czwartek, 24 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ 15 - OSTATNI SPRAWIEDLIWI (ROB)

Chciałam wrzucić ten rozdział dopiero jutro, ale postanowiłam dobić to tej magicznej 15 ;) No i obiecałam, że akcja nabierze tempa, więc rozdziały pojawiać się będą częściej. Do napisania pozostały mi już tylko dwa i śpieszę się, by je dokończyć. 

Ten rozdział jest dość krótki, ale dużo się w nim dzieje, a to dopiero wstęp do reszty ;) 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

   - Hej, spokojnie – podniosłem ręce do góry, by kobieta celująca w nas dobrze je widziała. – Nie mamy złych zamiarów.
   - To już sama ocenię – syknęła wychodząc zza biurka, cały czas nie opuszczając strzelby.
   Po ubraniu stwierdziłem, że była to policjantka. Wyglądała na jakieś trzydzieści parę lat, miała jasne włosy związane w kitkę, brązowe oczy oraz szeroką szczękę. Patrzyła na nas wrogo, marszcząc wysokie czoło i zaciskając wąskie usta. Była raczej brzydką kobietą, nie wzbudzającą sympatii, a to, że celowała do nas z broni jeszcze bardziej nas do niej zniechęcało.
   - Kim jesteście? – zapytała twardo. 
   - Możemy porozmawiać na spokojnie? – Spróbowałem załagodzić sytuację, ale kobieta nie dawała się udobruchać. Na jej mundurze zobaczyłem plakietkę: I. Krasowska. – Nazywam się Robert, a to Zuza, Lena i Michał. Szukamy schronienia…
   - Jak tu weszliście? – przerwała mi.
   - Przez okno w łazience – odparła Zuza takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
   Krasowska przez chwilę mierzyła nas wszystkich, a wtedy zobaczyła nasze prowizoryczne bronie. Na ich widok ponownie się napięła.
   - Odłóżcie to na biurko – powiedziała, wykonując znaczący gest strzelbą. Posłusznie wykonaliśmy jej polecenie i wróciliśmy na swoje miejsca. – Ty – zwróciła się do Młodego, stojącego najbliżej wyjścia. – Otwórz drzwi i wyjdź na korytarz. Potem pozostali. Pojedynczo.
   Kobieta kazała nam iść przed siebie, a gdy znaleźliśmy się w holu zza drzwi prowadzących do aresztu wyszedł mężczyzna ubrany w taki sam mundur jak Krasowska. Na nasz widok chwycił za broń, którą chował w kaburze i wycelował w nas.
   - Kim oni są? – zapytał kobiety. Jego plakietka głosiła: J. Łapiński. 
   - Włamali się tu – odparła Krasowska. – Trzeba ich zamknąć w celi. 
   - W jakiej celi? – oburzyła się Zuza. 
   - Uspokój się, dziewczyno, bo coś ci się stanie – powiedziała funkcjonariuszka z wyraźną złośliwością w głosie. 
   - Pierdol się – syknęła dziewczyna, a ja złapałem ją za rękę i zatrzymałem w miejscu, by czasem nie zrobiła czegoś głupiego. Jej cięty język był czasem sporym problemem i mógł wpędzić nas w kłopoty.
   - Możemy porozmawiać na spokojnie? – zapytałem chcąc załagodzić sytuację, za co zostałem spiorunowany wzrokiem obojga funkcjonariuszy, który wyrażał to samo. Zamilkłem. 
   - Wy idziecie do celi – wskazała na naszą grupkę kobieta, po czym zwróciła się do swojego towarzysza. – A ty ich zaprowadź.
   Mężczyzna skinął głową i otworzył nam dwuskrzydłowe drzwi, robiąc gest mówiący: zapraszam państwa. Ruszyłem przodem, mijając cele, w których już byli ludzie.
   - Nowy nabytek! – zawołał młody mężczyzna, którego ramiona i szyję pokrywały tatuaże, w tym jeden nad prawą brwią. Wyglądały one niechlujnie, niektórych nie dało się nawet odczytać i w ogóle wyglądały jakby zostały zrobione przez znajomego w garażu. Włosy miał związane w luźny kucyk na karku, ale i tak tłuste kosmyki zwisały mu wokół chudej, brzydkiej twarzy, gdzie głęboko osadzone oczy patrzyły na nich z wesołością, a na ustach błądził złośliwy uśmieszek. – No, no, no – gwizdnął obrzucając Lenę pożądliwym spojrzeniem. – Niezła z ciebie laska. Może chcesz się lepiej poznać? Łapiński, dawaj tą tutaj!
   Zmierzyłem więźnia spojrzeniem, zaciskając pięści tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie.
   - Odsuń się od kraty, Bolo – powiedział Łapiński, nawet nie patrząc na więźnia. Ten pokazał mężczyźnie środkowy palec, ale posłusznie spełnił polecenie policjanta. Razem z nim w celi znajdowały się jeszcze trzy osoby, które łypnęły na nas przelotnie, bez większego zainteresowania. Wyglądali na zmęczonych.
   W pozostałych celach znajdowały się jeszcze pięć  innych osób, które niespecjalnie wydały się zainteresowane naszą obecnością. Była tam jedna kobieta, która siedziała sama na podłodze w kącie celi, z nogami podwiniętymi pod klatkę i nieobecnym wzrokiem. Co dziwne, była w mundurze policjantki. Jeżeli ci tutaj więzili swoich, to raczej nie mieli ono dobrych zamiarów.
   Łapiński zaprowadził nas na sam koniec korytarza i otworzył cele, po czym wykonał ten sam gest co wcześniej.
   - Po co to robicie? – zapytałem, gdy krata zatrzasnęła się za nami. – Nie jesteśmy niebezpieczni. 
   - Zamknij się, młody – westchnął policjant, po czym zostawił nas samych sobie, a sam ruszył w stronę wyjścia pogwizdując wesoło.
   Rozejrzałem się po celi, gdzie znajdowała się jedna prycza, toaleta i nic więcej. Nawet okna nie było, przez co znajdowaliśmy się w półmroku.
   Usiadłem ciężko na pryczy i ukryłem twarz w dłoniach. Miałem wrażenie, że spadłem z deszczu pod rynnę. Co prawda nie wiedzieliśmy co policjanci mają zamiar z nami zrobić, ale trzymanie nas w celi nie zwiastowało niczego dobrego. Ten paskudny dzień nie miał końca.
   Młody spoczął na pryczy obok mnie, rozmasowując obolałą nogę. Było z nią już lepiej, ale chłopak mocno na nią kulał i nie sadziłem, by kiedykolwiek miało się to polepszyć. Kula musiała uszkodzić ważne mięśnie i tylko rehabilitacja mogła przywrócić mu pełną sprawność, ale w tych czasach nie miał na to co liczyć.
   - Witamy na Posterunku Ostatnich Sprawiedliwych – rozległ się nagle czyjś drwiący głos, który dochodził z celi naprzeciw naszej.
   Z mroku wyłoniła się postać mężczyzny, na oko czterdziestoletniego, który wyglądał jak bezdomny. Miał długie, poplątane włosy, prawie tak samo długą brodę, a ubrany był w poszarpany, brudny płaszcz sięgający kolan oraz wysokie, zabłocone buty. Nawet z takiej odległości dało się wyczuć jego fetor.
   - Gdzie? – zdziwiła się Zuza. 
   - Tak nazywam to miejsce – odparł patrząc w górę. – Trochę to pachnie westernem, prawda? Ostatni sprawiedliwi policjanci, którzy nadal trzymają się twardo swoich zasad, mimo, że wszystko wokół upadło. Jak z pieprzonego, Hollywoodzkiego filmu – zaśmiał się i przez chwilę zacząłem obawiać się o jego zdrowie psychiczne. Nie dość, że wyglądał jak wariat, to jeszcze się tak zachowywał.
   - O co tu chodzi? – zapytałem i ignorując smród podszedłem do kraty. – Dlaczego nas tu trzymają?
   - Bo są szurnięci – odparł szybko. – A propos szurniętych – jestem Loska. 
   Wyciągnął w naszą stronę brudną dłoń, owiniętą w kawałek materiału. Spojrzałem na nią zmieszany, a Loska nagle zarechotał i cofnął dłoń.
   - No tak, czasem o tym zapominam – powiedział z goryczą w głosie.
   - Ja jestem Rob, to Zuza, Lena i Młody. Kiedy nas stąd wypuszczą? 
   - To zależy. 
   - Od czego? – zapytała Lena, również podchodząc do kraty.
   - Od widzimisię tej szmaty – uzupełnił ktoś z sąsiedniej celi. Po głosie poznałem, że był to Bolo. – Suka nie ma prawa nas tu trzymać. Prawo już nie obowiązuje.
   - Zamknij się, Bolo – wtrącił gruby mężczyzna, który siedział w celi na ukos od naszej. – Kto jak kto, ale z nas wszystkich ty najbardziej zasłużyłeś sobie na to, by cię stąd nie wypuszczać.
   - Pierdol się, Gruby – prychnął Bolo. – Sukinsyn chciał mnie zabić, miałem prawo się bronić.
   - Gówno prawda – wycedził Gruby. – Chciałeś mu ukraść jedzenie, więc to on się bronił, a ty go zabiłeś i nie pierdol mi tu o swoich prawach, bo sam przed chwilą powiedziałeś, że już nie obowiązują.
   Usłyszałem jeszcze tylko niezrozumiałe słowa, które Bolo powiedział sam do siebie, a potem zapadła chwilowa cisza, którą przerwał Gruby, odzywając się do mnie.
   - Za co tu siedzicie?
   - Za niewinność – odparła Zuza, uśmiechając się kwaśno. Zerknąłem na rudowłosą, która usiadła na pryczy obok Młodego i pochyliła się do przodu. Miała dość tego wszystkiego, tak samo jak ja.
   - Jest jakaś szansa, że stąd wyjdziemy? – zapytała Lena.
   - Też chciałbym to wiedzieć – westchnął Gruby i zniknął nam z pola widzenia.
   Całą noc spędziliśmy w zimnej celi, wpół siedząc na chłodnej podłodze, a wpół drzemiąc. Starałem się czuwać, w razie czego, ale cały ten dzień wycisnął ze mnie wszystkie siły. Ciągłe ucieczki, walki, głód i strach, a na deser uwięzienie przez policjantów, którzy najwidoczniej nie rozumieli, że nie są już stróżami prawa, bo jedyne prawo, jakie obecnie obowiązywało, to prawo silniejszego.
   W głębszą drzemkę zapadłem nad ranem, siedząc w rogu celi, z opartą o ramię, śpiącą Zuzą. Lubiłem tą dziewczynę, stała się dla mnie jak rodzina. Z Leną i Michałem bywało różnie, bo o ile dziewczynie ufałem, to do Młodego wciąż miałem wątpliwości. Ciągle powtarzał, że chce wrócić do grupy Wiksy i proponował nam przyłączenie się. W takich momentach zbywałem go, bo nie chciałem dołączyć do człowieka, z którym walczyłem i który skazywał ludzi na śmierć. Jednak, czasami bywały momenty, gdy zastanawiałem się, czy nie schować dumy do kieszeni i nie pojechać pod hotel.
   Nagle drgnąłem gwałtownie, gdy rozległ się głośny pisk nienaoliwionych zawiasów, a przed celą pojawił się Łapiński w towarzystwie Krasowskiej. Policjantka powiodła wzrokiem po celi, po czym wskazała na mnie.
   - Ty – powiedziała. – Idziesz z nami.
   Łapiński otworzył drzwi i już miał wejść do środka by mnie wyciągnąć siłą, ale oszczędziłem mu tego i sam wyszedłem.
   - Mam prawo zachować milczenie, tak? – zapytałem z ironicznym uśmiechem, gdy nagle policjant odciągnął mi ręce do tyłu i poczułem chłód metalu na swoich nadgarstkach. 
   - Nie kpij lepiej, dzieciaku – syknął mi do ucha mężczyzna i pchnął do przodu.
   Wyprowadzono mnie do holu, a potem schodami na górę. Tam znajdował się kolejny korytarz ze sporą ilością różnych drzwi, nad którymi wisiały tabliczki. Dziwne było to, że ani tu, ani na dole nie widziałem żadnych innych policjantów, ani ludzi, którzy nie byli więźniami tak jak my, a przecież wtedy, w gabinecie komendanta, wyraźnie słyszeliśmy dwa głosy, które na pewno nie należały do Krasowskiej, ani Łapińskiego. Na posterunku było więcej osób – tego byłem pewien.
   Krasowska otworzyła drzwi do pokoju z tabliczką: POKÓJ PRZESŁUCHAŃ. Stało tam jeden, spory, metalowy stół, a na jego końcach znajdowały się krzesła. Całą powierzchnię ściany zakrywało lustro, które, jak wiedziałem z filmów, było weneckie.




   Łapiński posadził mnie na metalowym krześle i zdjął z dłoni kajdanki. Policjantka usiadła naprzeciw mnie, uważnie obserwując każdy mój ruch. Od razu widać było, że twarda z miej kobieta. To ona musiała rządzić całym tym posterunkiem.
   - Teraz wszystko mi opowiesz – powiedziała splatając dłonie na blacie. – Czego tu szukaliście? 
   - Już mówiłem. Chcieliśmy się schronić przez zmierzchem, a które miejsce byłoby lepsze niż posterunek? – zapytałem. – Poza tym teraz każdy może wejść gdzie chce. Świat się skończył, jakbyście nie zauważyli.
Ostatnie słowa powiedziałem z wyczuwalną złośliwością, na co żaden z policjantów nie zareagował.
   - Jest ktoś z wami jeszcze? – zapytała kobieta. 
   - Jesteśmy sami – odparłem splatając ręce na piersi. Miałem dość tego bezsensownego przesłuchania. – Dlaczego nas tu trzymacie? Wypuście nas, a odejdziemy i już więcej nas nie zobaczycie.
   Policjantka wstała z krzesła i usiadła na brzegu stołu.  Jej brązowe oczy zdawały się przewiercać mnie na wylot.
   - Ciesz się, dzieciaku, że nie zabiłam was od razu po tym, jak weszliście do mojego gabinetu – powiedziała twardo. – A powinnam była to zrobić.
   Na potwierdzenie swoich słów, dotknęła dłonią ukrytego w kaburze pistoletu. Nie przestraszyłem się tego gestu, bo znałem jego znaczenie. Mój ojciec – jako policjant – opowiadał mi o niektórych metodach przesłuchań i to, co robiła Krasowska było jedną z nich. Grała złego glinę, a jej partner zapewne miał być tym dobrym. Chcieli ode mnie jakiś informacji, ale nie wiedziałem jeszcze jakich, bo żadnych nie miałem.
   - Iwona, daj spokój – powiedział Łapiński, kładąc mi dłoń na ramieniu. Z trudem powstrzymałem uśmiech, gdy mężczyzna stanął naprzeciw mnie i przemówił tonem dobrego wujka. – Posłuchaj, młody, ty i twoi przyjaciele będziecie mogli nas opuścić, ale najpierw musimy dowiedzieć się paru rzeczy. Wiecie, kim jest Wiksa?
   Zdębiałem, a uśmiech zastygł mi na twarzy.  Co Wiksa mógł mieć wspólnego z posterunkiem? Lena mówiła, że kiedyś siedział w więzieniu, ale nie sądziłem, że ci policjanci chcą go teraz zamknąć.
   - Spotkałem go raz. Starliśmy się z jego grupą pod sklepem z bronią – powiedziałem zgodnie z prawdą. Nie czułem potrzeby, by kłamać. Nie na jego temat.
   - Czyli nie jesteście jego ludźmi? – zapytała podejrzliwie Iwona.
   - Nie.
   Policjanci wymienili ze sobą spojrzenia, z których wyczytałem, że są jednocześnie zawiedzeni, ale i przyjęli to z ulgą. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Wiksa odwiedził ich na posterunku i to całkiem niedawno. Ten facet był jak zmora, która prześladowała nas wszystkich.
   -  Opowiedz o tym spotkaniu – powiedziała Krasowska, już nieco łagodniejszym tonem.
   Opowiedziałem im w skrócie całą sytuację, wspominając Saszę, która zaginęła oraz naszą późniejszą ucieczkę. Nie powiedziałem tylko, że Młody i Lena byli kiedyś w grupie Wiksy, bo zauważyłem, że policjanci nie pałają do tego faceta przyjaźnią i zapewne na wieść o tym, że mają pod ręką dwóch jego byłych ludzi, chcieliby wycisnąć z nich jak najwięcej nie zważając na innych.
   - Czyli o Wiksie nic nie wiesz? – zapytał Łapiński, uważnie się mi przyglądając. Był to dorosły facet, mocno po trzydziestce, z ciemnymi włosami w których pojawiła się już siwizna. Był o głowę wyższy ode mnie, szeroki w barkach i zapewne silny. Wyglądał jednak na mężczyznę, z którym dałoby się dogadać.
   - Raczej niewiele – odparłem. – Tylko tyle, że mają obóz w hotelu „Royal” pod Głogowem. Jest ich sporo, jakiś czterdziestu ludzi, mają broń, jedzenie i raczej nie są skorzy do współpracy.
   - To już sami wiemy – mruknął Łapiński.
   Krasowska przez ten cały czas milczała, wpatrując się we mnie. Wąskie usta zacisnęła w jeszcze cieńszą kreskę, aż w końcu spojrzała na swojego partnera i skinęła mu głową, a ten  złapał mnie za ramię, postawił na nogi i szybkim ruchem zakuł mnie z powrotem w kajdanki.
   - Co jest?
   - Tylko tymczasowo – powiedział Łapiński.
   - Ale…
   - Dość – Krasowska zrobiła ruch ręką, który kazał zachować ciszę. – Na razie posiedzicie w celi. Potem pomyślimy, co z wami zrobić.
   Jarek klepnął mnie w ramię, wyprowadził z pokoju i zaczął mnie prowadzić schodami na dół. Gdy byliśmy w połowie drogi, szafa, która barykadowała drzwi, wyleciała na środek holu, a w powietrze wbiły się masy papierów. Huk, jaki temu towarzyszył był tak ogromny, że bałem się o moje bębenki. Razem z Łapińskim straciliśmy równowagę i stoczyliśmy się na sam dół, obijając się przy tym porządnie. Nieco zamroczony  rozglądnąłem się wokół, próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Papiery wciąż fruwały nad naszymi głowami, większość z nich paliło się, przez co pomieszczenie szybko wypełnił smród gryzącego dymu. Niewiele dało się zobaczyć przez gęste obłoki pyłu, ale udało mi się dostrzec pięć ciemnych postaci, które wchodziły po schodach do środka. Facet, idący na środku grupy, trzymał na ramieniu karabin.
   - Uwolnij mnie – powiedziałem, gdy razem z policjantem podpełzliśmy do rozwalonej szafy, za którą się skryliśmy.
   Jarek spojrzał na wiszący przy jego pasie kluczyk i po chwili wahania wcisnął mi go w ręce, a sam odbezpieczył broń.
   - Czas się skończył! – zawołał ktoś. Wychyliłem się lekko, by zorientować się w naszym położeniu. Napastników było pięcioro i wszyscy mieli karabiny. Nie musiałem być detektywem, by wiedzieć, czyimi ludźmi oni są.
Przywódca oddziału – około trzydziestoletni facet, z jasnymi włosami długimi na parę milimetrów oraz pokrytą bruzdami po trądziku twarzą, zrobił parę kroków do przodu uważnie rozglądając się na boki. Pozostali zaczęli robić to samo. Dwoje z nich weszło do aresztu, skąd zaraz zaczęły dochodzić okrzyki więźniów, a druga para ruszyła w stronę korytarza. Pozostał tylko jeden facet.
   - Krasowska! Wyłaź! I tak cię zaraz znajdziemy, a wtedy nie będzie już tak miło – ani dla ciebie, ani tym bardziej dla twoich ludzi!
   Łapiński spojrzał na mnie ze strachem w oczach, po czym podał mi drugi pistolet, który wyjął zza paska. Skinął mi głową, a ja odpowiedziałem mu tym samym.
   Policjant wyskoczył z ukrycia i oddał trzy strzały w kierunku przywódcy grupy. Rozległ się krzyk bólu, siarczyste przeklniecie, a potem wystrzelono krótką serię z karabinu. Zobaczyłem, jak Łapiński dostaje w lewy bok, tuż pod żebrami, ale udaje mu się odbiec na bok, unikając reszty kul. Mężczyzna skrył się za wnęką w ścianie, przyciskając dłoń do krwawiącej rany, która szybko zabarwiła jego granatową koszulkę.
   Myśli buzowały mi w głowie jak szalone. Ściskałem mocno pistolet, próbując zapanować nad drżeniem rąk oraz szybkim biciem serca. Ukryty za szafką, otoczony przez ludzi, którzy nie mieli dobrych zamiarów, zdany tylko na siebie. Nikt z napastników nie wiedział, że tu jestem, dlatego postanowiłem szybko to wykorzystać. Diabli biorą stare zasady i moralność, gdy w grę wchodzi życie moje i moich przyjaciół.
   - Ty sukinsynu! Postrzeliłeś mnie!  – krzyknął mężczyzna.
   - Stój! – krzyknąłem, gdy przywódca zaczął iść w stronę, gdzie ukrył się policjant. Mężczyzna trzymał się za prawe ramie, w które zapewne dostał, bo rękaw miał czerwony od krwi. Na mój widok zatrzymał się i wycelował we mnie z karabinu. Staliśmy przez dłuższą chwilę, mierząc do siebie z broni, w całkowitym bezruchu. Kątem oka zobaczyłem, że Jarek osunął się na ziemię, a wokół niego zaczęła tworzyć się kałuża krwi. Potrzebował pomocy. I to natychmiast.
   - A ty kim, kurwa, jesteś? – zapytał ostro blondyn.
   - Chciałem zapytać o to samo – odparłem starając się mówić pewnie, bez zdradzenia tego, jak bardzo byłem przerażony. W każdej chwili facet mógł nacisnąć spust, a wtedy byłoby po mnie. Tylko to, że ja także do niego mierzyłem go powstrzymywało.
   - Gdzie jest ta suka, Krasowska? Mam do niej interes.
   - Powiedz mi, a ja jej wszystko przekażę – powiedziałem uśmiechając się przyjaźnie.
   - A może cię rozwalę i wyryje wiadomość dla niej na twoim ciele?
   - Powiedz mi to lepiej w twarz  – usłyszeliśmy oboje kobiecy głos, dochodzący zza moich pleców. Po chwili obok mnie stanęła Iwona, trzymająca dłoniach strzelbę i mierząca do blondyna. W tym czasie z korytarza wróciła pozostała dwójka. Było trzech, na dwóch.
   - Czas się skończył. Mówiłem, że macie dzień. Oddawaj broń, albo zrobimy tu rzeź – powiedział przywódca grupy.
   - A ja mówiłam, że macie się pierdolić – syknęła kobieta. – Przekaż to Wiksie.
   - Sama tego chciałaś.
   Blondyn gwizdnął przeciągle, a z aresztu wyszła dwójka jego ludzi, oboje trzymali przed sobą dwóch więźniów – policjantkę, którą widziałem w celi oraz jednego z mężczyzn, którzy siedzieli zamknięci wraz z Bolem. Funkcjonariuszka patrzyła przed siebie, zupełnie spokojna, za to drugi zakładnik był widocznie przerażony.
- Ostatnia szansa – oddajecie po dobroci, czy mamy wziąć siłą i przy okazji rozwalić was wszystkich?
Milczenie Iwony było ostateczną odpowiedzią. Zanim zdążyłem spróbować przemówić jej do rozumu, przywódca stanął za policjantką, przykładając jej lufę do tyłu głowy. Ta nawet nie drgnęła, tylko nadal patrzyła gdzieś w dal. Zauważyłem, że jej skóra jest nienaturalnie blada, tak bardzo, że widać było wszystkie żyły, które wyglądały jak wstęgi. Przez lekko rozchylone usta dostrzegłem czarne dziąsła oraz ciemniejszy niż zazwyczaj język. Dopiero gdy spostrzegłem plamę krwi na prawym przedramieniu, która przebijała się przez błękitny materiał koszuli, wszystko stało się dla mnie jasne.
   - Ostatnia szansa – Mężczyzna położył palec na spuście karabinu i zerknął na nas. W tej samej chwili, policjantka drgnęła jak rażona prądem. Jej oczy nie były już niebieskie, ale stały się całkowicie białe, a z jej ust wydobyło się warczenie. Zanim przywódca grupy zdążył zareagować, zombie odwróciło się do niego i wbiło mu zęby w krtań. Mężczyzna krzyknął i wystrzelił serię z broni w sufit, z którego posypał się pył. Jedna zbłąkana kula trafiła też drugiego zakładnika, który padł na ziemię z przestrzeloną czaszką.
    Krasowska strzeliła najpierw do jednego, a potem drugiego z mężczyzn, którzy towarzyszyli blondynowi, a ci padli na ziemię martwi. Kobieta ruszyła w stronę gdzie zombie posilało się jeszcze wierzgającym i ledwie słyszalnie krzyczącym blondynem, strzeliła zombie w tył głowy, aż kawałki czaszki oraz mózgu roztrysnęły się na różne strony, po czym ukucnęła przed wykrwawiającym się mężczyznom.
   - Nie trzeba było tu wracać – powiedziała, po czym nacisnęła spust i głowa lidera grupy eksplodowała.
   Cała akcja trwała krócej niż pięć minut, podczas których stałem nieruchomo, obserwując wszystko w z boku. Dopiero przeciągły jęk Jarka obudził mnie z transu. Podbiegłem do mężczyzny, który był blady i z ledwością otwierał oczy.
   - Trzymaj się – powiedziałem, uciskając jego ranę. Krasowska znalazła się nagle obok mnie i ze strachem patrzyła na policjanta. Twarz miała w kroplach krwi, które spływały pozostawiając po sobie czerwone ślady.
   - Nic ci nie będzie, Jarek – powiedziała pewnym głosem, pomagając mi zatamować krwotok. Policjant uśmiechnął się, lub skrzywił na te słowa.
   - Agata nie żyje? – zapytał słabym głosem.
   Iwona zacisnęła wargi i obejrzała się przez ramię na trupy leżące na podłodze. Ja również powiodłem za nią wzrokiem.
   - Uratowała nas w ostatnich swoich chwilach – odparła kobieta, a Jarek ponownie się uśmiechnął, bądź skrzywił.
- O cholera!
   Z korytarza, gdzie wcześniej zniknęła dwójka ludzi blondyna wyszedł mężczyzna oraz kobieta. Ubrania ich obydwu umazane były krwią, tak samo jak ich ręce. Oboje trzymali w dłoniach noże, ociekające krwią.
   - Jarek! – podbiegła do nas i uklękła przed policjantem. – Postrzelili go?
   - Trzeba go szybko zoperować – odparłem. – Moja przyjaciółka się na tym zna. Może pomóc.
   Iwona spojrzała na mnie niepewnie, a potem na kobietę, która ze łzami w oczach trzymała dłoń Jarka. W końcu odwróciła się do stojącego za nami mężczyzny.
   - Musimy go przenieść do celi – powiedziała, po czym wyjęła z kieszeni pęk kluczy. – Olga, idź po…
   - Zuzę – uzupełniłem.
   - Tak, pośpiesz się.
   Kobiety spojrzały na siebie i dopiero wtedy zobaczyłem, jakie jest między nimi podobieństwo. Różniły się chyba tylko fryzurami i tym, że Olga miała łagodniejsze rysy twarzy. Musiały jak nic być siostrami.
   Wspólnymi siłami wzięliśmy Jarka na ramiona i zaczęliśmy nieść go w stronę aresztu. Tam czekała już na nas Olga z Zuzą, a z tyłu stała Lena oraz Młody, który z zaciekawieniem obserwowali co się dzieje.
   - Połóżcie go tu – powiedziała Zuza. – Macie jakieś opatrunki, środki przeciwbólowe? Jeszcze czyste ręczniki, alkohol, lub spirytus? Coś, czym mogłabym oczyścić ranę.
   - Przyniosę – powiedział mężczyzna, którego imienia nie zdążyłem jeszcze poznać, ale jego głos wydawał mi się znajomy.
   - Czy on żyje? – zapytała Olga.
   Zuza przyłożyła ucho do klatki piersiowej nieprzytomnego już Jarka i złapała mężczyznę na przegub, szukając pulsu.
   - Serce bije, ale słabo – odparła, po czym pochyliła się nad jego brzuchem i rozdarła koszulkę policjanta. – Kula mogła uszkodzić żołądek, bądź jelito. Muszę go zoperować.
   - Tutaj? – zapytała z niedowierzaniem Iwona.
- Jeżeli ma przeżyć, to tak – odparła rudowłosa. – Niedaleko jest szpital, ktoś musi tam jechać i przywieść mi    potrzebne rzeczy. Kroplówkę, narzędzia, tlen…
   - Zrób listę, ja pojadę – powiedziałem.
   - Ja też – zgłosił się mężczyzna, który przyniósł apteczkę oraz ręcznik.
   - I ja – dodała Lena.
   - Dobra, ma ktoś kartkę i długopis? – zapytała Zuza i już po chwili dyktowała Lenie  nazwy sprzętów medycznych oraz leków, których nazw nawet nie potrafiłbym wymówić.



   Iwona w tym czasie wzięła mnie za ramię i odciągnęła na bok. Była blada, ale jej głos był pewny.
   - Jeżeli czegoś spróbujesz, to obiecuję, że twoi przyjaciele nie wyjdą stąd żywi – wycedziła piorunując mnie wzrokiem. Skinąłem jej głową, a wtedy ta wyjęła z kieszeni kluczki do radiowozu. – Lepiej, żebyście byli na czas.
   - Obiecuję nie spartaczyć – powiedziałem, zerkając na Zuzę, która z pomocą Olgi próbowała zatamować krwawienie. Reszta więźniów przyglądała się z uwagą całej akcji.
   Wyszliśmy do holu, który wypełniał nieprzyjemny, drapiący dym spalonego papieru oraz unoszący się pył.    Spojrzałem na wyrwę w miejscu, gdzie powinny się znajdować drzwi. Bez nich posterunek przestał być bezpiecznym miejscem. Jedyną jego ochroną było aktualnie niewysokie ogrodzenie, które zombie mogły pokonać bez większego trudu. A te na pewno zwabiły już huki wystrzałów.
   - Lepiej się tym zająć – powiedziałem wskazując na dziurę w ścianie.
   - O to się nie martw – odparła i podała mi swoją strzelbę. Niepewnie wziąłem ją od niej. – Jarek to mój szwagier. Pośpieszcie się.

   - Zdążymy – zapewniłem ją.



   Kobieta skinęła  mi głową i wróciła do aresztu. Ja ruszyłem na tyły posterunku, gdzie czekała już moja ekipa. 

1 komentarz:

  1. Autorka zapomniała ze zabiła młodego dwa rozdziały wcześniej. Teraz cudownie zmartwycstały podróżuje sobie dalej xdd

    OdpowiedzUsuń