niedziela, 27 sierpnia 2017

ROZDZIAŁ 21 - LIZANIE RAN (ROB)

   Nie myślałem o tym, co zrobiłem, ale nie dlatego, że nic nie poczułem, lecz dlatego, że wiedziałem, że to by mnie dobiło. Mimo tego, że Karola znałem zaledwie od kilku godzin, mimo tego, że sam mnie o to prosił, mimo tego, że musiałem to zrobić, bo stanie się zombie było jedną z najgorszych rzeczy, która na nas czekała – czułem się paskudnie. Podświadomie czułem, że kiedyś będę zmuszony odebrać komuś życie, ale dotychczas sądziłem, że stanie się to, gdy będę bronił siebie, lub kogoś z moich bliskich. Nie sądziłem, że pociągnę za spust, wykonując „akt łaski” na człowieku, który cały czas patrzył mi w oczy. Do tego uśmiechającym się do samego końca.
   Wyciągnąłem z kieszeni zdjęcie żony Karola – Marii. Żółta sukienka – pomyślałem i na powrót schowałem fotografię.
   Spojrzałem na Lenę i dopiero wtedy zobaczyłem, że po policzkach blondynki spływają łzy, a ona sama z trudem powstrzymuje szloch, wyrywający się z jej piersi  
   - Zatrzymaj się – powiedziałem, nakrywając jej dłoń, zaciśniętą na kierownicy, swoją. Ta usłuchała od razu.
   Wyszedłem na zewnątrz i przeszedłem na drugą stronę radiowozu, po czym wsiadłem na fotelu, który jeszcze przed chwilą zajmowała Lena. Ta teraz siedziała na moim, wzdrygając się za każdym razem, gdy z jej piersi wyrywał się szloch. Bez zastanowienia objąłem ją, a ta wczepiła się w poły mojej kurtki, wybuchając długo tłumionym płaczem.
   - Ledwie go znałam, a mimo to nie mogę być obojętna – wychlipała grubym od łez głosem.
   - To dobrze – powiedziałem tak spokojnym głosem, że aż sam byłem zaskoczony z mojego opanowania. – To oznacza, że inni ludzie nadal się dla ciebie liczą. Nie możemy stać się bezmyślnymi maszynami do zabijania. Nie jesteśmy zombie.


   W spojrzeniu Leny zobaczyłem wdzięczność oraz ulgę. Mnie za to dopadło poczucie winy. Zupełnie nie interesowałem się  tą młodszą dziewczyną uznając, że jest wystarczająco silna i samodzielna, by samej sobie ze wszystkim poradzić. Myliłem się. Teraz to widziałem. Ona, Zuza, a także w jakimś stopniu Młody byli pod moją opieką i powinienem bardziej się nimi zajmować, a zamiast tego cały czas ich narażałem, podejmując złe, głupie decyzje. Już dawno powinniśmy byli opuścić miasto, ale ja upierałem się, by w nim zostać i czekać nie wiadomo na co. Bo w końcu nawet jeśli Saszy udało się przeżyć do tej pory, to dalej musiała sobie radzić sama. Nie ważne, że była moją przyjaciółką. Odpowiadałem za trzy ludzkie życia. Musiałem zacząć dokonywać właściwych wyborów, takich, które powinienem już dawno podjąć.
   - Co powiesz Iwonie? – zapytała Lena, gdy radiowóz ruszył z miejsca.
   - Prawdę – odparłem, nawet nie biorąc innej opcji pod uwagę. Karol zginął, bo zdecydował się mi pomóc, a ja pomogłem mu, nie dopuszczając do przemiany w zombie. To była jedyna prawda, jaką mogłem powiedzieć policjantce – jej przyjaciel umarł jako bohater.
   Podjechałem na tyły posterunku, gdzie zauważyłem jakąś ciemną postać, ledwie widoczną w wszechobecnym mroku. Najpierw myślałem, że to zombie, ale one nie potrafiły utrzymać w dłoni broni. Odruchowo dotknąłem pistoletu, w razie gdyby nieznajomym okazał się jeden z członków poprzedniej grupy. Jednak gdy światła reflektorów padły na ową sylwetkę, rozpoznałem w niej Loskę. Mężczyzna zasłonił twarz przedramieniem, jednocześnie dając nam znak, byśmy się śpieszyli. Gdy tylko samochód minął bramę, Loska podbiegł do niej i zamknął ją.
   - Co ty tu robisz? – zapytałem podejrzliwie.
   - Ułaskawienie – odparł, pokazując mi dwa, niepełne rzędy zębów. – Już żeśmy myśleli, że nie wrócicie. Rudzinka powiedziała, że będzie zmuszona kroić tego chłopa na żywca, jeżeli nie dotrzecie na czas.
   Nie sądziłem, by Zuzie spodobała się ksywka „Rudzinka”, co z resztą brzmiało komicznie, ale to nie był czas na żarty.
   Podałem Losce butlę z tlenem, a sam wziąłem plecak Karola, w którym był potrzebny sprzęt. Obejrzałem się niespokojny przez ramię, gdy usłyszałem jęki zombie oraz drżenie metalowej siatki, do której dopadły trupy. Było ich na razie kilku, ale ta grupa mogła szybko się powiększyć. Bez dłuższej zwłoki ruszyliśmy w kierunku wejścia na posterunek.
   Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy na wejściu to było to, że wysadzone drzwi wejściowe zostały zabite deskami, tak samo jak okna, a po ciałach napastników zostały tylko kałuże krwi oraz krwawe smugi, ciągnące się przez cały korytarz i znikające na zewnątrz. Przy oknie siedział też Gruby, trzymający w dłoniach dużą strzelbę i z tępym wyrazem twarzy wpatrującym się gdzieś na zewnątrz. Na nasz widok od razu poderwał się z miejsca.
   Kolejny wypuszczony więzień wzbudził we mnie coraz większą ciekawość, ale i pewien niepokój, który pogłębił kolejne smugi krwi, tym razem ciągnące się z aresztu. Przyśpieszyłem kroku i wpadłem przez dwuskrzydłowe drzwi, będąc święcie przekonanym, że niedawni aresztanci jakimś sposobem wydostali się z cel i przejęli posterunek, ale okazało się, że prawda była zupełnie inna. Wszyscy więźniowie zostali wypuszczeni.
   W celi, gdzie leżał Jarek, nadal znajdowała się Zuza z Olgą. Obie kobiety z ulgą przyjęły nasz przyjazd.
   - Nareszcie! – Zuza podeszła do mnie, a ja bez słowa podałem jej plecak, którego zawartość od razu wysypała na podłogę. Dziewczyna zajęła się szukaniem żyły na przedramieniu mężczyzny, gdzie mogłaby wbić igłę, w czym chętnie pomagała jej Olga.
   - A gdzie Karol? – zapytała blondynka, a ja uciekając przed jej spojrzeniem, natrafiłem na wzrok Zuzy. Musiała zobaczyć po mojej minie, co się stało, bo pokręciła przecząco głową.
   - Na zewnątrz – powiedziałem, a na twarzy Olgi pojawiła się wyraźna ulga.
   Odwróciłem się i napotkałem pełen pretensji wzrok Leny.
   - Pomożesz im? – zapytałem. Blondynka otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale przerwałem jej, zanim w ogóle zaczęła. – Proszę.
   Lena zagryzła policzek i minęła mnie, podchodząc do uwijającej się przy Jarku Zuzy. Rudowłosa zaczęła wydawać obu kobietom polecenia, dokładnie tłumacząc im, co mają robić.
   Opuściłem celę, zanim zostałbym zbombardowany kolejnymi pytaniami, bo najpierw chciałem powiedzieć o wszystkim Iwonie.
   - Gdzie Iwona? – zapytałem wielkoluda, stojącego nadal na straży. Mężczyzna przewyższał mnie o ponad głowę i był prawie dwa razy tak szeroki jak ja, a mimo to wyglądał na przerażonego, chociaż nigdy bym nie pomyślał, że takiego dryblasa cokolwiek może przestraszyć.
   - Wyniosła ciała razem z resztą – powiedział, wskazując na korytarz, gdzie znikały smugi krwi.
   Już miałem ruszyć w tym kierunku, gdy coś mnie tknęło. Spojrzałem podejrzliwie na strzelbę, w dłoniach Grubego. Nie mogłem zapomnieć, że jeszcze niedawno był więźniem i raczej nie trafił do celi za niewinność. Wielkolud zauważył mój wzrok.
   - Obiecałem pani kapitan, że będę pilnował wejścia – powiedział, zaciskając masywne dłonie na broni. Jak na takiego wielkoluda, to zachowywał się jak przestraszony dzieciak. Jego widok wzbudził moje współczucie i od razu spuściłem z tonu.
   - Więc to rób – powiedziałem, przyjacielsko klepiąc go w jego ogromne ramię.
   Ruszyłem we wskazanym kierunku. Na końcu korytarza dostrzegłem kilka postaci, stojących przed otwartymi drzwiami, prowadzącymi na zewnątrz. Dochodziło stamtąd wycie zombie oraz światło latarek, które oświetlało twarz Młodego oraz Loski. Iwona wraz z Bolem i resztą więźniów wnosiła właśnie ciała do kontenera stojącego pod ścianą. U ich stóp leżały jeszcze dwa trupy mężczyzn, którzy napadli na nas.
   - Jesteście. I jak? – zapytała mnie policjantka, wycierając pot z czoła.
   - Zuza zaczęła operować – powiedziałem wycofując się na korytarz. W towarzystwie tych zwłok czułem się jakoś niespokojnie, jakby niosły one ze sobą jakieś zagrożenie. – Iwono…
   Umilkłem. Ciężko mi było powiadomić kogoś o czyjeś śmierci, tym bardziej gdy ja byłem jej sprawcą. Nie ważne było, że Karol chciał, bym to zrobił. Nie każdy mógł zrozumieć, że strzeliłem żywemu człowiekowi w głowę, mimo tego, że jego los był przesądzony.
   - Tak? – Policjantka spojrzała na mnie uważnie.
   - Karol nie żyje.
   Wydawać się mogło, że moje słowa nie zrobiły na kobiecie żadnego wrażenia, ale jej wzrok mówił sam za siebie. Przez moment, zanim ta spuściła oczy, zobaczyłem w nich łzy.
   - Jak to się stało?
   - Przed szpitalem natknęliśmy się na sporą grupę zombie. Musieliśmy uciekać po dachach aut , Karol stracił równowagę i spadł. Wtedy jeden z zombie go ugryzł.
   - Przemienił się?
   - Nie – pokręciłem głową. – Zastrzeliłem go. Prosił o to.
   Iwona weszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi do pokoju. Kobieta cały czas unikała mojego wzroku, ale i tak wiedziałem, że jest załamana. Karol chyba nie był jej obojętny. To było widać.
   - Dobrze zrobiłeś – powiedziała, kładąc mi dłoń na ramieniu, po czym ruszyła przed siebie.
   Młody oraz Loska zostali na miejscu, najwidoczniej nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Podrapałem się na nieco już zarośniętym policzku i zwróciłem się do starszego mężczyzny.
   - Masz broń – powiedziałem, patrząc na strzelbę w rękach bezdomnego. – Weź jeszcze kogoś i pójdź na parking. Obserwuj stamtąd okolicę. Kumple tych gości mogą się jeszcze pojawić. Postaraj się tylko nie zwabić tu więcej zombie. Nie mogą nas otoczyć.
   - Ta jest, szefie – Loska zasalutował mi niedbale i ruszył na tyły posterunku.
   - Ty pójdziesz ze mną – Złapałem Młodego za ramię i pociągnąłem za sobą na górę. Chłopak próbował się opierać, ale nie zamierzałem być już tak wyrozumiały. Już nie.
   Wepchnąłem Młodego do pokoju, gdzie wcześniej Iwona z Jarkiem mnie przesłuchiwali, i posadziłem go na krześle. Chłopak był przestraszony moim zachowaniem, choć starał się to maskować. Wcześniej nie naciskałem na niego, bo uważałem go za dziecko, ale teraz już nie miałem zamiaru dawać mu taryfy ulgowej.
   - Gadaj.
   - Co?
   - Wszystko co wiesz. Znałeś tych gości?
   Młody odwrócił wzrok, splatając ręce na piersi, czym zdenerwował mnie jeszcze bardziej.
   Chwyciłem go za przód kurtki i poderwałem z miejsca. Był o głowę niższy ode mnie, a w tamtym momencie nasze twarze znalazły się na równi.
    - Nie będę się dłużej z tobą patyczkować – syknąłem, potrząsając chłopakiem. – Albo będziesz gadał, albo wyrzucę cię na zewnątrz. Ciekawe jak długo poradzisz sobie sam, bez broni, gdy wokół pełno jest zombie?
   - Dobra! – krzyknął wyraźnie spanikowany.
   Puściłem chłopaka i usiadłem na stole, patrząc na niego wyczekująco.
   - Znałem ich. Mieszkali w bloku obok mojego i razem z Wiksą prowadzili ewakuację, gdy To się zaczęło.
   - Skąd znasz Wiksę?
   - Wszyscy na Braterskiej go znali – odparł, wzruszając ramionami. – Wszyscy się go bali. Siedział w pudle za robienie interesów z jakimiś gośćmi. Mafia, czy coś.
   - Znasz jakieś jego plany?
  Chłopak nie odpowiedział, ale po jego wzroku poznałem, że coś wie. Spoliczkowałem go lekko.
   - Gadaj!
   - Jak jechaliśmy do sklepu z bronią, to mówił o tym posterunku, że trzeba tu wpaść, ale z tego co wiem, to nie chodziło mu tylko o broń.
   - A o co? – zapytałem.
   - Wiksa potrzebuje ludzi. On… on chyba chce stworzyć sobie jakieś nowe państwo. Dlatego bierze tylko młodych, którzy mogą pracować i bronić hotelu. Reszta jest mu do niczego potrzebna. Moja matka… Ona była chora. Wiksa nie chciał jej wziąć. Na początku myślałem, że to dobrze, że i tak nie dałaby sobie rady, ale teraz… To była moja matka, a ja nie zrobiłem nic, by jej pomóc.
   Chłopak ukrył twarz w dłoniach, próbując ukryć łzy, które napłynęły mu do oczu.
   Kurwa – przekląłem w myślach i odszedłem na bok, przeczesując włosy palcami. Dotychczas myślałem, że Młody to tylko zepsuty gnojek, który kieruje się zasadami, jakie panowały w jego środowisku. Prawda była jednak taka, że on po prostu cały czas dusił w sobie poczucie winy, że prawdopodobnie zostawił matkę na pewną śmierć. Nic dziwnego, że się tak zachowywał. Wiksa go sterroryzował, zapewne tak samo jak resztę swoich żołnierzy. Kierował nimi przez strach, a to była najsilniejsza broń do sterowania ludźmi.
   - Posłuchaj – zacząłem, kucając przed chłopakiem. – Nie wrócisz już do nich. Teraz jesteś z nami. Chronimy się nawzajem, bronimy się i wspieramy. Jesteśmy jedną grupą , rozumiesz?
   Młody przez chwilę patrzył na mnie uważnie, a w jego oczach pojawiła się ulga. Chłopak pokiwał z zapałem głową i wytarł nos w rękaw. Zadowolony poklepałem go w ramię.
   - Pójdziesz na wartę? – zapytałem.
   - Dobra, ale nie mam broni.
   Wyjąłem swój pistolet i podałem go chłopakowi.
   - Mam nadzieję, że nie strzelisz sobie w stopę – powiedziałem z uśmiechem.
   Zeszliśmy razem na dół, gdzie Młody dosiadł się do Grubego i razem zaczęli obserwować okolicę. Po chwili ciszy, wielki mężczyzna zaczął nieśmiałą rozmowę z chłopakiem, która szybko przerodziła się w żywą dyskusję. Ta dwójka od razu złapała ze sobą kontakt.
   Siedziałem na jednym z niewygodnych krzeseł,  znajdujących się pod ścianą i tempo wpatrywałem się w ścianę. Musieliśmy jak najszybciej opuścić ten posterunek. Wiksa na pewno już wiedział, że jeżeli jego ludzie nie wrócili, to znaczy, że nie żyją, a w takim wypadku ich wizyta była pewna. Nie miałem jednak głowy do tego, by układać plan, jak uniknąć tej masakry, bo zmęczenie dało o sobie znać. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem.
   Śnił mi się pierwszy dzień, gdy po raz pierwszy spotkałem zombie. Tyle, że to wyglądało inaczej.
   Szedłem ulicą, niedaleko osiedla, gdzie mieszkali moi dziadkowie. Byłem niewyspany po nocy spędzonej na grze na komputerze i nie bardzo kontaktowałem, co się wokół mnie dzieje. Słuchawki w uszach oraz głośna muzyka jeszcze bardziej odcinało mnie od otaczającego mnie świata. Pochłonięty własnym światem, ze wzrokiem utkwionym w chodniku, uderzyłem w coś całym ciałem. Odskoczyłem na bok, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Obiektem, na który wpadłem, była kobieta w długim, kremowym płaszczu. Zaspany wzrok nie zauważył, że jej skóra miała nienaturalny, siny kolor, przez który przebijały się czarne żyły. Muzyka zagłuszyła też jęk, jaki wydała, gdy wyciągnęła po mnie łapska. Ruszyłem dalej przed siebie, zupełnie nieświadom zagrożenia.
   Nie widziałem jak ta sama kobieta, chwilę później rzuciła się na właściciela małej piekarni, gdzie czasem kupowałem sobie drugie śniadanie. Mężczyzna skończył z rozszarpanym gardłem, a wcześniej błagał mnie o pomoc.
   Nie widziałem, jak bezdomny, który żebrał w uliczce między sklepem odzieżowym, a spożywczakiem, zjadał swojego psa – szarego kundla bez jednego oka.
   Nie widziałem, jak młoda biegaczka, którą zawsze mijałem w drodze do szkoły, rzuciła się pod koła nadjeżdżającego samochodu i mimo dwóch złamań otwartych, nadal czołgała się w poszukiwaniu pożywienia.
   Byłem ślepy i głuchy.
   Do czasu, aż zobaczyłem dwie znajome postacie na końcu ulicy. Moi dziadkowie. Podniosłem rękę, by im pomachać, ale zatrzymałem ją w połowie drogi. Dziadek krzyczał coś w moją stronę, jednocześnie wskazując za mnie. Nie wiedząc o co mu chodzi, obejrzałem się przez ramię i ujrzałem to wszystko, czego wcześniej nie widziałem. Rozbite samochody, taranujące pieszych, którzy rzucali się im na maski, ludzie, atakujący ludzi, zmasakrowane ciała, nad którymi klęczeli inni i posilający się w najlepsze. To nie był horror. To było coś o wiele gorszego.
   Odwróciłem się do dziadków, ale ich już nie było. W miejscu, gdzie przed chwilą stali, tłoczyło się kilkanaście sylwetek, których ręce i twarze umazane były czerwienią.
   Byłem jak w transie. Nie mogłem ruszyć ani ręką, ani nogą. Gardło miałem ściśnięte jak w imadle, a żołądek robił salat, jakby ktoś go wsadził do pralki i ustawił na maksymalne wirowanie. Mogłem tylko stać i patrzeć.
   Nagle poczułem stalowy uścisk na ramieniu. Szarpnąłem się, chcąc wyrwać, ale wtedy zobaczyłem przerażającą sylwetkę, stojącą kilka centymetrów ode mnie. Ciemne włosy miała zmierzwione, oraz pozlepiane jakąś substancją, niegdyś ładna twarz była zakrwawiona i poorana przez głębokie rany, będące też ugryzieniami. Zniknęły szare, przeszywające oczy, a zastąpiła ją biało mleczna błona.
   - Sasza? – jęknąłem.
   Z ust dziewczyny wydobył się przeciągły jęk. Połamane, zżółkłe zęby już miały zacisnąć się na mojej szyi, gdy rozległ się drugi głos.
   - Rob, obudź się.
   Drgnąłem na krześle, o mało co przy tym z niego nie spadając. Zdezorientowany rozejrzałem się wokoło, będąc przekonany, że to nadal koszmar. Dopiero znajomy widok posterunku oraz pochylająca się nade mną Lena upewniło mnie, że to już nie sen.
   - Co jest? – zapytałem, przecierając zaspane oczy.
   - Zuza skończyła operować – powiedziała dziewczyna, siadając obok mnie i cały czas mi się uważnie przyglądając. – Zły sen?
   - Najgorszy – mruknąłem, wspominając postrzępioną twarz Saszy. – Co z Jarkiem?
   - Chyba udało jej się, ale musimy poczekać, aż się obudzi. Stracił dużo krwi, a Zuza robiła coś takiego po raz pierwszy i wiesz…
   - Rozumiem.
   Jarek miał raczej małe szanse na przeżycie. Nie to, że nie wierzyłem w umiejętności Zuzy, chociaż te były pewnie bardzo ograniczone, ale chodziło też o miejsce, gdzie musiała operować. Brudna cela, zero sterylności i spore ryzyko powikłań. Jeżeli wyjdzie z tego bez szwanku, to będzie to cud – pomyślałem.
   Na dworze już świtało, co przyjąłem z ulgą. Nowy dzień mógł przynieść ze sobą coś lepszego, niż poprzedni, na co głęboko liczyłem.
   W holu Gruby nadal pełnił wartę, a Młody spał na fotelu, z nogami opartymi na blacie biurka. Nasza wczorajsza rozmowa przyniosła oczekiwany skutek – chłopak zaangażował się w pomoc nam. Najwidoczniej zależało mu na zostaniu z nami.
   - Wszystko gra? – zapytałem wielkoluda.
   - Oprócz sztywnych – spokój – odparł uśmiechając się blado. Był wyraźnie zmęczony, ale dzielnie trwał na posterunku, co przyjąłem z uznaniem.
   - Zastąpisz go, Leno? – zapytałem dziewczynę, a ta skinęła głową i przejęła od mężczyzny strzelbę. Sam skinąłem dryblasowi, by przeszedł ze mną na stronę.
   Gdy znaleźliśmy się dostatecznie daleko, by nikt nie mógł nas słyszeć, zwróciłem się do mężczyzny.
   - Nie wiem, dlaczego byłeś w areszcie i nie interesuje mnie to. Chcę tylko wiedzieć, czy jesteś z nami i czy mogę ci ufać. Być może wpadliśmy w niezłe kłopoty i zmuszeni będziemy stąd uciekać, albo walczyć. Do tego potrzebujemy ludzi.
   - Nie zamierzam odchodzić – przerwał mi mężczyzna. – W sumie i tak nie mam dokąd, a wy wyglądacie na dobrych ludzi. Na pewno lepszych, niż ci, którzy was zaatakowali. W pojedynkę i tak miałbym raczej marne szanse, by przeżyć. Chciałbym tu zostać.
   Ta odpowiedź mnie zadowoliła. Kolejny sojusznik, i to jeszcze z takimi gabarytami, to większe wsparcie. Wyciągnąłem dłoń do mężczyzny, a ten ujął ją tak, że ta na chwilę całkowicie zniknęła.
   - Robert, ale możesz mi mówić Rob.
   - Oskar.
   - Idź odpocząć, Oskarze. Dobrze się spisałeś tej nocy.
   Zadowolony mężczyzna uśmiechnął się do mnie i razem ruszyliśmy do aresztu, gdzie dryblas wszedł do swojej celi, z której po chwili dało się słyszeć spokojne chrapanie.
   Zuza i Olga dalej czuwały przy Jarku. Wystarczył tylko jeden rzut oka na rudowłosą, by przekonać się, że z ledwością ma oczy otwarte. Towarzysząca jej blondynka też nie wyglądała lepiej, ale obie uparcie walczyły z sennością. Gdy stanąłem w progu celi, Zuza sprawdzała puls nieprzytomnego mężczyzny.
   - I jak? Potrzebujecie czegoś? – zapytałem.
   - Podwójnej kawy i gorącego prysznicu – odparła wesołym tonem Zuza.
   Rudowłosa należała do jednych z tych osób, które szukały pozytywów i rozśmieszały ludzi nawet w sytuacjach beznadziejnych. Jej pogodny charakter sprawiał, że nie dało się jej nie lubić.
   - Co z nim?
   - Wyjęłam odłamki i połatałam go najlepiej jak umiałam, ale za szybko, by cokolwiek powiedzieć. Nie będę owijać w bawełnę: jeżeli jego stan utrzyma się do wieczora, to znaczy, że być może przeżyje, a jeżeli pogorszy się mu…
    Nie dokończyła, zerkając na Olgę, trzymającą bezwładną dłoń mężczyzny w swoich. Nieprzytomnym wzrokiem patrzyła na twarz męża, ale wiedziałem, że jednocześnie nas słucha.
   - Na pewno wszystko będzie dobrze – powiedziałem pewnie. Innej opcji do siebie nie przyjmowałem.
   Gdy już miałem opuścić celę, zatrzymał mnie głos Olgi.
   - Karol nie żyje, prawda?
   Zamknąłem oczy i spuściłem głowę, widząc w myślach nad wyraz spokojny wzrok Karola, gdy celowałem z broni w jego twarz. Chciałem jeszcze poczekać z tą rozmową do czasu, aż sytuacja się jakoś ustabilizuje, ale ktoś mnie uprzedził, lub Olga sama się zorientowała. Poczułem się głupio, że nie dowiedziała się o tym ode mnie. Przyjaźnili się, a ja widziałem go ostatni żywego.
   - Nie. Przykro mi.
   - Cierpiał?
   - Nie.
   Na bladej, zmęczonej twarzy Olgi pojawił się cień uśmiechu. Kobieta z powrotem odwróciła się do męża i pocałowała cały czas ściskaną jego dłoń.
   Nagle rozległo się kilka huków, następujących w krótkich odstępach czasu po sobie. Ktoś strzelał.
   - Zostańcie tu – poleciłem obu kobietom i wybiegłem z aresztu.
   Na korytarzu Lena i Młody trzymali już bronie w pogotowiu, najwyraźniej nie wiedząc, co mają robić. Po schodach schodziła już Iwona, która w dłoni trzymała dwie strzelby. Jedną z nich rzuciła mi.
   - To z parkingu – powiedziała policjantka.
   - Atakują nas? – zapytał Młody, wyraźnie przestraszony.
   - Pilnujcie wejścia, a my to sprawdzimy. Oskar – zawróciłem się do wielkiego mężczyzny, który wybiegł z aresztu zaraz za mną. – Chodź z nami. Jeżeli ktoś będzie próbował się tu wedrzeć – strzelajcie.
   Nikt nie protestował. Wszyscy musieliśmy robić to, co powinniśmy, by obronić siebie i posterunek. Na sentymenty nie było już miejsca.
   Iwona, Oskar i ja ruszyliśmy na parking, skąd nadal dochodziły pojedyncze strzały. Dopiero, gdy znaleźliśmy się pod drzwiami prowadzącymi na zewnątrz, przypomniałem sobie, że miał tam pełnić wartę Loska i pozostali. Możliwe, że to właśnie oni strzelali. Nie myliłem się.
   Mężczyźni stali przy siatce, próbując zastrzelić kilkuosobową grupkę zombie, z którą walczył jakiś młody mężczyzna. Bronił się za pomocą czegoś, co przypominało wieszak, a szło mu to raczej ciężko, bo zamiast rozwalać głowy ożywieńcom, odpychał je tylko.
   - Przestańcie strzelać – syknąłem, wyrywając Losce broń. – Tak je tylko wabicie.
   Rzeczywiście. Trupy zaczęły pojawiać się w coraz większych grupach i, choć były jeszcze daleko, nie wróżyło to dobrze walczącemu chłopakowi.
   - Rozszarpią go – powiedział z wyrzutem bezdomny.
   Na usta cisnęło mi się już stwierdzenie, że nie on pierwszy skończy w szczękach zombie, ale w porę ugryzłem się w język. Nie byłem taki.
   - Będziecie mnie ubezpieczać? – zapytałem, podchodząc do metalowej siatki.
   - Jasne – potwierdziła Iwona, szykując się do strzału.
   Wspiąłem się na ogrodzenie i już po chwili znalazłem się na drugiej stronie. Zauważył to jeden z truposzy, który ruszył na mnie, ale wtedy jego czaszka rozprysła się, a kawałki mózgu spadły na mnie. Skinąłem głową Iwonie i pobiegłem w stronę nieznajomego, którego trupy zapędzały w róg między dwoma budynkami. Nadal próbował bronić się wieszakiem, ale gdy zamachnął się na najbliższego mu truposza, drewno pękło na pół, a w dłoni chłopaka pozostał tylko niedługi kawałek.
   Sięgnąłem po broń, jednocześnie omijając idące na mnie trupy i odbezpieczyłem ją. Oddałem trzy strzały w kierunku atakujących chłopaka zombie, pozbywając się dwóch. Co jakiś czas wokół mnie rozlegały się huki wystrzałów, które świadczyły o tym, że jestem wciąż ubezpieczany.


    Nieznajomy, niewiele starszy ode mnie chłopak w okularach i z długimi włosami związanymi w kucyk, został zapędzony w kozi róg, skąd nie miał jak uciec.
   - Schyl się! – krzyknąłem, mierząc w czwórkę zombie, która odwróciła się w moją stronę, wydając przy tym charczący jęk. Chłopak skulił się, zakrywając głowę rękami i dopiero wtedy zacząłem strzelać. Gdy tylko padł ostatni z grupki truposz, podbiegłem do nieznajomego i chwyciłem go za ramię. – Pośpiesz się!
   Najpierw musiałem ciągnąć za sobą chłopaka, podczas gdy ten nieustannie się potykał, a dopiero po chwili zaczął sam biec. Na drodze pojawiało się nam coraz więcej zombie, które eliminowali moi towarzysze zza ogrodzenia. Będąc parę metrów od siatki, mój nowy znajomy potknął się o własne nogi i wylądował na ulicy. Przekląłem pod nosem, stawiając go na nogi, zauważając, że podczas upadku jedno szkiełko jego okularów pokryło się siatką pęknięć.
   - Rusz się! – zawołałem, coraz bardziej wściekły, pchając chłopaka na siatkę, a sam ponownie sięgnąłem po broń.
   Nagle poczułem uderzenie w plecy, przez które o mało co nie straciłem równowagi. Słodkawy odór rozkładu uderzył mnie w twarz jak obuch, a charczący odgłos przy samym uchu spowodował uwolnienie instynktu. Obróciłem się tyłem do siatki i uderzyłem w nią całą siłą, na oślep znajdując w głowie mojego przeciwnika oczodoły, w które wcisnąłem palce, dzięki czemu odsunąłem od siebie niosące śmierć zęby. Obróciłem się przodem do truposza. Ten nieustannie kłapał szczęką i machał rękoma, próbując mnie dorwać, a z jego oczu wypływała ciemna ciecz. Przyłożyłem broń do jego czoła i nacisnąłem spust. Mózg i krew trysnęły mi na twarz.
   - Rob! Pośpiesz się! – krzyknął Oskar.
   Zmierzała ku mnie spora grupa trupów. Szybko wspiąłem się na ogrodzenie i już po chwili znajdowałem się na bezpiecznym terenie posterunku. Przynajmniej chwilowo bezpiecznym – pomyślałem, patrząc jak zombie dopadają do siatki, a ta wygina się niebezpiecznie. Płot może i wyglądał stabilnie, ale nie na większą ilość zombie. Te już wiedziały, że mogą tu znaleźć pożywienie i raczej nie było szans, by tak szybko odeszły.
   Odwróciłem się do nieznajomego chłopaka, który wyglądał na przerażonego. Podszedłem do niego, mierząc go wzrokiem, aż ten skulił się w sobie.
   - Lepiej się módl, żeby nikt z moich przez to nie ucierpiał – syknąłem, obserwując jego reakcję. Ten pokiwał głową, nawet na mnie nie patrząc. – Wracamy do środka.
   Pchnąłem chłopaka w plecy i wszyscy ruszyliśmy do wejścia.
   Głosy zombie budziły we mnie niepokój o życie nas wszystkich. Posterunek przestał być bezpieczny już wczoraj, a trupy dodatkowo obniżały możliwość obrony. Musieliśmy czym prędzej znikać stamtąd, ale stan Jarka nie pozwalał na przeniesienie go. Byłem wściekły i zrozpaczony.
    Gdy tylko weszliśmy do środka, w moim kierunku wystrzeliła Lena, która objęła mnie mocno. Najpierw byłem zaskoczony tą reakcją, ale po chwili również ją objąłem.
   - Wszystko w porządku? – zapytała, patrząc na mnie uważnie.
   - Powiedzmy – odparłem, oglądając się na nowego, którego Iwona poprowadziła ze sobą na górę. Wstępne przesłuchanie to pewnie była rzecz, którą wszyscy musieli przejść. Z jakiegoś powodu pomyślałem, że także muszę tam być.
    Gdy wszedłem do pokoju przesłuchań, Iwona stała oparta o ścianę z założonymi rękami i mierząc wzrokiem chłopaka. Ten siedział na krześle, ze wzrokiem utkwionym w swoich dłoniach, które bez przerwy otwierał i zaciskał. Tłuste pasma włosów opadły mu na szczupłą, pokrytą pryszczami twarz, co z przekrzywionymi okularami nadawało mu żałosny wygląd.
   - Jak się nazywasz? – zapytała Iwona swoim twardym tonem policjantki.
   - A… Arek. Jestem Arek Milewski – wydukał, nadal nie patrząc na żadnego z nas.
   - Masz przy sobie jakąś broń?
   Pokręcił głową.
   - Zostałeś ugryziony?
   Znowu przeczący ruch.
   - Byli z tobą jacyś inni ludzie?
   - Jestem sam, odkąd to się zaczęło – powiedział podnosząc głowę. – Wczoraj pierwszy raz opuściłem swoje mieszkanie.
   - Spędziłeś pięć dni w zamknięciu?- zapytałem, patrząc na Arka zaskoczony.
   - Obszukałem inne mieszkania i znalazłem trochę jedzenia. Udało mi się zabarykadować drzwi na dole i starałem się zachowywać cicho, żeby zjadacze z innych mieszkań mnie nie usłyszeli – umilkł, znowu zaczynając ugniatać swoje dłonie, co najwyraźniej było jego tikiem nerwowym. – Powinienem był zwiać od razu. Te jęki w nocy, krzyki… Nadal je słyszę.
   Zerknąłem na Iwonę, a ona na mnie. Zdrowie psychiczne tego chłopaka mogło nie być w najlepszym stanie. Szaleństwo to ostatnie, czego nam było trzeba.
   - Będziesz mógł tu zostać, ale oddaj wszystkie swoje rzeczy. Damy ci schronienie i jedzenie, ale jeżeli czegoś spróbujesz, to zapewnię cię, że będę pierwszą, która z powrotem przerzuci cię na drugą stronę ogrodzenia. Zrozumiano?
   Arek pokiwał z zapałem głową, czemu się nie dziwiłem. Sam na taki ton głosu Iwony w życiu nie odważyłbym się na inną odpowiedź.
   - Na razie tu zostaniesz – powiedziała policjantka, zbierając rzeczy chłopaka. – Przyniesiemy ci jedzenie i jakieś posłanie. Na więcej nie licz.
   Otworzyłem drzwi kobiecie i już sam miałem wyjść, gdy Arek odezwał się.
   - Dziękuję – powiedział. – Wolę już być tu, niż tam. To jakiś koszmar.
   - Nie – odwróciłem się do niego. – To nowa, straszna rzeczywistość. Lepiej naucz się w niej żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz