo, nie narzucałem swojego zdania, wszystko starałem się omawiać z innymi. Działałem w ten sposób, by być jak najlepszym przywódcą. Lepszym od…
   Lepszym od Saszy – dokończyłem w myślach krzywiąc się, gdy te gorzkie słowa rozbrzmiały w mojej głowie. Wszystko, co robiłem, robiłem w tak, by nie popełniać jej błędów. Nawet jeżeli chciałem ją jeszcze spotkać, to nie zamierzałem znowu znaleźć się pod jej dowództwem. Nie podobały mi się jej działania, które mimo tego, że były krótkie, to sprowadziły na nas same kłopoty. Błędem było zaatakowanie ludzi Wiksy, czego skutkiem była nasza obecna sytuacja. Sasza jednak się uparła, a ta cecha mogła być zgubna dla nas wszystkich.
   Jednak chciałem dotrzeć do klasztoru, ale zostanie tam na dłuższy czas było dla mnie jeszcze pytaniem bez odpowiedzi. Musiałem kiedyś zdecydować, ale jeszcze nie teraz.
   Gdy wyszedłem z magazynu, Oskar i Loska już na mnie czekali. Oboje mieli bronie oraz pałki policyjne. Ustaliliśmy z resztą ostatnie detale planu i ruszyliśmy na poszukiwania auta.
   - Właściwie to co robiliście w areszcie – zagaiłem, by rozluźnić jakoś napiętą atmosferę.
   - Trochę głupia sprawa, ale Iwona zgarnęła mnie, gdy wynosiłem ze sklepu telewizor – powiedział Oskar, uśmiechając się zażenowany. – Nie mam pojęcia, na co on był mi potrzebny, ale dzięki temu wciąż żyję. Chyba jestem jedyną osobą, która cieszy się z tego, że trafiła do aresztu.
   - U mnie jest podobnie – Loska uśmiechnął się, pokazując niepełne uzębienie. – Wiele razy trafiałem do tego aresztu. Można powiedzieć, że jestem tam stałym gościem. Chyba do końca życia będę dziękował za to, że mnie zgarnęli dzień wcześniej. Nigdy nie sądziłem, że śpiąc pijany na ławce w parku uratuje sobie życie.
   Wszyscy trzej uśmiechnęliśmy się. Nie powiem, że mi nie ulżyło słysząc, że moi towarzysze nie trafili do aresztu za jakieś ciężkie przestępstwa. Nie wiedzieć dlaczego, ten fakt mógłby mi przeszkadzać. Jednym było robić złe rzeczy przed apokalipsą, a drugim po. W tym drugim przypadku nie miało się wyjścia.
   W końcu udało nam się znaleźć działające auto. Samochód był co prawda mocno poturbowany, ale na chodzie. Kręcące się przy nim zombie załatwiliśmy szybko i po cichu, by nie robić niepotrzebnego hałasu. Posłużyły się nam do tego kolby broni oraz pałki, które mieliśmy przy sobie. Gdy było po wszystkim, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę posterunku.
   Mój plan opierał się na odciągnięcia trupów wabiąc je klaksonem, a potem szybkiej ucieczce. Miałem nadzieję, że do tego czasu pozostali będą już w drodze i spotkamy się wszyscy w umówionym miejscu.
   W końcu znaleźliśmy się kawałek od trupów zgromadzonych przy posterunku. W ciągu tych paru godzin przybyło ich. Wydawało mi się, że jest ich co najmniej pół setki, a to zmusiło mnie do natychmiastowego działania. Podjechałem jeszcze kawałek i zatrąbiłem kilkukrotnie. Zombie natychmiast się nami zainteresowały i mniejsza część hordy ruszyła w naszą stronę. Odczekałem kilka minut, aż te znalazły się kilka metrów od maski samochodu, po czym odjechałem kawałek w tył.
   - Dobrze nam idzie – zauważył Loska.
   - Nie cieszmy się na zapas – odparłem obserwując kroczącą za nami hordę.
   Posterunek w końcu zniknął nam z pola widzenia, a my znaleźliśmy się niedaleko szkoły podstawowej. Gdy już myślałem, że wszystko się nam udało, Loska przeklął pod nosem.
   - Co jest? – zapytałem.
   Długo nie musiałem czekać na odpowiedź.
   Na boisku pobliskiej szkoły, panował ruch. Dziesiątki zombie, w różnym wieku, o różnym zakresie obrażeń i w rożnym stanie rozkładu chodziło bez celu po szkolnym podwórku, zadzierając głowy i warcząc. Pewnie zostało tu stworzone coś, na wzór ośrodka kryzysowego, gdzie ludzie mieli przeczekać to wszystko, ale niestety znowu coś poszło źle. Trupy zauważyły nas i od razu przyległy do siatki, ogradzającej plac. Ta nie wytrzymała nacisku dziesiątek trupów i runęła, uwalniając falę nieumarłych.
   Znaleźliśmy się w fatalnym położeniu. Zarówno z przodu, jak i z tyłu otoczeni byliśmy przez zombie. Stado, które prowadziliśmy, wyłoniło się zza rodu i szło na nas. Pierwsze truposze z boiska już obległy nasz samochód, uniemożliwiając nam ucieczkę. Pozostało nam tylko jedno wyjście, o którym wiedzieli moi towarzysze.
   - Zapnijcie pasy – powiedziałem, mocniej ściskając kierownicę. 
   Samochód ruszył gwałtownie z miejsca, na moment wgniatając nas w siedzenia. Wskazówka prędkości zdołała dosięgnąć setki, gdy dosłownie wbiliśmy się w martwy pochód, a huk, który temu towarzyszył przeraził mnie dogłębnie. Zapanowanie nad samochodem było trudne i musiałem mocno trzymać kierownicę, by auto nie wpadło w poślizg. Widoczność straciłem od razu, gdy przednią szybę zalała brunatna czerwień. Chwilę potem któryś zombie uderzył w nią całym swoim ciałem, tworząc na niej siatkę pęknięć. Nie wiedziałem, w jakim położeniu jesteśmy, a mimo to nie zwolniłem. Samochód sam to zrobił, gdy pod kołami znalazło się zbyt dużo nieumarłych. Próbowałem naciskać gaz, ale wtedy również i tylna szyba została zalana przez krew.
   - Biegniemy! – krzyknąłem wyskakując z auta. Zaraz po tym, gdy się to stało, poczułem pod stopami coś miękkiego. Gdy spojrzałem w dół, zobaczyłem, że stoję na ciele zombie, którego górna połowa została zmiażdżona przez koło samochodu. Jeden trup wciąż żył i próbował złapać mnie za nogę, ale wyrwałem się mu.
   Znaleźliśmy się na Placu Powstańców. Był to prostokątny plac z fontanną oraz ławkami, który latem był wypełniony ludźmi. Teraz jednak panowały tam pustki. Ten fakt był dla mnie niezmierną ulgą. Po szaleńczym biegu cała nasza trójka potrzebowała chwili odpoczynku, a w szczególności Loska. Nie był on już młodzieniaszkiem, ale musiałem przyznać, że kondycję miał nadal niezłą.
   - Gdyby ktoś mi powiedział, że na starość będę uciekał przed nieumarłymi, to chyba bym go wyśmiał – mruknął, siadając na ławce.
   - Przez chwilę było niebezpiecznie – powiedział Oskar.  
   - Odpoczniemy chwilę i ruszamy z powrotem na posterunek – zarządziłem siadając na brzegu fontanny.
   Chwila odpoczynku szybko minęła i bardzo niechętnie ruszyłem w dalszą drogę. Ta przebiegła nam w ciszy, bo żaden z nas nie chciał ryzykować kolejnego napadu zombie. Mieliśmy ich szczerze dość jak na jeden dzień.
   Byliśmy już w połowie drogi na posterunek, gdy przechodziliśmy obok domu jednorodzinnego, otoczonego płotem. Nagle z pomiędzy krzewów wysunęła się ręka, która zacisnęła sine, brudne palce z połamanymi paznokciami na kostce idącego przede mną Loski. Mężczyzna krzyknął i stracił równowagę. Przez dziurę w siatce wyczołgiwał się zombie, który próbował przyciągnąć do siebie nogę Loski. Nie czekając dłużej zamachnąłem się i uderzyłem truposza kolbą strzelby w głowę. Powtórzyłem te ciosy jeszcze trzy razy, aż zombie ostatecznie padł martwy.
   - W porządku? – zapytałem, wyciągając dłoń w kierunku przerażonego mężczyzny.
   - Tak. Dzięki – Loska przyjął moją pomoc i wstał z chodnika. Z nienawiścią spojrzał na zombie i kopnął je z całej siły. – Parszywy śmierdziel.
   Mimo całego napięcia, Oskar i ja uśmiechnęliśmy się. Poklepałem mężczyznę po plecach i ruszyliśmy dalej.
   Ostatni odcinek drogi minął nam bez żadnych problemów. Gdy zobaczyłem posterunek, poczułem ulgę. Zombie zniknęły spod bramy, więc mogliśmy go opuścić. Znalezienie auta nie wydawało się być już takim wielkim problemem. Czułem, że wszystko zaczynało się układać.
Na tyłach posterunku zastaliśmy Arka, który najwyraźniej oczekiwał naszego powrotu. Chłopak otworzył bramę i wpuścił nas do środka.
   - Udało się wam – powiedział wyraźnie szczęśliwy naszym widokiem.
   - A co żeś myślał, młody? – prychnął Loska. Z twarzy Arka natychmiast zniknął uśmiech.
   Już chciałem uspokoić chłopaka, gdy przerwał mi w tym głośny huk. W pierwszej chwili myślałem, że ktoś do nas strzelał. Moi towarzysze zapewne także wpadli na ten pomysł, bo odruchowo wszyscy skuliliśmy się, kryjąc głowy rękoma. Jednak nie padły strzały i ten pierwszy zapewne też nim nie był. Niewiele myśląc wbiegłem do środka posterunku.
   Korytarz wypełniony był pyłem oraz dymem. Deski zabijające wyrwę w drzwiach zmiękły. Kawałki drewna oraz papiery fruwały po całej recepcji i płonęły.
   - Co się dzieje? – zapytała Zuza.
   Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo do środka coś wpadło. Gdy zrozumiałem, czym to było, pociągnąłem rudowłosą w kierunku gabinetu komendanta i zamknąłem za nami drzwi. Kolejny wybuch wstrząsnął ścianami posterunku.


   - Ktoś nas atakuje – powiedziałem ściągając strzelbę z ramienia i wciskając ją w dłonie dziewczyny. – Gdzie są pozostali?
   Zuza wyglądała na trochę ogłuszoną. Patrzyła na mnie, ale miałem wrażenie, że wcale mnie nie widzi. Złapałem ją mocno za ramiona i potrząsnąłem nią.
   - Skup się, Zuza! Jesteś mi teraz potrzebna! Pomożesz mi?
   Ta jakby od razu doszła do siebie. Pokiwała głową i zamrugała kilkukrotnie.
   - Dobrze. Gdzie są pozostali?
   - Olga i Młody były w areszcie. A Iwona z Leną chyba na górze – powiedziała.
   - Pójdę po nich, ale musisz mnie osłaniać. Dobra?
   - Rob, to nie jest…
   - Dobra? – Spojrzałem na nią wyczekująco, aż ta ponownie skinęła mi głową.
   Wyszedłem na korytarz mierząc przed siebie z broni. Zobaczyłem dwóch młodych mężczyzn, którzy na mój widok natychmiast zaczęli strzelać, kryjąc się za filarami. Nie pozostałem im dłużny i odpowiedziałem im tym samym. Zuza ubezpieczała mnie, dzięki czemu udało mi się dostać do schodów. Wtedy zobaczyłem trójkę innych osób – dwóch młodych mężczyzn i jednego, napakowanego dryblasa. Blondyn natychmiast strzelił w moim kierunku, trafiając mnie w rękę. Zgiąłem się pod wpływem bólu, ale zaraz ogarnęła mnie wściekłość. Odpowiedziałem mu salwą, przed którą całą trójka skryła się za recepcją. To dało mi szansę na ucieczkę na górę.
Zacząłem otwierać drzwi do wszystkich pokoi, aż w końcu znalazłem Iwonę i Lenę w pokoju przesłuchań. Widok, jaki tam zastałem, wstrząsnął mną dogłębnie.


   Policjanta przyciskała Lenę do stołu, zaciskając palce na jej szyi. Twarz dziewczyny była już sina, a mimo to nie przestawała walczyć, orając twarz kobiety paznokciami. Natychmiast wkroczyłem do akcji, odciągając Iwonę. Kobieta protestowała jednak.
   - Zostaw mnie! – krzyknęła. Złapała mnie za rękę, po czym wykręciła mi ją na plecy i przycisnęła do ściany. – Nie masz pojęcia, kim ona jest!
   - Iwono, to nie jest najlepszy moment na…
   Z gardła policjantki wydobył się krzyk, będący zarówno westchnięciem. Uścisk kobiety zelżał, po czym ona sama upadła. Obejrzałem się i zobaczyłem Lenę, trzymającą w dłoni zakrwawiony nóż. Na plecach Iwony urosła plama krwi, a ona sama przestała się ruszać.
   Próbowałem coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. To było niepotrzebne. Nasi prawdziwi wrogowie znajdowali się na dole i właśnie szturmowali posterunek. Zabijanie siebie nawzajem w takim momencie było szaleństwem.
   - Leno, odłóż to – powiedziałem spokojnie, chociaż głos mi drżał.
   Dziewczyna spojrzała na nóż w swojej dłoni jakby zastanawiała się, co zrobić dalej.
   - No nie wierzę! – basowy głos zwrócił natychmiast naszą uwagę. W drzwiach pokoju stał ten sam facet, którego widziałem na dole. – Lenka? Tu tutaj?
   Zaskoczony spojrzałem na dziewczynę, która wydawała się być w nie mniejszym szoku. Zaraz jednak w jej oczach pojawiła się nienawiść. Instynktownie stanąłem za nią, chcąc obronić ją w każdej chwili przed tym facetem.
   - Wszyscy myśleli, że nie żyjesz – Mężczyzna wkroczył do środka, a na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. – Szef był zrozpaczony. Chyba się ucieszy, gdy cię mu przyprowadzę, nie?
   Poczułem niemal desperacki uścisk Leny na swoim ramieniu. Zrozumiałem, co chciała mi tym przekazać. Gotowy byłem zastrzelić tego człowieka, ale powstrzymywał mnie przed tym wymierzona w naszą dwójkę lufa karabinu.
   - Widzę, że już zdążyłaś się pozbyć wszystkich świadków – Mężczyzna spojrzał na leżącą na podłodze Iwonę.
   - Z tobą zrobię to samo, Garda – powiedziała wojowniczo dziewczyna.
   - Nie wątpię – mruknął, podchodząc do martwej policjantki. Kopnięciem przewrócił ją na plecy i uśmiechnął się do siebie. – Wiksa chciał ją żywą. No trudno. Sprowadzenie jego siostry będzie wystarczającą rekompensatą.
   Spojrzałem zaskoczony na Lenę, ale ta nadal tasakowała wzrokiem mężczyznę. W głowie mi się nie mieściło, że mogłaby być siostrą Wiksy. Mówiła, że cała jej rodzina nie żyje. Dlaczego zataiła przede mną ten fakt? O tym jednak musieliśmy porozmawiać później.
   - Mam dla ciebie propozycje, bohaterze – Garda zwrócił się do mnie. – Ja biorę Lenę, unikamy rozlewu krwi, wszyscy szczęśliwi. Alternatywą będzie wpakowanie w ciebie całego magazynku. Twój wybór.
   Zacisnąłem zęby patrząc w oczy Gardy. Kątem oka dostrzegłem jak ręka Iwony drga. Opanowałem zaskoczenie i skupiłem całą uwagę mężczyzny na sobie.
   - Też mam propozycję – powiedziałem, starając się nie patrzeć na policjantkę, której oczy były białe. – Wyjdziesz stąd, zabierzesz kumpli, a być może nie będę cię gonił.
   Garda parsknął śmiechem, a ja z satysfakcją patrzyłem, jak Iwona siada na podłodze.
   - Zabawny jesteś. Szkoda tylko, że…
   Garda drgnął, gdy palce Iwony zacisnęły się na jego nodze. Wykorzystując chwilową nieuwagę mężczyzny, złapałem Lenę za rękę i pociągnąłem ją w stronę drzwi. Dziewczyna biegiem ruszyła w stronę schodów, a gdy ja już wybiegałem na korytarz, poczułem szarpnięcie za tył kurtki i zobaczyłem sporych rozmiarów pieść, lecącą w stronę mojej twarzy. Ogromy ból wycisnął z moich oczu łzy, a w ustach rozszedł się smak krwi. Mimo chwilowego zaćmienia, udało mi się uchylić przed kolejnym uderzeniem, przechodząc pod ramieniem Gardy. Zaatakowałem mężczyznę pistoletem w skroń, na tyle mocno, że ten wpadł na ścianę. Wymierzyłem do niego z broni, ale wtedy ten złapał mnie za nadgarstek i kilkukrotnie uderzył moją dłonią w ścianę, aż wypuściłem pistolet. W odezwie uderzyłem go łokciem wolnej ręki w szczękę, a potem poprawiłem drugim ciosem. Chciałem schylić się po leżący na podłodze pistolet, ale wtedy Garda natarł na mnie i oboje uderzyliśmy w ścianę, a potem wylądowaliśmy na podłodze. Silniejszy ode mnie mężczyzna bez problemu przycisnął mnie do niej i raz po raz zaczął okładać pięściami. Każde kolejne uderzenie coraz bardziej odbierało mi świadomość. Przez zalewającą oczy krew przestałem nawet widzieć, ale zanim to się stało, dostrzegłem sylwetkę wyłaniającą się zza pleców Gardy. Zombie rzucił się na niego, co niewątpliwie uratowało mi życie. Zajęty próbami zrzucenia z siebie trupa nie zauważył, gdy rzuciłem się do ucieczki, po drodze zabierając swój pistolet. Postanowiłem go nie zabijać i pozostawić tą przyjemność ożywieńcom, od których zaroiło się na piętrze.
   Przebiegłem między trupami, odpychając je i niektóre zabijając. Byłem cały obolały, szczęki prawie nie czułem, a postrzelone ramie odmawiało mi posłuszeństwa. Nie widziałem żadnego ze swoich towarzyszy, co mnie podłamało. Miałem nadzieję, że ci uciekli.
   Gdy byłem już w połowie schodów na dół, stanąłem oko w oko z jednym z członków wrogiej grupy. Nie było czasu na zastanawianie się nawet, ani negocjację. Pierwszy uniosłem broń i kilka razy strzeliłem w jego pierś. Młody mężczyzna padł martwy na podłogę.
   Cały posterunek zaroił się od zombie, które wchodziły do środka przez dziurę w miejscu, gdzie powinny być drzwi. Strąciliśmy go. Nie czekając dłużej wybiegłem tylnymi drzwiami na parking. Po drodze minąłem ciała uwolnionych więźniów. Znalazłem się na zewnątrz akurat w momencie, gdy radiowóz odjeżdżał z piskiem opon, przebijając się przez bramę oraz stojące przy niej trupy. Moje zaskoczenie było jeszcze większe, gdy zobaczyłem Loskę, Oskara, Młodego i Lenę, którzy odpierali ataki zombie, kryjąc się za kontenerami. Ruszyłem im z pomocą, eliminując większość trupów. Na mój widok wszyscy zdawali się być zaskoczeni, ale nie było na to teraz czasu. Zombie schodziły się. Musieliśmy uciekać.
   - Ta suka uciekła! – krzyknęła Lena, atakując idącego na nią trupa pałką. – Zabrała Jarka i odjechała nie czekając na nas! Zabrała nam całą broń!
   - Tym będziemy się martwić później! – odkrzyknąłem prowadząc grupę przez wyrwę w bramie.    Sprawnie eliminowaliśmy podchodzące do nas zombie, aż w końcu znaleźliśmy się poza ich zasięgiem. Nie oznaczało to jednak, że te zniknęły. Cała ulica się od nich roiła, a te, widząc świeże mięso, lgnęły do nas. Jeżeli chcieliśmy się ich pozbyć, musieliśmy zacząć biec.
Wybiegliśmy na skrzyżowanie i już chciałem skręcić w lewo, gdy również stamtąd stanęła mu na drodze druga grupa ożywieńców. Ulica po prawej stronie zastawiona była opuszczonymi przez właścicieli autami, a ta na wprost rozgrzebana przez robotników, którzy nie skończyli jej renowacji. Każdy wybór trasy był zły, ale ostatecznie wybraliśmy tą pełną samochodów.
   - Masz – powiedziałem podając biegnącemu obok mnie Młodemu pałkę, bo ten nie miał przy sobie żadnej broni.
   Ja sam strzeliłem kilka razy do  najbliższych truposzy. Moje umiejętności strzeleckie pozostawiały wiele do życzenia, ale udało mi się trafić trzech przemienionych, którzy upadli na ulicę i przewróciły zbliżających się kompanów.
   Oskar biegł kawałek przed nami, atakując idące na nas z przodu zombie. Za pomocą kolby strzelby nie zabijał truposzy, ale chwilowo je powalał, dzięki czemu na moment zagrożenie z ich strony znikało. Lena jako jedyny miała nóż i nim przebijała oczodoły ożywieńców. Szło jej to całkiem dobrze, aż ostrze utknęło w czaszce trupa. Dziewczyna próbowała je wyszarpnąć i nie zauważyła drugiego ożywieńca, który zaszedł ją z boku.
   - Uważaj!- krzyknąłem. Lena instynktownie schyliła się, a ja strzeliłem, trafiając zombie w środek czoła. Ciemna krew bryznęła na twarz oraz ubranie dziewczyny.
   Gdy zombie padł, zobaczyłem stojącą za nim postać ze strzelbą w dłoniach. Zuza na nasz widok wyraźnie ogarnęła ulga. Dziewczyna podbiegła do nas, ale nie było czasu na przywitania. Musieliśmy uciekać.
   Truposze wciąż uparcie podążały za nami. Była ich co najmniej setka. Z przodu sytuacja nie była aż tak zła, bo trupów było o wiele mniej, ale używając broni palnej zwabialiśmy ich coraz więcej. Te wychodziły z bocznych ulic, pootwieranych budynków, wybitych witryn sklepowych – zewsząd. Dużym problemem był też Loska, któremu coraz trudniej było biec. Musiałem nieustannie go poganiać, aż w końcu Oskar zaoferował mu swoje ramię, dzięki czemu mężczyzna mógł nieco odciążyć swoje nogi. W końcu opuściliśmy zastawioną przez samochody ulicę i znaleźliśmy się na kolejnym skrzyżowaniu. Tam dostrzegłem stojącą przed sklepem półciężarówkę z przyczepą nakrytą brezentem.
   Gestem kazałem swoim towarzyszom się zatrzymać. Ukryliśmy się za rogiem budynku, obserwując samochód.
   - Poczekajcie tu, a ja sprawdzę, czy jest na chodzie – powiedziałem.
   - Ledwo stoisz – upomniała mnie Zuza.
   - Dam radę. To zajmie tylko chwilę.
   Ignorując sprzeciw rudowłosej zacząłem zakradać się do auta. Na jego pace znajdowało się kilka kartonów oraz siatek z żywnością. Drzwi do samochodu były otwarte, a kluczyk był w stacyjce. To było nieprawdopodobne szczęście. Usiadłem na fotelu kierowcy i już miałem odpalić auto, gdy rozległo się ciche kliknięcie.
   - Nawet o tym nie myśl.
   Zrezygnowany uniosłem obie dłonie, opierając głowę o zagłówek. Byłem już zmęczony tym, że w ostatnim czasie ciągle do mnie mierzono z broni.
   - Wysiadaj – twardy ton mężczyzny świadczył o tym, że nie ma zamiaru ze mną dyskutować.
Posłusznie spełniłem jego polecenie i z rękami w górze stanąłem przed półciężarówką. Dopiero wtedy spojrzałem na mierzącego do mnie mężczyznę.
   Był starszy ode mnie, ale na pewno nie miał trzydziestki, chodź powagi mógł dodawać mu ciemny zarost. Miał ostre rysy twarzy i dość niezwykłe oczy, tak szare, że przynosiły na myśl dwa kawałki lodu. W dłoniach trzymał strzelbę, której lufa wymierzona była w moja głowę. Nieznajomy zobaczył, że patrzę na jego broń niepewnie.


   - Nie zrobię z niej użytku, jeżeli mnie do tego nie zmusisz – powiedział już nieco mniej ostro. – Jesteś tu sam?
   Kątem oka spojrzałem w kierunku, gdzie skrywali się moi towarzysze. Nie chciałem, by zadziałali pochopnie, tym bardziej, że ten facet zachował się w porządku. Nie zabił mnie przy pierwszej okazji, co w tych czasach uznawane było za chęć współpracy.
   - Nie – powiedziałem. Czułem, że w tym przypadku gra w otwarte karty może mi się opłacić. – A ty?
   - Nie – odparł opuszczając broń. Obejrzał się przez ramię na sklep, w drzwiach którego stanął prawie całkowicie łysy mężczyzna z wąsem. – Zawołasz swoich towarzyszy zanim puszczą im nerwy?
   Takie zaufanie nieznajomym było ryzykowane dla nas wszystkich, ale i tak nie mieliśmy już nic do stracenia. Włożyłem dwa palce do ust i gwizdnąłem przeciągle, czujnie obserwując przy tym zachowanie dwójki mężczyzn. Miałem nadzieję, że ci nie zamierzają nas zabić przy pierwszej okazji. 
   Gdy moi ludzie dołączyli do mnie, niepewnie patrząc na nieznajomych, zastanowiłem się, co ja właśnie robię. Nas było więcej i bez większego problemu moglibyśmy zabić tą dwójkę i ukraść im samochód wraz z zapasami. Postanowiłem jednak zaufać ludziom. Jeżeli mieli auto i zbierali zapasy, to zapewne mieli gdzieś obóz. A ten był nam potrzebny.
   Mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia. Straszy skinął tylko głową swojemu towarzyszowi, na co ten odpowiedział tym samym. Widać było, że to on dowodzi w ich niewielkiej grupie.
   - Macie gdzieś obóz? – zapytał.
   - Właśnie upadł – odparłem szczerze. – Inna grupa nas zaatakowała.
   - Inna broń, oprócz tej, którą widzę? 
   - Nie – Spojrzałem na swoich ludzi. Oni także wyglądali na zdenerwowanych.
   - Możemy to sprawdzić?
   Skinąłem głową i dałem znak swoim, by położyli swoje bronie na maskę auta. Po przeszukaniu młodszy z mężczyzn ponownie przyjrzał nam się badawczo. Po jego spojrzeniu nie dało się nic wyczytać, przez co nie wiedziałem, jaki ma co do nas zamiar. W końcu gdy wyciągnął do mnie dłoń odetchnąłem z ulgą.
   - Max – powiedział. – A to Czesiek.
   - Rob – odparłem. Wtedy na twarzy Maxa pojawiło się zaskoczenie. Nie zrozumiałem tej reakcji, ale wyglądało to tak, jakby mnie znał. Dziwne to było, bo nie przypominałem sobie, bym kiedykolwiek wcześniej spotkał kogoś takiego.
   - Rob? – powtórzył patrząc na mnie uważnie. Skołowany skinąłem głową, na co ten uśmiechnął się lekko. – W takim razie musisz koniecznie jechać z nami. Jest z nami ktoś, kto ciągle na ciebie czeka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz