wtorek, 29 sierpnia 2017

EPILOG 2/3 - ARENA (ADAM)

   Pomimo bólu zaciskałem mocno palce na metalowej barierce, patrząc w szybki nurt Odry. Wśród wartkich fal szukałem czegokolwiek, co dałoby mi nadzieję, że jednak nie wszystko spieprzyłem. Widziałem jednak tylko kawałek zatopionej ciężarówki, niesione z prądem gałęzie oraz różne śmieci. Nic więcej.

   - Kurwa! Kurwa! Kurwa! – Wiksa przy każdym wykrzyczanym przekleństwie uderzał zaciśniętą, zdrową pięścią w barierkę, aż ta się cała trzęsła. – Kretyni! Jak mogliście pozwolić jej uciec? Pierdoleni idioci!

   O ile reszta kuliła się przy każdym słowie, ja nadal patrzyłem w płynącą wodę. Czułem się tak, jakbym sam ją wypchnął. Jakbym ją zabił.

   - Szefie, powinniśmy wracać do hotelu – odezwał się ktoś. – Pana ręka…

   Wiksa jakby dopiero wtedy zorientował się, że przed chwilą został postrzelony. Stracił spory kawałek przedramienia, aż wśród sporej ilości krwi widoczna była pęknięta kość. Daria spudłowała, ale przynajmniej udało jej się uciec. Nie miałem jej tego za złe. Gdyby nie Sasza, sam bym uciekł.

   - Wracamy – zarządził Waldek, przykładając do rany Wiksy kawałek materiału. Ten zacisnął zęby, krzywiąc się i sycząc z bólu. – Ona chyba i tak nie żyje.

   - Chyba? – warknął Wiksa zwracając się do swojego człowieka. – „Chyba” nie daje mi jebanej pewności. Chcę mieć „na pewno”!

   - To osiemdziesiąt metrów – zauważył Waldek. – Nie ma szans, żeby to przeżyła.

   Wymieniliśmy ukradkowe spojrzenia. Tyle wystarczyło, by rozpalić moją nadzieję. Przecież to była Sasza – jej nic nie było w stanie zabić.

   - Ty – Wiksa warknął w moim kierunku, idąc do mnie chwiejnym krokiem.

   Nie miałem sił na ucieczkę, czy chociaż podniesienie leżącego niedaleko pistoletu. Ból w ranie, gdzie zostałem postrzelony, był zbyt wielki. Miałem wrażenie, jakby ktoś wsadził mi w brzuch rozżarzone ostrze i kręcił nim na wszystkie strony. Dociskałem dłoń do rany czując, jak krew przelewa mi się przez palce. Nagle, wszystko zaczęło ciemnieć.   

   Upadłem na ziemię, widząc nad sobą wściekłą twarz Wiksy. Czekałem, aż ten sięgnie po broń, ale to nie nastąpiło.

   - Ma przeżyć – powiedział. Jego głos brzmiał, jakby wydobywał się z dna szklanej butelki. – Choćbym miał zejść po niego do samego piekła, to chcę mieć skurwiela żywego.


***


   Wiedziałem, że to sen, a mimo to przeżywałem to tak samo intensywnie, jakby wszystko działo się na żywo.

   Znowu byliśmy na moście. Próbowałem zatamować krwawienie po dźgnięciu przez człowieka Wiksy, jednocześnie idąc w stronę jego oraz Saszy. Dziewczyna znajdowała się na samym skraju mostu, a przed upadkiem powstrzymywała ją tylko ręka Wiksy. Mężczyzna trzymał pistolet, wymierzony w jej twarz. Chciałem go powstrzymać. Nie zważając na ból, powoli sunąłem w ich kierunku, ale każdy mój krok zdawał się trwać wieczność. Gdy byłem już na wyciągnięcie ręki od nich, rozlegał się strzał, a potem ciało Saszy spadało.

   Nie wiem, ile razy już to widziałem, ale przerażenie w oczach dziewczyny miałem zapisane w pamięci. Nie widziałem jej ciała, które powinno wypłynąć na powierzchnię. Żywa, czy martwa – zniknęła. Tej niepewności co do jej losu nie mogłem znieść.

   Otworzyłem oczy, zaraz je mrużąc przed ostrym światłem, wpadającym przez okno. Od razu rozpoznałem pokój, w którym leżałem. Już tam byłem i to na tym samym łóżku, gdy przyniesiono mnie po wybuchu stacji benzynowej. Tylko, że teraz nie miałem sił by się od razu podnieść, ani też takiej możliwości. Moje ręce były przywiązane do oparć. Nie próbowałem się nawet oswobodzić, bo wiedziałem, że to nic nie da. Zamiast tego z powrotem opadłem na poduszkę.

   - Nawet nie wiesz, jakim kretynem jesteś.

   Spojrzałem na Ryśka, który stanął nade mną. Jego twarz wyrażała złość, ale i odrobinę współczucia.

   - Jak długo spałem? – zapytałem patrząc na wenflon w swoim przedramieniu.

   Rysiek usiadł na krześle, które przysunął do mojego łóżka.

   - Trzy dni – odparł. – Gdy cię tu przywieźli, byłeś nieprzytomny. Szanse na to, że bym mógł cię uratować były niewielkie, ale Wiksa wysłał kilku ludzi do szpitala po całą aparaturę. Bardzo mu zależało na tym, żebyś przeżył.

   - Domyślam się – mruknąłem.

   - Gówno się domyślasz – syknął mężczyzna gniewnie. – Wiksa jest wściekły, czemu się nie dziwię. Pomogłeś uciec Darii, a ona go postrzeliła. Musiałem mu odciąć rękę.

   Mimo sytuacji, w której się znalazłem, uśmiechnąłem się. Kalectwo Wiksy było niedostateczną karą, ale zawsze jakąś.

   - Muszę mu powiedzieć, że się obudziłeś – Ryszard wstał i wygładził fartuch.

   - Jasne – odparłem. Było mi już wszystko obojętne. Przeze mnie Sasza być może nie żyła.    Chciałem zakończyć wojnę, zanim ta jeszcze w ogóle by się zaczęła, a tak wydałem wyrok śmierci    nie tylko na siebie, ale i wszystkich wokół.
   Odprowadziłem wzrokiem Ryszarda do samych drzwi, przy których ten się zatrzymał.

   - Domyślasz się chyba, jak to się skończy?

   Przed oczami stanęła mi arena. Zombie, tłoczące się w klatkach, wyjące i trzęsące konstrukcją przy każdym ruchu ich przyszłej ofiary. Wzrok Wiksy, gdy będę stał tam, na dole, pełen pogardy oraz zadowolenia. Świadomość, że przegrałem.

   - Wiem – odparłem.

   Rysiek w milczeniu pokręcił głową, po czym wyszedł z pokoju. Zanim zamknął za sobą drzwi, zobaczyłem stojącego przed nimi strażnika. Po jego spojrzeniu stwierdziłem, że nie jestem już tu ani lubiany, ani szanowany. Byłem zdrajcą.


***


   Skrzywiłem się, siadając na łóżku. Każdy gwałtowniejszy ruch był dla mojej rany jak kolejne wbijanie noża. Ignorowałem to jednak. Co z tego, że miałem zerwać szwy, skoro za kilka godzin i tak miałem umrzeć?

   Gdy ubierałem buty, do pokoju wszedł Waldek w towarzystwie tego samego strażnika, który mnie pilnował. Wystarczyło, bym raz spojrzał na swojego kumpla bym wiedział, że na tym zakończyła się nasza przyjaźń.

   - Idź stąd – Waldek zwrócił się do młodego chłopaka. – Sam sobie poradzę.

   - Ale Wiksa mówił…

   - Wiksy tu nie ma – warknął. – Chwilowo ja tu rządzę i każę ci spieprzać. Już.

   Chłopakowi nie pozostało nic innego, jak spełnić polecenie Waldka. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, Waldek spuścił z tonu.

   - Jesteś kretynem – powiedział siadając.

   - Jesteś drugą osobą, która mi to dzisiaj mówi – odparłem.

   - Bo to prawda – burknął. – Co ci strzeliło do tego pustego łba? Chciałeś nas wszystkich zabić?

   - Nie was, tylko Wiksę – uściśliłem.

   - To trzeba było mu wpakować kulkę w łeb przy pierwszej lepszej okazji – Waldek zerwał się z krzesła. – Po chuj odpieprzałeś taką akcję? Wkopałeś w to jeszcze Darię, pieprzony samolubie. Mogła zginąć.

   Spojrzałem badawczo na Waldka, który odwrócił wzrok. Nie wiedziałem, że Daria mu się podobała.  Jeżeli jednak tak było, to miał powód by nienawidzić Wiksy. To dało mi nadzieję.
   - Daria jest zapewne już w bezpiecznym miejscu – powiedziałem. – Wiesz dobrze gdzie.

   Waldek nic nie powiedział, chociaż w jego zielonych oczach pojawił się błysk.

   Wstałem z łóżka, dotykając opatrunku na brzuchu. Waldek chciał przyjść mi z pomocą, ale uniosłem rękę dając znak, że sobie poradzę.

   - Chodźmy już – powiedziałem.

   - Jeszcze jedno.

   W ręce Waldka pojawiły się kajdanki oraz lniany worek. Bez słowa sprzeciwu skrzyżowałem ręce na plecach, pozwalając by je skuł i dałem sobie zasłonić twarz. Nagle poczułem coś jeszcze. Do mojego buta zostało włożone coś chłodnego i ciężkiego. Nie widziałem co to było, ale Waldek dodatkowo przymocował to sznurkiem.

   - Tym razem tego nie spieprz – syknął mi do ucha i pchnął lekko w plecy.


***


   Cała droga od hotelu do szkoły minęła mi w ciemności i bardziej niż kiedykolwiek wyostrzonym zmyśle słuchu. Przez to, że nic nie widziałem, pozostałe zmysły były silniejsze. Dzięki temu zorientowałem się, że oprócz mnie na arenę jedzie ktoś jeszcze. Nie wiedziałem jednak kto.

Cały czas starałem się oddalać swoją prawą nogę od ludzi, którzy mnie pilnowali. Wtedy już wiedziałem, że miałem ukryty pistolet. Dzięki temu miałem szansę przeżyć, a jeśli nie, to chociaż zemścić się na jednej osobie, która odpowiadała za to wszystko.

   - Co tak długo? – krzyknął ktoś, gdy otwarto drzwi busa, skąd brutalnie mnie wyciągnięto.

   - Pierdol się, Anton – odparł prowadzący mnie facet. – Śmierdziele pchały się na drogi. Musieliśmy zmieniać trasy.

   - Ja to rozumiem, ale wytłumacz to Szefowi. Jest wkurwiony.

   Usłyszałem parsknięcie przy uchu, ale przyśpieszyliśmy kroku.

   Po zmianie brzmienia naszych kroków oraz niosących się echem głosach poznałem, że jesteśmy już w środku.

   Kakofonia dźwięków budziła uśpiony dotychczas we mnie strach. Głosy rozmów, kroki, oraz odległe, ale przerażające wycie zombie – to wszystko przypominało mi o tym, że to mógł być mój ostatni dzień. Chciałem już sięgnąć po broń i uciec od razu, ale musiałem iść za ciosem. Choćbym miał przy tym sam zginąć, to na pewno nie sam.

   Rozległo się skrzypnięcie, a we mnie uderzyła fala różnych głosów. Krzyki, niekoniecznie wiwaty, przeplatane z przekleństwami oraz gwizdami. Także charakterystyczne warczenie i jęki zombie, a także skrzypienie niestabilnych klatek. Byliśmy na arenie.


   Gwar trwał jeszcze chwilę, aż zatrzymaliśmy się, a z mojej głowy został zdjęty worek. Oślepiło mnie światło porozwieszanych na ścianach pochodni, które znajdowały się nawet na trybunach. Tam znajdowało się dość sporo ludzi, którzy otaczali nas z każdej strony. Była to zapewne spora część hotelu. Wiksie zależało, by każdy się przekonał, jak kończą jego wrogowie.

   Jego samego wypatrzyłem dość szybko. Siedział on w miejscu oddalonym od reszty, a w towarzystwie dwóch ludzi z karabinami. Złapaliśmy szybko kontakt wzrokowy, najpierw mierząc się wrogo. Jednak gdy zobaczyłem kikut prawej ręki uśmiechnąłem się zwycięsko.

   - Cisza! – ryknął, a od razu wszyscy umilkli.

   Na zombie jednak to nie podziałało. Wciąż jęczały, wyciągając przez kraty swoje łapska.    Rozejrzałem się i wtedy zobaczyłem, kto towarzyszył mi na arenie. Była to Ruda. Starała się nie pokazywać strachu, ale jej oczy mówiły wszystko. Bała się, niemniej niż ja.
   - Wszyscy wiecie, co się stało kilka dni temu – zaczął donośnie Wiksa. – Jeden z nas, człowiek, któremu wszyscy ufaliśmy, któremu ja ufałem, zdradził nas. Sprzymierzył się z naszymi wrogami i zwabił nas poza teren hotelu. Zabili dwóch naszych ludzi. Dobrych ludzi! A mnie, zrobili to – Wiksa uniósł kikut tak, by każdy mógł go zobaczyć. - Wciągnął w swoją intrygę też Darię, która zdołała uciec. Wiemy jednak, gdzie jest. Gdzie są wszyscy ci, którzy chcą naszej śmierci! Osoba, która nimi przewodziła, nie żyje, więc są bezradni. Odpowiemy na ten atak! Nie pozwolimy, by zabijali naszych! My, albo oni!


   Odpowiedzią na jego słowa były entuzjastyczne krzyki. Byłem pewien, że każdy człowiek na arenie był gotowy od razu jechać do klasztoru. Wystarczyło im tylko włożyć  w ręce broń i wskazać kierunek.
   Odwróciłem się do Rudej, która podeszła do mnie. Chciałem dodać jej otuchy, ale sam jej potrzebowałem.
   - Zrobimy to! – kontynuował Wiksa. – Zabijemy wszystkich! To będzie nasza zemsta za wszystkich, którzy przez nich nie żyją! Najpierw jednak – ściszył głos i spojrzał na naszą dwójkę. W naszym kierunku poleciał nóż, który ująłem. – Zapłacą oni. Otworzyć klatkę!
   Brzdęknęły łańcuchy i pierwsza klatka stanęła otworem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz