niedziela, 2 września 2018

EPILOG 2/4 - PRAWO I PORZĄDEK (ROB)

1
Nie mogłem zasnąć.
Chociaż byłem wyczerpany fizycznie, mój umysł pracował na najwyższych obrotach i ani myślał zwolnić. Zbyt wiele rzeczy się wydarzyło, bym mógł spokojnie spać.
Myślałem o Lenie. Nie powinienem, ale nie potrafiłem pozbyć się jej z głowy. Wciąż jeszcze do mnie nie docierało, że po tym wszystkim, co mi powiedziała o Wiksie, tak po prostu do niego wróciła. Byli rodziną, ale sądziłem, że w obliczu takich wydarzeń to nie ma znaczenia. Że nasz związek cokolwiek dla niej znaczył. Pomyliłem się i ten błąd mógł mnie słono kosztować. 
Usiadłem na łóżku, przejeżdżając dłonią po włosach. Te były już stanowczo zbyt długie i zaczynały mnie denerwować.
Mój wzrok od razu padł na leżące na szafce nożyczki. Podniosłem je, zważyłem w ręce i zacisnąłem w dłoni.  
Wszystko się zmienia – pomyślałem, odcinając pierwsze pasmo. – Dlaczego i ja bym nie mógł?

2
– Zmieniłeś fryzurę? – zapytała Sasza patrząc na moją głowę.
Przejechałem dłonią po krótkich, szorstkich włosach, wyczuwając wszelkie krzywizny mojej czaszki.
– Podciąłem końcówki – odparłem z uśmiechem.
– Do twarzy ci.
Był poranek i – o czym poinformował nas Edward – Nowy Rok. Nikt jednak nie miał nastroju na świętowanie. Nawet gdyby nie sprawa z Wiksą, żaden mieszkaniec klasztoru nawet by nie pomyślał o szampanie czy fajerwerkach. Nie było też żadnych nadziei na te nowe dni. Nasz świat został bezpowrotnie stracony i wszyscy o tym doskonale wiedzieliśmy.
Dzień ten był jednak słoneczny i nawet ciepły, co było zaskakujące jak na styczeń i dotychczasową pogodę, z jaką przyszło nam się zmierzyć. Po śnieżnych zamieciach i lodowatych deszczach ujrzenie słońca na niebie było prawdziwą ulgą. Tam, gdzie nie docierały jego promienie, wciąż zachowały się skorupy gruzłowatego śniegu, ale i on nie miał zachować się na długo.
Nie było jeszcze siódmej, a większość mieszkańców klasztoru było już na nogach. Podejrzewałem, że i oni nie mieli łatwej nocy. Po prawdzie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Atak Wiksy, śmierć przyjaciół oraz rodziny, zbliżające się zebranie Rady, które miało o wszystkim przesądzić – to wszystko razem skutecznie spędzało sen z powiek. Kubek kawy w dłoniach Saszy jasno mówił, że i ona niewiele spała.
Po wspólnym, zjedzonym w grobowych nastroju śniadaniu, wybrałem się razem z siostrą na zewnątrz. Tam dość chłodny wiatr przypomniał mi, że pozbywając się włosów, powinienem był od razy zorganizować sobie czapkę.
Zmieniliśmy pełniącego na dachu autobusu wartę Oskara i gdy ten tylko znikł, rozsiadaliśmy się na składanych krzesełkach. Sasza sięgnęła po coś do kieszeni i tym czymś okazała się być paczka papierosów.
– Palisz? – zapytałem zdziwiony.
Sasza wzruszyła ramionami, wyciągając paczkę w moją stronę. Wziąłem od niej papierosa, choć również od nich stroniłem.
– Pomagam Maxowi rzucić. 
– Wie, że rzuca?


Chytry uśmiech Saszy był jasną odpowiedzią.
– Będzie zdrowszy – powiedziała, podając mi zapalniczkę.
Oboje umilkliśmy, siedząc w coraz gęstszej chmurze gryzącego dymu. Co jakiś czas zerkałem na Saszę, która nie odrywała wzroku od prowadzącej do klasztoru drogi.
   Miała zmęczenie w oczach. Widziałem je aż nazbyt wyraźnie. Je, oraz zawód na osobach, które obdarzyła zaufaniem.
   Ciążyło na mnie poczucie winy, którego nie potrafiłem się wyzbyć. Lena uciekła wraz z ludźmi Wiksy, pomogła im – taki był fakt, któremu nie mogłem przeczyć. Przez to nie umiałem sobie wybaczyć, że w żaden sposób nie mogłem zapobiec temu wszystkiemu. Zginęli ludzie – dobrzy ludzie. Gdybym od razu zwrócił uwagę na dziwne zachowanie Leny, był ostrożniejszy, to może nie doszłoby do tej masakry.
– Czasem mam wrażenie, że moje życie jest pieprzoną parabolą – powiedziała nagle Sasza, wypuszczając ustami kłąb dymu. – Najpierw jest świetnie, a po chwili, gdy już zacznę wierzyć, że może tak pozostać, coś zaczyna się pieprzyć. I tak w kółko. Zawsze tak było. Od samego, pieprzonego początku mojego życia.
Przytaknąłem, bo sam czułem dokładnie to samo. Jednak różnica między moim życiem, a Saszy była taka, że moja parabola zaczęła się zaledwie miesiąc temu. Jej miała tyle samo lat, co ona sama.
Tylko ja wiedziałem, jak wyglądało jej życie i szczerze żałowałem, że zrobiłem tak niewiele, by je zmienić. Choć podobno uczyniłem wszystko, co było w mojej mocy, ale nie potrafiłem wyzbyć się wrażenia, że i tak zawiodłem. Gdybym w tym jednym momencie się od niej nie odwrócił, nie odpuścił, być może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Nadal miałem przed oczami ten przerażający obrazek z tego jednego dnia, będącego zarazem jednym z najgorszych, jak i decydujących w życiu Saszy. Widok strachu w jej oczach, gdy trzymała na kolanach głowę tego dzieciaka. Wciąż słyszałem jej drżący, cichy głos, gdy błagała mnie o pomoc.
Tamto wydarzenie ją zmieniło. Odcisnęło w życiorysie mojej siostry piętno, które prześladowało ją i pojawiało się w najmniej spodziewanych momentach. To też połączyło nas na zawsze, bo jako jedyny wiedziałem, co się tak naprawdę wtedy wydarzyło. I wiedziałem też jak to wpłynęło na Saszę, która od tamtej nocy już nie była tą samą osobą.
Ścisnąłem chłodną dłoń dziewczyny, chcąc dodać jej tym sił.
– W niczym nie zawiniłaś – powiedziałem. – Nikt nie zawinił. Nasi ludzie zginęli – stało się. To było niepotrzebne, ale…
– A może właśnie nie – Sasza zamyśliła się na głos. – Może to było potrzebne. Przecież każda śmierć komuś lub czemuś służy. A ich – Sasza obejrzała się przez ramię na budynek kościoła, choć pewnie miała na myśli znajdujący się za nim cmentarz – otworzyła nam oczy. Pokazała, że są wśród nas ludzie, którym nie można ufać.
Od początku nie ufałem Adamowi. Po tym, jak był z moją siostrą starałem się chociaż go zaakceptować, ale szybko wyszło na jaw, że nie był tego wart. Za to, że zbratał się z Wiksą, byłem na niego wściekły, ale za to, że zranił Saszę, miałem ochotę go zabić. Pomyślałem nawet, że powinien zginąć tej samej nocy, gdy pozostali.
– Co zamierzasz? – zapytałem i zaraz wyjaśniłem. – Z Adamem. Nie możemy go trzymać w celi bez końca.
Tak naprawdę to wydawało mi się być najlepszą karą dla niego. Mrok i samotność w zimnej celi klasztoru – każdy by od tego nie zwariował. Ale to nie byłoby dobrym wyjściem. Nie chodziło już nawet o niewykorzystanie Adama jako broni przeciw Wiksie, a o samo marnowanie na niego zapasów.
Sasza spojrzała na mnie i przez dłuższą chwilę milczała, patrząc mi w oczy. Zacząłem żałować, że zadałem jej to pytanie. Ten temat był dla niej trudny, bo zdradę Adama uważała za swoją osobistą porażkę, a śmiercią szóstki naszych ludzi obwiniała siebie. To było nie w porządku, ale było już za późno.
– Zginęli nasi – odezwała się w końcu. – I wiesz co? Nie potrafię obwinić za to nikogo innego, niż siebie. Dałam Adamowi władzę, pozwoliłam, by pod naszą nieobecność pilnował klasztoru. Nie powinnam była, ale chciałam sprawdzić, czy mogłabym z nim być i pozbyć się tych niedorzecznych myśli…
Nie dokończyła, wpatrując się w tkwiącego między swoimi palcami papierosa. Szary popiół oderwał się, ale nie spadł na śnieg. Wiatr porwał go, nim dotknął ziemi.
– Chodzi o Maxa?
Musiałem zadać to pytanie. Ono od pewnego czasu prześladowało mnie, za każdym razem, gdy widziałem ich razem. Sasza i Max współpracowali tak, jakby znali się od lat, a ich kontakt zdawał się być nawet bliższy niż nasz. Widząc, jak się nawzajem chronią nie opuszczało mnie wrażenie, że są dla siebie ważniejsi, niż sami myślą.
   Sasza spojrzała na mnie. Jej oczy, jak dwa kawałki lodu, utkwiły na moment na mojej twarzy, tylko po to, by zaraz uciec spłoszone na bok.
   – Dlaczego akurat o Maxa? – burknęła, wzruszając ramionami. Jej głos był bardziej zmęczony, niż zirytowany. 
   – Ty mi powiedz – Zgasiłem papierosa w cienkiej warstwie śniegu, który jeszcze utrzymał się na dachu autobusu. Usłyszałem cichy syk, a potem czerwony żar zniknął na dobre. – Między wami jest dziwnie – delikatnie mówiąc.
   – Rob – Sasza westchnęła, zamykając oczy i pocierając czoło. – Nie mam sił i nastroju na tego typu rozmowy. Wszystko zaczyna się nam walić na głowę i to na każdej, pieprzonej płaszczyźnie. Nie dodawaj mi jeszcze do tej góry problemów Maxa. Między nami jest w porządku. 
Może i bym jej uwierzył, gdyby nie to ostatnie zdanie. „W porządku” nigdy nie było szczere.
– To prawda – powiedziałem jednak, za co Sasza spojrzała na mnie marszcząc brwi. – Nie jest ani wspaniale, ani tragicznie. Żyjemy, choć cholera wie jak długo jeszcze. Nikt nas nie atakuje, ale to się może wydarzyć w każdej chwili. Siedzimy tutaj, jak gdyby nigdy nic, paląc papierosy Maxa, za co pewnie nas zabije, a w tym samym czasie połowa ludzi czeka na to, aż zadecydujemy, co mamy robić. To jest właśnie to pieprzone „w porządku”.
Sasza westchnęła cicho. Tym razem zamiast gryzącego dymu, z jej ust wypłynął biały obłok pary. 
– Powiedz to.
– Co? - zapytała, beznamiętnym tonem.
– Jest w porządku. Powiedz.


Spojrzałem na nią. Była moją przyjaciółką, która znała mnie lepiej, niż ktokolwiek inny, ale ja czasami miałem wrażenie, że nie znam jej w ogóle. Mogłem spędzić z nią dzieciństwo. Mogłem być przy niej, gdy umierała jej matka. Mogłem pomagać jej wyjść z bagna, w które wpadła. I mogłem – do cholery! – mogłem być przy niej teraz, ale z jakiegoś pieprzonego powodu nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. To było tak, jakbym nie widział Saszy – mojej siostry, a Saszę, którą ukształtował ten świat. Mimo, że była taka sama, to w jakiś sposób była inna. Zupełnie inna.
– Jest w porządku – powiedziała wolno, robiąc nieco dłuższe pauzy między słowami. Nie zabrzmiało to szczerze.
– Jeszcze raz – Zrobiłem dłonią okrężny ruch, jakbym chciał przewinąć taśmę. 
– Po co mam to mówić? – Sasza rzuciła niedopałek papierosa prosto w śnieg. Obserwowałem jego lot, aż nie znikł w śniegu. – Mam sobie coś wmówić? Proszę bardzo! Jest w porządku! Jest w porządku! Jest, kurwa, w porządku!
Poderwałem się z miejsca i złapałem Saszę za ramię, nim ta spadłaby na dół. A mogło by się tak stać, bo na górze było ślisko, a Sasza  miotała się na dachu autobusu, ryzykując przy tym upadek.
– Już wystarczy! – Przyciągnąłem przyjaciółkę do siebie i objąłem ją mocno. Sasza wczepiła się we mnie mocno, a sądząc po jej drżącym oddechu poznałem, że jest na granicy płaczu.
– Nic nie jest w porządku – powiedziała cicho. – I nie będzie, dopóki Wiksa będzie żył.
Uspokajająco głaskałem Saszę po plecach, doskonale wiedząc, że żadne słowa nie dodadzą jej otuchy. Moja siostra nie była z tych, którzy potrafili pocieszyć się słowami.
– Więc go zabijemy – odezwałem się tak pewnie, jak jeszcze niczego w życiu. – Zabijemy wszystkich. Każdego, kto odważy się z nami zadrzeć. Zaprowadzimy w końcu prawo i porządek w tym popieprzonym świecie.
W tamtym momencie byłem przekonany, że tak właśnie będzie. Że wszystkie te baty, które na nas spadły, uczyniły nas silniejszymi. Niezłomnymi.

3
Sasza weszła do gabinetu, ubrana była w białą koszulę wciśniętą w czarne spodnie. Przy biodrze miała kaburę z bronią, za którą wetknięta też była pochwa z nożem. Włosy zaplotła w ciasny warkocz, sięgający tuż za ramiona. Wyglądała... doroślej. Poważniej. Zajęła miejsce na jednym końcu stołu, na którym zwykła siadać i zlustrowała nas wszystkich uważnym spojrzeniem.
– Wszyscy są – powiedziałem, by oszczędzić jej zbędnego liczenia zebranych.
Sasza nie zareagowała na moje słowa. Wyglądała jeszcze na nie do końca przytomną, jakby wciąż pochłoniętą swoimi myślami. Zerknąłem na Maxa, który również zdawał się to zauważyć. Już chciałem znów odezwać się do siostry, ta nagle jakby się wybudziła.
– Więc zaczynajmy.
Poprawiłem się na krześle, słysząc te słowa. To samo zrobiło kilka innych osób, o czym świadczyły skrzypnięcia drewna oraz niecierpliwe westchnięcia. Łącznie było nas czternastu. Taka liczba zebranych budziła we mnie obawy, co do przebiegu spotkania Rady. Zbyt wielu ludzi. Zbyt wiele różnych charakterów, zdań i podejść do życia. Nie miałem wątpliwości, że to zebranie będzie jednym z najtrudniejszych. Miało dotyczyć ono przecież naszej przyszłości – rozprawienia się z Wiksą. Krew gotowała się w ludziach, żądając zemsty. Miałem nadzieję, że uda nam się zapobiec większym rozruchom, nim dojdzie do czegoś, czego byśmy nie chcieli. To nie była dobra pora na lekkomyślne działania. Wszystko musiało zostać dokładnie rozplanowane tak, by Wiksa już nam się nie wysmyknął.
– To, co wydarzyło się wczoraj, nie może się powtórzyć – Tym krótkim zdaniem Sasza rozpoczęła zebranie. 
– I nie dopuścimy do tego – uzupełnił Max.
– A jaki macie plan, by tego uniknąć? Mamy walczyć? – zapytał Olgierd z nutą rozbawienia. Jednak widząc nasze poważne miny, minęła jego cała wesołość. – Do reszty zwariowaliście?
Sasza zdawała się puścić mimo uszu jego słowa i znów skupiła się na pozostałych zebranych.
– Wiksa nie odpuści – powiedziała podkreślając każde słowo. – Teraz, gdy udało mu się wtargnąć na nasz teren, zabrać broń i nas zastraszyć, jest pewniejszy siebie, niż kiedykolwiek wcześniej. Na pewno szykuje teraz coś większego. Nie możemy czekać na ich ruch. Musimy zaatakować pierwsi.
   Po sali poniósł nie szmer rozmów. Tak jak myślałem – te słowa wzbudziły w ludziach przerażenie. Ale oni musieli znać prawdę. A zwłaszcza tą najgorszą. Tylko tak mogliśmy ich przekonać, by stanęli z nami do walki. Przecież stawką było coś najważniejszego dla nas wszystkich. 
   – A może nam odpuści? – odezwała się nieśmiało Łucja. – Teraz, gdy mają broń, może przeniosą się gdzieś indziej. Po co mieliby nas atakować, skoro wiedzą, że nie przedostaną się przez mury?
   – Wiksa nie odpuści – włączył się do rozmowy Czesiek. Mężczyzna stukał nerwowo palcami w blat stołu, jednocześnie kołysząc się na krześle. – Nie pozwoli nam tu żyć spokojnie. A przynajmniej nie do momentu, aż…
   Mężczyzna urwał w połowie, przywracając krzesło do normalnej pozycji. Wszyscy patrzyliśmy na niego wyczekująco, ale on zdawał się nie mieć ochoty na kontynuowanie.
   – „Nie do momentu, aż…” co? – zapytała Sasza, przewiercając Cześka na wylot spojrzeniem.
   Pięćdziesięciolatek w nerwowym geście potarł dłonią czubek głowy, po czym przesunął ją na pozostałość jego lewego ucha. Żadne spojrzenie nie odpuściło i wciąż czekało na wyjaśnienie tego, co miał na myśli. Zrezygnowany uderzył dwoma dłońmi w blat stołu.
   – Nie znam typa, ale wiem, co takim pojebom chodzi po głowie – zaczął. – Kurwa... Stracił miejsce, którym rządził, ludzi, zapasy – wszystko. Nawet rękę. Prawie zginął przez jednego z ludzi, który jest… był z nami. Jest teraz wściekły i wie, że nie ma nic do stracenia, dlatego zrobi wszystko, by się zemścić. To, co nam teraz urządził, to dopiero początek. Maleńka zapowiedź przed wielkim przedstawieniem.
   Trudno było się z tym nie zgodzić. Sam nigdy nie stanąłem oko w oko z Wiksą, ale miałem okazję widzieć jego ludzi w akcji i wiedziałem, że jest on groźnym przeciwnikiem. A w szczególności teraz, gdy naprawdę nie miał nic do stracenia.
   – Wiedziałem, że powierzenie ci przywództwa ściągnie na nas tylko kłopoty! – wykrzyknął niespodziewanie Olgierd, zrywając się z miejsca. Całą swoją złość ulokował w nadzwyczaj spokojniej Saszy. – Każda twoja decyzja okazała się błędna i odbiła na nas rykoszetem! Prędzej ty nas zabijesz, niż Wiksa!


   Już miałem podnieść się z miejsca i dobitnie pokazać mężczyźnie, że to nie jego pora na zawarcie głosu, gdy mocna dłoń Edwarda usadowiła mnie na krześle.
   – Siadaj, Olgierd – syknął tak groźniej, że nawet ja się spiąłem. Ten ton nie pasował do tego zazwyczaj spokojnego mężczyzny. Jednak jego spojrzenie wystarczyło. by Olgierd momentalnie stracił zapał.
   – Wiem, że się boicie – odezwała się Sasza – ale musimy działać. Nie możemy siedzieć uwięzieni za murami i czekać bezczynnie na cud. To, że nie mamy broni wcale nas nie stawia na straconej pozycji. Wiksa pewnie myśli, że nas pokonał w tej bitwie, ale się myli. Atakując go teraz zyskamy element zaskoczenia i przewagę. 
   – O czym konkretnie mówisz? – zapytałem nieco wybity z tropu.
   Sasza spojrzała na Maxa, jakby wymieniali ze sobą ostatnie ustalenia.
   – Wszyscy dobrze wiemy, czego chce Wiksa – powiedział, wolno lustrując zgromadzonych.
   – Czego? – zapytała niepewnie Libra.
   Sasza wyprostowała się, kładąc dłonie na swoich kolanach. Mimo tej sztywnej postawy, miałem wrażenie, że na swoich barkach nosi spory ciężar, który ciągnie ją w dół.
   – Zemsty – powiedziała krótko. – A właściwie wszystkich tych, którzy mu się narazili.
   Kolejny szmer rozmów poniósł się po gabinecie. Pozwoliło to mi na krótką wymianę zdań z Saszą.
   – Co ty mówisz? – zapytałem ostro. – Chcesz się wystawić? Saszo!
   – Chyba nie sądzisz, że jestem aż tak głupia? – prychnęła uśmiechając się z politowaniem. – Nie wystawię się Wiksie
   – A dlaczego nie?
   Wszyscy spojrzeliśmy na Olgierda. Nawet nie byłem zdziwiony, że to z jego ust padły takie słowa.    Moje domysły, że przywrócenie go do Rady było złym pomysłem, właśnie się potwierdziły.
   Mężczyzna wstał z miejsca i oparł się obiema dłońmi o stół. Na twarzy zagościł mu złośliwy uśmieszek, a w oczach pojawiła się pewność siebie, która znikła po naszym powrocie.
   – Sama mówiłaś, że zrobisz wszystko, by chronić klasztor. Może właśnie to jest to "wszystko"? 
   – A może wyślemy im twoją głowę, co? – zapytała ostro Agata, prawie podrywając się z miejsca. W porę została jednak zatrzymana przez Radka. 
   Olgierd całkowicie zignorował młodą kobietę i kontynuował, niezrażony spojrzeniami ani pełnymi wrogości szeptami.
   – Mówię tylko, jak możemy się uratować – Jego gruba pięść uderzyła w stół. – Są tutaj ludzie, którzy mają rodziny. Sam ją mam. Zrobię wszystko, by ochronić moją żonę i córki.
   – Tak? – Sasza wstała i oparła się o stół w tej samej pozycji, co Olgierd. Znajdowali się dokładnie naprzeciw siebie, walcząc na spojrzenia i najwyraźniej nikt nie miał zamiaru się poddać. – Więc chodź tutaj i zrób to "wszystko".
   Gdy Sasza wyciągnęła pistolet myślałem, że wymierzy w Olgierda. Jemu też pewnie przyszło to na myśl, bo nagle stracił wszystkie kolory z twarzy. Zaraz jednak wróciła mu pewność siebie, gdy moja siostra lekko pchnęła broń tak, że ta znalazła się poza jej zasięgiem.
   Nie dowierzałem w to, co zobaczyłem. Chciałem jakoś zareagować, gdy znów zostałem powstrzymany przez Edwarda. Chcąc, nie chcąc – musiałem pozostać na swoim miejscu i obserwować rozwój wydarzeń.
   Przez pierwsze kilka sekund Olgierd nie ruszył się z miejsca, widocznie przetwarzając w głowie to, co się właśnie wydarzyło. Po przekalkulowaniu swoich szans, paru niepewnych spojrzeniach rzuconych na broń i moją siostrę, odsunął gwałtownie krzesło i ruszył w kierunku Saszy pewnym siebie krokiem. Żaden z zebranych nawet nie drgnął, chociaż gdy mężczyzna zgarnął pistolet, parę osób się zaniepokoiło. W tym ja. Nie mogłem pozwolić, by ten szaleniec…
   Dziwiłem się, jak moja siostra może być tak opanowana, pozbawiona jakiegokolwiek strachu, tak bardzo pewna siebie. Zupełnie tak, jakby była wykuta z kamienia.
   Podobnie było z Olgierdem. Był wściekły, podjudzony i zdeterminowany.
   Mężczyzna znalazł się już tylko parę kroków od Saszy i unosił broń do oddania strzału. Nim jednak zdążył położyć palec na spuście, z miejsca poderwał się Max. Nim tamten zorientował się w sytuacji, na jego policzek spadło mocne uderzenie z łokcia, które mocno zachwiało już nie tak wzburzonym Olgierdem. Max złapał go za kark i rzucił go na stół, przytwierdzając go za gruby kark do blatu.
   – Nie wyślemy niczyjej głowy! – wykrzyknęła Sasza głosem prawdziwego przywódcy. Mocnym i stanowczym. – Jesteśmy jedną grupą, a klasztor należy do nas! To nasz dom i będziemy o niego walczyć! Razem! – Spojrzała z niesmakiem na Olgierda, którego krew z rozbitego nosa zalewała stół.    – Nie pozwolimy odebrać sobie tego miejsca, bo my je stworzyliśmy. Nie odbierze nam go ani Wiksa, ani nikt inny.
   Nie rozległy się ani oklaski, ani też słowa sprzeciwu, czy zwątpienia. Wszyscy siedzieliśmy w milczeniu, przetwarzając w myślach te słowa. Nie wiedziałem, o czym myśleli inni, ale w tych, którzy już wcześniej gotowi byli do walki, to po tej przemowie ta chęć była podwójna.
   – Puść go, Max.
   Max zabrał rękę z karku Olgierda z wyraźną niechęcią. Mężczyzna od razu zaczął się podnosić, jednocześnie tamując lejącą się z nosa krew. Niemrawym krokiem zaczął iść w kierunku wyjścia.
   – A ty dokąd? Jeszcze nie skończyliśmy.
   Olgierd zatrzymał się i obejrzał na Saszę. W jego oczach błysnęła nienawiść. Byłem przekonany, że nie posłucha i jednak wyjdzie, ale ten jednak tego nie zrobił. Mężczyzna wrócił na swoje miejsce, jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek, emanując swoim niezadowoleniem.
   – Więc jaki jest plan? – zapytała nieśmiało Łucja. – Co zrobimy z Wiksą?
   – To, co trzeba – powiedziała krótko Sasza.
   – Czyli? – zapytałem ciekaw.
   – Zawalczymy o to, co nasze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz