Chciałam wrzucić ten rozdział dopiero jutro, ale
postanowiłam dobić to tej magicznej 15 ;) No i obiecałam, że akcja nabierze
tempa, więc rozdziały pojawiać się będą częściej. Do napisania pozostały mi już
tylko dwa i śpieszę się, by je dokończyć.
Ten rozdział jest dość krótki, ale dużo się w nim dzieje, a to dopiero wstęp do reszty ;)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Hej, spokojnie – podniosłem ręce
do góry, by kobieta celująca w nas dobrze je widziała. – Nie mamy złych
zamiarów.
- To już sama ocenię – syknęła wychodząc zza biurka, cały czas nie opuszczając strzelby.
- To już sama ocenię – syknęła wychodząc zza biurka, cały czas nie opuszczając strzelby.
Po ubraniu stwierdziłem, że była to
policjantka. Wyglądała na jakieś trzydzieści parę lat, miała jasne włosy
związane w kitkę, brązowe oczy oraz szeroką szczękę. Patrzyła na nas wrogo,
marszcząc wysokie czoło i zaciskając wąskie usta. Była raczej brzydką kobietą,
nie wzbudzającą sympatii, a to, że celowała do nas z broni jeszcze bardziej nas
do niej zniechęcało.
- Kim jesteście? – zapytała twardo.
- Możemy porozmawiać na spokojnie? –
Spróbowałem załagodzić sytuację, ale kobieta nie dawała się udobruchać. Na jej
mundurze zobaczyłem plakietkę: I. Krasowska. – Nazywam się Robert, a to Zuza,
Lena i Michał. Szukamy schronienia…
- Jak tu weszliście? –
przerwała mi.
- Przez okno w łazience – odparła
Zuza takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Krasowska przez chwilę mierzyła nas
wszystkich, a wtedy zobaczyła nasze prowizoryczne bronie. Na ich widok ponownie
się napięła.
- Odłóżcie to na biurko – powiedziała,
wykonując znaczący gest strzelbą. Posłusznie wykonaliśmy jej polecenie i
wróciliśmy na swoje miejsca. – Ty – zwróciła się do Młodego, stojącego
najbliżej wyjścia. – Otwórz drzwi i wyjdź na korytarz. Potem pozostali.
Pojedynczo.
Kobieta kazała nam iść przed siebie,
a gdy znaleźliśmy się w holu zza drzwi prowadzących do aresztu wyszedł
mężczyzna ubrany w taki sam mundur jak Krasowska. Na nasz widok chwycił za
broń, którą chował w kaburze i wycelował w nas.
- Kim oni są? – zapytał kobiety.
Jego plakietka głosiła: J. Łapiński.
- Włamali się tu – odparła
Krasowska. – Trzeba ich zamknąć w celi.
- W jakiej celi? – oburzyła się
Zuza.
- Uspokój się, dziewczyno, bo coś ci
się stanie – powiedziała funkcjonariuszka z wyraźną złośliwością w głosie.
- Pierdol się – syknęła dziewczyna,
a ja złapałem ją za rękę i zatrzymałem w miejscu, by czasem nie zrobiła czegoś
głupiego. Jej cięty język był czasem sporym problemem i mógł wpędzić nas w
kłopoty.
- Możemy porozmawiać na spokojnie? –
zapytałem chcąc załagodzić sytuację, za co zostałem spiorunowany wzrokiem
obojga funkcjonariuszy, który wyrażał to samo. Zamilkłem.
- Wy idziecie do celi – wskazała na
naszą grupkę kobieta, po czym zwróciła się do swojego towarzysza. – A ty ich
zaprowadź.
Mężczyzna skinął głową i otworzył
nam dwuskrzydłowe drzwi, robiąc gest mówiący: zapraszam państwa. Ruszyłem
przodem, mijając cele, w których już byli ludzie.
- Nowy nabytek! – zawołał młody
mężczyzna, którego ramiona i szyję pokrywały tatuaże, w tym jeden nad prawą
brwią. Wyglądały one niechlujnie, niektórych nie dało się nawet odczytać i w
ogóle wyglądały jakby zostały zrobione przez znajomego w garażu. Włosy miał
związane w luźny kucyk na karku, ale i tak tłuste kosmyki zwisały mu wokół
chudej, brzydkiej twarzy, gdzie głęboko osadzone oczy patrzyły na nich z
wesołością, a na ustach błądził złośliwy uśmieszek. – No, no, no – gwizdnął
obrzucając Lenę pożądliwym spojrzeniem. – Niezła z ciebie laska. Może chcesz
się lepiej poznać? Łapiński, dawaj tą tutaj!
Zmierzyłem więźnia spojrzeniem,
zaciskając pięści tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie.
- Odsuń się od kraty, Bolo –
powiedział Łapiński, nawet nie patrząc na więźnia. Ten pokazał mężczyźnie
środkowy palec, ale posłusznie spełnił polecenie policjanta. Razem z nim w celi
znajdowały się jeszcze trzy osoby, które łypnęły na nas przelotnie, bez
większego zainteresowania. Wyglądali na zmęczonych.
W pozostałych celach znajdowały się
jeszcze pięć innych osób, które niespecjalnie wydały się zainteresowane
naszą obecnością. Była tam jedna kobieta, która siedziała sama na podłodze w
kącie celi, z nogami podwiniętymi pod klatkę i nieobecnym wzrokiem. Co dziwne,
była w mundurze policjantki. Jeżeli ci tutaj więzili swoich, to raczej nie
mieli ono dobrych zamiarów.
Łapiński zaprowadził nas na sam koniec
korytarza i otworzył cele, po czym wykonał ten sam gest co wcześniej.
- Po co to robicie? – zapytałem, gdy
krata zatrzasnęła się za nami. – Nie jesteśmy niebezpieczni.
- Zamknij się, młody – westchnął
policjant, po czym zostawił nas samych sobie, a sam ruszył w stronę wyjścia
pogwizdując wesoło.
Rozejrzałem się po celi, gdzie
znajdowała się jedna prycza, toaleta i nic więcej. Nawet okna nie było, przez
co znajdowaliśmy się w półmroku.
Usiadłem ciężko na pryczy i ukryłem
twarz w dłoniach. Miałem wrażenie, że spadłem z deszczu pod rynnę. Co prawda
nie wiedzieliśmy co policjanci mają zamiar z nami zrobić, ale trzymanie nas w
celi nie zwiastowało niczego dobrego. Ten paskudny dzień nie miał końca.
Młody spoczął na pryczy obok mnie,
rozmasowując obolałą nogę. Było z nią już lepiej, ale chłopak mocno na nią
kulał i nie sadziłem, by kiedykolwiek miało się to polepszyć. Kula musiała
uszkodzić ważne mięśnie i tylko rehabilitacja mogła przywrócić mu pełną
sprawność, ale w tych czasach nie miał na to co liczyć.
- Witamy na Posterunku Ostatnich
Sprawiedliwych – rozległ się nagle czyjś drwiący głos, który dochodził z celi
naprzeciw naszej.
Z mroku wyłoniła się postać
mężczyzny, na oko czterdziestoletniego, który wyglądał jak bezdomny. Miał
długie, poplątane włosy, prawie tak samo długą brodę, a ubrany był w
poszarpany, brudny płaszcz sięgający kolan oraz wysokie, zabłocone buty. Nawet
z takiej odległości dało się wyczuć jego fetor.
- Gdzie? – zdziwiła się Zuza.
- Tak nazywam to miejsce – odparł
patrząc w górę. – Trochę to pachnie westernem, prawda? Ostatni sprawiedliwi
policjanci, którzy nadal trzymają się twardo swoich zasad, mimo, że wszystko
wokół upadło. Jak z pieprzonego, Hollywoodzkiego filmu – zaśmiał się i przez
chwilę zacząłem obawiać się o jego zdrowie psychiczne. Nie dość, że
wyglądał jak wariat, to jeszcze się tak zachowywał.
- O co tu chodzi? – zapytałem i
ignorując smród podszedłem do kraty. – Dlaczego nas tu trzymają?
- Bo są szurnięci – odparł szybko. –
A propos szurniętych – jestem Loska.
Wyciągnął w naszą stronę brudną
dłoń, owiniętą w kawałek materiału. Spojrzałem na nią zmieszany, a Loska nagle
zarechotał i cofnął dłoń.
- No tak, czasem o tym zapominam –
powiedział z goryczą w głosie.
- Ja jestem Rob, to Zuza, Lena i
Młody. Kiedy nas stąd wypuszczą?
- To zależy.
- Od czego? – zapytała Lena, również
podchodząc do kraty.
- Od widzimisię tej szmaty –
uzupełnił ktoś z sąsiedniej celi. Po głosie poznałem, że był to Bolo. – Suka
nie ma prawa nas tu trzymać. Prawo już nie obowiązuje.
- Zamknij się, Bolo – wtrącił gruby
mężczyzna, który siedział w celi na ukos od naszej. – Kto jak kto, ale z nas
wszystkich ty najbardziej zasłużyłeś sobie na to, by cię stąd nie wypuszczać.
- Pierdol się, Gruby – prychnął
Bolo. – Sukinsyn chciał mnie zabić, miałem prawo się bronić.
- Gówno prawda – wycedził Gruby. –
Chciałeś mu ukraść jedzenie, więc to on się bronił, a ty go zabiłeś i nie
pierdol mi tu o swoich prawach, bo sam przed chwilą powiedziałeś, że już nie
obowiązują.
Usłyszałem jeszcze tylko
niezrozumiałe słowa, które Bolo powiedział sam do siebie, a potem zapadła
chwilowa cisza, którą przerwał Gruby, odzywając się do mnie.
- Za co tu siedzicie?
- Za niewinność – odparła Zuza,
uśmiechając się kwaśno. Zerknąłem na rudowłosą, która usiadła na pryczy obok
Młodego i pochyliła się do przodu. Miała dość tego wszystkiego, tak samo jak ja.
- Jest jakaś szansa, że stąd
wyjdziemy? – zapytała Lena.
- Też chciałbym to wiedzieć –
westchnął Gruby i zniknął nam z pola widzenia.
Całą noc spędziliśmy w zimnej celi,
wpół siedząc na chłodnej podłodze, a wpół drzemiąc. Starałem się czuwać, w
razie czego, ale cały ten dzień wycisnął ze mnie wszystkie siły. Ciągłe
ucieczki, walki, głód i strach, a na deser uwięzienie przez policjantów, którzy
najwidoczniej nie rozumieli, że nie są już stróżami prawa, bo jedyne prawo,
jakie obecnie obowiązywało, to prawo silniejszego.
W głębszą drzemkę zapadłem nad
ranem, siedząc w rogu celi, z opartą o ramię, śpiącą Zuzą. Lubiłem tą
dziewczynę, stała się dla mnie jak rodzina. Z Leną i Michałem bywało różnie, bo
o ile dziewczynie ufałem, to do Młodego wciąż miałem wątpliwości. Ciągle
powtarzał, że chce wrócić do grupy Wiksy i proponował nam przyłączenie się. W
takich momentach zbywałem go, bo nie chciałem dołączyć do człowieka, z którym
walczyłem i który skazywał ludzi na śmierć. Jednak, czasami bywały momenty, gdy
zastanawiałem się, czy nie schować dumy do kieszeni i nie pojechać pod hotel.
Nagle drgnąłem gwałtownie, gdy
rozległ się głośny pisk nienaoliwionych zawiasów, a przed celą pojawił się
Łapiński w towarzystwie Krasowskiej. Policjantka powiodła wzrokiem po celi, po
czym wskazała na mnie.
- Ty – powiedziała. – Idziesz z nami.
Łapiński otworzył drzwi i już miał
wejść do środka by mnie wyciągnąć siłą, ale oszczędziłem mu tego i sam
wyszedłem.
- Mam prawo zachować milczenie, tak?
– zapytałem z ironicznym uśmiechem, gdy nagle policjant odciągnął mi ręce do
tyłu i poczułem chłód metalu na swoich nadgarstkach.
- Nie kpij lepiej, dzieciaku –
syknął mi do ucha mężczyzna i pchnął do przodu.
Wyprowadzono mnie do holu, a potem
schodami na górę. Tam znajdował się kolejny korytarz ze sporą ilością różnych
drzwi, nad którymi wisiały tabliczki. Dziwne było to, że ani tu, ani na dole
nie widziałem żadnych innych policjantów, ani ludzi, którzy nie byli więźniami
tak jak my, a przecież wtedy, w gabinecie komendanta, wyraźnie słyszeliśmy dwa
głosy, które na pewno nie należały do Krasowskiej, ani Łapińskiego. Na
posterunku było więcej osób – tego byłem pewien.
Krasowska otworzyła drzwi do pokoju
z tabliczką: POKÓJ PRZESŁUCHAŃ. Stało tam jeden, spory, metalowy stół, a na
jego końcach znajdowały się krzesła. Całą powierzchnię ściany zakrywało lustro,
które, jak wiedziałem z filmów, było weneckie.
Łapiński posadził mnie na metalowym
krześle i zdjął z dłoni kajdanki. Policjantka usiadła naprzeciw mnie, uważnie
obserwując każdy mój ruch. Od razu widać było, że twarda z miej kobieta. To ona
musiała rządzić całym tym posterunkiem.
- Teraz wszystko mi opowiesz –
powiedziała splatając dłonie na blacie. – Czego tu szukaliście?
- Już mówiłem. Chcieliśmy się
schronić przez zmierzchem, a które miejsce byłoby lepsze niż posterunek? –
zapytałem. – Poza tym teraz każdy może wejść gdzie chce. Świat się skończył,
jakbyście nie zauważyli.
Ostatnie słowa powiedziałem z
wyczuwalną złośliwością, na co żaden z policjantów nie zareagował.
- Jest ktoś z wami jeszcze? –
zapytała kobieta.
- Jesteśmy sami – odparłem splatając
ręce na piersi. Miałem dość tego bezsensownego przesłuchania. – Dlaczego nas tu
trzymacie? Wypuście nas, a odejdziemy i już więcej nas nie zobaczycie.
Policjantka wstała z krzesła i
usiadła na brzegu stołu. Jej brązowe oczy zdawały się przewiercać mnie na
wylot.
- Ciesz się, dzieciaku, że nie
zabiłam was od razu po tym, jak weszliście do mojego gabinetu – powiedziała
twardo. – A powinnam była to zrobić.
Na potwierdzenie swoich słów,
dotknęła dłonią ukrytego w kaburze pistoletu. Nie przestraszyłem się tego
gestu, bo znałem jego znaczenie. Mój ojciec – jako policjant – opowiadał mi o
niektórych metodach przesłuchań i to, co robiła Krasowska było jedną z nich.
Grała złego glinę, a jej partner zapewne miał być tym dobrym. Chcieli ode mnie
jakiś informacji, ale nie wiedziałem jeszcze jakich, bo żadnych nie miałem.
- Iwona, daj spokój – powiedział
Łapiński, kładąc mi dłoń na ramieniu. Z trudem powstrzymałem uśmiech, gdy
mężczyzna stanął naprzeciw mnie i przemówił tonem dobrego wujka. – Posłuchaj,
młody, ty i twoi przyjaciele będziecie mogli nas opuścić, ale najpierw musimy dowiedzieć
się paru rzeczy. Wiecie, kim jest Wiksa?
Zdębiałem, a uśmiech zastygł mi na
twarzy. Co Wiksa mógł mieć wspólnego z posterunkiem? Lena mówiła, że
kiedyś siedział w więzieniu, ale nie sądziłem, że ci policjanci chcą go teraz
zamknąć.
- Spotkałem go raz. Starliśmy się z
jego grupą pod sklepem z bronią – powiedziałem zgodnie z prawdą. Nie czułem
potrzeby, by kłamać. Nie na jego temat.
- Czyli nie jesteście jego ludźmi? –
zapytała podejrzliwie Iwona.
- Nie.
Policjanci wymienili ze sobą
spojrzenia, z których wyczytałem, że są jednocześnie zawiedzeni, ale i przyjęli
to z ulgą. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Wiksa odwiedził ich na posterunku
i to całkiem niedawno. Ten facet był jak zmora, która prześladowała nas
wszystkich.
- Opowiedz o tym spotkaniu –
powiedziała Krasowska, już nieco łagodniejszym tonem.
Opowiedziałem im w skrócie całą
sytuację, wspominając Saszę, która zaginęła oraz naszą późniejszą ucieczkę. Nie
powiedziałem tylko, że Młody i Lena byli kiedyś w grupie Wiksy, bo zauważyłem,
że policjanci nie pałają do tego faceta przyjaźnią i zapewne na wieść o tym, że
mają pod ręką dwóch jego byłych ludzi, chcieliby wycisnąć z nich jak najwięcej
nie zważając na innych.
- Czyli o Wiksie nic nie wiesz? –
zapytał Łapiński, uważnie się mi przyglądając. Był to dorosły facet, mocno po
trzydziestce, z ciemnymi włosami w których pojawiła się już siwizna. Był o
głowę wyższy ode mnie, szeroki w barkach i zapewne silny. Wyglądał jednak na
mężczyznę, z którym dałoby się dogadać.
- Raczej niewiele – odparłem. – Tylko
tyle, że mają obóz w hotelu „Royal” pod Głogowem. Jest ich sporo, jakiś
czterdziestu ludzi, mają broń, jedzenie i raczej nie są skorzy do współpracy.
- To już sami wiemy – mruknął
Łapiński.
Krasowska przez ten cały czas
milczała, wpatrując się we mnie. Wąskie usta zacisnęła w jeszcze cieńszą
kreskę, aż w końcu spojrzała na swojego partnera i skinęła mu głową, a
ten złapał mnie za ramię, postawił na nogi i szybkim ruchem zakuł mnie z
powrotem w kajdanki.
- Co jest?
- Tylko tymczasowo – powiedział
Łapiński.
- Ale…
- Dość – Krasowska zrobiła ruch
ręką, który kazał zachować ciszę. – Na razie posiedzicie w celi. Potem
pomyślimy, co z wami zrobić.
Jarek klepnął mnie w ramię,
wyprowadził z pokoju i zaczął mnie prowadzić schodami na dół. Gdy byliśmy w
połowie drogi, szafa, która barykadowała drzwi, wyleciała na środek holu, a w
powietrze wbiły się masy papierów. Huk, jaki temu towarzyszył był tak ogromny,
że bałem się o moje bębenki. Razem z Łapińskim straciliśmy równowagę i
stoczyliśmy się na sam dół, obijając się przy tym porządnie. Nieco
zamroczony rozglądnąłem się wokół, próbując zrozumieć, co się właśnie
stało. Papiery wciąż fruwały nad naszymi głowami, większość z nich paliło się,
przez co pomieszczenie szybko wypełnił smród gryzącego dymu. Niewiele dało się
zobaczyć przez gęste obłoki pyłu, ale udało mi się dostrzec pięć ciemnych
postaci, które wchodziły po schodach do środka. Facet, idący na środku grupy,
trzymał na ramieniu karabin.
- Uwolnij mnie – powiedziałem, gdy
razem z policjantem podpełzliśmy do rozwalonej szafy, za którą się skryliśmy.
Jarek spojrzał na wiszący przy jego
pasie kluczyk i po chwili wahania wcisnął mi go w ręce, a sam odbezpieczył broń.
- Czas się skończył! – zawołał ktoś.
Wychyliłem się lekko, by zorientować się w naszym położeniu. Napastników było
pięcioro i wszyscy mieli karabiny. Nie musiałem być detektywem, by wiedzieć,
czyimi ludźmi oni są.
Przywódca oddziału – około
trzydziestoletni facet, z jasnymi włosami długimi na parę milimetrów oraz
pokrytą bruzdami po trądziku twarzą, zrobił parę kroków do przodu uważnie
rozglądając się na boki. Pozostali zaczęli robić to samo. Dwoje z nich weszło
do aresztu, skąd zaraz zaczęły dochodzić okrzyki więźniów, a druga para ruszyła
w stronę korytarza. Pozostał tylko jeden facet.
- Krasowska! Wyłaź! I tak cię zaraz
znajdziemy, a wtedy nie będzie już tak miło – ani dla ciebie, ani tym bardziej
dla twoich ludzi!
Łapiński spojrzał na mnie ze
strachem w oczach, po czym podał mi drugi pistolet, który wyjął zza paska.
Skinął mi głową, a ja odpowiedziałem mu tym samym.
Policjant wyskoczył z ukrycia i
oddał trzy strzały w kierunku przywódcy grupy. Rozległ się krzyk bólu,
siarczyste przeklniecie, a potem wystrzelono krótką serię z karabinu.
Zobaczyłem, jak Łapiński dostaje w lewy bok, tuż pod żebrami, ale udaje mu się
odbiec na bok, unikając reszty kul. Mężczyzna skrył się za wnęką w ścianie,
przyciskając dłoń do krwawiącej rany, która szybko zabarwiła jego granatową
koszulkę.
Myśli buzowały mi w głowie jak
szalone. Ściskałem mocno pistolet, próbując zapanować nad drżeniem rąk oraz
szybkim biciem serca. Ukryty za szafką, otoczony przez ludzi, którzy nie mieli
dobrych zamiarów, zdany tylko na siebie. Nikt z napastników nie wiedział, że tu
jestem, dlatego postanowiłem szybko to wykorzystać. Diabli biorą stare zasady i
moralność, gdy w grę wchodzi życie moje i moich przyjaciół.
- Ty sukinsynu! Postrzeliłeś mnie!
– krzyknął mężczyzna.
- Stój! – krzyknąłem, gdy przywódca
zaczął iść w stronę, gdzie ukrył się policjant. Mężczyzna trzymał się za prawe
ramie, w które zapewne dostał, bo rękaw miał czerwony od krwi. Na mój widok
zatrzymał się i wycelował we mnie z karabinu. Staliśmy przez dłuższą chwilę,
mierząc do siebie z broni, w całkowitym bezruchu. Kątem oka zobaczyłem, że
Jarek osunął się na ziemię, a wokół niego zaczęła tworzyć się kałuża krwi.
Potrzebował pomocy. I to natychmiast.
- A ty kim, kurwa, jesteś? – zapytał
ostro blondyn.
- Chciałem zapytać o to samo –
odparłem starając się mówić pewnie, bez zdradzenia tego, jak bardzo byłem
przerażony. W każdej chwili facet mógł nacisnąć spust, a wtedy byłoby po mnie.
Tylko to, że ja także do niego mierzyłem go powstrzymywało.
- Gdzie jest ta suka, Krasowska? Mam
do niej interes.
- Powiedz mi, a ja jej wszystko
przekażę – powiedziałem uśmiechając się przyjaźnie.
- A może cię rozwalę i wyryje
wiadomość dla niej na twoim ciele?
- Powiedz mi to lepiej w twarz
– usłyszeliśmy oboje kobiecy głos, dochodzący zza moich pleców. Po chwili
obok mnie stanęła Iwona, trzymająca dłoniach strzelbę i mierząca do blondyna. W
tym czasie z korytarza wróciła pozostała dwójka. Było trzech, na dwóch.
- Czas się skończył. Mówiłem, że
macie dzień. Oddawaj broń, albo zrobimy tu rzeź – powiedział przywódca grupy.
- A ja mówiłam, że macie się
pierdolić – syknęła kobieta. – Przekaż to Wiksie.
- Sama tego chciałaś.
Blondyn gwizdnął przeciągle, a z
aresztu wyszła dwójka jego ludzi, oboje trzymali przed sobą dwóch więźniów –
policjantkę, którą widziałem w celi oraz jednego z mężczyzn, którzy siedzieli
zamknięci wraz z Bolem. Funkcjonariuszka patrzyła przed siebie, zupełnie
spokojna, za to drugi zakładnik był widocznie przerażony.
- Ostatnia szansa – oddajecie po
dobroci, czy mamy wziąć siłą i przy okazji rozwalić was wszystkich?
Milczenie Iwony było ostateczną
odpowiedzią. Zanim zdążyłem spróbować przemówić jej do rozumu, przywódca stanął
za policjantką, przykładając jej lufę do tyłu głowy. Ta nawet nie drgnęła,
tylko nadal patrzyła gdzieś w dal. Zauważyłem, że jej skóra jest nienaturalnie
blada, tak bardzo, że widać było wszystkie żyły, które wyglądały jak wstęgi.
Przez lekko rozchylone usta dostrzegłem czarne dziąsła oraz ciemniejszy niż
zazwyczaj język. Dopiero gdy spostrzegłem plamę krwi na prawym przedramieniu, która
przebijała się przez błękitny materiał koszuli, wszystko stało się dla mnie
jasne.
- Ostatnia szansa – Mężczyzna
położył palec na spuście karabinu i zerknął na nas. W tej samej chwili,
policjantka drgnęła jak rażona prądem. Jej oczy nie były już niebieskie, ale
stały się całkowicie białe, a z jej ust wydobyło się warczenie. Zanim przywódca
grupy zdążył zareagować, zombie odwróciło się do niego i wbiło mu zęby w krtań.
Mężczyzna krzyknął i wystrzelił serię z broni w sufit, z którego posypał się
pył. Jedna zbłąkana kula trafiła też drugiego zakładnika, który padł na ziemię
z przestrzeloną czaszką.
Krasowska strzeliła najpierw
do jednego, a potem drugiego z mężczyzn, którzy towarzyszyli blondynowi, a ci
padli na ziemię martwi. Kobieta ruszyła w stronę gdzie zombie posilało się
jeszcze wierzgającym i ledwie słyszalnie krzyczącym blondynem, strzeliła zombie
w tył głowy, aż kawałki czaszki oraz mózgu roztrysnęły się na różne strony, po
czym ukucnęła przed wykrwawiającym się mężczyznom.
- Nie trzeba było tu wracać –
powiedziała, po czym nacisnęła spust i głowa lidera grupy eksplodowała.
Cała akcja trwała krócej niż pięć
minut, podczas których stałem nieruchomo, obserwując wszystko w z boku. Dopiero
przeciągły jęk Jarka obudził mnie z transu. Podbiegłem do mężczyzny, który był
blady i z ledwością otwierał oczy.
- Trzymaj się – powiedziałem,
uciskając jego ranę. Krasowska znalazła się nagle obok mnie i ze strachem
patrzyła na policjanta. Twarz miała w kroplach krwi, które spływały
pozostawiając po sobie czerwone ślady.
- Nic ci nie będzie, Jarek –
powiedziała pewnym głosem, pomagając mi zatamować krwotok. Policjant uśmiechnął
się, lub skrzywił na te słowa.
- Agata nie żyje? – zapytał słabym
głosem.
Iwona zacisnęła wargi i obejrzała
się przez ramię na trupy leżące na podłodze. Ja również powiodłem za nią
wzrokiem.
- Uratowała nas w ostatnich swoich
chwilach – odparła kobieta, a Jarek ponownie się uśmiechnął, bądź skrzywił.
- O cholera!
Z korytarza, gdzie wcześniej
zniknęła dwójka ludzi blondyna wyszedł mężczyzna oraz kobieta. Ubrania ich
obydwu umazane były krwią, tak samo jak ich ręce. Oboje trzymali w dłoniach
noże, ociekające krwią.
- Jarek! – podbiegła do nas i
uklękła przed policjantem. – Postrzelili go?
- Trzeba go szybko zoperować –
odparłem. – Moja przyjaciółka się na tym zna. Może pomóc.
Iwona spojrzała na mnie niepewnie, a
potem na kobietę, która ze łzami w oczach trzymała dłoń Jarka. W końcu
odwróciła się do stojącego za nami mężczyzny.
- Musimy go przenieść do celi –
powiedziała, po czym wyjęła z kieszeni pęk kluczy. – Olga, idź po…
- Zuzę – uzupełniłem.
- Tak, pośpiesz się.
Kobiety spojrzały na siebie i
dopiero wtedy zobaczyłem, jakie jest między nimi podobieństwo. Różniły się
chyba tylko fryzurami i tym, że Olga miała łagodniejsze rysy twarzy. Musiały
jak nic być siostrami.
Wspólnymi siłami wzięliśmy Jarka na
ramiona i zaczęliśmy nieść go w stronę aresztu. Tam czekała już na nas Olga z
Zuzą, a z tyłu stała Lena oraz Młody, który z zaciekawieniem obserwowali co się
dzieje.
- Połóżcie go tu – powiedziała Zuza.
– Macie jakieś opatrunki, środki przeciwbólowe? Jeszcze czyste ręczniki,
alkohol, lub spirytus? Coś, czym mogłabym oczyścić ranę.
- Przyniosę – powiedział mężczyzna,
którego imienia nie zdążyłem jeszcze poznać, ale jego głos wydawał mi się
znajomy.
- Czy on żyje? – zapytała Olga.
Zuza przyłożyła ucho do klatki
piersiowej nieprzytomnego już Jarka i złapała mężczyznę na przegub, szukając
pulsu.
- Serce bije, ale słabo – odparła,
po czym pochyliła się nad jego brzuchem i rozdarła koszulkę policjanta. – Kula
mogła uszkodzić żołądek, bądź jelito. Muszę go zoperować.
- Tutaj? – zapytała z niedowierzaniem Iwona.
- Jeżeli ma przeżyć, to tak –
odparła rudowłosa. – Niedaleko jest szpital, ktoś musi tam jechać i przywieść
mi potrzebne rzeczy. Kroplówkę, narzędzia, tlen…
- Zrób listę, ja pojadę –
powiedziałem.
- Ja też – zgłosił się mężczyzna,
który przyniósł apteczkę oraz ręcznik.
- I ja – dodała Lena.
- Dobra, ma ktoś kartkę i długopis?
– zapytała Zuza i już po chwili dyktowała Lenie nazwy sprzętów medycznych
oraz leków, których nazw nawet nie potrafiłbym wymówić.
Iwona w tym czasie wzięła mnie za
ramię i odciągnęła na bok. Była blada, ale jej głos był pewny.
- Jeżeli czegoś spróbujesz, to
obiecuję, że twoi przyjaciele nie wyjdą stąd żywi – wycedziła piorunując mnie
wzrokiem. Skinąłem jej głową, a wtedy ta wyjęła z kieszeni kluczki do
radiowozu. – Lepiej, żebyście byli na czas.
- Obiecuję nie spartaczyć –
powiedziałem, zerkając na Zuzę, która z pomocą Olgi próbowała zatamować
krwawienie. Reszta więźniów przyglądała się z uwagą całej akcji.
Wyszliśmy do holu, który wypełniał
nieprzyjemny, drapiący dym spalonego papieru oraz unoszący się pył. Spojrzałem
na wyrwę w miejscu, gdzie powinny się znajdować drzwi. Bez nich posterunek
przestał być bezpiecznym miejscem. Jedyną jego ochroną było aktualnie
niewysokie ogrodzenie, które zombie mogły pokonać bez większego trudu. A te na
pewno zwabiły już huki wystrzałów.
- Lepiej się tym zająć –
powiedziałem wskazując na dziurę w ścianie.
- O to się nie martw – odparła i
podała mi swoją strzelbę. Niepewnie wziąłem ją od niej. – Jarek to mój
szwagier. Pośpieszcie się.
- Zdążymy – zapewniłem ją.
Kobieta skinęła mi głową i wróciła
do aresztu. Ja ruszyłem na tyły posterunku, gdzie czekała już moja ekipa.
Autorka zapomniała ze zabiła młodego dwa rozdziały wcześniej. Teraz cudownie zmartwycstały podróżuje sobie dalej xdd
OdpowiedzUsuń