sobota, 29 lipca 2017

ROZDZIAŁ 10 - W GRUPIE SIŁA (SASZA)

   Znowu to zrobiłam.
   Zabiłam człowieka.
   Tak samo, jak wcześniej, pod sklepem, nie poczułam nic. Wcześniej wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. Prędzej, czy później będę zmuszona odebrać komuś życie, by samej przeżyć. Dotychczas myślałam, że jakoś będę to przeżywać. Będę przerażona, załamana, znienawidzę siebie, ale nie czułam nic. Tak jakbym zabiła mrówkę. To było jednocześnie straszne, jak i fascynujące.
   Pełen bólu i wściekłości krzyk mężczyzny obudził mnie z przemyśleń. Prawie w ostatniej chwili zobaczyłam go, biegnącego na mnie z szaleństwem w oczach. Powstrzymałam go mierząc w niego z broni.
   – Masz córkę. – Zerknęłam na stojącą z boku dziewczynę. Ta była w kompletnym szoku. – Nie zmuszaj mnie, by została sama.
   Widziałam wahanie w jego oczach, ale na szczęście wypuścił z dłoni zakrzywiony pręt, który z brzdękiem upadł na brukowany chodnik.
   – Bierzcie tą przeklętą torbę i zejdźcie mi z oczu – powiedział grobowym głosem, patrząc na leżącego chłopaka.
   Bez słowa ruszyłam w kierunku koszów, równocześnie obserwując mężczyznę. Ten jednak nie wyglądał już na zainteresowanego zaatakowaniem mnie, czy Adama. Przykląkł przed ciałem syna i wtedy zaczął płakać. Głośno i żałośnie. Dziewczyna przyklękła obok.
   Zanim opaśliśmy podwórko, wyciągnęłam z torby pistolet oraz garść naboi. Położyłam broń w dobrze widocznym miejscu i dopiero wtedy odeszłam.
   – Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał Adam.
   – Dałam im szansę – odparłam. – Ten świat, by przetrwać, potrzebuje żywych.
   W oczach Adama nie widziałam aprobaty. Wciąż był zszokowany tym, co się wydarzyło, więc rozumiałam go. Nie chciałam się przed nim usprawiedliwiać, ale musiał poznać pewną, życiową prawdę, której nauczyłam się w ciągu tych dni.
   – Posłuchaj. – Zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczy. Byliśmy prawie równego wzrostu. – Nie myśl sobie, że zabijanie przychodzi mi z łatwością. Dzisiaj zrobiłam to dwa razy. Nie wiem, czy żałuję, czy nie, bo nie mam czasu się nad tym zastanawiać. Chcę przeżyć i odnaleźć moich przyjaciół. I zrobię wszystko, by mi się to udało. Możesz mnie nie popierać, a nawet mną gardzić – nie obchodzi mnie to, ale zapamiętaj jedno – żeby przeżyć, trzeba posuwać się do ostateczności, bo będąc martwym, nikomu nie pomożesz.
   Wcisnęłam w dłoń Adama pistolet, po czym ruszyłam przed siebie. Po odgłosach kroków wywnioskowałam, że ten podążał za mną.
   Przeszliśmy przez skrzyżowanie, gdzie kilkanaście aut zderzyło się ze sobą, całkowicie je zastawiając. W niektórych samochodach wciąż uwięzione były trupy, które dociskały swoje wykrzywione w przeróżnych grymasach twarze do szyb. Ignorując ich skowyty oraz warczenie, zaczęłam przechodzić między wąskimi przejściami, trzymając w pogotowiu siekierę.
   – Nie oceniam cię – odezwał się Adam. – W sumie nie mam do tego prawa, bo nawet cię nie znam, ale nie zgadzam się z tobą.
   Zatrzymałam się i odwróciłam w stronę chłopaka. Jego niebieskie oczy patrzyły na mnie ze spokojem. Gdy stał tak, trzymając w jednej dłoni pistolet, z nożem wepchniętym za pasek spodni zastanowiłam się, jak on i Max mogli być rodziną. Z tego, co zdążyłam zauważyć, różnili się nie tylko z wyglądu, ale i charakteru. Podczas gdy ten starszy był mocno zbudowany i silny zarówno psychicznie, jak i fizycznie, ten młodszy brat był szczupły, a jego twarz była łagodna. Noc i dzieńpomyślałam.
   – Nie zawsze musi być „my, albo oni”. Razem można osiągnąć więcej, niż w pojedynkę.  
   On nie pasuje do tego światapowiedział mi głos w głowie. Ta myśl była przykra, ale prawdziwa. Jednak, mimo różnic naszych poglądów, zaczęłam lubić Adama.
   – Być może. – Uśmiechnęłam się blado.
   Nagle poczułam uścisk, a potem mocne szarpnięcie za moją nogę. Upadłam na asfalt, przy okazji wpadając na maskę drogo wyglądającego auta. Rozległo się wycie alarmu. Nie miałam jednak czasu przejmować się tym, że ściągnie ono chmarę zombie z okolicy, bo w moim kierunku czołgał się nieumarły. Dotychczas uwięziony był pod samochodem, ale udało mu się uwolnić i niewiele by brakowało, by mnie ugryzł. W ostatniej chwili Adam odciągnął go ode mnie i zatopił ostrze noża w jego podgardlu.
   – Chodź. – Chwycił mnie za rękę i postawił na nogach, po czym pchnął lekko, zmuszając dobiegu.
   Tak jak sądziłam – alarm samochodowy zwabił chyba wszystkie zombie z okolicy. Te, uwięzione w autach, miotały się, uderzając głowami oraz otwartymi dłońmi w szyby.
   Adam strzelał już od dłuższego czasu i radził sobie całkiem nieźle. Moja rola była jednak ważniejsza, bo musiałam oczyszczać nam drogę. Otyła kobieta w średnim wieku, o czerwonych, krótkich włosach oraz przekrzywionych okularach całą swoją sylwetką zagrodziła nam przejście. Za każdym razem, gdy kłapała zębami, z pomiędzy jej warg wyciekała krew, a między zębami wciąż przeżuwała kawałki mięsa. Nie czekając dłużej doskoczyłam do niej, zamachnęłam się i wbiłam siekierę w bok jej głowy, rozpłatując czaszkę tuż nad prawym uchem. Dźwięk, jaki się wtedy rozległ, przypominał mi chrzęst rozdeptywanego robaka, co wywołało u mnie uczucia jak u niektórych drapanie paznokciami po tablicy. Skrzywiłam się, gdy usłyszałam to ponownie, podczas wyjmowania ostrza. Kolejnym sztywnym był staruszek utykający na lewą nogę, potem młoda dziewczyna z odgryzionym uchem.
   Siekiera zaczęła wyślizgiwać mi się z mokrych od potu dłoni, a mięśnie ramion drżały i bolały z wysiłku. Sięgnęłam więc po glocka.
   – Jeden – powiedziałam trafiając mężczyznę w średnim wieku prosto między oczy.
   Następnie strzeliłam do blondynki, która pojawiła się znikąd. Przez moment wydawała mi się być nawet znajoma. Kolejnym celem stał się chłopiec, na oko dziesięcioletni. Miał bluzę z kapturem z logo popularnego bohatera komiksów, która była prawie całkowicie zakrwawiona krwią z rany na szyi. Przez moment zawahałam się, tak samo jak to było z niemowlakiem w uliczce. Do zabijania zombie-dorosłych można się było przyzwyczaić, ale strzelenie do zombie-dziecka było trudniejsze. Znów miałam wrażenie przejmującego chłodu. Zrób to! – krzyknęłam w myślach. Zrobiłam. Przeskoczyłam nad ciałem chłopczyka, tym samym wydostając się z labiryntu. Adam podążył za mną.
   Do parku stamtąd nie było daleko. Zaledwie dwieście metrów truchtania, ale i tak przyszło mi to z trudem. Unikaj wysiłku fizycznego. Dobre sobie!prychnęłam w myślach, przypominając sobie słowa Zuzy i dotykając obolałych żeber.
   Ta część miasta była spokojna, nie licząc nielicznych ciał zombie oraz ludzi. Wszystko wyglądało normalnie i można było pomyśleć, że to całe szaleństwo tu nie dotarło. Nie było tam żadnych, porzuconych aut, trupów na ulicach, ani rozbitych witryn sklepowych, zniszczonych przez złodziei chcących wykorzystać okazję i się wzbogacić. Była tylko cisza.
   Max czekał obok tablicy informacyjnej, przedstawiającej ciekawe miejsca w Nowogrodzie. Na nasz widok na jego twarzy pojawiła się ulga. Uścisnął dłoń Adamowi, a mnie skinął głową.
   – Nie mieliście problemów? – zapytał.
   Wymieniłam spojrzenie z Adamem.
   – Nie – powiedział. – Jedynie parę zombie, ale daliśmy radę.
   – Pośpieszmy się – powiedziałam, zmieniając temat. – Niedługo zajdzie słońce.
   Przed wyruszeniem w drogę, rozdzieliłam moim nowym towarzyszom broń. Nie ufałam im całkowicie, ale na tyle by wierzyć, że nasza umowa jest nadal ważna. Ja swoją część spełniłam. Teraz była ich kolej.
   Podczas gdy Adam udał się na stronę, a ja nadal sprawdzałam zawartość torby, Max zadał mi pytanie, które obudziło we mnie dotychczas śpiące wątpliwości.
   – Co jeżeli twoich przyjaciół tam nie będzie?
   Zagryzłam policzek, patrząc na trzymany w dłoni pistolet. Smith&Wesson. Ojciec Roba miał w domu podobny i uczył nas z niego strzelać na strzelnicy. Lubiłam tego mężczyznę, który w jakimś stopniu zastępował mi ojca, a ja byłam dla niego przyszywaną córką. Dlatego też przyjaźniłam się z Robem, który z czasem stał się dla mnie jak brat. Myśl, że mógł nie żyć, przerażała mnie. Wtedy naprawdę zostałabym sama.
   – Wtedy będziecie mogli pójść w swoją stronę, a ja w swoją – odparłam z drżącym głosem. – Nie jesteście mi nic winni.
   Max patrzył na mnie dłuższą chwilę wzrokiem, którego nie potrafiłam odgadnąć. To było jedno z tych spojrzeń, które przenikały człowieka na wylot, przeglądały twoje myśli, a ty nie mogłeś nic na to poradzić.
   – Nie dasz sobie rady sama – stwierdził, wyciągając z kieszeni swojej skórzanej kurtki papierosa.
   – Tak sądzisz? – zapytałam z udawanym zdumieniem, a tak naprawdę byłam zła. Mój ton głosu zaraz się zmienił, na wściekłość. – Gówno wiesz.
   Max prychnął, wypuszczając ustami obłok białego, gryzącego dymu.
   – Możesz mieć torbę pełną broni, ale nie masz ludzi, którzy mogliby jej użyć. Sama nie pożyjesz długo.
   – Gadasz jak swój brat – sarknęłam biorąc torbę na ramię.
   – Może dlatego, że mamy rację?
   Rozmowę przerwał Adam, który widząc naszą dwójkę, mierzącą się wzrokiem, wydał się być zdezorientowany. Zbyłam go jednak, tak samo jak Max i zarządziłam ruszenie w dalszą drogę.
   Chociaż nie wydawało mi się, że zostaniemy z Maksem przyjaciółmi, to wiedziałam, że ma rację. Obaj bracia ją mieli. Ciągle chciałam udowodnić każdemu i przede wszystkim sobie, że nie potrzebuję niczyjej pomocy. Myliłam się jednak. Sama nie przeżyłabym ucieczki przed trupami, nie odzyskałabym torby z bronią, nie dostałabym się do parku.
   Szłam obok Adama, kawałek za Maksem i trzymając mocno w dłoni siekierę, rozglądałam się wokół. Znajdowaliśmy się w starej części miasta, gdzie znajdowały się przedwojenne kamieniczki. Budynki w pastelowych kolorach, z krużgankami oraz rzeźbionymi gzymsami były dumą Nowogrodu. Turyści zjeżdżali się tutaj, by podziwiać tą architekturę, a wyjeżdżali z masą zdjęć. W ogóle całe miasto było jednym, wielkim zabytkiem. Mieliśmy tu sporo miejsc, które powstały wieki temu i przetrwały do dziś.
   Przed sklepem zastaliśmy kilka zombie. Wszystkie żerowały na ciałach zabitych ludzi Wiksy, odgryzając im kawałki mięsa.  Rozglądałam się, mając nadzieję, że zaraz zobaczę Roba lub Zuzę, ale ponownie się zawiodłam. Po załatwieniu truposzy, weszliśmy do sklepu. On również okazał się być pusty. Nawet nie było śladu po moich przyjaciołach.
   – Szlag by to! – syknęłam przeczesując palcami włosy. Liczyłam na to głęboko, że Rob i Zuza będą na mnie tutaj czekać.
   – I co teraz?
   Spojrzałam na Adama, który stał przy drzwiach, podczas gdy Max rozglądał się po sklepie.
   – Zabierzmy wszystko, co może się przydać – powiedziałam w końcu. – Trochę tu tego zostało.
   Znaleźliśmy kilka sztuk broni pozostawionych przez Wiksę, których w pośpiechu nie zdążyli zabrać. Nie było tego sporo, ale wystarczająco, jak na naszą trójkę. Były to w większości naboje, co najbardziej mnie ucieszyło. One były najważniejsze. Adam zaopatrzył się w lepsze noże, niż ten, który dotychczas miał. Tamte ostrza były dłuższe i solidniejsze. Ja znalazłam kaburę, w której od razu schowałam swojego glocka. Zaczynałam odczuwać do niego sentyment.
   Nagle na ulicy usłyszeliśmy gwałtowny pisk opon. Instynktownie schowałam się za ladą, Adam za drzwiami, a Max kucnął tuż obok mnie. Rozległo się podwójne trzaśnięcie, a potem kroki, zmierzające do sklepu. Odbezpieczyłam broń i zobaczyłam, że mężczyzna obok ładuje magazynek do pistoletu. Pierwszą moją myślą było to, że ludzie Wiksy wrócili po resztę broni.
   – Nie ruszajcie się – powiedział ostro Adam, zupełnie nie podobnym do siebie głosem.
   Razem z Maksem wstaliśmy zza lady mierząc z broni do nieznajomych. Stał tam mężczyzna i kobieta. Oboje byli jakoś po trzydziestce, mieli takie same, jasne włosy, będące nawet podobnej długości oraz podobne rysy twarzy. Facet był o pół głowy wyższy od swojej towarzyszki. Oboje wyglądali na przerażonych i unosili ręce podczas gdy my mierzyliśmy do nich.
   – Hej, spokojnie – powiedział mężczyzna drżącym głosem.
   – Czego tu szukacie? – zapytałam.
   – Tego, co wy – odparła krótkowłosa kobieta patrząc na mnie wrogo.
   – Inga, spokojnie. – Mężczyzna opuścił ręce i położył dłoń na ramieniu towarzyszki. – Nie chcemy kłopotów. Zobaczyliśmy otwarte drzwi i… zamilkł zakłopotany oglądając się przez ramię. – W samochodzie jest moja żona.
   Max i ja spojrzeliśmy na siebie. Opuściłam broń i ruszyłam w stronę wyjścia. Nieznajomy mężczyzna chciał coś powiedzieć, jednocześnie robiąc krok w moją stronę, ale wtedy Adam przyłożył mu lufę karabinu do pleców. Facet momentalnie się wyprostował.
   Przed sklepem stał błękitny minivan, przez którego lewy bok ciągnęła się szpecąca rysa. W środku, na tylnym siedzeniu siedziała postać, której nie widziałam zbyt wyraźnie przez zaciemnione szyby. Zastukałam w nią i po chwili ze środka wyszła kobieta. W oczy od razu rzucił mi się jej duży brzuch. Była w ciąży. No to pięknie – pomyślałam.
   – Gdzie Paweł? – zapytała kładąc sobie rękę na brzuchu. Mogła być w siódmym, albo w ósmym miesiącu. – Nie róbcie nam krzywdy.
   – Chodź do środka – powiedziałam. Widać było, że kobieta jest przerażona, dlatego schowałam broń. Ostatnie, czego nam brakowało to przedwczesny poród.
   – Paweł. – Kobieta prawie rzuciła się mężczyźnie w ramiona, ale powstrzymałam ją kładąc jej dłoń na ramieniu. Zauważyłam, że Max i Adam także opuścili bronie, ale dalej trzymali je mocno.
   – Nie oddamy wam broni – powiedział Max.
   – Ale my jej potrzebujemy! – sprzeciwiła się mu ostro Inga.
   – Jak wszyscy – mruknął.
   Ta sytuacja przypominała tą jeszcze sprzed kilku godzin. Było prawie tak samo. Nie wiedzieć czemu, ogarnął mnie strach, a ręce zaczęły drżeć. Nie chciałam znowu zostać zmuszona do użycia broni. Nie przeciw tej trójce, która nie wyglądała na niebezpiecznych. Ten chłopak też nie wyglądał prychnął głos w mojej głowie.
   – Moja żona jest w ciąży – powiedział z naciskiem Paweł. – Jak mamy sobie poradzić bez broni? To tak jakbyście skazali nas na śmierć.
   – Hej – przerwałam kłótnię, gdy zobaczyłam na ulicy niewielką grupkę zombie. – Pora się zmywać.
   Wszyscy wyjrzeli na zewnątrz i nastąpiło pośpieszne zabieranie toreb. Jeden z sztywnych nagle wszedł do środka i wyciągnął ręce w stronę Pawła. Mężczyzna odsunął się w porę, a ja kopnęłam zakrwawioną postać w brzuch aż ta wpadła na ścianę. Ostatecznie pozbawiłam bestię resztek życia rozpłatując jej czaszkę na pół siekierą. Kolejne zombie także kierowały się w stronę sklepu, zwabione wizją świeżego mięsa. Paweł złapał mnie za rękę i spojrzał prosto w oczy.
   – W aucie mamy cztery wolne miejsca. Pomóżcie nam, a my pomożemy wam.
   To był argument, który ostatecznie mnie przekonał. My za to byliśmy bez auta, a ucieczka pieszo mogła być kłopotliwa. W szczególności z takim obciążeniem, jak cztery, wypełnione bronią torby. Spojrzałam na Maxa, a ten skinął mi głową.
   – Dobra. Wszyscy do samochodu – zarządziłam.
   Zombie były coraz bliżej, a jeden znalazł się o krok od Ingi. Zareagowałam szybko, doskakując do truposza i rozbijając mu czaszkę siekierą. Kobieta, z pomieszaniem przerażenia i szoku na twarzy, podziękowała mi.
   – Do auta! Już! – Pchnęłam ją lekko w plecy.
   Gdy już sama miałam to zrobić, kątem oka dostrzegłam zbliżającą się na mnie sylwetkę. Nie zdążyłam nawet zareagować, gdy zombie rzucił się na mnie. Krzyknęłam, szarpiąc się z truposzem i próbując nie dać się ugryźć. Brudne zęby kłapały zaledwie centymetry od mojej twarzy, a palce boleśnie wbijały się w ramiona. Potknęłam się o siekierę, która wypadła mi wcześniej, przez co wpadłam na bagażnik minivana, przygnieciona do niego ciężarem zombie. W ostatniej chwili udało mi się złapać go za szyję, odsuwając go od siebie. Nasza szarpanina trwała do momentu, aż z pomocą przyszedł mi Max. Strzałem z bliska rozwalił głowę zombie. Kawałki mózgu, czaszki oraz krew trysnęły mi na twarz.    
   – Ugryzł cię? – Max, po raz pierwszy, patrzył na mnie inaczej, niż z obojętnością.
   Pokręciłam przecząco głową.
   – Chodźmy już. – Chwycił mnie za dłoń i pomógł wstać.
   Gdy otwierał drzwi do minivana, nad jego ramieniem dostrzegłam nową, zbliżającą się, nową grupę zombie. Większą od poprzedniej. Wsiedliśmy do środka w momencie, gdy trupy dotarły do auta i zaczęły uderzać w nie pięściami. Paweł ostro ruszył z miejsca, aż wcisnęło nas w fotele. Szybko zostawiliśmy za sobą sklep i grupkę zombie, która zniknęła mi z oczu gdy minivan skręcił.

☠☠☠

   Odjechaliśmy kilka ulic dalej, parę razy zmieniając trasę, gdy okazało się, że drogi są zastawione opuszczonymi autami lub pełne zombie. Paweł nie chciał narażać Beaty na stres i starał się unikać kolejnych spotkań z nieumarłymi. Powoli zaczynało zmierzchać o czym poinformowałam moich towarzyszy.
   – Musimy się zatrzymać – powiedziałam. Przejeżdżaliśmy właśnie przez osiedle domków jednorodzinnych. Wszystkie wyglądały podobnie.
   – Tutaj? – zapytał sceptycznie kierowca.
   – Lepiej nie jeździć po zmroku. Światła mogą zwabić zombie, albo zaalarmować ludzi. Nie będziemy ryzykować. Zatrzymajmy się w którymś z domów. Jeżeli będziemy cicho, to martwi nas nie namierzą – przekonywałam grupę.
   Nie usłyszałam słów sprzeciwu i już po chwili wszyscy staliśmy na wjeździe przed jednym z bliźniaczo podobnych do siebie domów. Ten miał metalowy płot, ogradzający całą posesję, który może i by nie powstrzymał większej grupy zombie, ale zapewniał jakąś ochronę.
   – Poczekajcie tu. Max i ja sprawdzimy dom – powiedziałam, wysiadając z auta.
   Nie bez powodu wybrałam właśnie Maksa. Potrafił strzelać, był silny i dwukrotnie uratował mi życie. Miałam więc pewność,  że w razie czego, będę ubezpieczana.
   Drzwi do domu okazały się być otwarte, co było trochę dziwne. Wyciągnęłam glocka, a Max odbezpieczył swojego Smith&Wessona. Już mieliśmy wchodzić, gdy powstrzymałam mężczyznę.
   – Poczekaj. – Uderzyłam trzy razy pięścią w futrynę. Oboje wsłuchaliśmy się w ciszę, ale nic jej nie zakłóciło. Dopiero wtedy wkroczyliśmy do środka.
   Gdy szliśmy przez korytarz, podłoga nieprzyjemnie skrzypiała nam pod nogami, niosąc się słabym echem po wnętrzu. Znaleźliśmy się w salonie. W lustrze, wiszącym obok biblioteczki, zobaczyłam odbicie rozczochranej dziewczyny, która na twarzy miała krople krwi.
   Te dwa dni podczas których kilka razy o mało co nie zginęłam, strzelałam do ludzi i walczyłam z zombie zdążyły już odcisnąć piętno na mojej psychice. To było przerażające jak szybko udało mi się dostosować do nowego świata, gdzie rządziło prawo dżungli. „Zmarli nie decydują o moralności tych, którzy pozostają przy życiu” – przypomniałam sobie cytat, który wyniosłam z lekcji polskiego.  
   – Kuchnia i pokoje czyste. –Max nagle wkroczył do salonu. Wzdrygnęłam się, odsuwając od lustra. – Dziwne, że ci, którzy tu mieszkali, niczego nie zabrali.
   – Może nie zdążyli – podsunęłam, podchodząc do wiszącego na ścianie zdjęcia czteroosobowej rodziny. Rodzice i dwie córki.
   – Pójdę po resztę.
   – Max. – Odwróciłam się do wychodzącego mężczyzny. – Miałeś rację. Sama nie dałabym sobie rady.
   Nigdy nie było mi łatwo przyznać się do pomyłki, ale tym razem zrobiłam to bezwiednie. W obecności Maksa zaczynałam zachowywać się swobodnie – zupełnie tak, jakbyśmy znali się od lat.
   – Przynajmniej już to wiesz – powiedział, po czym opuścił salon.
   Poczułam się nieswojo stojąc samotnie w czyimś domu. Podeszłam do okna wychodzącego na ulicę. Widziałam jak Max mówi coś do Pawła, wskazując za dom, a ten kiwa głową. Pozostali wyszli z auta i ruszyli w stronę drzwi. Adam szedł za kobietami, obładowany torbami z bronią. Gdy mnie zauważył, posłał mi uśmiech, a ja odpowiedziałam tym samym.
   Niebo zmieniło kolor z niebieskiego na pomarańczowy, a słońce powoli zmierzało ku zachodowi. Było czerwone, co oznaczało mroźną noc. Już teraz dało się wyczuć, że temperatura gwałtownie spadła. Nie miałam pojęcia co zrobimy, gdy naprawdę nadejdzie zima. Potrzebowaliśmy miejsca, gdzie mielibyśmy stały dostęp do jedzenia, wody i drewna na opał. No i gdzie moglibyśmy się bronić zarówno przed żywymi, jak i martwymi. Takim miejscem był klasztor.
   Inga i Beata od razu usiadły na kanapie dmuchając i rozcierając dłonie. Adam położył torby na ławie przed nimi i usiadł obok.
   – Nie ma prądu – zauważyła po chwili Inga, wciskając włącznik światła.
   – A woda? – zapytała Beata, gładząc się po brzuchu.
   – Sprawdzę. – Ruszyłam do kuchni. Niestety po odkręceniu kurka popłynęła cienka strużka wody, która zaraz zniknęła, a rury zadudniły głucho. Za to lodówka była pełna jedzenia, które wciąż było zmrożone. Poinformowałam o tym pozostałych. Inga wstała z kanapy i zajęła się przygotowywaniem jedzenia na kuchence gazowej.
   Wróciłam do salonu w tym samym czasie gdy weszli do niego Paweł z Maksem.
   – Auto stoi za domem – poinformował nas Paweł, siadając obok żony. – W razie czego będziemy mogli szybko uciekać.
   – Musimy zasłonić okna i zaryglować drzwi – zarządziłam. – Ustalimy też warty. Ktoś z was potrafi strzelać? – zwróciłam się do obu kobiet i Pawła. Po ich minach poznałam odpowiedź. Zagryzłam policzek niezadowolona. W takim wypadku, warty spadły na Maksa, Adama i na mnie.
   Zasłoniliśmy okna kocami, oraz wszystkim tym, co się do tego nadawało, a drzwi wejściowe zastawiliśmy szafą. Te prowadzące na tyły domu zostawiliśmy. Miała to być nasza jedyna droga ucieczki w razie czego. Okolica wydawała się być spokojna, ale nie mogliśmy sobie pozwolić na żadne ryzyko. Gdy w pobliżu pojawiał się chociaż jeden zombie, to za nim magicznie przybywa horda, a temu domowi daleko było do twierdzy.
   – Spędzimy tutaj noc i z rana wyjedziemy – powiedziałam gdy wszyscy siedzieliśmy z miskami kaszy z mięsem. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nie jadłam nic od śniadania w mieszkaniu Zuzy.
   – Dokąd? – zapytała Inga. Nie była już tak wrogo do nas nastawiona. W tych czasach ludzie szybko musieli decydować o tym, czy komuś ufają, czy też nie.
   Odstawiłam miskę na stół i jeszcze raz przyjrzałam się twarzom swoich nowych towarzyszy. Żeby opowiedzieć im o swoim planie, musiałam być pewna, że mogę im ufać. Tylko tak mogłam stworzyć silną drużynę.
   – Niedaleko stąd jest pewna miejscowość – małe miasteczko – zaczęłam. – Jest tam spory budynek z murem, znajduje się kawałek od miasta, ma wieżę, a raczej dzwonnicę…
   – Wiem, o czym mówisz – przerwał mi Paweł. – Chodzi ci o klasztor, prawda?
   – Tak. – Skinęłam głową. – To świetne miejsce. Dałoby się tam przeżyć. Wystarczy tylko się tam dostać, ale musimy to zrobić razem.
   W milczeniu czekałam aż wszyscy przemyślą moje słowa. Zależało mi na tym, by zaakceptowali mój plan. Rozumiałam już słowa Adama i Maxa – w jedności siła. Razem moglibyśmy dotrzeć do klasztoru, gdzie miałam nadzieję spotkać Roba i Zuzę. Wspomniałam przecież przyjacielowi o założeniu tam osady i gdyby miał mnie szukać, to pewnie wybrałby się właśnie tam.
   – W porządku – odezwał się w końcu Adam, zwracając tym samym uwagę wszystkich. – Skoro to takie świetne miejsce, to jedźmy tam.
   Wszyscy pozostali mu przytaknęli, a mi na usta wkradł się zwycięski uśmiech. Miałam drużynę oraz cel. Wszystko zaczynało się układać.

☠☠☠

   Postanowiliśmy spać w jednym pokoju, żeby w razie czego nie biegać za innymi oraz dlatego, że razem byłoby nam cieplej. Temperatura spadła poniżej dziesięciu stopni, a przy każdym wydechu z naszych ust wydobywała się para. Na szczęście w szafach znaleźliśmy dodatkowe ubrania, które skutecznie chroniły nas przed zimnem.
   Max wziął pierwszą wartę i usytuował się na piętrze, skąd miał dobry widok na okolicę. Z sypialni wynieśliśmy materace oraz pościel i porozkładaliśmy je na podłodze. Mnie przypadło miejsce między Adamem a Ingą. Leżąc tak, pomiędzy tą dwójką, nie mogłam zasnąć. Westchnęłam, przewracając się na plecy.
   – Nie śpisz? – usłyszałam głos Adama. Mówił półszeptem, by nie obudzić reszty, ale rozumiałam go dobrze.
   – Jakoś nie mogę – odparłam. – A ty? Czemu nie śpisz?
   – Myślę – powiedział, przewracając się na plecy. – To wszystko jest jakieś popieprzone. Jednego dnia jest wszystko okej, ludzie żyją, bawią się, mają pracę i rodziny, a drugiego wszystko trafia szlag. Jak jeden wirus mógł wszystko tak spieprzyć?
   – Wirus? – zdziwiłam się. – Skąd wiesz, że to wirus?
   Nawet w ciemności dostrzegłam zmieszanie na twarzy Adama.
   – Strzelam – odparł. – Bo co innego, mogło zmienić żywych ludzi w chodzące trupy?
   Nie miałam pojęcia. Pojawienie się wirusa, lub czegoś, co przemieniło ludzi w zombie nadal było dla nas tajemnicą.
   – Jeżeli ten wirus stworzyli ludzie, to spieprzyli sprawę po całości – powiedziałam.
   Mimo ciemności, instynktowe wyczułam, że Adam się uśmiecha i ja, mimowolnie, zrobiłam to samo.
   – Sądzisz, że to już koniec?
   – Tak myślę. Nie wydaję mi się, żeby kiedyś to wszystko wróciło do normy. Za daleko już to zaszło, by tak się stało. Dlatego musimy wziąć się w garść, znaleźć miejsce, gdzie będziemy mogli żyć w spokoju i walczyć o każdy dzień. Tak teraz trzeba robić.
   – Masz z Maksem wiele wspólnego – stwierdził. – Oboje macie instynkt przywódcy.
   Zaśmiałam się, zaraz zasłaniając usta dłonią.  Zupełnie zapomniałam o pozostałych, którzy spali nieopodal. Zagryzłam policzek, wpatrując się w kontury wiszącego żyrandola.
   – Naprawdę jesteście braćmi? – zapytałam w końcu.  Ta kwestia wciąż nie dawała mi spokoju. – Ty i Max. W ogóle nie jesteście do siebie podobni. Jesteście w ogóle braćmi?
   – Przybranymi – ale tak – odparł Adam. – Jesteśmy braćmi.
   – Bardzo na nim polegasz? – Zerknęłam na niego.
   – Na tyle, na ile to możliwe.
   Zmrużyłam oczy, gdy płomień świecy odbił się od bransoletki Adama i oślepił mnie na moment. Zauważyłam ją wcześniej i widziałam, że na metalowym pasku jest coś wygrawerowane, jednak nie wiedziałam co.
   – Co to znaczy? – zapytałam, dotykając ozdoby.
   No entres donde libremente no puedas salirwyjaśnił. – Nie wchodź tam, skąd nie będziesz mógł swobodnie wyjść. Mateo Alemán. Znasz?
   – Nie bardzo. Trafny cytat. Idealne motto na te czasy.
   Na tym zakończyła się nasza rozmowa i już po chwili usłyszałam, jak oddech chłopaka robi się głębszy, a potem coraz bardziej miarowy. Mnie jednak sen nie był pisany. Nie było mi zimno, nie byłam też głodna, Max czuwał nad naszym bezpieczeństwem, a mimo to czułam niepokój. To był ten sam, który już kilka razy uratował mnie z opresji. W końcu nie wytrzymałam i wstałam z materaca. Stąpając ostrożnie, by nie pobudzić śpiących, ruszyłam schodami na górę.
   Max siedział na fotelu w pokoju, z którego rozpościerał się widok na ulicę. Nie zauważył mojej obecności. Wyglądał jakby nad czymś dumał.
   – W porządku? – zapytałam cicho. Brunet wzdrygnął się.
   – Co tu robisz? Jest spokojnie – odparł, zmieniając nagle temat.
   Z okna rozpościerał się widok na całe osiedle. Te położone było na wzgórzu, z którego dobrze widać było panoramę Nowogrodu. Dzięki światłu gwiazd oraz księżyca, mogłam dostrzec kilka sylwetek, które krążyły po okolicy. Ich widok coraz mniej mnie przerażał. Z zakasującą szybkością zaczynałam się do nich przyzwyczajać.
Jeden z zombie szwendał się po sąsiednim podwórku. Chodził nieporadnie, niekiedy potykając się o własne nogi, obracając głową na różne strony. Zachowywał się jak zwierzę szukające tropu. Gdy wtargnął na teren, zajmowanego przez nas domu, serce zaczęło mi bić szybciej. Ożywieniec przystanął i odwrócił się w stronę budynku. Ze strachu aż wstrzymałam oddech. Przez parę długich sekund, zanim truposz zdecydował się ruszyć dalej, bałam się choćby poruszyć, by nie zdradzić naszej obecności.
   – Nie jest tu bezpiecznie – powiedziałam cicho.
   – Jutro nas już tu nie będzie – odparł Max i spojrzał na mnie uważnie. – Jesteś pewna tego klasztoru?
   Zagryzłam policzek, wciąż patrząc za odchodzącym zombie. Odezwałam się dopiero, gdy zniknął mi z oczu.
   – Nie wiem, co możemy tam zastać – wyznałam szczerze – ale to jakaś szansa. – Splotłam ręce na piersi, gdy niespodziewany dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Zerknęłam na siedzącego w fotelu Maksa. W słabym świetle niemal nie widziałam jego twarzy. – Mogę o coś zapytać?
   – Hm? – Podniósł na mnie spojrzenie szarych oczu.
   – Gdy to się zaczęło, jechaliście dokądś – zaczęłam. – Dalej chcesz tam dotrzeć?
   Przez chwilę Max milczał, jakby nad czymś się zastanawiał.
Nie potrafiłam go rozgryźć. O ile Adam był otwartym człowiekiem i jego zamiary łatwo mogłam przewidzieć, Max był tajemnicą.
   – Nie wiem – powiedział w końcu. – Na razie niczego nie planuję.

   Skinęłam głową, nie pokazując po sobie, że odpowiedź ta mnie zadowoliła. Wróciłam na dół, z lekkim uśmiechem na ustach. Tym razem zasnęłam bez przeszkód. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz