Dobra wiadomość na dziś – skończyłam 1 Tom The Last Days !!!
Opłacało się siedzieć pół nocy i pisać, bo emocje towarzyszące mi przy tych ostatnich trzech rozdziałach były świetne ;) Po postawieniu ostatniej kropki poczułam dumę i trochę wzruszenie :P To prawie tak, jakby moje dziecko dorosło
Pozostaje tylko sprawdzić wcześniejsze rozdziały, co będę robić na bieżąco, i dodać. Na dzisiaj zaplanowane mam dwa, ale nie wykluczam, że pojawi się więcej. Nie mogę się już doczekać, by pokazać wam, co się wydarzy na koniec :D
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W szkole spędziliśmy jeszcze kilka godzin, zajmując się zabijaniem
okien deskami oraz umacnianiem ogrodzenia otaczającego plac. Wiksa chciał
zmienić to miejsce w drugi obóz, dzięki czemu kontrolowałby większy
teren. To uczyniłoby go jeszcze potężniejszym, niż był.
- Dlaczego dla niego pracujesz? – zapytałem Waldka,
gdy wspólnymi siłami przepchnęliśmy pozostawiony samochód pod płot. Mężczyzna
otarł czoło z potu, patrząc na mnie i marszcząc brwi. – Dla Wiksy. Dlaczego
zostałeś z nim, zamiast wiać z miasta jak najszybciej się dało?
- Niby dokąd? – prychnął, spluwając na ziemię. –
Miałem wziąć plecak, namiot, parę konserw i zacząć bawić się w obozowanie na
poboczach? W życiu! Nocowanie po lasach jakoś mnie nie kręci. Poza tym, tylko
głupi wiałby z hotelu. Mamy tam wszystko, czego nam potrzeba. Żarcie, broń,
kobiety…
- Wrogów – dokończyłem.
- Ci z posterunku? Nie żartuj sobie – Waldek wyjął
zmiętą paczkę papierosów i odpalił jednego. – Nas jest więcej niż ich. Jutro
będzie po wszystkim.
- Odpowiada ci to? – Spojrzałem na niego uważnie.
Waldek zagryzł policzek, patrząc na budynek szkoły. W
jego szarych oczach pojawiła się niepewność, albo też i strach. Od razu widać
było, że jemu także nie podobał się pomysł Wiksy.
- Musimy zrobić wszystko, by przeżyć – powiedział,
rzucając papierosa na ziemie.
Po uporaniu się z umocnieniem płotu, mieliśmy wrócić
do hotelu. Jednak nie wszyscy.
- Ty zostajesz – Wiksa odwrócił się do Osy, gdy ten
już miał wsiąść do samochodu.
Mężczyzna zacisnął usta w wąską kreskę i widocznie
się napiął. Byłem pewien, że zaraz coś powie, sprzeciwiając się Wiksie, ale ten
bez słowa wycofał się.
- Ty tu rządzisz – powiedział, a na jego twarzy
pojawił się cwaniacki uśmieszek, ale w oczach wściekłość.
Nie podobało mi się to, co działo tuż pod moim nosem.
Nienawiść Osy do Wiksy zdawała się pogłębiać z każdą chwilą i tylko czekać, aż
doszłoby do konfrontacji. Zauważyłem, że obaj mężczyźni są szanowani i mają
swoich oddanych ludzi. Gdyby doszło do buntu, trudno by było stwierdzić, kto by
wygrał.
- Wsiadasz, młody, czy będziesz tu tak stał? – Reszka
szturchnął mnie w ramię, wyrywając z przemyśleń.
- Jasne – Ostatni raz spojrzałem za odchodzącym Osą i
wsiadłem do auta.
Do hotelu wracaliśmy ja, Wiksa, Waldek, Wujek, Reszka
i dwóch mężczyzn, których imion jeszcze nie zdążyłem poznać. Trzymali się oni
zawsze w pobliżu Szefa, sprawiając wrażenie jego ochroniarzy. Wyglądali na
typowych, osiedlowych osiłków uzbrojonych po zęby. Wiksa musiał się czegoś
obawiać, skoro chciał mieć obstawę. Pytanie tylko, czego?
- Zatrzymaj się – powiedział nagle Wiksa. Przejeżdżaliśmy akurat
obok stacji benzynowej, gdzie Waldek bez słowa sprzeciwu zatrzymał busa.
Całą siódemką wyszliśmy z pojazdu. Po terenie stacji chodziło parę
trupów, które ruszyły w naszą stronę prawie od razu. Dwóch „ochroniarzy” Wiksy
zajęli się nimi, atakując ich kijami bejsbolowymi. Radzili sobie całkiem nieźle
i nie wyglądało na to, by potrzebowali naszej pomocy. Wydawać się nawet mogło,
że lubili rozwalać czaszki zombie, o czym świadczyło zadowolenie wypisane na
ich twarzach.
- Waldek, Adam sprawdźcie dystrybutory – polecił nam Wiksa.
Jak się okazało na stacji było jeszcze sporo paliwa, co było dla
nas dużym zaskoczeniem. Zgromadzone wokół, pozostawione na pastwę losu auta
mogły zmylić podróżujących i przez to ci mogli pomyśleć, że dystrybutory są
puste. Sam w sumie tak pomyślałem.
- To jak? Lejemy do kanistrów? – zapytał jeden z ochroniarzy,
który był całkowicie łysy i tak napakowany, że można było pomyśleć, że jest
gruby.
- Jest tego za dużo – powiedziałem. – Nie mamy tyle kanistrów, a
poza tym, zajęłoby to nam całą noc.
- I co z tego? Panienka boi się ciemności? – Gruby wyszczerzył
niepełne uzębienie w paskudnym uśmiechu.
- Raczej ciężko będzie lać paliwo bez światła, a ono zwabi
sztywnych. To będzie zbyt ryzykowne – powiedziałem szukając wsparcia u Wiksy.
- Pierdolenie – Gruby splunął na bok.
- Młody ma rację – odezwał się niespodziewanie Wiksa. – Nie
będziemy ryzykować strat w ludziach. Przyjedziemy tu jutro z samego rana.
- Szefie…
- Postanowiłem, Garda – Wiksa spiorunował mężczyznę wzrokiem tak,
że ten od razu zamilkł.
Do hotelu wróciliśmy chwile po zapadnięciu zmroku. Podczas
naszej nieobecności doszło tam do paru zmian, między innymi brama oraz płot
zostały umocnione przez stalowe blachy i pojawiły się drewniane wieżyczki, na
których stali strażnicy. To miejsce powoli zmieniało się w fortecę.
- Nie wiem jak ty, ale ja idę się napić – powiedział
Waldek, gdy tylko wyszliśmy z wozu. – Idziesz?
- Nie, dzięki. Padam na twarz.
Nie było to do końca kłamstwo. Naprawdę byłem
zmęczony, ale miałem też inny powód, by nie iść z Waldkiem. Musiałem w końcu
zabrać się za przygotowania do ucieczki.
- Jasne. Do jutra, stary – Waldek klepnął mnie w
ramię i ruszył w kierunku baru.
Broń, która rano leżała na recepcji zniknęła, tak
samo jak większość mebli. Prawie całkowicie pusty hol przestał przypominać
wnętrze drogiego hotelu, którym był jeszcze rano. Okna zostały zabite deskami,
a w głównych drzwiach pojawił się rygiel. Wszyscy, których mijałem, mieli też
ze sobą broń i nie byli już tak weseli, jak zaledwie dzień wcześniej.
Najwyraźniej dotarła w końcu do nich powaga sytuacji.
Ruszyłem w stronę swojego pokoju. Przed samymi
drzwiami, prowadzącymi do środka, zobaczyłem rudowłosą dziewczynę, która na mój
widok odsunęła się od nich. Była to Daria.
- Adam, tak? – zapytała. Wyglądała na zdenerwowaną i
co chwilę oglądała się za siebie, jakby sprawdzała, czy nikt jej nie widzi.
- Coś się stało? Wiksa coś chce? – zapytałem, bo
tylko ten powód jej obecności tutaj przychodził mi do głowy.
- Nie. Możemy porozmawiać? – Spojrzała ponaglająco na
drzwi.
Pełen wątpliwości, wpuściłem Darię do środka. Czułem, że to
raczej nie spodobałoby się Wiksie, gdyby zobaczył swoją dziewczynę ze mną. Z
boku musiało wyglądać to dość dwuznacznie. Gdyby ktoś się dowiedział, pewnie
dostałoby się nam obojgu.
Pawła nie było w pokoju. Jedyną oznaką jego obecności
była pusta butelka wódki, leżąca na podłodze. Z mężczyzną działo się coraz
gorzej. Musiałem z nim porozmawiać jak najszybciej. Teraz jednak miałem na
głowie inny problem.
Daria usiadła na łóżku, które należało do mnie.
Zauważyłem, że dziewczyna nerwowo otwiera i zaciska dłonie, oraz nieustannie
gryzie wargę. W słabym świetle panującym w pokoju jej siniak nie był w ogóle
widoczny, ale była to też zasługa makijażu.
- O co chodzi? – zapytałem opierając się o komodę,
oraz splatając ręce na piersi.
- Pomożesz mi – powiedziała. Po jej spojrzeniu
zrozumiałem, że to nie było pytanie i zostałem właśnie postawiony przed faktem
dokonanym. Nie zdążyłem nawet zapytać, w czym takim mam jej pomóc, gdy
dziewczyna zaczęła mówić szybko, tak, że ledwo nadążałem. – Wiem, gdzie
ogrodzenie nie zostało skończone. Strażnicy tego nie wiedzą i nawet nie pilnują
tamtych stron. Jeżeli się pośpieszymy, uda się nam uciec jeszcze dziś. Wiksa i
pozostali będą zajęci. Po drodze zabierzemy broń i zapasy, a może przy okazji
uda się nam zabić tego sukinsyna. Samochód znajdziemy po drodze, a wtedy…
- Chwileczkę – uniosłem dłoń, dając tym samym znak
dziewczynie, by w końcu umilkła. – O czym ty właściwie mówisz?
- O ucieczce stąd, oczywiście! – syknęła, zrywając
się z miejsca. – Nie pieprz mi tu tylko, że nie chcesz też zwiać, bo nie
uwierzę.
- Może nie chcę – powiedziałem, trochę już zirytowany
moim gościem.
- Ta, jasne – prychnęła, odrzucając rudy lok z
twarzy. – Nienawidzisz Wiksy tak samo jak ja. Widzę to po twoich oczach. Chcesz
zwiać stąd, ale dotychczas nie miałeś jak tego zrobić. Ja daję ci tą szansę.
Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Daria mnie przejrzała i
oferowała ucieczkę, która rzeczywiście mogła się udać. Wystarczyło tylko jedno
moje słowo, byśmy już za godzinę byli z daleka od tego koszmaru. Jedno słowo, którym mógłbym wydać
na siebie wyrok śmierci – pomyślałem
nagle.
Przyjrzałem się badawczo Darii. Na jej twarzy
malowała się desperacka determinacja. Była gotowa uciec z hotelu, ale czy
mówiła szczerze? Być może była to zaplanowana przez Wiksę próba, która miała
mnie sprawdzić. Tak, to było możliwe. Ja zgodziłbym się, a zaraz po opuszczeniu
ogrodzenia spotkalibyśmy uzbrojonych strażników, którzy od razu zawieźliby mnie
na arenę.
- Nie – powiedziałem.
W oczach dziewczyny zobaczyłem najpierw zaskoczenie,
potem smutek, a ostatecznie wściekłość. Szturchnęła mnie ramieniem i opuściła
mój pokój, trzaskając za sobą drzwiami. Mało brakowało, bym ruszył za nią,
zmieniając zdanie, jednak w głowie dalej brzmiał mi głos mówiący, że to może
być pułapka. Jeżeli dałbym się w nią złapać, skończyłbym na arenie, rozszarpany
przez zombie jeszcze dziś.
Nim zdążyłem się położyć i odespać ten straszny dzień, doszło mnie
głośne łomotanie do drzwi oraz krzyki z korytarza. Otworzyłem drzwi i
zobaczyłem Waldka. Mężczyzna bezceremonialnie wcisnął mi w dłonie karabin.
- Trupy przy bramie. Mnóstwo! – zawołał, zbiegając na dół.
Ruszyłem za nim, czując rosnącą adrenalinę, która skutecznie
wyzbyła mnie strachu. Wielu ludzi również miało już ze sobą bronie i biegli na
zewnątrz. Nie wyglądało jednak, by byli spanikowani. W tym całym chaosie był
pewien porządek. Każdy wiedział, gdzie ma iść i co robić. Nikt nie krzyczał,
nie wpadał w histerię, nie wykłócał się o nic. Jeszcze raz poczułem
zaskoczenie, widząc, jak dobrze zorganizowany był ten obóz.
Wybiegliśmy prosto pod bramę. Trzymałem się Waldka, a po drodze
dołączyli do nas Reszka i Wujek. Oni również mieli karabiny maszynowe, a na
twarzach wymalowaną determinację.
Zombie było o wiele więcej, niż myślałem. Nie była to grupa
złożona z kilkudziesięciu trupów, a co najmniej trzy razy większa. Umarli
napierali na bramę, która trzeszczała niebezpiecznie i czułem, że metalowe
zawiasy długo tego nie wytrzymają. Zaczęliśmy strzelać.
Huk wystrzałów był tak głośny, że miałem wrażenie, że zaraz
ogłuchnę. Mimo wszystko sam nie zdejmowałem palca ze spustu, eliminując
kolejnych ożywieńców. Nas, strzelców, była około dwudziestka, a wokół nas
biegali ludzie, którzy donosili pełne magazynki. Swój musiałem zmieniać dwa
razy. Pomimo naszego ostrzału, ilość zombie zmniejszyła się nieznacznie. Te
trupy, które zabijano z przodu, nadal pozostawały przyciśnięte do ogrodzenia, a
te zaczęło się już wyginać. Przerwanie go oznaczało zagładę dla hotelu.
- Brama dłużej nie wytrzyma! – krzyknąłem do stojącego obok
Waldka. – Trzeba odciągnąć trupy od ogrodzenia!
- Odciągnąć? O czym ty pieprzysz? – Kompan spojrzał na mnie
oburzony.
Nie było czasu, by mu wszystko tłumaczyć, więc tylko klepnąłem go
w ramię i kazałem biec za sobą. Dotarliśmy do samego końca ogrodzenia, gdzie
zombie było zaledwie kilka. Waldek wyeliminował je szybko, a ja zacząłem wspinać się na płot.
- Co ty wyprawiasz? – syknął.
- Masz zapalniczkę? Albo zapałki? – zapytałem siedząc na szczycie
ogrodzenia.
Waldek wygrzebał z kieszeni zapalniczkę i rzucił mi ją. Już miałem
zeskoczyć na drugą stronę, gdy dobiegł mnie głos kumpla.
- Tylko postaraj się nie zabić. To moja ulubiona zapalniczka.
- Zwrócę ci ją – zapewniłem go.
Ruszyłem biegiem na drugą stronę ulicy, okrążając stojącą tam
kamienicę. Po drodze natknąłem się na kilka trupów, które nie były zbytnim
wyzwaniem, po czym wyszedłem dokładnie za plecami szturmujących bramę hotelu.
Strzeliłem w kierunku paru truposzy, zabijając je. Pozostałe ożywieńce od razu
zwróciły na mnie swoją uwagę.
- No chodźcie tu! – krzyknąłem, oddając jeszcze kilka strzałów.
Większość zombie zaczęła człapać w moim kierunku.
Bycie przynętą na zombie chyba musiało być moim przeznaczeniem. Albo po prostu jesteś samobójcą – pomyślałem. Tylko samobójca
narażałby się dla ludzi, którzy trzymali go siłą, ale inaczej nie mogłem. Większość mieszkańców hotelu to byli zwykli ludzie, którzy to miejsce mieli za
dom. Nie mógłbym pozwolić, by zginęli tylko dlatego, że ich przywódcą był Wiksa.
W końcu zobaczyłem stację benzynową. Ruszyłem tam biegiem,
zyskując kilka cennych sekund, zanim dotarłyby tam zombie. Wyciągnąłem kanister
z bagażnika zostawionego tam auta i zacząłem rozlewać jego zawartość wokół
dystrybutorów, łącząc ich ścieżką benzyny. Resztę rozlałem, wycofując się za
bok stojącego nieopodal budynku. Wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę i uliczkę
rozjaśnił żółty płomień. Trupy przechodziły właśnie przez teren stacji, gdy
ogień zajął łatwopalną substancję, w ekspresowym tempie docierając do
dystrybutorów. Zamknąłem oczy i zasłoniłem głowę rękoma, czekając na huk.
Nadszedł on po chwili.
Najpierw poczułem lekkie drżenie budynku, o który się opierałem, a
po chwili nadszedł głośny huk, od którego zabolały mnie bębenki. Potem powietrze
stało się tak gorące, że nie mogłem oddychać i zrobiło się jasno jak za dnia.
Chciałem uciec stamtąd, ale wtedy pojawił się kolejny wybuch, który zwalił mnie
z nóg. Byłem zbyt blisko stacji i nie pomyślałem, że takie będą tego skutki.
Wokół mnie zaczęły spadać kawałki ciał. Większość płonęła, albo była zwęglona.
Ponownie podjąłem próbę ucieczki, ale wtedy coś ciężkiego spadło na moje plecy,
znowu przygniatając mnie do ziemi. Zrzuciłem to coś z siebie, co okazało się być
ludzkim korpusem z tylko jedną nogą. Ubranie na nim płonęło, przez co zajęła
się też moja kurtka. Zacząłem turlać się po ziemi, próbując ugasić płomienie,
gdy poczułem czyjąś obecność. Myślałem, że to zombie, ale gdy w nie celowałem,
dostałem w twarz z pięści. Wypuściłem pistolet, a potem zostałem postawiony na
nogi. Byli tam Waldek, Reszka i Wujek. Wszyscy mówili coś do mnie, chyba nawet
krzyczeli, ale ja ich nie słyszałem. Przenosiłem nieprzytomny wzrok od jednego
do drugiego, aż ci zaczęli mnie ciągnąć za sobą.
Nie pamiętałem drogi do hotelu. Moi towarzysze cały czas coś do
mnie mówili, ale przez piszczenie w uszach i ogólną dezorientację, w ogóle ich
nie rozumiałem. Miałem wrażenie, że moja skóra się topi, wciąż było mi gorąco,
chociaż już dawno opuściliśmy okolicę stacji. Gdy obejrzałem się za siebie,
zobaczyłem pomarańczowo-żółto-czerwoną łunę na czarnym niebie. Wyglądało to
prawie jak wschód słońca.
Później musiałem stracić przytomność, bo obudziłem się
niewątpliwie w hotelu, ale nie w swoim łóżku. Zniknęło uczucie palenia się,
choć nadal wyczuwałem swąd spalonych włosów i mięsa. Bolały mnie plecy oraz
swędziała twarz. Gdy ją dotknąłem, poczułem pod palcami szorstki materiał i
syknąłem z bólu.
- Nie dotykaj, to nie będzie bolało – odezwał się męski głos.
Zobaczyłem mężczyznę, który dotychczas stał przy oknie, poza
zasięgiem mojego wzroku. Gdy w końcu postanowił się zbliżyć, zobaczyłem
naznaczoną zmarszczkami, ale przyjazną twarz. Miał krótkie, czarno-siwe włosy,
łysiejące na czubku głowy, okulary z cienkimi oprawkami, za którymi znajdowały
się brązowe oczy i gładko ogoloną twarz, bez choćby jednego włoska. Ubrany był
w szary sweter w romby, pod którym miał białą koszulę, oraz spodnie
garniturowe, a także mokasyny.
- Gdzie – Mój głos zabrzmiał cienko i chrypliwie. Mężczyzna od
razu podał mi szklankę wody i pomógł w napiciu się jej. Była to wielka ulga dla
mojego gardła, które zdawało się być Saharą. Oblizałem spierzchnięte usta, po
czym podjąłem drugą próbę wypowiedzenia się. – Gdzie jestem?
- W hotelu – odparł krótko mężczyzna. Podszedł on na drugi koniec
pomieszczenia, gdzie znajdowały się poukładane kartony. Były na nich trzy
różne logo mające w sobie krzyż, bądź węża. Od razu zorientowałem się, że
pochodzą one z apteki, a w środku zapewne są medykamenty.
- Długo tu leżę? – zapytałem i mimo rady mężczyzny, ponownie
dotknąłem opatrunku na swojej twarzy. Znajdował się on na połowie mojego czoła,
lewej skroni oraz kawałku policzka. Ból, jaki czułem był duży, ale do
wytrzymania.
- Dwa tygodnie.
Poderwałem się z łóżka. Dwa tygodnie? Tyle czasu leżałem
nieprzytomny? Co się mogło stać przez ten czas?
Zacząłem wymyślać coraz to gorsze scenariusze, które przydarzyły
się mojemu bratu i Saszy, podczas gdy ja spałem. Ile się musiało zmienić na
świecie! Zombie musiały urosnąć w siłę. Wielu ludzi na pewno nie żyje. Nadzieja
dla ludzkości stała się…
Śmiech mężczyzny oderwał mnie od tworzenia tragicznych scenariuszy.
- Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać – powiedział dusząc
w sobie śmiech. – Minęło sześć jedenaście godzin odkąd cię przynieśli.
Odetchnąłem z ulgą, z powrotem opadając na poduszki.
- To było mało zabawne – mruknąłem.
- Nikt nie powiedział, że będę tym zabawnym lekarzem – Wzruszył
ramionami mężczyzna. Lekarz?
No nieźle. – Jestem Ryszard.
- Adam. Mogę stąd iść?
- Nikt tu cię nie trzyma – Ryszard wziął kubek do ręki i napił
się. – Tak poza tym, to Wiksa chciał cię widzieć.
Skrzywiłem się, tym razem nie z bólu. Usiadłem na łóżku i
odnalazłem swoje buty. Zauważyłem, że moje spodnie są poprzepalane w niektórych
miejscach a sam cuchnę spalenizną. Gdy już miałem opuścić ten „szpital”, odezwał się
rozbawiony Ryszard.
- Tylko żeby ci sława nie uderzyła do głowy, bohaterze –
powiedział z kwaśnym uśmiechem.
Zignorowałem ten przytyk i wyszedłem na korytarz. Nie przejmując
się lekkimi zawrotami głowy, które zaraz i tak minęły, po czym ruszyłem
schodami na górę. Po drodze mijałem kilka osób, które chciały ścisnąć mi dłoń,
lub przyjacielsko klepały po plecach. Nie rozumiałem o co chodzi, aż nie
przypomniałem sobie mojego „wyczynu”. Najwidoczniej
o to chodziło Ryśkowi, gdy mówił o sławie. Przyjmowałem te niespodziewane laury
zażenowanym uśmiechem, bądź krótkimi podziękowaniami. Nie lubiłem być w centrum
uwagi, dlatego czym prędzej ruszyłem na górę.
Przed apartamentem Wiksy spotkałem Waldka, Reszkę i Wujka. Wszyscy
trzej wyraźnie ucieszyli się na mój widok.
- Jednak żyjesz, stary! – Reszka ścisnął mi dłoń .
- Jak zobaczyliśmy cię w tej uliczce z palącym się zombie na
plecach, to myśleliśmy, że już po tobie – dodał Wujek. – Za taką akcję, stary,
masz u mnie piwo. Albo i nawet dwa!
- Zrobiłem to, co było trzeba – powiedziałem trochę już zmęczony
tym wychwalaniem. Według mnie, to nie był jakiś czyn, za który powinno się mnie
wynosić na piedestał. W końcu wysadziłem w powietrze stację benzynową, a całe
paliwo poszło z dymem. To raczej nie był powód do dumy, tym bardziej, że
potrzebowaliśmy benzyny.
- Człowieku, prawie zginąłeś ratując nam wszystkim tyłki –
przypomniał mi Waldek. – Pieprzyć fałszywą skromność. Jesteś bohaterem!
Przewróciłem oczami, gryząc się w porę w język, by czegoś nie
powiedzieć. Niech inni uważają sobie, że jestem „bohaterem” , ja się nim nie czułem.
- Pogadamy później. Podobno Wiksa chciał mnie widzieć –
powiedziałem.
- Jasne – Waldek klepnął mnie w ramię. – Do później, bohaterze.
Pokręciłem zrezygnowany głową i podszedłem do drzwi apartamentu
Wiksy. Po usłyszeniu „proszę” wszedłem do środka. Oprócz Szefa,
zastałem tam również jednego ochroniarza, którego imienia nie poznałem, oraz
Gardę. Ten ostatni jako chyba jedyny nie patrzył na mnie przychylnie. Wręcz
miażdżył mnie nienawistnym spojrzeniem i wyglądał, jakby miał zamiar się na
mnie rzucić.
- Adam, jak dobrze cię widzieć – Wiksa wstał z miejsca i podszedł
do mnie. Skrzywiłem się lekko, gdy ten dość mocno ścisnął moją dłoń,
jednocześnie klepiąc mnie w obolałe plecy. – Rysiek jednak postawił cię na nogi.
- Jak widać – Uśmiechnąłem się blado i usiadłem na kanapie.
- W ostatniej chwili udało ci się odciągnąć tych śmierdzieli –
powiedział ochroniarz. – Mało brakowało, a rozwaliliby bramę.
- Nie przesadzaj, Erni – burknął Garda, tasakując kompana
spojrzeniem. – Brama by wytrzymała, a ten kretyn tylko wysadził stację i
pozbawił nas paliwa.
Nie miałem już wątpliwości, że Garda i ja raczej nie zostaniemy
przyjaciółmi. Ten człowiek widocznie mnie nienawidził, chociaż nie sądziłem,
bym dał mu ku temu powody. Najwyraźniej ta niechęć musiała mieć jednak jakieś
grubsze podłoże, bo każde słowo, gest lub nawet spojrzenie wykonane przez
mięśniaka, pełne było wrogości.
- Skończ już pieprzyć – syknął Wiksa. – Adam uratował tyłki nam
wszystkim – w tym tobie. I pod nieobecność Osy, to on poprowadzi atak na
posterunek w Nowogrodzie.
Moje zaskoczenie musiało być nie mniejsze niż u Gardy, o czym
świadczyła jego nieco przygłupia mina. Zaraz jednak ten szok, zastąpiła
wściekłość.
- On? Przecież to…
- Postanowiłem – Wiksa uciął słowa Gardy, a ten posłusznie zamknął
usta. Dopiero wtedy Szef zwrócił się do mnie. – Pojedziecie jutro. Ty i jeszcze
siedmiu chłopaków. Te skurwysyny z tą suką na czele muszą zapłacić za śmierć
naszych.
Mnóstwo myśli kotłowało mi się w głowie. Absolutnie nie czułem się
odpowiednią osobą do wykonania takiego zadania, ale wiedziałem, że Wiksa nie
przyjmie odmowy. Z drugiej strony była to też dla mnie szansa. Powrót do
Nowogrodu i zamieszanie wywołane walką mogły dać mi szansę na ucieczkę.
Niepowtarzalną.
- W porządku – powiedziałem, uśmiechając się w duchu na widok miny
Gardy.
Kolejną godzinę spędziliśmy na ustalaniu planu ataku, w co
angażowałem się tylko pozornie. W rzeczywistości nie miałem zamiaru walczyć z
tymi ludźmi, ani tym bardziej ich zabijać. Nie byłem taki. Zaproponowałem, by
do grupy, która miała wyjechać nazajutrz, dołączyć Waldka, Wujka i Reszkę.
Wiksa nie wyraził sprzeciwu, ale sam wybrał pozostałą czwórkę. Ku mojemu
niezadowoleniu – pojechać miał również Garda.
- Macie zabić wszystkich – powiedział na koniec. – Oprócz tej
suki, Iwony. Ją macie mi przywieźć żywą. Sam się nią zajmę.
- Ta jest – Erni zasalutował niedbale i zaczął podnosić się z
miejsca.
Już kierowaliśmy się do wyjścia, gdy zatrzymał nas jeszcze głos
Wiksy.
- Jeszcze jedno – powiedział, biorąc łyk whisky z kryształowej
szklanki. – Jeżeli spotkacie tą dziewczynę, która nas zaatakowała pod sklepem z
bronią – ją również przywieźcie.
Poczułem ścisk w gardle, ale opanowałem chęć zaatakowania Wiksy.
Zacisnąłem jednak pięści tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. Moja uśpiona
dotychczas nienawiść do tego człowieka, obudziła się z dwojoną siłą. Każda
osoba, która chciała skrzywdzić Saszę, była moim wrogiem.
Żeby jakoś odreagować to spotkanie i wszystko sobie przemyśleć,
postanowiłem pójść na wartę. Po drodze znowu spotkałem się z gratulacjami oraz
uznaniem mieszkańców hotelu.
Rozmawiając z grupką trzech osób, dostrzegłem przechodzącą przez
hol Darię. Dziewczyna zerknęła w moja stronę i wtedy na jej twarzy zobaczyłem
coś, co przywołało w mojej głowie jej słowa z naszej ostatniej rozmowy. Jeżeli się pośpieszymy, uda się nam
uciec jeszcze dziś. Wiksa i pozostali będą zajęci – tak powiedziała. I rzeczywiście,
wszyscy byliśmy zajęci odpieraniem ataku zombie, które pojawiły się nagle.
Przeprosiłem moich rozmówców i ruszyłem za rudowłosą, która widząc
mnie, chciała uciec. Złapałem ją jednak w porę i zaciągnąłem w kąt za schodami,
gdzie mogliśmy porozmawiać.
- To ty to zrobiłaś? – zapytałem ostro. – Sprowadziłaś trupy pod
hotel?
Daria splotła ręce na piersi i odrzuciła z czoła kosmyk włosów.
- Gdybyś nie bawił się w bohatera, wszystko poszłoby zgodnie z
planem – powiedziała oskarżycielsko.
- Kobieto! – syknąłem, zaciskając palce na jej ramieniu. – Przez
ciebie mogliśmy wszyscy zginąć! Nie tylko Wiksa, ale i niewinni ludzie.
Pomyślałaś o tym?
- Tutaj nie ma niewinnych – warknęła uwalniając swoje ramię. – Im
prędzej się o tym przekonasz, tym lepiej dla ciebie.
Dziewczyna pchnęła mnie i zniknęła w głębi korytarza. Była gotowa
poświęcić życie wszystkich mieszkańców hotelu, byleby tylko osiągnąć swój cel.
Jej nienawiść do Wiksy była jeszcze większa niż moja i sprawiała, że Daria
mogła posunąć się do jeszcze drastyczniejszych środków. Nie wierzyłem jednak,
że sama sprowadziła trupy pod bramę. To było raczej niemożliwe, bo słyszałem,
że alarmy samochodowe dochodziły z różnych stron, a więc ktoś musiał jej pomóc.
Jedyną osobą, której równie mocno zależało na śmierci Wiksy był Osa, ale jego
nie było. Oznaczało to tylko jedno – wśród nas był jeszcze jeden sabotażysta,
którego musiałem odnaleźć, zanim śmierć ponieśliby niewinni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz