niedziela, 2 września 2018

EPILOG 3/4 - WINNY (ADAM)

1
   Rana już nie bolała. A przynajmniej tego nie czułem.
   Zaraz po tym, jak Czesiek, Loska i Oskar przywlekli mnie do tej celi, pojawiła się przed kratą Zuza. Ta żywiołowa, wygadana dziewczyna milczała, gdy opatrywała moją ranę. Gdy udawało mi się pochwycić z nią krótki kontakt wzrokowy, widziałem w jej zielonych oczach zawód. To oraz złość. Na mnie. Na odchodne, zanim wciąż pilnujący nas Czesiek zamknął stalową kratę na klucz, rudowłosa odwróciła się do mnie i odezwała.
   – Obyś miał jakiś pomysł, jak się usprawiedliwić, bo jesteś w gównie po uszy – powiedziała beznamiętnie.
   – Wiem – odparłem. – Spieprzyłem po całości, nie?
   Zdawałem sobie z tego sprawę. Wiedziałem też, że nie uda mi się tak łatwo przekonać mieszkańców klasztoru do tego, że wcale nie byłem jednym z ludzi Wiksy. Wiedziałem, że nikt mi tego nie zapomni, nawet jeśli jakoś uda mi się wybronić. Wiedziałem, że już zawsze będę tym zdrajcą, przez którego zginęli dobrzy ludzie. Jednego nawet sam zabiłem.
Spieprzyłem wszystko, co udało mi się stworzyć. Całe zaufanie, jakim obdarzyła mnie Sasza i reszta mieszkańców klasztoru, pewność, że Wiksa jest również i moim wrogiem – wszystko to przepadło. Tak. Spieprzyłem.
   – Sasza wróciła? – zapytałem.
   Zuza pokręciła głową.
   – Lepiej dla ciebie, żeby wróciła jak najpóźniej – powiedziała, po czym dała znak Cześkowi, by zamknął kratę. Mężczyzna zrobił to patrząc na mnie z nienawiścią i pogardą.
   – Nie zdradziłem – powiedziałem patrząc mu prosto w oczy.
   – Nie mnie to będzie oceniać – odparł i podążył za Zuzą.
   Chłód i wilgoć były powszechne w piwnicy, gdzie się znajdowałem, a to nie wpływało dobrze na moją ranę. Bardziej jednak niż na pulsowaniu w boku skupiałem się na rozmyślaniu. Na zastanawianiu się nad konsekwencjami swoich czynów. Na tym, co mnie czeka. Straciłem nawet poczucie czasu, a o tym, że grupa, która pojechała do Krosna wróciła, dowiedziałem się od osoby, której nie spodziewałem się zobaczyć.
   Max wyglądał… nie za dobrze. Wprawdzie wciąż roztaczał wokół siebie swoją swoistą aurę, której nie dało się nawet opisać, ale widziałem też, że jest zmęczony. Znałem go już od tylu lat, że doskonale potrafiłem powiedzieć, co czuł. Mimo wszystko teraz myśli Maxa były dla mnie nieodgadnione.
   – Wróciliście – powiedziałem nie kryjąc radości z tego faktu.
   – Wróciliśmy – Max stanął przed kartą. Przez to, że ja siedziałem na podłodze nieopodal, zdawał się górować nade mną o dziesiątki metrów. Jednak dzięki temu mogłem zobaczyć jego poranione dłonie, które nie wyglądały dobrze.
   – Co ci się stało?
   – Chciałem zapytać o to samo – odparł i kucnął, przez to dostrzegłem, że miał taki sam wyraz wymalowany na twarzy, jak Zuza. Zawód. – Coś ty zrobił, bracie?
   Już od dawna nie słyszałem, by nazwał mnie bratem. Uśmiechnąłem się słysząc to słowo. Co prawda nie było ono zapewnieniem, że Max jest w stanie stanąć po mojej stronie, ale pozwalało myśleć, że jest jeszcze osoba, której zależy na moim losie.
   – Saszy nic nie jest? – zapytałem ignorując pytanie Maxa.
   Westchnął w typowy dla siebie sposób pocierając kark. Na jego szyi dostrzegłem opatrunek.
   – Pewnie jest wściekła – kontynuowałem.
   – Na pewno nie zadowolona – mruknął.
   – Rozmawiałeś z nią?
   – Nie o tobie. Aktualnie jesteś jej najmniejszym problemem.
   – Nie chciałem być nim w ogóle.
   Przełknąłem gorzką gulę, która pojawiła mi się w gardle. Wiedziałem, że rozmowa z Maxem nie będzie łatwa, ale nie sądziłem, że aż tak trudno będzie mi ją odbyć.
   Max był najważniejszą osobą w moim życiu. Był ze mną od początku, odkąd pojawiłem się w domu dziecka. To on pomógł mi wyjść na ludzi i nie pozwolił się stoczyć, jak to często bywało z dzieciakami, które wychowywały się w sierocińcu. Wiedziałem, że wiele dla mnie poświęcił, choć nigdy nie dopytywałem co takiego, to i tak domyślałem się.
   Mimo upływu lat nie zapomniałem o Emilu i Jacku, którym też udało się zbudować swoje życie. Oni także zawdzięczali to Maxowi.
   Mój brat był wspaniałą osobą. Uratował tak wiele osób, a mimo to wciąż pamiętał o tej jednej, której porażka nie była jego winą. A jednak nigdy nie przestał się o to obwiniać.
   – Po tym wszystkim, co zrobił tobie, nam i wszystkim dookoła, ty i tak spiknąłeś się z Wiksą? Myślałeś w ogóle? – zapytał ostro.
   – Myślałem o tym, by was ochronić – powiedziałem niezrażony tym oskarżycielskim tonem.  
   – Słabo ci to wyszło.
   Tego już nie mogłem znieść.
   Poderwałem się z podłogi, całkowicie zapominając o rannym boku. Ten sam o sobie przypomniał ostrym bólem, ale nie dałem nic po sobie poznać.


   – Wiksa dał mi wybór – wycedziłem patrząc na Maxa z góry. – Powiedział, że albo będę robił to, co powie, albo zaatakuje klasztor. Co ty byś zrobił na moim miejscu? Odmówił i zaryzykował śmierć wszystkich? Nie. Oczywiście, że byś tego nie zrobił. Postąpiłbyś tak samo, jak ja, więc przestań zgrywać wielkiego sprawiedliwego i dostrzeż w końcu, że nie miałem innego wyjścia.
   – Zginęły cztery osoby – powiedział.
   – Ale ponad trzydzieści wciąż żyje – odparłem nie dbając, jak to brzmi. – Trzydzieści osób, które są w stanie walczyć. Jeżeli te cztery osoby były ceną za życia reszty, to nie żałuję żadnej ofiary.
   – Nie wiesz, co mówisz – Max również wyprostował się.
   – Wręcz przeciwnie, bracie – Spojrzałem w jego szare oczy, które w świetle pochodni błyszczały złowrogo. – Pierwszy raz od tygodni mam wrażenie, że myślę jasno. Tak, jak powinno się myśleć w tym świecie. I ty doskonale o tym wiesz, prawda?
   Max opuścił głowę, ale zacisnął pięści, mimo grubego materiału owiniętego wokół obu dłoni. Ta wściekłość, która się w nim obudziła, nie była jednak skierowana do mnie.
   – Chcę rozmawiać z Saszą. Sprowadź ją tu…
   – Nie – powiedział twardo, nim w ogóle zdążyłem dokończyć.
   – Nie będę się o to z tobą kłócił.
   – To dobrze, bo to niczego by nie zmieniło.
   Uderzyłem otwartą dłonią w metalową kratę tak mocno, że ta aż się zatrzęsła, a ból rozszedł się od wszystkich pięciu palców, aż do barku. Zacisnąłem zęby, w myślach przeklinając siarczyście. Brakowało mi jeszcze tego, bym połamał sobie kości w dłoni. 
   Znów usiadłem na starym materacu, który od poprzedniego dnia był moim łóżkiem. Położyłem dłoń na chłodnej podłodze, by choć trochę zminimalizował ból. Westchnąłem odchylając głowę i zamykając oczy. Kilka wdechów skutecznie ostudziło moje nerwy.
   – Kocham ją – powiedziałem otwierając oczy. Spojrzałem na Maxa, by sprawdzić jego reakcję. Żaden mięsień na jego twarzy nawet nie drgnął, choć w oczach dostrzegłem błysk. Uśmiechnąłem się, wiedząc go. Potwierdzało to tylko to, czego już od dawna się domyślałem. – Ty też, prawda?
   Początkowo myślałem, że Saszę i Maxa łączy tylko przyjaźń, ale z czasem zacząłem zauważać to, czego inni mieszkańcy klasztoru nie dostrzegali. A nawet sama ta dwójka zdawała się nie wiedzieć, że z tej specyficznej więzi wynikało coś jeszcze. Gdy zrozumiałem, jakie uczucia żywi mój brat do Saszy, wściekłem się, ale szybko odkryłem, że nawet jeśli coś takiego się wydarzyło, to nie zadziała w obie strony. Bo nawet jeśli, to oni nie mogliby być razem. Dwie osoby, na których opierał się cały klasztor, nie miały prawa myśleć o czym innym, niż o jego dobrze.
   – Nie o tym mieliśmy rozmawiać – Max brzmiał na zakłopotanego, co jeszcze bardziej upewniło mnie w moich domysłach.
   – Wkopaliśmy się, bracie – powiedziałem, z głupkowaty uśmiech znów wpełzł na moje usta. – Zakochaliśmy się w tej samej dziewczynie, która nigdy nie pokocha żadnego z nas. Przerąbane, nie?
   Nie odpowiedział mi, na co z resztą nawet nie liczyłem.
   – Zastanawia mnie tylko, jak sobie z tym poradzisz – mówiłem dalej, wpatrując się w ścianę przed sobą. Na Maxa nie mogłem patrzeć. – Mnie albo zabiją, albo wyrzucą. Ty tu zostaniesz i będziesz się tym dusił. Znam cię, Max i wiem, że nic nie zrobisz. Nic jej nie powiesz. Po prostu będziesz obok niej, będziesz ją wspierał, jej doradzał, ale nigdy nie odważysz się na nic więcej. Nie powtórzysz błędu z przeszłości, prawda?
   Nie powinienem był wywlekać tej sprawy na wierzch, ale to się zadziało samoistnie. Jakby jakiejś wewnętrznej części mnie zależało na tym, by zranić Maxa.
   – Pamiętasz ją jeszcze? – zapytałem. – Wiesz w ogóle, jak miała na imię? Przypomnę ci. Oliwia. Tak się nazywała.
   – Zamknij się – syknął. Byłem pewien, że gdyby nie dzieląca nas krata, Max rzuciłby się na mnie.
   – Skrzywdzisz ją, Max – powiedziałem patrząc za nim, jak oddala się w kierunku schodów. – Nie chcesz tego zrobić, ale tak się stanie. Tak samo, jak było z Oliwią. Próbowałeś, ale nie potrafiłeś jej ochronić. Z Saszą też tak będzie. Prędzej, czy później.


   Nie powinienem był mówić takich rzeczy, tym bardziej, że nawet tak nie myślałem. Albo po prostu udawałem, że tak nie jest. Sam już nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
   Bo podobno wariat nigdy nie wie, kiedy traci rozum. Orientuje się dopiero wtedy, gdy jest już za późno. Miałem nadzieję, że dla mnie jeszcze nie jest.

2
   Tego samego dnia miałem jeszcze trzech innych gości, którzy odwiedzili mnie złowrogo milczącą grupką. Nie zwróciłem na nich nawet uwagi, ale doskonale wiedziałem, po co przyszli.
   Nadszedł mój czas – pomyślałem i mimo czarnych myśli, uśmiechnąłem się do siebie.
   Klucze zabrzęczały, gdy Czesiek otwierał kratę. Przeraźliwy pisk starych zawiasów odbił się echem po piwnicy.
   – Idę na sąd? – zapytałem, gdy Oskar chwycił mnie za ramię i pociągnął, stawiając na nogi.
   Nikt nie odpowiedział, chociaż Loska mocniej ścisnął strzelbę. Czesiek nie uraczył mnie nawet spojrzeniem.
   – To konieczne? – zapytałem, patrząc jak Oskar obwiązuje moje nadgarstki grubym sznurem.
Znów zostałem zbyty milczeniem.
   Zostałem zaprowadzony do gabinetu, gdzie odbywały się spotkania Rady. Zaraz po tym, jak weszliśmy do środka, wszystkie oczy zebranych zwróciły się w moją stronę. Mnie jednak one nie interesowały. Skupiłem się tylko na siedzącej sztywno Saszy. 
   – Saszo – Zatrzymałem się, mimo dość mocnego szarpnięcia mnie eskortujących.
   – Posadźcie go – powiedziała bez cienia jakichkolwiek emocji.  


   Zarówno jej ton, jak i wzrok pozostały obojętne. Wyraz twarzy również miała całkowicie wyprany z emocji, co było przeciwieństwem oblicz pozostałych. Tamte wyrażały wściekłość, nienawiść, chęć zemsty. Tylko jedna twarz pozostała dla mnie nieodgadniona, ponieważ jej nie widziałem. Max siedział zgarbiony nad stołem, żłobiąc w nim za pomocą noża pozbawione sensu, przypadkowe wzory. To, że nawet i on się ode mnie odwrócił, zabolało bardziej niż postrzał.
   Loska odsunął krzesło, na które niezbyt delikatnie pchnął mnie Oskar. Znalazłem się na świeczniku, pod ostrzałem czternastu par oczu. No, trzynastu.
   Spojrzałem na Maxa, ale ten wciąż nie podnosił wzroku, choć Sasza coś do niego mówiła. Tylko skinął głową. Nie słyszałem, o czym była ta jednostronna wymiana zdań, ale wiedziałem, że jej tematem byłem ja – winny, choć jeszcze nie osądzony.
   Sznur wokół nadgarstków zaczął mnie nagle palić żywym ogniem.
   – Zanim wydacie wyrok – odezwałem się, gdzieś mając to, że pogłębię tym samym wściekłość ludzi na mnie – musicie wiedzieć, że nie współpracowałem, nie współpracuję i nigdy nie będę współpracował z Wiksą. Nie pomogłem mu w dostaniu się do klasztoru, zabraniu broni i zabiciu ludzi. Nie zdradziłem.
   – Masz czelność jeszcze mówić coś takiego? – Oczy Cześka ciskały we mnie piorunami. Mężczyzna poderwał się z miejsca, a jego postawa zdradzała, że był gotów mnie zabić, gdyby tylko mu na to pozwolono. – Jesteś pieprzonym zdrajcą i nie próbuj się tego wypierać! Zastrzeliłeś Kubę! Widziałem to!
   – To była pomyłka – broniłem się, choć mogłem tym sobie tylko pogorszyć swoją sytuację.
   – Jak śmiesz…
   – Czesiek – Sasza zgromiła mężczyznę wzrokiem, po czym przeniosła go na mnie. Bijący od nich chłód był aż zanadto dotkliwy. – To nie jest proces. Nie będziemy wydawać żadnego wyroku. Możemy wrócić do tematu?
   Nie wiedziałem, o czym członkowie Rady rozmawiali przed moim przyjściem, ani też jaki miał być mój udział na tym spotkaniu, skoro nie miałem być sądzony.
   – Wracając do twojego pytania – Sasza zwróciła się do Agaty. – Nie sądzę, byśmy na razie musieli koniecznie informować resztę mieszkańców o tym, co tutaj postanowimy.
   – Chyba sobie żartujesz – prychnęła blondynka. – Ludzie i tak już wariują ze strachu, a jeśli niczego im nie powiemy, sami zaczną myśleć. I pewnie panikować. A jak wszyscy pewnie wiedzą, ze zbiorowej paniki nic dobrego jeszcze nie wynikło.
   – Popieram Saszę – odezwała się Libra. – Mówienie ludziom o naszych planach może tylko wprowadzić zamieszanie i osłabić nasze morale, chociaż wątpię, czy by do tego doszło. Ludzie nie rozpierzchną się na cztery strony świata tylko dlatego, że Wiksa się tu pojawił. Wciąż widzą większe zagrożenie w zombie, przed którymi chronią ich mury klasztoru. Na razie nie musimy im mówić o tym, co postanowimy.
   Pod atakiem takich argumentów Agata uniosła ręce w obronnym geście i odpuściła temat. Wciąż nie wyglądała na przekonaną.
   – A propos Wiksy – Hindus przysunął swoje krzesło bliżej stołu, lekko się nad nim pochylając. – Co w końcu z nim zrobimy? Zaatakujemy go, czy będziemy czekać, aż sam to zrobi?
   Sasza i Max znów wymienili spojrzenia. Po mojej rozmowie z bratem i po tym, w czym mnie ona upewniła, poczułem ukłucie zazdrości.
   Ja nie mogłem być tak blisko niej. Mi nie ufała tak, jak jemu. Moje szanse zostały zmiażdżone w pył, podczas gdy Maxa…
   – To, co musimy zrobić, będzie wymagało udziału nas wszystkich. I pomocy Topora. Bez tego się nie obejdzie – Sasza tym razem odwróciła się do Edwarda. Ten powiedział coś do niej, z czego wywiązała się dłuższa wymiana zdań. Członkowie Rady oraz ja patrzyliśmy na tą dwójkę z zaciekawieniem, obserwując zmieniające się wyrazy ich twarzy, zdradzające zdenerwowanie. W końcu Sasza odpuściła, a głos zabrał Edward.
   – Zanim Sasza przedstawi swój plan, chciałbym abyśmy coś ustanowili – Mężczyzna rozejrzał się po twarzach osób siedzących przy stole. – Chciałbym, aby aktualny stan Rady nie uległ zmianie. Wszyscy tutaj są mądrymi ludźmi i wnoszącymi wiele do naszej społeczności i – choć to tylko moje zdanie – chciałbym, by tak już pozostało. Bez żadnych zmian, chyba, że przesądzi o nich głosowanie.
   – Bawimy się w polityków? – zażartował Hindus.
   – Poniekąd – odparł Edward.
   – Popieram – Czesiek uniósł dłoń. – Skoro już mamy stworzyć tu namiastkę społeczeństwa, to zróbmy to chociaż tak, jak należy.
   Nikt nie zaprotestował, co było jasnym znakiem, że wniosek Edwarda został przyjęty.
   Dziwnie czułem się na tym spotkaniu, mogąc być tylko biernym obserwatorem. Podczas gdy ci ludzie tworzyli coś nowego, ja byłem tym wyklętym, który zdawał się być w tym pomieszczeniu tylko po to, by patrzeć na to, co mogłem zniszczyć.  
   – Więc niech tak będzie – zadecydowała w końcu Sasza. – Stan Rady nie ulegnie zmianie. A teraz wróćmy do głównego tematu.
   Spiąłem się, gdy znów znalazłem się pod ostrzałem kilkunastu par oczu.
   – W magazynach, o których mówiłeś, nie było Wiksy. Gdzie on jest?
   Spojrzałem na Saszę. Przez chwilę starałem się wyczytać z jej twarzy to, co o mnie myślała, ale bezskutecznie. Kamienna maska nie zamierzała opaść.
   – Byłyby idiotą, gdyby tam został, a wszyscy doskonale wiemy, że nim nie jest – odparłem. – Nie mam pojęcia, gdzie się teraz znajduje, ale na pewno nie jest daleko.
   – I mamy dalej wierzyć, że nie masz z nim nic wspólnego? – zakpił Olgierd.
   – Możecie wierzyć, w co chcecie – Wzruszyłem ramionami.
   – Czy możemy w końcu przejść do meritum? – zapytał zirytowany Czesiek. – Nie ważne gdzie jest Wiksa. Istotne jest to, co z nim zrobimy. Będziemy czekać na jego atak? Sami go odnajdziemy i załatwimy? Czy może…
   – Jest inne wyjście.
   Spojrzałem zaskoczony na Maxa nie dlatego, że odezwał się pierwszy raz, odkąd pojawiłem się na sali, a dlatego, jak zabrzmiał mówiąc te słowa. Jakby to, co chciał powiedzieć, było dla niego najcięższą decyzją  w życiu.
   – Wiksa wie, że jesteśmy bez broni, ludzie są przerażeni i mogą zacząć działać nieprzewidywalnie. Wie też, że byliśmy zawrzeć pokój z Toporem, ale nie wie, że to się nam udało. Możemy to wykorzystać.
   – Czyli co? – zapytał Rob, wyraźnie skonfundowany.
   – Zrobimy pierwszy użytek z Topora – wyjaśnił Czesiek.
   – Właśnie – przytaknął mu Max. – Wiksa nie odpuści dobrego sprzymierzeńca. Nie jest głupi – Zerknął na mnie krótko. – Wyślemy Topora z propozycją sojuszu z Wiksą. Wciśnie mu jakąś bajeczkę, że nie doszedł z nami do porozumienia lub coś w tym stylu.
   – Nie jestem do tego przekonana – powiedziała sceptycznie Agata. – A co jeśli Topór zwieje. Albo – co gorsza – postanowi dołączyć do Wiksy? Będziemy wtedy w dupie.
   – Jest takie ryzyko – przytaknął jej Rysiek.
   – Zapominacie chyba o najistotniejszym – wtrącił Hindus. – Wiksa ma broń – owszem. Ale to my mamy klasztor i mury, które nas chronią. Wiksa jest gdzieś tam i dam sobie rękę uciąć, że nie ma gdzie schronić swojej tchórzliwej dupy. Topór właśnie stracił obóz i nasz jest mu jak najbardziej na rękę. Możecie uważać go za kogo chcecie, ale nie możecie mu zarzucić, że nie dba o swoich ludzi.
   Nie znałem Topora, więc nie mogłem nic o tym powiedzieć. Nie wiedziałem też, co takiego wydarzyło się w jego obozie, że musiał zadomowić się w klasztorze. Miałem wrażenie, że mój pobyt w celi trwał znacznie dłużej, niż dwa dni.
   – Załóżmy, że Topór zgodzi się na nasz plan i rzeczywiście pojedzie ze swoimi ludźmi, by dołączyć do Wiksy. Mam tylko jedno pytanie: jak zrobić, byśmy mieli rękę na pulsie? Przez dni, tygodnie, a może i nawet miesiące mamy trząść się ze strachu nie wiedząc, czy to nie jest nasz ostatni dzień, bo Wiksa nagle zdecyduje się zaatakować? Wybaczcie, ale ja tego nie widzę.
   – Ciągle trzęsiemy się ze strachu. Nic się w tej kwestii nie zmieni, dziewczyno.
– Nie mów do mnie „dziewczyno” – Agata zmierzyła Cześka wzrokiem.
   Czesiek w odpowiedzi tylko prychnął i sięgnął po coś do kieszeni. Okazały być się tym papierosy, którym sam najpierw się poczęstował, a potem wyciągnął je w stronę Maxa. Ten miał jednego wziąć, gdy nagle odpuścił. To było zaskakujące, bo nie miał w zwyczaju odmawiać darmowej dawki tytoniu.
   – Więc co? Wysyłamy Topora w ciemno? – kontynuowała Agata.
   – Tego nikt nie powiedział, ale wysłanie kogoś z nas będzie trudne, jeśli Lena rzeczywiście jest z Wiksą. Musimy…
   – Ja pojadę.
   Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Radka. Ton, z jakim wypowiedział te słowa, był spokojny i pewien siebie. Zupełnie nieadekwatny do tego, w co chciał się wpakować.
   – Nie możesz. Jeśli Lena tam jest, to od razu cię pozna – trafnie stwierdził Edward.
   – I twoja akcja szpiegowska skończy się zanim w ogóle się zacznie – dodał Czesiek.
   – Sam mówiłeś, że Wiksa nie wie, czy udało nam się zawrzeć pokój z Toporem – Radek zwrócił się do Maxa, jakby chwytał się tym ostatniego argumentu, który miał mu pomóc przekonać resztę. – Możliwe, że nawet nie wiedzą, czy wróciliśmy. Trzeba to wykorzystać.
   Choć nie znałem Radka zbyt dobrze, to musiałem przyznać, że jego odwaga i poświęcenie dla klasztoru robiło wrażenie. Mógł wpaść w całkiem głębokie bagno, a mimo to wciąż chciał to zrobić na własne życzenie. Większość Rady musiała pomyśleć tak, jak ja, co dało się wyczytać z ich twarzy.
   – Nie podoba mi się to – odezwała się Łucja. – Dopiero co ustaliliśmy, że stan Rady pozostanie niezmieniony, a teraz mamy wysłać jednego z nas? Jesteśmy jak rybacy, używający przynęty z ludzi. To okrutne.
   – Cały świat jest okrutny – zauważył Czesiek. – A my akurat robimy wszystko, by nie był taki dla nas.
   – Ale czy to zmusza nas do…
   – Zanim wywiąże się z tego większa kłótnia – Radek wstał z miejsca, znów skupiając na sobie spojrzenia – chciałbym użyć ostatniego argumentu, którym może was przekonam.
   – Radek…
   Brunet zignorował Librę, która zdawała się ostrzec go przed zrobieniem czegoś głupiego.
   – Wszyscy wiecie, jak Libra i ja trafiliśmy do klasztoru – zaczął. – Nie będę zaprzeczał. Tak – należeliśmy do obozu Topora. Tak – wysłał nas tu, byśmy was szpiegowali. Tak – mieliśmy zamiar to robić,  ale nim wydacie o nas osąd, chcę, żebyście wiedzieli, że to miejsce jest też naszym domem. Teraz to jest też nasz obóz i mam zamiar walczyć o niego, tak samo jak wy. Dlatego chcę pojechać z Toporem i ja muszę to zrobić. Jeżeli ktoś musi, to ja jestem najodpowiedniejszym do tego kandydatem.
   – Wyjaśnisz nam dlaczego? – zapytał zmieszany Edward.
   Grdyka Radka uniosła się, a potem opadła. Jeszcze raz spojrzał na Librę, której wzrok niemo go o coś prosił.


   – Ponieważ Topór, to mój ojciec.
   Nikt nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Każdej, ale na pewno nie takiej.
   Choć Topora spotkałem tylko dwa razy, to nie widziałem podobieństwa między nim, a Radkiem. Różnili się chyba na każdej możliwej płaszczyźnie i nie chodziło już nawet tylko o wygląd.
   – Kolejna wspaniała wiadomość! – prychnął Olgierd. – Ktoś może ma jeszcze jakieś niespodzianki? Może…
   – Zamknij się – Sasza uciszyła mężczyznę, nawet na niego nie patrząc. Całą swoją uwagę skupiła na Radku. – To już wszystko, co miałeś nam powiedzieć?
   – Tak – odparł od razu brunet.
   – W porządku. Więc zagłosujmy – Sasza zwróciła się do reszty. – Jeśli już mamy podjąć decyzję, co zrobić, to niech będzie ona nasza. Wspólna. Jeśli już mamy tak zaryzykować, to zróbmy to razem. Jest ktoś, kto sprzeciwia się wysłaniu Topora, by dołączył do Wiksy i stamtąd kontrolował jego ruchy?
   Zapadła chwilowa cisza, wypełniona pytającymi spojrzeniami, rzucanymi pomiędzy zgromadzonymi  członkami Rady. Jedynie Libra siedziała sztywno, wpatrując się w swoje kolana.    Gdy Radek coś do niej powiedział, ta wzdrygnęła się.
   – Nie popieram tego pomysłu, ale skoro już mamy ponieść zbiorową odpowiedzialność, to nie będę się sprzeciwiać – powiedziała. – Skoro to jedyny sposób, to jestem na tak.
   – Nie do końca.
   Nie powinienem był się odzywać, ale te słowa same wyleciały mi z ust. Tak jak Libra myślałem, że wysłanie ludzi do Topora to błąd. To nie było jedyne wyjście.
   – Nie będziemy musieli walczyć, jeśli opuścimy klasztor.
   Moje słowa wywołały oburzenie, złość i niedowierzanie. Wiedziałem, że tak będzie. Nikt nie przyjąłby na spokojnie pomysłu, by uciec, jak tchórze. Jednak to było najlepsze wyjście.
   – On ci tak kazał powiedzieć? – zapytał wściekły Olgierd. – Wiedziałem, że jesteś jego szpiegiem!
   Nie słuchałem innych opinii, co do mojej propozycji, a nie były one mi przychylne. Ja jednak miałem gdzieś, co inni myślą. Liczyło się tylko jedno zdanie.
   Sasza patrzyła na mnie, ze stoickim spokojem wymalowanym na twarzy.
   – My nie uciekamy – powiedziała w końcu. – Nie po to tyle walczyliśmy, by się teraz poddać.
   – Wiesz, że to jedyny sposób – trzymałem się dalej swojego zdania, choć doskonale wiedziałem, że jestem na straconej pozycji. – Klasztor nie ma broni. Nawet jeśli ją zdobędziecie, to Wiksa zaatakuje pierwszy, nim zdążycie ją przywieźć.
   – Nie, jeśli go wyprzedzimy – powiedział Radek. Wyglądał na zirytowanego i zmęczonego. – Na co jeszcze czekamy? Tylko marnujemy czas na bezsensowne plany, chociaż doskonale wszyscy wiemy, co trzeba zrobić!
   Sasza oparła się o stół, patrząc na mnie uważnie. Wszyscy pozostali uczestnicy spotkania niepewnie czekali na dalszy rozwój wydarzeń,  zapewne zastanawiając się, co za chwilę zostanie postanowione. Atmosfera między naszą dwójką stała się tak napięta, że dało się zobaczyć ciskające iskry.
   – To zbyt duże ryzyko – powiedziałem, uparcie zostając przy swoim. 
   – Warte sprawy – kontratakowała Sasza. 
   – Wiesz, co zrobi Wiksa, jeśli się zorientuje.
   – Więc mamy się poddać? – włączył się do dyskusji Czesiek.
   – Tego nie powiedziałem – Nieco opadłem na krześle, jakby przygnieciony atakiem z dwóch stron.
   – Ale na jedno wyjdzie – stwierdziła gorzko Sasza. – Nie mamy broni, by w razie czego stanąć do walki. Kiedyś będziemy musieli wybrać się po zapasy, a kto wie, czy Wiksa tego nie wykorzysta, by znów zaatakować. Mając swoich ludzi w jego grupie będziemy mogli go kontrolować. Może to brzmi jak szaleństwo, ale co w tym świecie jest normalne? Nie ma już żadnych zasad. One zniknęły, gdy martwi zaczęli powstawać z grobów. To, co tworzymy tutaj, być może jest ułudą i tylko tworzymy sobie nadzieję, ale co nam pozostało? Wszyscy i tak jesteśmy już martwi, ale możemy zawalczyć o choćby jeden dzień więcej. Jeśli jesteśmy w stanie to zrobić, to chcę podjąć to ryzyko. Takie jest moje zdanie.
   Wyglądała na zdeterminowaną, może nawet wściekłą, ale i niezaprzeczalnie piękną. Co do tego nie mogłem mieć wątpliwości. Sasza była niezaprzeczalnie piękna. Dojrzała i urodziwa. Czarne włosy, które zaplotła w warkocz, miała przerzucone przez ramię. Oczy miała poważne i ciemne w swej szarości, a kiedy mówiła, te jeszcze bardziej pogłębiły swą barwę. Przemawiała zdecydowanym głosem, który nie znosił sprzeciwu.

   Straciłem ją. Straciłem wszystko – pomyślałem, tak boleśnie, jak nigdy dotąd, przeżywając tą porażkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz