1
Zaraz po spotkaniu rady weszłam
do swojego pokoju i opadłam ciężko na fotel. Pochylając się lekko do przodu i
opierając czoło na splecionych dłoniach próbowałam opanować przyśpieszony
oddech i żwawsze bicie serca. Czułam ciepło w okolicach policzków, a gdybym
rozprostowała palce, te pewnie drżałyby jak u deliryka. Te nerwy, które
powstrzymywałam podczas tego spotkania, w końcu dały o sobie znać. W głowie
miałam tylko dwa sprzeczne pragnienia, atakujące siebie nawzajem jak wściekłe
zwierzęta: zostać w pokoju już na zawsze lub wziąć się w garść.
Nawet nie sądziłam, że znalezienie się w jednym pomieszczeniu z Adamem i zachowanie obojętności będzie mnie aż tyle kosztować. Przecież sama dopiero się przed sobą przyznałam, że nasz związek był pomyłką i nic do niego nie czułam. Mimo wszystko coś nas łączyło i to nie pozwalało mi pozostać całkowicie neutralną.
Nawet nie sądziłam, że znalezienie się w jednym pomieszczeniu z Adamem i zachowanie obojętności będzie mnie aż tyle kosztować. Przecież sama dopiero się przed sobą przyznałam, że nasz związek był pomyłką i nic do niego nie czułam. Mimo wszystko coś nas łączyło i to nie pozwalało mi pozostać całkowicie neutralną.
Drugą rzeczą, która przyprawiała mnie o zawroty głowy oraz mdłości, był Wiksa.
Dotychczas nie prowadziliśmy
wobec niego otwartej wojny. Nie było takiej potrzeby, skoro nawet nie mieliśmy
pewności, czy on w ogóle żyje. Teraz już wiedzieliśmy, że tak. Odważył się
nawet nas zaatakować i najprawdopodobniej to był właśnie początek wielkiego
konfliktu, którego poprowadzeniu musiałam się podjąć. Nie chciałam tego, ale
wiedziałam, że muszę. Na całe szczęście wiedziałam, że nie będę z tym sama.
Dotknęłam kieszeni, gdzie
wciąż trzymałam paczkę papierosów, którą zabrałam z kieszeni Maxa i
uśmiechnęłam się w nawet dla siebie zagadkowy sposób.
Nagłe pukanie w drzwi wyrwało
mnie od przemyśleń, których bieg zmierzał w niezbyt odpowiednie rejony.
– Z kimś się jeszcze nie
przywitałaś – oznajmiła Łucja, wchodząc do środka z Nadią na rękach. Widok
dziewczynki sprawił, że momentalnie opuściły mnie wszelkie zmartwienia.
– Cześć, skarbie – Podeszłam
bliżej i przejęłam dziecko od Łucji.
Ta kilkudniowa rozłąka
sprawiła, że inaczej spojrzałam na to, kim była dla mnie ta mała. Zżyłam się z
nią i czułam, że to ja jestem najbliższą jej osobą. Bądź co bądź byłam przy jej
narodzinach i podjęłam się opieki nad nią.
Niebieskie oczy dziecka
patrzyły na mnie, a drobna rączka zacisnęła się na moim palcu. Na ten gest w
piersi rozlało mi się przyjemne ciepło.
– Dziękuję, że się nią zajęłaś
– powiedziałam do Łucji, jednocześnie siadając z powrotem w fotelu.
– Nie musisz. Ta mała jest
oczkiem w głowie nas wszystkich – odparła kobieta.
Zerknęłam na Łucję, tylko na
moment obrzucając ją spojrzeniem.
Choć była to kobieta skryta i
nieco wycofana, to jednak miała swoje miejsce w Radzie. Nie bez przyczyny.
Łucja szczyciła się takimi cechami, jak zorganizowanie, konsekwencja i empatia.
Dzięki nim świetnie sprawdzała się w wypełnianiu powierzonych jej zadań i
cieszyła się poważaniem wśród mieszkańców klasztoru. Nie musiała był
nieustraszona i waleczna, bo nie o to chodziło w naszej namiastce
społeczeństwa. Wśród nas musiały być też osoby reprezentujące podstawowe
wartości. Takim kimś była Łucja.
– Czym zajmowałaś się
wcześniej? – zapytałam, gdy stwierdziłam, że nie znam przeszłości tej
pięćdziesięciolatki.
– Niczym, czym mogłabym się
szczycić – odparła z zawstydzonym uśmiechem. – Byłam bibliotekarką. Całe dnie
spędzałam wśród książek, a potem wracałam do pustego mieszkania, gdzie nikt na
mnie nie czekał. Ciągle zastanawiam się, dlaczego nigdy nie kupiłam sobie kota.
Uśmiechnęłam się poprawiając
Nadię na rękach. Stawała się coraz bardziej ruchliwa.
– Nie jest głodna? –
zapytałam.
– Karmiłam ją niedawno –
odparła kobieta. – Zanim Max przyszedł.
To było dla mnie zaskoczenie.
– Max?
– Zapytał, czy może z nią
posiedzieć – wyjaśniła nieco zakłopotana Łucja. – Czasem ją bierze, gdy się nią
zajmuje. Mała go lubi.
Nie miałam pojęcia, że Max
przesiaduje z Nadią. To dowodziło tego, jak niewiele wiedziałam o tym, co
działo się wokół mnie. Skupiona na utrzymywaniu przy życiu siebie oraz
klasztoru, nie zwracałam uwagi na te prostsze, ludzkie sprawy. To właśnie
dlatego mieszkańcy obozu traktowali mnie z rezerwą, a ja sama nawet ich nie
zauważałam.
– To chyba nie problem? –
zapytała Łucja.
– Nie. Skąd. Po prostu nie
wiedziałam o tym i jestem trochę zdziwiona, że Max może…– urwałam, nie wiedząc
nawet, co chciałam powiedzieć.
– Max to świetny facet.
– Tak. Najlepszy.
Nie wiedziałam, po co
właściwie zeszłam do piwnicy, gdy Max rozmawiał z Adamem. Po prostu ruszyłam za
nim i choć wiedziałam, że nie powinnam, to słuchałam ich ukryta pod schodami. A
to, co usłyszałam, wciąż rozbrzmiewało mi w głowie i nie ważne, jakbym się
starała, nie mogłam skierować toku swoich myśli na inną drogę.
– Wszystko w porządku, Saszo?
Zbladłaś.
– Weźmiesz ją? – zapytałam i
nie czekając na odpowiedź wcisnęłam Nadię w ręce Łucji, a sama pośpiesznie
opuściłam pokój.
Wyszłam, a raczej wybiegłam z klasztoru i od razu pożałowałam,
że nie wzięłam żadnej kurtki. Było dość chłodno, ale na razie nie o tym
myślałam. Czym prędzej pobiegłam za budynek, o który się oparłam. Targające mną
torsje same zgięły mnie w pół. Nie powstrzymywałam dłużej skurczów żołądka i
nie zaciskałam dłużej ust. Zwymiotowałam wszystko, co udało mi się niedawno
zjeść, a potem jeszcze dłuższą chwilę nie mogłam opanować kurczy żołądka, które
mną zawładnęły. Gdy już żołądek miałam pusty, splunęłam kilka razy i wytarłam
usta w rękaw bluzy.
Co dziwne, ten nieprzyjemny moment przyniósł mi ulgę. Po
zwróceniu całego, dość ubogiego śniadania poczułam się lepiej. Lżej. Zniknęła
też część nerwów, które się mnie trzymały. Pozostała niewielka, aczkolwiek
przyjemna ulga.
Przynajmniej tyle – pomyślałam
odchodząc z miejsca swojej małej zbrodni.
Nie wróciłam do pokoju po kurtkę, bo nagle całe uczucie
zimna zniknęło. W sumie, to nie było aż tak zimno, jak na styczeń. Cienka
warstwa śniegu zdążyła się stopić, a słońce nawet przebijało się przez chmury.
Doszłam do cmentarza.
Były dwie nekropolie. Jedna – większa i pierwotna –
znajdowała się za murami klasztoru, oddzielona przez furtkę, którą
zabezpieczyliśmy przed zombie. Druga była nasza. Znajdowało się na niej dziesięć
grobów osób, które mieszkały w klasztorze i zginęły. Wyraźnie było widać wśród nich
cztery świeże mogiły. Przy jednej z nich – najmniejszej – klęczała Iza. Jej
ciche łkanie słyszałam bardzo dobrze.
Przed oczami stanęła mi twarz małego Tymona, o ciemnych
włosach i oczach takiego samego koloru. Zaufał mi, gdy razem szliśmy przez las,
po ataku nieznanej grupy. Zawiodłam – pomyślałam,
patrząc na jego matkę. Kobieta straciła syna, bo ja obdarzyłam zaufaniem
nieodpowiednie osoby.
Odeszłam stamtąd, docierając do niewielkiego parku, za
kościołem. Tam zobaczyłam czarno-białą postać, biegnącą w moją stronę.
– Cześć, kolego – Ukucnęłam przed psem, drapiąc go za
obojgiem uszu. – Gdzie się podziewałeś?
Odpowiedź nadeszła po chwili, gdy zza rogu kościoła wyszła
ta sama dziewczynka, która więziona była w leśniczówce i którą tak ostro
potraktowałam.
Młoda Azjatka na mój widok zatrzymała się, a w jej
spojrzeniu zobaczyłam wrogość oraz niepewność. Cofnęła się nawet o krok, jakby
przekonana, że jestem dla niej niebezpieczeństwem.
– Cześć – Uśmiechnęłam się do niej. – To ty zajmowałaś się
Znajdą?
Dziewczynka nie odezwała się, a jej wyraz twarzy nie uległ
zmianie nawet o odrobinę.
Wyglądała inaczej. Opuchlizna zeszła z jej twarzy, a siniaki
nabrały bardziej jednolitego koloru. Ubrana tez była w brązowy, nieco za duży
na nią płaszcz, jeansy i męskie trapery. Jej włosy wciąż znajdowały się w takim
samym nieporządku, w jakim były przy naszym pierwszym spotkaniu. No, może w
nawet gorszym. Mimo wszystko nie była brzydkim dzieckiem. Wręcz przeciwnie.
Orientalna uroda z całą pewnością dodawała jej uroku.
Wyprostowałam się, a wtedy Azjatka gwałtownie cofnęła się o
krok. Naprawdę zachowywała się jak dzikuska.
– Spokojnie. Nic ci nie zrobię – zapewniłam ją i sama
zrobiłam krok w tył.
Usiadłam pod drzewem, gdzie trawa nie była wilgotna. Znajda
od razu położył się obok mnie, niemo domagając się dalszych pieszczot.
– Jak masz na imię? – zapytałam po dłuższej chwili milczenie
i wzajemnie posyłanych sobie badawczych spojrzeń.
Wiedziałam, że nie dostanę odpowiedzi. Choć marny był ze
mnie psychiatra, to nie musiałam nim być, by wiedzieć, że ta mała jest
najpewniej w jakimś szoku. Musiała przeżyć coś koszmarnego, skoro stała się…
taka. Chyba, że jej zachowanie wynikało z jakiejś choroby.
– Przepraszam, że cię uderzyłam. Byłam zdenerwowana –
powiedziałam i widząc, że dziewczynka unosi dłoń do swojej twarzy zrozumiałam,
że ma ona świadomość tego, co się do niej mówi. To był dobry znak. – Potrafisz mówić?
Ciemne, skośne oczy wciąż patrzyły na mnie, a oskarżycielski
wyraz z nich znikł. Na jego miejscu pojawiło się zaciekawienie.
– Wydaje mi się, że tak – Patrzyłam na Azjatkę, nie
przestając głaskać Znajdy. – Ale chyba nie jesteś zbyt rozmowna, prawda?
Z uśmiechem pokręciłam głową. Brak reakcji na moje pytania,
a jednocześnie zmieniające się wyrazy w oczach dziewczynki w jakiś niepojęty
sposób wydawały mi się być zabawne.
Nagle przypomniałam sobie o rzeczy, która mogła mi pomóc w
dotarciu do tej niemowy.
Sięgnęłam do kieszeni kurtki i wyciągnęłam z niej
czekoladowego batona Kit-Kat. Nie pamiętałam, jak się tam znalazł.
– Chcesz? – Wyciągnęłam batonika w kierunku dziewczyny.
Azjatyckie oczy otworzyły się szerzej i na moment pojawił
się w nich błysk. Jednak mimo tego wyraźnego zainteresowania, dziewczynka nie
zdawała się chcieć ruszyć z miejsca.
Pokręciła głową.
– Nie chcesz, czy nie podejdziesz? – zapytałam.
Zaprzeczenie i skinięcie, a potem znów zaprzeczenie.
Choć ta zabawa w szarady była dla mnie śmieszna, to postanowiłam
dostosować się do reguł gry Azjatki.
Gwizdnęłam cicho na Znajdę, który poderwał łeb z ziemi i
spojrzał na mnie zaciekawiony. Jego mądre, karmelowe oczy patrzyły na mnie
wyczekująco, gotowe do działania.
– Masz zadanie, kolego – powiedziałam, wsadzając za jego
obrożę batona. Gdy upewniłam się, że przekąska się utrzyma, zwróciłam się do
dziewczynki. – Zawołaj go.
Zawahała się, ale najwidoczniej doszła do wniosku, że Znajda
jest bardziej godny zaufania, niż ja. Ukucnęła i wydając z siebie dziwne dźwięki,
mające zachęcić psa do podejścia, jednocześnie klepała otwartymi dłońmi w swoje
kolana. Znajda w końcu zrozumiał, że to o niego chodzi i ruszył w jej stronę.
Gdy tylko dziewczynka zdobyła upragnionego batona,
natychmiast pobiegła w głąb rzadko rosnących drzew, a Znajda za nią. Od razu
było dla mnie jasne, że ta dwójka złapała między sobą kontakt.
– W końcu cię znalazłem.
Obejrzałam się przez ramię i uniosłam rękę, widząc
zbliżającego się Maxa.
– Nigdy się nie chowałam – odparłam. – Ale jeśli tęskniłeś,
to trzeba było mówić.
Max skrzywił się, na co tylko się zaśmiałam.
– Miałem sprawę – powiedział siadając obok mnie. – Wciąż nie
mówi? – zapytał patrząc na Azjatkę.
– Jeśli krzyki i pomruki można uznać za mówienie, to tak –
odparłam siadając na niskim murku ogradzającym park. – Oddałam jej mojego
Kit-Kata, więc można powiedzieć, że się zaprzyjaźniłyśmy.
Moja nowa przyjaciółka siedziała teraz na miejscu, które
sama zajmowałam chwilę wcześniej, a przed nią leżał Znajda.
– Tak powinna się nazywać – powiedział nagle Max.
Parsknęłam, słysząc ten niedorzeczny pomysł. Widząc jednak
minę Maxa zrozumiałam, że ten mówi serio.
– Zgodziłam się na imię Nadzieja, ale nazwać dziewczynkę po
batonie, to gruba przesada.
– Chodziło mi o Kat – obruszył się. – Boże, za kogo ty mnie
masz?
Azjatka i Znajda na moment zniknęli mi z oczu, gdy zaczęli
przechadzać się po niedużym parku. Po chwili znów dostrzegłam dziewczynkę,
która szła wolno między drzewami, zadzierając głowę. Jej ruchy były wolne, ale
zwinne. Jak u kota.
– To co to za sprawa?
– zapytałam.
– Czesiek chciał pomówić przed wysłaniem Topora i Radka.
Mamy wszystko dobrze ustalić.
Skinęłam głową. To był dobry pomysł o którym wcześniej nie
pomyślałam. Przecież musieliśmy jeszcze wtajemniczyć we wszystko Topora i w
razie konieczności przekonać go do naszego pomysłu.
– Możemy zebrać się za godzinę – powiedziałam.
– Przekażę reszcie – Max wstał z murka, jednak nim odszedł,
zatrzymałam go.
– Max?
– Hm?
– Słyszałam, że zajmujesz się Nadią – powiedziałam. – Nie
mówiłeś mi o tym.
Spiął się. Widziałam to wyraźnie po tym, jak mięśnie na jego
policzku aż drgnęły, gdy zacisnął szczękę.
– Nie wiedziałem, że to problem.
– Bo nie jest – odparłam pośpiesznie. – Tylko byłam
zaskoczona, że to robisz.
Max schylił się i zerwał źdźbło suchej trawy, które wsadził
sobie do ust. To, że patrzył cały czas przed siebie sprawiło, że doznałam
wrażenia dziwnego niepokoju.
– Naprawdę nie mam nic przeciwko – zapewniłam go, a gdy nie
zareagował na moje słowa, ni nawet na mnie nie spojrzał, złapałam go za ramię.
– Co się dzieje, Max?
– Dobrze wiesz – syknął wyrzucając źdźbło. – To, co się
tutaj stało, cała sprawa z Wiksą i Adamem… To wszystko jest nie tak. Sprawy
zaczynają się pieprzyć, Saszo, a my mamy coraz mniej możliwości, by to zmienić.
– Nie rozumiem – Pokręciłam głową,
próbując przeanalizować słowa Maxa. – Mamy zapomnieć o tym, co zrobił
Adam? Po prostu to zignorować, pogłaskać go po główce i powiedzieć, że wszystko
będzie dobrze? Wybacz, ale ja tak nie potrafię.
– A my nie zrobiliśmy wystarczająco dużo złego, by też
zasługiwać na przebaczenie? – odparł tak ostro, że aż się cofnęłam
przestraszona jego wybuchem. – Każdy musi się liczyć z tym, że w końcu będzie
musiał o nie poprosić. Każdemu trzeba dać szansę. Adamowi też. Może nie naprawi
tego, co się stało, ale może pomóc nam uniknąć błędów. Musimy mu dać spróbować
od nowa. Jeszcze jeden raz. Choćby ostatni.
– Max…
– Nie wierzę w to, słyszysz? Jestem pewien, że nie zrobiłby
nic przeciw klasztorowi. Przeciw tobie.
– Tego nie wiesz – powiedziałam cicho, splatając ręce na
piersi.
Znów oparłam się o murek, patrząc
na coraz liczniej pojawiające się na niebie chmury.
Słońce wyzierało spomiędzy chmur jakby chciało
się pożegnać zanim całkiem zniknie za horyzontem. Czasem raziło mnie w oczy, aż
musiałam je mrużyć, bądź całkowicie odwracać wzrok. Kolejny, ciężki dzień
dobiegał końca.
– Rozmawiałem z nim –
odezwał się wreszcie Max. – Wczoraj. Przed spotkaniem Rady.
– Umówiliśmy się, że żadne z nas tego nie zrobi –
powiedziałam gniewnie.
Rankiem, po potrzebnym nam wszystkim odpoczynku i przed
Radą, postanowiłam z Maxem, że nie zejdziemy do cel. Biorąc pod uwagę to, co
nas oboje łączyło z Adamem, ustaliliśmy, że lepiej będzie, jeśli będziemy
trzymać się od niego z daleka. Nie chcieliśmy wywołać niepotrzebnej
stronniczości. To, że Max nie zastosował się do naszej wspólnej umowy nieco
mnie uraziło.
– Wiem, ale…– urwał nerwowo pocierając czoło. – Kurwa.
Zapaliłbym. Zgubiłem gdzieś ostatnią paczkę fajek.
Wsadziłam dłoń do kieszeni i ścisnęłam lekko papierowy
kartonik.
– Co powiedział ci Adam? – zapytałam.
– Prawdę – odparł krótko. – Że nie zdradził. Że nie miał
wyboru i musiał stosować się do poleceń Wiksy. Że zależy mu na klasztorze. Że
cię kocha.
Mdłości powróciły. I nerwy. Zdawały się być one nierozłączną
jednością. Ta dwójka męczyła mnie już od dawna. Niemal od początku.
– Nie kocha – powiedziałam twardo.
– Skąd ta pewność? – zapytał patrząc na mnie uważnie.
Zagryzłam policzek.
Kit i Znajda zniknęli za kościołem. Pozostał po nich tylko
papierek po batoniku.
– Myślisz, że
kiedykolwiek będziemy mogli wymazać z pamięci to, co robiliśmy? – zapytałam
zmieniając temat. – Jeżeli kiedyś wszystko wróci do normy. Zapomnimy o tym, kim
się staliśmy?
– Nie – Max
odpowiedział od razu, co mnie zaskoczyło. Nawet się nie zastanowił. – Ale
możemy nauczyć się z tym żyć. Nadzieja jest jak krew. Dopóki płynie w naszych
żyłach, żyjemy. Chcę mieć nadzieję. I chcę żyć.
Patrzyłam na niego w milczeniu, jakbym czekała, aż doda coś
jeszcze, co w pełni przekonałoby mnie do jego słów.
Zrezygnowana pokręciłam głową.
– Jak patetycznie to zabrzmiało – westchnęłam. – Wyczytałeś
to z kartki z kalendarza?
– Nie wymądrzaj się – Max szturchnął mnie łokciem. – Idę na
wartę. A ty idź do środka, albo się ubierz.
– Dobrze, mamo.
Wstałam z murka.
Razem z Maxem ruszyliśmy w tym
samym kierunku, jednak ja zatrzymałam się na chodniku prowadzącym zarówno do
kościoła, jak i klasztoru. Max poszedł dalej.
Nie ruszyłam się z miejsca. Maska
obojętności i beztroski opadła, a na jej miejscu pojawił się kamienny wyraz.
Bo to, co usłyszałam od Maxa i to,
co sama słyszałam, gdy siedziałam na schodach w celach nie do końca odbiegało
od siebie. A mimo to miałam pytania, których zadać nie mogłam.
Nic jej nie powiesz. Po prostu będziesz obok niej,
będziesz ją wspierał, jej doradzał, ale nigdy nie odważysz się na nic więcej.
Nie powtórzysz błędu z przeszłości, prawda?
– Jaki to błąd, Max? –
zapytałam cicho, po czym ruszyłam do drzwi klasztoru.
Już wtedy obiecałam sobie, że
Oliwia, przeszłość Maxa i jego uczucia do mnie nigdy nie zawisną między nami.
Tak było lepiej. Najlepiej dla
klasztoru.
2
Zebranie odbyło się po
południu i pojawiło się na niej tylko kilka osób z Rady oraz Topór.
Choć nie powiedziałam tego
otwarcie, to pomysł z wysłaniem grupy do Wiksy uważałam za szaleństwo. Zdawałam
sobie jednak sprawę, że to najlepsze i prawdopodobnie jedyne wyjście. Dlatego
podziwiałam poświęcenie Radka i doceniałam je.
To w pełni rekompensowało jego poprzednie tajemnice przed nami.
– Musimy to rozegrać ostrożnie
i z głową – Czesiek pochylił się nad mapą okolicy, rozłożoną na stole. Siedem
głów zebrało się wokół niej, uważnie słuchając słów mężczyzny. – Jeżeli już mamy
wysłać ludzi do Wiksy, to tak, by nie wzbudzić jego podejrzeń. Skoro Radek ma
postarać się, by mu zaufali, musimy zadbać o jego wiarygodne alibi.
– Czyli co? – zapytała Agata.
Czesiek podrapał się po
bliźnie, która pozostała po jego uchu. Robił to wtedy, gdy intensywnie nad
czymś myślał.
Lubiłam tego faceta. Zdobył
moją sympatię już na samym początku, gdy Max i ja pojawiliśmy się w klasztorze.
Szybko zaczął przejawiać zdolności organizacyjne i przywódcze, dobrze strzelał
no i miał łeb na karku. Czesiek był typem faceta, któremu można było zaufać w
stu procentach.
– Jeżeli Lena naprawdę
dołączyła do Wiksy, to od razu cię rozpozna – Spojrzał na Radka, który z uwagą
słuchał toczącej się dyskusji. – I wtedy, w najlepszym przypadku, wrócisz do
nas. Ale bardzo prawdopodobne, że nie w całości.
– Niezbyt zachęcająca wizja –
powiedział z nerwowym uśmiechem.
– Dlatego Wiksa musi uwierzyć,
że miałeś naprawdę dobry powód, by zmienić stronę.
– To, że pierwotnie należał do
niego nie jest wystarczającym powodem? – Agata skinęła w stronę Topora z
nieukrywaną odrazą. Tamten tylko się uśmiechnął.
– Nie wiemy, czy Radek będzie
miał tyle czasu, by opowiedzieć tą historię – odparł Czesiek. – Wiksa musi go
zobaczyć i od razu uwierzyć, że może mu zaufać.
– Żeby Wiksa rzeczywiście
uwierzył, że możemy mu się przydać, musi zobaczyć, że zbyt dużo poświęciliśmy,
by mieć inne wyjście – włączył się do rozmowy Topór.
– Możesz jaśniej? – zapytałam
patrząc na mężczyznę.
Topór przewrócił oczami, jakby
zmuszony był tłumaczyć najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
– Pomyśl, ptaszyno – Mężczyzna
stanął przede mną, a drwiący uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Gdybym pojawił
się przed twoimi drzwiami z głową Wiksy w rękach, jakbyś zareagowała?
Odpowiedź była jasna, jednak
chciałam wiedzieć, do czego zmierza Topór.
– Ale zastanowiliście się, czy
to naprawdę aż tak zły pomysł?
Mówiąc te słowa Topór spojrzał
na mnie, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Gdyby nie okoliczności, nigdy
bym nie pomyślała o zawiązywaniu z tym mężczyzną porozumienia. Tak – był dobrym
przywódcą dla swoich ludzi, jednak było w nim coś, przez co nie mogło się mu w
stu procentach zaufać. Jakaś nutka szaleństwa i nieprzewidywalności, przez
które nie miało się pewności, co tak naprawdę planuje.
– Żartujesz sobie? – z
niedowierzaniem prychnął Rob.
– Nie wyciągaj pochopnych
wniosków, dzieciaku – Zerknął na niego mężczyzna. – Nie mówię tu o prawdziwej
głowie żadnego z was, a już na pewno nie jej. Wiksa po pierwsze nie uwierzyłby,
że zginęła, a nawet jeśli, to upewniłoby go to w tym, że może zaatakować
klasztor od razu. A przecież nie o to wam chodzi, prawda? Potrzeba nam dowodu
śmierci kogoś, kto naraził się zarówno Wiksie, jak i wam. I chyba wszyscy
wiemy, kto jest tą osobą.
3
Roztarłam skostniałe z zimna
dłonie, przechadzając się po skwerze niedaleko rynku. Zerknęłam przy tym na
swój zegarek, który wskazywał godzinę czwartą po południu. Czas płynął
niemiłosiernie, a my wciąż znajdowaliśmy się daleko poza granicami klasztoru
oraz Błoni. Zważając na niedawne wydarzenia oraz zagrożenie zombie, wyjazd do
Nowogrodu był bardzo ryzykowny. Jednak nie mieliśmy innego wyjścia. Mogliśmy
mieć tylko nadzieję, że broń oraz czujność zapewni nam bezpieczny powrót.
Ostatni raz spojrzałam przez
lornetkę, obserwując wąskie, brukowane uliczki, wpatrując się w okna i szukając
w nich jakiegokolwiek ruchu. Oprócz kilku swobodnie powiewających na wietrze
firanek z rozbitych szyb, niczego nie dostrzegłam. Odłożyłam więc ją na dach
półciężarówki i zeszłam z przyczepy na ziemię. Również obserwujący otoczenie
Radek drgnął, gdy obok niego stanęłam.
– Jest tu spokojniej, niż
ostatnim razem – powiedziałam.
– Byłaś już tutaj? – zapytał
brunet.
– Mieszkałam tu – odparłam z
melancholijnym uśmiechem. – Mam wrażenie, że jakby od tego czasu minęły wieki.
– Może się tak zdawać –
powiedział również się uśmiechając. – Ale kiedyś musiało być tu pięknie.
– Kiedyś tak – westchnęłam
patrząc na to, co stworzyła apokalipsa. Widząc to za gardło chwytał mnie ścisk.
Ulice były puste, niewywiezione
śmieci, rozkładające się ciała i fekalia zwierząt przynosiły okropny zapach,
który panoszył się po okolicy. Kilka budynków wyglądało na spalone, a kilka na
brutalnie splądrowane. Krajobraz ten nie różnił się za bardzo od innych
miasteczek, w których miałam okazję być. Kilka wraków samochodów, jeden
przewrócony do góry kołami, pozbawione szyb domy i kamienice. Nic szczególnego.
Na lewo od małego warzywniaka znajdowały się
zawalone budynki, które wyglądały, jakby coś w nich wybuchło. To musiała
być spora eksplozja, bo wielkie, betonowo-ceglane fragmenty dawnej kamienicy
leżały teraz na całej długości jezdni.
Gdy usłyszałam krótkie
gwizdnięcie, oderwałam wzrok od ruin i spojrzałam na Maxa, Roba i Cześka,
którzy stali kawałek dalej. W ich stronę szła niewielka grupka zombie, jednak
nie ruszyłam pomóc im się z nią rozprawić. Nie byłoby to konieczne, gdyż trójka
mężczyzn opracowała sprawny sposób na zajmowanie się ożywieńcami w takiej
ilości.
W spokoju obserwowałam więc,
jak moi towarzysze formują szyk w kształcie strzałki i nie atakując zombie,
pozwalają im się zbliżyć. Gdy truposze znajdowały się wystarczająco blisko
nich, zadawali im mocne, a zarazem krótkie ciosy kijami. Dzięki temu pozbywali
się ożywieńców w mgnieniu oka, ale i też chronili się nawzajem.
– Nie jesteście przykładowym
ojcem i synem – powiedziałam. – Ty i Topór.
– To prawda – odparł dziwnym tonem głosu Radek. – Nie jesteśmy.
Dręczyły mnie pytania na temat
tej relacji, jednak nie odważyłam się ich zadać. Sama widziałam, że relacje z
rodzicami mogą być mocno popieprzone i widać było, że dla Radka był to trudny
temat. Nie chciałam naciskać, ale ciekawiło mnie, co było powodem ich wzajemnej
niechęci do siebie.
– Mój ojciec to skurwiel –
powiedział nagle Radek.
– Nie zaprzecz.
– To, co robi teraz, nie jest
najgorszym z jego poczynań – uwierz mi.
– Chcesz mi o tym powiedzieć?
– zapytałam.
– Może innym razem –
powiedział cicho.
Na trójkę naszych towarzyszy
znów ruszyła grupka zombie. Tym razem składała się ona z zaledwie czterech
osobników, więc nie stanowiła dla mężczyzn wyzwania. Na moment jednak serce
zaczęło mi szybciej bić, gdy Rob powalił jednego truposza uderzeniem w głowę,
ale drugi już wyciągał po niego łapy. Na szczęście Max uratował go z opresji,
przetrącając ożywieńcowi kark.
– Mój ojciec też był
skurwysynem – powiedziałam. – Gdy moja mama zachorowała, nie było go przy niej.
Sukinsyn twierdził, że wyjeżdża służbowo, a tak naprawdę tworzył sobie nową
rodzinkę na boku. Mamę, moją siostrę i mnie miał gdzieś.
Wracanie myślami do tamtych
czasów nie było dla mnie łatwe. Jedyną osobą w pełni znającą moją przeszłość
był Rob. Jednak z Radkiem łączyła mnie pewna więź, dzięki której byłam w stanie
się przed nim otworzyć.
– Mama zmarła, gdy miałam
szesnaście lat. Moja siostra była pełnoletnia, miała pracę i narzeczonego.
Ojciec uznał, że to wystarczy, by mógł się zmyć i zacząć żyć z tamtą kobietą.
– Kontaktował się później z
tobą? – zapytał Radek.
– Raz – Rozgoryczony uśmiech
wpełzł mi na usta. – Tylko po to, by powiadomić mnie, że nie był wierny mamie
już wiele lat wcześniej. Ten dupek zrobił tamtej kobiecie dziecko, zaraz po
tym, jak wróciliśmy do kraju. Rozumiesz? Miałam młodszą siostrę o istnieniu
której dowiedziałam się po dwunastu latach.
– Poznałaś ją?
Pokręciłam głową.
– Kazałam ojcu zniknąć z życia
mojego i mojej siostry. I zrobił to. Nawet nie próbował o nas walczyć.
Nie wiedziałam, kim była moja
przyrodnia siostra. Znałam tylko jej imię – Anna. Za to nienawidziłam ojca
jeszcze bardziej, bo to było imię matki mojej mamy oraz moje drugie. To, że
nazwał tak samo swojego bękarta, budziło we mnie wściekłość.
– Przez mojego ojca moja mama
podcięła sobie żyły – wypalił nagle Radek. – A ja ją znalazłem.
– Przykro mi.
– Mi też – Radek westchnął. –
Oboje mamy ojców-skurwysynów.
Uśmiechnęłam się patrząc na
Radka. Tak – z całą pewnością łączyła nas więź.
Gdy rozległ się dłuższy gwizd,
oboje spojrzeliśmy na Maxa, Roba i Cześka, którzy stali obok kilku leżących na
skwerze ciał. Razem z Radkiem ruszyliśmy w ich kierunku.
– I co? – zapytałam.
– Mamy siedmiu – oznajmił
Czesiek, opierając ręce na biodrach. – Wszyscy tak podobni, jak tylko się dało.
Spojrzałam na siódemkę
zombie, wyglądające niemal identycznie.
Wszystkie były młodymi mężczyznami o jasnych oczach i twarzach pozbawionych ran
lub z niewielką ich ilością. Znalezienie ich nie należało do najłatwiejszych
rzeczy i zajęło nam prawie cały dzień. A to wszystko po to, by Wiksa uwierzył,
że Adam nie żyje.
– Osobiście stawiam na trójkę
– Czesiek wskazał na jedno z ciał.
Zombie rzeczywiście był
podobny do Adama, jednak nie całkowicie.
– Ma zbyt haczykowaty nos. I
jest niższy – powiedziałam sceptycznie.
– Potrzebujemy tylko głowy, a
z nosem da się coś zrobić – odparł Max.
– Moim zdaniem szósty jest
lepszy – stwierdził Rob.
Zagryzłam policzek, splatając
ręce na piersi. Sama bardziej przychylałam się do propozycji Roba, jednak to
nie ja powinnam ostatecznie zdecydować.
– Co myślisz? – zapytałam
Maxa.
Max potarł kark, dłuższą chwilę
obserwując wytypowane przez nas trupy. W końcu wskazał szóstego zombie.
– Ten – powiedział. – Tylko ma
za długie włosy.
– To da się poprawić – odparł
Czesiek sięgając po leżącą na przyczepie maczetę.
Kilkoma ruchami odciął głowę
od reszty ciała, po czym schował ją do worka. Radek przejął go z niesmakiem.
– Topór już pewnie czeka na
miejscu – powiedział Rob, mając na myśli umówione miejsce ich spotkania.
– Więc nie każmy mu dłużej
czekać – odparł Radek, posyłając mi krótkie spojrzenie.
Brunet ruszył do auta, które
stało niedaleko półciężarówki. W nim znajdowało się wszystko, co potrzebne było
do drogi. Nikt nie wiedział, gdzie jest Wiksa, więc znalezienie go mogło zająć
trochę czasu.
– Uważaj na siebie – powiedziałam
i objęłam Radka.
– Na całe szczęście nie ma tu
Libry, bo do końca próbowałaby mnie powstrzymać – odparł z nutką nostalgii w
głosie.
To nie był koniec, chociaż to
właśnie czułam. Kolejny dzień w nowym świecie, tydzień, a potem miesiąc – wszystko
to składało się na nowy początek. Nową szansę do życia, którą mogliśmy zmarnować
w dowolny sposób lub też ją wykorzystać. Jednak by to się stało, musieliśmy stawić
czoła wyzwaniu i nie zawieść tych, którzy nam ufali i w nas wierzyli.
Musieliśmy zwyciężyć.
Pozostali również wymienili
uściski z Radkiem i pożegnali się z nim. Kilka chwil później nasza grupa rozdzieliła
się. My pojechaliśmy z powrotem do klasztoru, a Radek podążył w nieznane.
Popołudniowe słońce przyjemnie grzało,
a delikatny wiatr wcale nie aż tak chłodził, a raczej przynosił ukojenie. Za
nami był kolejny trudny dzień, być może będący początkiem serii spokojnych. Co
nas czekało? Nikt tego nie wiedział, lecz w tamtej chwili nie miało to nawet wielkiego
znaczenia. Wciąż żyliśmy. Staliśmy o własnych siłach. Byliśmy niezłomni.
A mimo to wiedziałam, że czeka nas
najcięższa próba.
Prawdziwa próba ognia.