Nie myślałem o tym, co zrobiłem, ale
nie dlatego, że nic nie poczułem, lecz dlatego, że wiedziałem, że to by mnie
dobiło. Mimo tego, że Karola znałem zaledwie od kilku godzin, mimo tego, że sam
mnie o to prosił, mimo tego, że musiałem to zrobić, bo stanie się zombie było
jedną z najgorszych rzeczy, która na nas czekała – czułem się paskudnie. Podświadomie
czułem, że kiedyś będę zmuszony odebrać komuś życie, ale dotychczas sądziłem,
że stanie się to, gdy będę bronił siebie, lub kogoś z moich bliskich. Nie
sądziłem, że pociągnę za spust, wykonując „akt łaski” na człowieku, który cały
czas patrzył mi w oczy. Do tego uśmiechającym się do samego końca.
Wyciągnąłem z kieszeni zdjęcie żony Karola – Marii. Żółta sukienka – pomyślałem i na powrót schowałem
fotografię.
Spojrzałem na Lenę i dopiero wtedy zobaczyłem, że po
policzkach blondynki spływają łzy, a ona sama z trudem powstrzymuje szloch,
wyrywający się z jej piersi
- Zatrzymaj się – powiedziałem, nakrywając jej dłoń,
zaciśniętą na kierownicy, swoją. Ta usłuchała od razu.
Wyszedłem na zewnątrz i przeszedłem na drugą stronę
radiowozu, po czym wsiadłem na fotelu, który jeszcze przed chwilą zajmowała
Lena. Ta teraz siedziała na moim, wzdrygając się za każdym razem, gdy z jej
piersi wyrywał się szloch. Bez zastanowienia objąłem ją, a ta wczepiła się w
poły mojej kurtki, wybuchając długo tłumionym płaczem.
- Ledwie go znałam, a mimo to nie mogę być obojętna –
wychlipała grubym od łez głosem.
- To dobrze – powiedziałem tak spokojnym głosem, że
aż sam byłem zaskoczony z mojego opanowania. – To oznacza, że inni ludzie nadal
się dla ciebie liczą. Nie możemy stać się bezmyślnymi maszynami do zabijania.
Nie jesteśmy zombie.
W spojrzeniu Leny zobaczyłem wdzięczność oraz ulgę. Mnie za
to dopadło poczucie winy. Zupełnie nie interesowałem się tą młodszą
dziewczyną uznając, że jest wystarczająco silna i samodzielna, by samej sobie
ze wszystkim poradzić. Myliłem się. Teraz to widziałem. Ona, Zuza, a także w
jakimś stopniu Młody byli pod moją opieką i powinienem bardziej się nimi
zajmować, a zamiast tego cały czas ich narażałem, podejmując złe, głupie
decyzje. Już dawno powinniśmy byli opuścić miasto, ale ja upierałem się, by w
nim zostać i czekać nie wiadomo na co. Bo w końcu nawet jeśli Saszy udało się
przeżyć do tej pory, to dalej musiała sobie radzić sama. Nie ważne, że była
moją przyjaciółką. Odpowiadałem za trzy ludzkie życia. Musiałem zacząć
dokonywać właściwych wyborów, takich, które powinienem już dawno podjąć.
- Co powiesz Iwonie? – zapytała Lena, gdy radiowóz
ruszył z miejsca.
- Prawdę – odparłem, nawet nie biorąc innej opcji pod
uwagę. Karol zginął, bo zdecydował się mi pomóc, a ja pomogłem mu, nie
dopuszczając do przemiany w zombie. To była jedyna prawda, jaką mogłem
powiedzieć policjantce – jej przyjaciel umarł jako bohater.
Podjechałem na tyły posterunku, gdzie zauważyłem
jakąś ciemną postać, ledwie widoczną w wszechobecnym mroku. Najpierw myślałem,
że to zombie, ale one nie potrafiły utrzymać w dłoni broni. Odruchowo dotknąłem
pistoletu, w razie gdyby nieznajomym okazał się jeden z członków poprzedniej
grupy. Jednak gdy światła reflektorów padły na ową sylwetkę, rozpoznałem w niej
Loskę. Mężczyzna zasłonił twarz przedramieniem, jednocześnie dając nam znak,
byśmy się śpieszyli. Gdy tylko samochód minął bramę, Loska podbiegł do niej i
zamknął ją.
- Co ty tu robisz? – zapytałem podejrzliwie.
- Ułaskawienie – odparł, pokazując mi dwa, niepełne
rzędy zębów. – Już żeśmy myśleli, że nie wrócicie. Rudzinka powiedziała, że
będzie zmuszona kroić tego chłopa na żywca, jeżeli nie dotrzecie na czas.
Nie sądziłem, by Zuzie spodobała się ksywka
„Rudzinka”, co z resztą brzmiało komicznie, ale to nie był czas na żarty.
Podałem Losce butlę z tlenem, a sam wziąłem plecak
Karola, w którym był potrzebny sprzęt. Obejrzałem się niespokojny przez ramię,
gdy usłyszałem jęki zombie oraz drżenie metalowej siatki, do której dopadły
trupy. Było ich na razie kilku, ale ta grupa mogła szybko się powiększyć. Bez
dłuższej zwłoki ruszyliśmy w kierunku wejścia na posterunek.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy na wejściu to było
to, że wysadzone drzwi wejściowe zostały zabite deskami, tak samo jak okna, a
po ciałach napastników zostały tylko kałuże krwi oraz krwawe smugi, ciągnące
się przez cały korytarz i znikające na zewnątrz. Przy oknie siedział też Gruby,
trzymający w dłoniach dużą strzelbę i z tępym wyrazem twarzy wpatrującym się
gdzieś na zewnątrz. Na nasz widok od razu poderwał się z miejsca.
Kolejny wypuszczony więzień wzbudził we mnie coraz
większą ciekawość, ale i pewien niepokój, który pogłębił kolejne smugi krwi,
tym razem ciągnące się z aresztu. Przyśpieszyłem kroku i wpadłem przez
dwuskrzydłowe drzwi, będąc święcie przekonanym, że niedawni aresztanci jakimś
sposobem wydostali się z cel i przejęli posterunek, ale okazało się, że prawda
była zupełnie inna. Wszyscy więźniowie zostali wypuszczeni.
W celi, gdzie leżał Jarek, nadal znajdowała się Zuza
z Olgą. Obie kobiety z ulgą przyjęły nasz przyjazd.
- Nareszcie! – Zuza podeszła do mnie, a ja bez słowa
podałem jej plecak, którego zawartość od razu wysypała na podłogę. Dziewczyna
zajęła się szukaniem żyły na przedramieniu mężczyzny, gdzie mogłaby wbić igłę,
w czym chętnie pomagała jej Olga.
- A gdzie Karol? – zapytała blondynka, a ja uciekając
przed jej spojrzeniem, natrafiłem na wzrok Zuzy. Musiała zobaczyć po mojej
minie, co się stało, bo pokręciła przecząco głową.
- Na zewnątrz – powiedziałem, a na twarzy Olgi
pojawiła się wyraźna ulga.
Odwróciłem się i napotkałem pełen pretensji wzrok
Leny.
- Pomożesz im? – zapytałem. Blondynka otworzyła usta,
jakby chciała coś powiedzieć, ale przerwałem jej, zanim w ogóle zaczęła. –
Proszę.
Lena zagryzła policzek i minęła mnie, podchodząc do
uwijającej się przy Jarku Zuzy. Rudowłosa zaczęła wydawać obu kobietom
polecenia, dokładnie tłumacząc im, co mają robić.
Opuściłem celę, zanim zostałbym zbombardowany
kolejnymi pytaniami, bo najpierw chciałem powiedzieć o wszystkim Iwonie.
- Gdzie Iwona? – zapytałem wielkoluda, stojącego
nadal na straży. Mężczyzna przewyższał mnie o ponad głowę i był prawie dwa razy
tak szeroki jak ja, a mimo to wyglądał na przerażonego, chociaż nigdy bym nie
pomyślał, że takiego dryblasa cokolwiek może przestraszyć.
- Wyniosła ciała razem z resztą – powiedział,
wskazując na korytarz, gdzie znikały smugi krwi.
Już miałem ruszyć w tym kierunku, gdy coś mnie
tknęło. Spojrzałem podejrzliwie na strzelbę, w dłoniach Grubego. Nie mogłem
zapomnieć, że jeszcze niedawno był więźniem i raczej nie trafił do celi za
niewinność. Wielkolud zauważył mój wzrok.
- Obiecałem pani kapitan, że będę pilnował wejścia –
powiedział, zaciskając masywne dłonie na broni. Jak na takiego wielkoluda, to
zachowywał się jak przestraszony dzieciak. Jego widok wzbudził moje współczucie
i od razu spuściłem z tonu.
- Więc to rób – powiedziałem, przyjacielsko klepiąc
go w jego ogromne ramię.
Ruszyłem we wskazanym kierunku. Na końcu korytarza
dostrzegłem kilka postaci, stojących przed otwartymi drzwiami, prowadzącymi na
zewnątrz. Dochodziło stamtąd wycie zombie oraz światło latarek, które
oświetlało twarz Młodego oraz Loski. Iwona wraz z Bolem i resztą więźniów
wnosiła właśnie ciała do kontenera stojącego pod ścianą. U ich stóp leżały
jeszcze dwa trupy mężczyzn, którzy napadli na nas.
- Jesteście. I jak? – zapytała mnie policjantka,
wycierając pot z czoła.
- Zuza zaczęła operować – powiedziałem wycofując się
na korytarz. W towarzystwie tych zwłok czułem się jakoś niespokojnie, jakby
niosły one ze sobą jakieś zagrożenie. – Iwono…
Umilkłem. Ciężko mi było powiadomić kogoś o czyjeś
śmierci, tym bardziej gdy ja byłem jej sprawcą. Nie ważne było, że Karol
chciał, bym to zrobił. Nie każdy mógł zrozumieć, że strzeliłem żywemu
człowiekowi w głowę, mimo tego, że jego los był przesądzony.
- Tak? – Policjantka spojrzała na mnie uważnie.
- Karol nie żyje.
Wydawać się mogło, że moje słowa nie zrobiły na
kobiecie żadnego wrażenia, ale jej wzrok mówił sam za siebie. Przez moment,
zanim ta spuściła oczy, zobaczyłem w nich łzy.
- Jak to się stało?
- Przed szpitalem natknęliśmy się na sporą grupę
zombie. Musieliśmy uciekać po dachach aut , Karol stracił równowagę i spadł.
Wtedy jeden z zombie go ugryzł.
- Przemienił się?
- Nie – pokręciłem głową. – Zastrzeliłem go. Prosił o
to.
Iwona weszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi do
pokoju. Kobieta cały czas unikała mojego wzroku, ale i tak wiedziałem, że jest
załamana. Karol chyba nie był jej obojętny. To było widać.
- Dobrze zrobiłeś – powiedziała, kładąc mi dłoń na
ramieniu, po czym ruszyła przed siebie.
Młody oraz Loska zostali na miejscu, najwidoczniej
nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Podrapałem się na nieco już zarośniętym
policzku i zwróciłem się do starszego mężczyzny.
- Masz broń – powiedziałem, patrząc na strzelbę w
rękach bezdomnego. – Weź jeszcze kogoś i pójdź na parking. Obserwuj stamtąd
okolicę. Kumple tych gości mogą się jeszcze pojawić. Postaraj się tylko nie
zwabić tu więcej zombie. Nie mogą nas otoczyć.
- Ta jest, szefie – Loska zasalutował mi niedbale i
ruszył na tyły posterunku.
- Ty pójdziesz ze mną – Złapałem Młodego za ramię i
pociągnąłem za sobą na górę. Chłopak próbował się opierać, ale nie zamierzałem
być już tak wyrozumiały. Już nie.
Wepchnąłem Młodego do pokoju, gdzie wcześniej Iwona z
Jarkiem mnie przesłuchiwali, i posadziłem go na krześle. Chłopak był
przestraszony moim zachowaniem, choć starał się to maskować. Wcześniej nie
naciskałem na niego, bo uważałem go za dziecko, ale teraz już nie miałem
zamiaru dawać mu taryfy ulgowej.
- Gadaj.
- Co?
- Wszystko co wiesz. Znałeś tych gości?
Młody odwrócił wzrok, splatając ręce na piersi, czym
zdenerwował mnie jeszcze bardziej.
Chwyciłem go za przód kurtki i poderwałem z miejsca.
Był o głowę niższy ode mnie, a w tamtym momencie nasze twarze znalazły się na
równi.
- Nie będę się dłużej z tobą patyczkować –
syknąłem, potrząsając chłopakiem. – Albo będziesz gadał, albo wyrzucę cię na
zewnątrz. Ciekawe jak długo poradzisz sobie sam, bez broni, gdy wokół pełno
jest zombie?
- Dobra! – krzyknął wyraźnie spanikowany.
Puściłem chłopaka i usiadłem na stole, patrząc na
niego wyczekująco.
- Znałem ich. Mieszkali w bloku obok mojego i razem z
Wiksą prowadzili ewakuację, gdy To się zaczęło.
- Skąd znasz Wiksę?
- Wszyscy na Braterskiej go znali – odparł,
wzruszając ramionami. – Wszyscy się go bali. Siedział w pudle za robienie
interesów z jakimiś gośćmi. Mafia, czy coś.
- Znasz jakieś jego plany?
Chłopak nie odpowiedział, ale po jego wzroku poznałem, że
coś wie. Spoliczkowałem go lekko.
- Gadaj!
- Jak jechaliśmy do sklepu z bronią, to mówił o tym
posterunku, że trzeba tu wpaść, ale z tego co wiem, to nie chodziło mu tylko o
broń.
- A o co? – zapytałem.
- Wiksa potrzebuje ludzi. On… on chyba chce stworzyć
sobie jakieś nowe państwo. Dlatego bierze tylko młodych, którzy mogą pracować i
bronić hotelu. Reszta jest mu do niczego potrzebna. Moja matka… Ona była chora.
Wiksa nie chciał jej wziąć. Na początku myślałem, że to dobrze, że i tak nie
dałaby sobie rady, ale teraz… To była moja matka, a ja nie zrobiłem nic, by jej
pomóc.
Chłopak ukrył twarz w dłoniach, próbując ukryć łzy,
które napłynęły mu do oczu.
Kurwa – przekląłem w myślach i odszedłem
na bok, przeczesując włosy palcami. Dotychczas myślałem, że Młody to tylko
zepsuty gnojek, który kieruje się zasadami, jakie panowały w jego środowisku.
Prawda była jednak taka, że on po prostu cały czas dusił w sobie poczucie winy,
że prawdopodobnie zostawił matkę na pewną śmierć. Nic dziwnego, że się tak
zachowywał. Wiksa go sterroryzował, zapewne tak samo jak resztę swoich
żołnierzy. Kierował nimi przez strach, a to była najsilniejsza broń do
sterowania ludźmi.
- Posłuchaj – zacząłem, kucając przed chłopakiem. –
Nie wrócisz już do nich. Teraz jesteś z nami. Chronimy się nawzajem, bronimy
się i wspieramy. Jesteśmy jedną grupą , rozumiesz?
Młody przez chwilę patrzył na mnie uważnie, a w jego
oczach pojawiła się ulga. Chłopak pokiwał z zapałem głową i wytarł nos w rękaw.
Zadowolony poklepałem go w ramię.
- Pójdziesz na wartę? – zapytałem.
- Dobra, ale nie mam broni.
Wyjąłem swój pistolet i podałem go chłopakowi.
- Mam nadzieję, że nie strzelisz sobie w stopę –
powiedziałem z uśmiechem.
Zeszliśmy razem na dół, gdzie Młody dosiadł się do
Grubego i razem zaczęli obserwować okolicę. Po chwili ciszy, wielki mężczyzna
zaczął nieśmiałą rozmowę z chłopakiem, która szybko przerodziła się w żywą
dyskusję. Ta dwójka od razu złapała ze sobą kontakt.
Siedziałem na jednym z niewygodnych krzeseł,
znajdujących się pod ścianą i tempo wpatrywałem się w ścianę. Musieliśmy jak
najszybciej opuścić ten posterunek. Wiksa na pewno już wiedział, że jeżeli jego
ludzie nie wrócili, to znaczy, że nie żyją, a w takim wypadku ich wizyta była
pewna. Nie miałem jednak głowy do tego, by układać plan, jak uniknąć tej
masakry, bo zmęczenie dało o sobie znać. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem.
Śnił mi się pierwszy dzień, gdy po raz pierwszy
spotkałem zombie. Tyle, że to wyglądało inaczej.
Szedłem ulicą, niedaleko osiedla, gdzie mieszkali moi
dziadkowie. Byłem niewyspany po nocy spędzonej na grze na komputerze i nie
bardzo kontaktowałem, co się wokół mnie dzieje. Słuchawki w uszach oraz głośna
muzyka jeszcze bardziej odcinało mnie od otaczającego mnie świata. Pochłonięty
własnym światem, ze wzrokiem utkwionym w chodniku, uderzyłem w coś całym
ciałem. Odskoczyłem na bok, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Obiektem, na
który wpadłem, była kobieta w długim, kremowym płaszczu. Zaspany wzrok nie
zauważył, że jej skóra miała nienaturalny, siny kolor, przez który przebijały
się czarne żyły. Muzyka zagłuszyła też jęk, jaki wydała, gdy wyciągnęła po mnie
łapska. Ruszyłem dalej przed siebie, zupełnie nieświadom zagrożenia.
Nie widziałem jak ta sama kobieta, chwilę później
rzuciła się na właściciela małej piekarni, gdzie czasem kupowałem sobie drugie
śniadanie. Mężczyzna skończył z rozszarpanym gardłem, a wcześniej błagał mnie o
pomoc.
Nie widziałem, jak bezdomny, który żebrał w uliczce
między sklepem odzieżowym, a spożywczakiem, zjadał swojego psa – szarego kundla
bez jednego oka.
Nie widziałem, jak młoda biegaczka, którą zawsze
mijałem w drodze do szkoły, rzuciła się pod koła nadjeżdżającego samochodu i
mimo dwóch złamań otwartych, nadal czołgała się w poszukiwaniu pożywienia.
Byłem ślepy i głuchy.
Do czasu, aż zobaczyłem dwie znajome postacie na
końcu ulicy. Moi dziadkowie. Podniosłem rękę, by im pomachać, ale zatrzymałem
ją w połowie drogi. Dziadek krzyczał coś w moją stronę, jednocześnie wskazując
za mnie. Nie wiedząc o co mu chodzi, obejrzałem się przez ramię i ujrzałem to
wszystko, czego wcześniej nie widziałem. Rozbite samochody, taranujące
pieszych, którzy rzucali się im na maski, ludzie, atakujący ludzi, zmasakrowane
ciała, nad którymi klęczeli inni i posilający się w najlepsze. To nie był
horror. To było coś o wiele gorszego.
Odwróciłem się do dziadków, ale ich już nie było. W
miejscu, gdzie przed chwilą stali, tłoczyło się kilkanaście sylwetek, których
ręce i twarze umazane były czerwienią.
Byłem jak w transie. Nie mogłem ruszyć ani ręką, ani
nogą. Gardło miałem ściśnięte jak w imadle, a żołądek robił salat, jakby ktoś
go wsadził do pralki i ustawił na maksymalne wirowanie. Mogłem tylko stać i
patrzeć.
Nagle poczułem stalowy uścisk na ramieniu. Szarpnąłem
się, chcąc wyrwać, ale wtedy zobaczyłem przerażającą sylwetkę, stojącą kilka
centymetrów ode mnie. Ciemne włosy miała zmierzwione, oraz pozlepiane jakąś
substancją, niegdyś ładna twarz była zakrwawiona i poorana przez głębokie rany,
będące też ugryzieniami. Zniknęły szare, przeszywające oczy, a zastąpiła ją
biało mleczna błona.
- Sasza? – jęknąłem.
Z ust dziewczyny wydobył się przeciągły jęk.
Połamane, zżółkłe zęby już miały zacisnąć się na mojej szyi, gdy rozległ się
drugi głos.
- Rob, obudź się.
Drgnąłem na krześle, o mało co przy tym z niego nie
spadając. Zdezorientowany rozejrzałem się wokoło, będąc przekonany, że to nadal
koszmar. Dopiero znajomy widok posterunku oraz pochylająca się nade mną Lena
upewniło mnie, że to już nie sen.
- Co jest? – zapytałem, przecierając zaspane oczy.
- Zuza skończyła operować – powiedziała dziewczyna,
siadając obok mnie i cały czas mi się uważnie przyglądając. – Zły sen?
- Najgorszy – mruknąłem, wspominając postrzępioną
twarz Saszy. – Co z Jarkiem?
- Chyba udało jej się, ale musimy poczekać, aż się
obudzi. Stracił dużo krwi, a Zuza robiła coś takiego po raz pierwszy i wiesz…
- Rozumiem.
Jarek miał raczej małe szanse na przeżycie. Nie to,
że nie wierzyłem w umiejętności Zuzy, chociaż te były pewnie bardzo
ograniczone, ale chodziło też o miejsce, gdzie musiała operować. Brudna cela,
zero sterylności i spore ryzyko powikłań. Jeżeli
wyjdzie z tego bez szwanku, to będzie to cud – pomyślałem.
Na dworze już świtało, co przyjąłem z ulgą. Nowy
dzień mógł przynieść ze sobą coś lepszego, niż poprzedni, na co głęboko
liczyłem.
W holu Gruby nadal pełnił wartę, a Młody spał na
fotelu, z nogami opartymi na blacie biurka. Nasza wczorajsza rozmowa przyniosła
oczekiwany skutek – chłopak zaangażował się w pomoc nam. Najwidoczniej zależało
mu na zostaniu z nami.
- Wszystko gra? – zapytałem wielkoluda.
- Oprócz sztywnych – spokój – odparł uśmiechając się
blado. Był wyraźnie zmęczony, ale dzielnie trwał na posterunku, co przyjąłem z
uznaniem.
- Zastąpisz go, Leno? – zapytałem dziewczynę, a ta
skinęła głową i przejęła od mężczyzny strzelbę. Sam skinąłem dryblasowi, by
przeszedł ze mną na stronę.
Gdy znaleźliśmy się dostatecznie daleko, by nikt nie
mógł nas słyszeć, zwróciłem się do mężczyzny.
- Nie wiem, dlaczego byłeś w areszcie i nie
interesuje mnie to. Chcę tylko wiedzieć, czy jesteś z nami i czy mogę ci ufać.
Być może wpadliśmy w niezłe kłopoty i zmuszeni będziemy stąd uciekać, albo
walczyć. Do tego potrzebujemy ludzi.
- Nie zamierzam odchodzić – przerwał mi mężczyzna. –
W sumie i tak nie mam dokąd, a wy wyglądacie na dobrych ludzi. Na pewno
lepszych, niż ci, którzy was zaatakowali. W pojedynkę i tak miałbym raczej
marne szanse, by przeżyć. Chciałbym tu zostać.
Ta odpowiedź mnie zadowoliła. Kolejny sojusznik, i to
jeszcze z takimi gabarytami, to większe wsparcie. Wyciągnąłem dłoń do
mężczyzny, a ten ujął ją tak, że ta na chwilę całkowicie zniknęła.
- Robert, ale możesz mi mówić Rob.
- Oskar.
- Idź odpocząć, Oskarze. Dobrze się spisałeś tej nocy.
Zadowolony mężczyzna uśmiechnął się do mnie i razem
ruszyliśmy do aresztu, gdzie dryblas wszedł do swojej celi, z której po chwili
dało się słyszeć spokojne chrapanie.
Zuza i Olga dalej czuwały przy Jarku. Wystarczył
tylko jeden rzut oka na rudowłosą, by przekonać się, że z ledwością ma oczy
otwarte. Towarzysząca jej blondynka też nie wyglądała lepiej, ale obie uparcie
walczyły z sennością. Gdy stanąłem w progu celi, Zuza sprawdzała puls
nieprzytomnego mężczyzny.
- I jak? Potrzebujecie czegoś? – zapytałem.
- Podwójnej kawy i gorącego prysznicu – odparła
wesołym tonem Zuza.
Rudowłosa należała do jednych z tych osób, które
szukały pozytywów i rozśmieszały ludzi nawet w sytuacjach beznadziejnych. Jej
pogodny charakter sprawiał, że nie dało się jej nie lubić.
- Co z nim?
- Wyjęłam odłamki i połatałam go najlepiej jak
umiałam, ale za szybko, by cokolwiek powiedzieć. Nie będę owijać w bawełnę:
jeżeli jego stan utrzyma się do wieczora, to znaczy, że być może przeżyje, a
jeżeli pogorszy się mu…
Nie dokończyła, zerkając na Olgę, trzymającą
bezwładną dłoń mężczyzny w swoich. Nieprzytomnym wzrokiem patrzyła na twarz
męża, ale wiedziałem, że jednocześnie nas słucha.
- Na pewno wszystko będzie dobrze – powiedziałem
pewnie. Innej opcji do siebie nie przyjmowałem.
Gdy już miałem opuścić celę, zatrzymał mnie głos Olgi.
- Karol nie żyje, prawda?
Zamknąłem oczy i spuściłem głowę, widząc w myślach
nad wyraz spokojny wzrok Karola, gdy celowałem z broni w jego twarz. Chciałem
jeszcze poczekać z tą rozmową do czasu, aż sytuacja się jakoś ustabilizuje, ale
ktoś mnie uprzedził, lub Olga sama się zorientowała. Poczułem się głupio, że
nie dowiedziała się o tym ode mnie. Przyjaźnili się, a ja widziałem go ostatni
żywego.
- Nie. Przykro mi.
- Cierpiał?
- Nie.
Na bladej, zmęczonej twarzy Olgi pojawił się cień
uśmiechu. Kobieta z powrotem odwróciła się do męża i pocałowała cały czas
ściskaną jego dłoń.
Nagle rozległo się kilka huków, następujących w krótkich
odstępach czasu po sobie. Ktoś strzelał.
- Zostańcie tu – poleciłem obu kobietom i wybiegłem z
aresztu.
Na korytarzu Lena i Młody trzymali już bronie w
pogotowiu, najwyraźniej nie wiedząc, co mają robić. Po schodach schodziła już
Iwona, która w dłoni trzymała dwie strzelby. Jedną z nich rzuciła mi.
- To z parkingu – powiedziała policjantka.
- Atakują nas? – zapytał Młody, wyraźnie
przestraszony.
- Pilnujcie wejścia, a my to sprawdzimy. Oskar –
zawróciłem się do wielkiego mężczyzny, który wybiegł z aresztu zaraz za mną. –
Chodź z nami. Jeżeli ktoś będzie próbował się tu wedrzeć – strzelajcie.
Nikt nie protestował. Wszyscy musieliśmy robić to, co
powinniśmy, by obronić siebie i posterunek. Na sentymenty nie było już miejsca.
Iwona, Oskar i ja ruszyliśmy na parking, skąd nadal
dochodziły pojedyncze strzały. Dopiero, gdy znaleźliśmy się pod drzwiami
prowadzącymi na zewnątrz, przypomniałem sobie, że miał tam pełnić wartę Loska i
pozostali. Możliwe, że to właśnie oni strzelali. Nie myliłem się.
Mężczyźni stali przy siatce, próbując zastrzelić
kilkuosobową grupkę zombie, z którą walczył jakiś młody mężczyzna. Bronił się
za pomocą czegoś, co przypominało wieszak, a szło mu to raczej ciężko, bo
zamiast rozwalać głowy ożywieńcom, odpychał je tylko.
- Przestańcie strzelać – syknąłem, wyrywając Losce
broń. – Tak je tylko wabicie.
Rzeczywiście. Trupy zaczęły pojawiać się w coraz
większych grupach i, choć były jeszcze daleko, nie wróżyło to dobrze walczącemu
chłopakowi.
- Rozszarpią go – powiedział z wyrzutem bezdomny.
Na usta cisnęło mi się już stwierdzenie, że nie on
pierwszy skończy w szczękach zombie, ale w porę ugryzłem się w język. Nie byłem
taki.
- Będziecie mnie ubezpieczać? – zapytałem, podchodząc
do metalowej siatki.
- Jasne – potwierdziła Iwona, szykując się do strzału.
Wspiąłem się na ogrodzenie i już po chwili znalazłem
się na drugiej stronie. Zauważył to jeden z truposzy, który ruszył na mnie, ale
wtedy jego czaszka rozprysła się, a kawałki mózgu spadły na mnie. Skinąłem
głową Iwonie i pobiegłem w stronę nieznajomego, którego trupy zapędzały w róg
między dwoma budynkami. Nadal próbował bronić się wieszakiem, ale gdy zamachnął
się na najbliższego mu truposza, drewno pękło na pół, a w dłoni chłopaka pozostał
tylko niedługi kawałek.
Sięgnąłem po broń, jednocześnie omijając idące na
mnie trupy i odbezpieczyłem ją. Oddałem trzy strzały w kierunku atakujących
chłopaka zombie, pozbywając się dwóch. Co jakiś czas wokół mnie rozlegały się
huki wystrzałów, które świadczyły o tym, że jestem wciąż ubezpieczany.
Nieznajomy, niewiele starszy ode mnie
chłopak w okularach i z długimi włosami związanymi w kucyk, został zapędzony w
kozi róg, skąd nie miał jak uciec.
- Schyl się! – krzyknąłem, mierząc w czwórkę zombie,
która odwróciła się w moją stronę, wydając przy tym charczący jęk. Chłopak
skulił się, zakrywając głowę rękami i dopiero wtedy zacząłem strzelać. Gdy
tylko padł ostatni z grupki truposz, podbiegłem do nieznajomego i chwyciłem go
za ramię. – Pośpiesz się!
Najpierw musiałem ciągnąć za sobą chłopaka, podczas
gdy ten nieustannie się potykał, a dopiero po chwili zaczął sam biec. Na drodze
pojawiało się nam coraz więcej zombie, które eliminowali moi towarzysze zza
ogrodzenia. Będąc parę metrów od siatki, mój nowy znajomy potknął się o własne
nogi i wylądował na ulicy. Przekląłem pod nosem, stawiając go na nogi,
zauważając, że podczas upadku jedno szkiełko jego okularów pokryło się siatką
pęknięć.
- Rusz się! – zawołałem, coraz bardziej wściekły,
pchając chłopaka na siatkę, a sam ponownie sięgnąłem po broń.
Nagle poczułem uderzenie w plecy, przez które o mało
co nie straciłem równowagi. Słodkawy odór rozkładu uderzył mnie w twarz jak
obuch, a charczący odgłos przy samym uchu spowodował uwolnienie instynktu.
Obróciłem się tyłem do siatki i uderzyłem w nią całą siłą, na oślep znajdując w
głowie mojego przeciwnika oczodoły, w które wcisnąłem palce, dzięki czemu
odsunąłem od siebie niosące śmierć zęby. Obróciłem się przodem do truposza. Ten
nieustannie kłapał szczęką i machał rękoma, próbując mnie dorwać, a z jego oczu
wypływała ciemna ciecz. Przyłożyłem broń do jego czoła i nacisnąłem spust. Mózg
i krew trysnęły mi na twarz.
- Rob! Pośpiesz się! – krzyknął Oskar.
Zmierzała ku mnie spora grupa trupów. Szybko wspiąłem
się na ogrodzenie i już po chwili znajdowałem się na bezpiecznym terenie
posterunku. Przynajmniej chwilowo bezpiecznym – pomyślałem, patrząc jak zombie
dopadają do siatki, a ta wygina się niebezpiecznie. Płot może i wyglądał
stabilnie, ale nie na większą ilość zombie. Te już wiedziały, że mogą tu
znaleźć pożywienie i raczej nie było szans, by tak szybko odeszły.
Odwróciłem się do nieznajomego chłopaka, który
wyglądał na przerażonego. Podszedłem do niego, mierząc go wzrokiem, aż ten
skulił się w sobie.
- Lepiej się módl, żeby nikt z moich przez to nie
ucierpiał – syknąłem, obserwując jego reakcję. Ten pokiwał głową, nawet na mnie
nie patrząc. – Wracamy do środka.
Pchnąłem chłopaka w plecy i wszyscy ruszyliśmy do
wejścia.
Głosy zombie budziły we mnie niepokój o życie nas
wszystkich. Posterunek przestał być bezpieczny już wczoraj, a trupy dodatkowo
obniżały możliwość obrony. Musieliśmy czym prędzej znikać stamtąd, ale stan
Jarka nie pozwalał na przeniesienie go. Byłem wściekły i zrozpaczony.
Gdy tylko weszliśmy do środka, w moim kierunku
wystrzeliła Lena, która objęła mnie mocno. Najpierw byłem zaskoczony tą
reakcją, ale po chwili również ją objąłem.
- Wszystko w porządku? – zapytała, patrząc na mnie
uważnie.
- Powiedzmy – odparłem, oglądając się na nowego,
którego Iwona poprowadziła ze sobą na górę. Wstępne przesłuchanie to pewnie
była rzecz, którą wszyscy musieli przejść. Z jakiegoś powodu pomyślałem, że
także muszę tam być.
Gdy wszedłem do pokoju przesłuchań, Iwona stała
oparta o ścianę z założonymi rękami i mierząc wzrokiem chłopaka. Ten siedział
na krześle, ze wzrokiem utkwionym w swoich dłoniach, które bez przerwy otwierał
i zaciskał. Tłuste pasma włosów opadły mu na szczupłą, pokrytą pryszczami
twarz, co z przekrzywionymi okularami nadawało mu żałosny wygląd.
- Jak się nazywasz? – zapytała Iwona swoim twardym
tonem policjantki.
- A… Arek. Jestem Arek Milewski – wydukał, nadal nie
patrząc na żadnego z nas.
- Masz przy sobie jakąś broń?
Pokręcił głową.
- Zostałeś ugryziony?
Znowu przeczący ruch.
- Byli z tobą jacyś inni ludzie?
- Jestem sam, odkąd to się zaczęło – powiedział
podnosząc głowę. – Wczoraj pierwszy raz opuściłem swoje mieszkanie.
- Spędziłeś pięć dni w zamknięciu?- zapytałem,
patrząc na Arka zaskoczony.
- Obszukałem inne mieszkania i znalazłem trochę
jedzenia. Udało mi się zabarykadować drzwi na dole i starałem się zachowywać
cicho, żeby zjadacze z innych mieszkań mnie nie usłyszeli – umilkł, znowu
zaczynając ugniatać swoje dłonie, co najwyraźniej było jego tikiem nerwowym. –
Powinienem był zwiać od razu. Te jęki w nocy, krzyki… Nadal je słyszę.
Zerknąłem na Iwonę, a ona na mnie. Zdrowie psychiczne
tego chłopaka mogło nie być w najlepszym stanie. Szaleństwo to ostatnie, czego
nam było trzeba.
- Będziesz mógł tu zostać, ale oddaj wszystkie swoje
rzeczy. Damy ci schronienie i jedzenie, ale jeżeli czegoś spróbujesz, to
zapewnię cię, że będę pierwszą, która z powrotem przerzuci cię na drugą stronę
ogrodzenia. Zrozumiano?
Arek pokiwał z zapałem głową, czemu się nie dziwiłem.
Sam na taki ton głosu Iwony w życiu nie odważyłbym się na inną odpowiedź.
- Na razie tu zostaniesz – powiedziała policjantka,
zbierając rzeczy chłopaka. – Przyniesiemy ci jedzenie i jakieś posłanie. Na
więcej nie licz.
Otworzyłem drzwi kobiecie i już sam miałem wyjść, gdy
Arek odezwał się.
- Dziękuję – powiedział. – Wolę już być tu, niż tam.
To jakiś koszmar.
- Nie – odwróciłem się do niego. – To nowa, straszna
rzeczywistość. Lepiej naucz się w niej żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz