1
Nie mogłem zasnąć.
Chociaż byłem wyczerpany
fizycznie, mój umysł pracował na najwyższych obrotach i ani myślał zwolnić.
Zbyt wiele rzeczy się wydarzyło, bym mógł spokojnie spać.
Myślałem o Lenie. Nie powinienem,
ale nie potrafiłem pozbyć się jej z głowy. Wciąż jeszcze do mnie nie docierało,
że po tym wszystkim, co mi powiedziała o Wiksie, tak po prostu do niego wróciła.
Byli rodziną, ale sądziłem, że w obliczu takich wydarzeń to nie ma znaczenia.
Że nasz związek cokolwiek dla niej znaczył. Pomyliłem się i ten błąd mógł mnie
słono kosztować.
Usiadłem na łóżku, przejeżdżając
dłonią po włosach. Te były już stanowczo zbyt długie i zaczynały mnie
denerwować.
Mój wzrok od razu padł na leżące
na szafce nożyczki. Podniosłem je, zważyłem w ręce i zacisnąłem w dłoni.
Wszystko się zmienia – pomyślałem, odcinając pierwsze pasmo. – Dlaczego i ja bym nie mógł?
2
– Zmieniłeś fryzurę? – zapytała Sasza
patrząc na moją głowę.
Przejechałem dłonią po krótkich,
szorstkich włosach, wyczuwając wszelkie krzywizny mojej czaszki.
– Podciąłem końcówki – odparłem z
uśmiechem.
– Do twarzy ci.
Był poranek i – o czym
poinformował nas Edward – Nowy Rok. Nikt jednak nie miał nastroju na
świętowanie. Nawet gdyby nie sprawa z Wiksą, żaden mieszkaniec klasztoru nawet
by nie pomyślał o szampanie czy fajerwerkach. Nie było też żadnych nadziei na
te nowe dni. Nasz świat został bezpowrotnie stracony i wszyscy o tym doskonale
wiedzieliśmy.
Dzień ten był jednak słoneczny i
nawet ciepły, co było zaskakujące jak na styczeń i dotychczasową pogodę, z jaką
przyszło nam się zmierzyć. Po śnieżnych zamieciach i lodowatych deszczach
ujrzenie słońca na niebie było prawdziwą ulgą. Tam, gdzie nie docierały jego
promienie, wciąż zachowały się skorupy gruzłowatego śniegu, ale i on nie miał
zachować się na długo.
Nie było jeszcze siódmej, a
większość mieszkańców klasztoru było już na nogach. Podejrzewałem, że i oni nie
mieli łatwej nocy. Po prawdzie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Atak Wiksy,
śmierć przyjaciół oraz rodziny, zbliżające się zebranie Rady, które miało o
wszystkim przesądzić – to wszystko razem skutecznie spędzało sen z powiek.
Kubek kawy w dłoniach Saszy jasno mówił, że i ona niewiele spała.
Po wspólnym, zjedzonym w
grobowych nastroju śniadaniu, wybrałem się razem z siostrą na zewnątrz. Tam
dość chłodny wiatr przypomniał mi, że pozbywając się włosów, powinienem był od
razy zorganizować sobie czapkę.
Zmieniliśmy pełniącego na dachu
autobusu wartę Oskara i gdy ten tylko znikł, rozsiadaliśmy się na składanych
krzesełkach. Sasza sięgnęła po coś do kieszeni i tym czymś okazała się być
paczka papierosów.
– Palisz? – zapytałem zdziwiony.
Sasza wzruszyła ramionami,
wyciągając paczkę w moją stronę. Wziąłem od niej papierosa, choć również od
nich stroniłem.
– Pomagam Maxowi rzucić.
– Wie, że rzuca?
Chytry uśmiech Saszy był jasną
odpowiedzią.
– Będzie zdrowszy – powiedziała,
podając mi zapalniczkę.
Oboje umilkliśmy, siedząc w coraz
gęstszej chmurze gryzącego dymu. Co jakiś czas zerkałem na Saszę, która nie
odrywała wzroku od prowadzącej do klasztoru drogi.
Miała zmęczenie w oczach.
Widziałem je aż nazbyt wyraźnie. Je, oraz zawód na osobach, które obdarzyła
zaufaniem.
Ciążyło na mnie poczucie winy,
którego nie potrafiłem się wyzbyć. Lena uciekła wraz z ludźmi Wiksy, pomogła im
– taki był fakt, któremu nie mogłem przeczyć. Przez to nie umiałem sobie
wybaczyć, że w żaden sposób nie mogłem zapobiec temu wszystkiemu. Zginęli
ludzie – dobrzy ludzie. Gdybym od razu zwrócił uwagę na dziwne zachowanie Leny,
był ostrożniejszy, to może nie doszłoby do tej masakry.
– Czasem mam wrażenie, że moje
życie jest pieprzoną parabolą – powiedziała nagle Sasza, wypuszczając ustami
kłąb dymu. – Najpierw jest świetnie, a po chwili, gdy już zacznę wierzyć, że
może tak pozostać, coś zaczyna się pieprzyć. I tak w kółko. Zawsze tak było. Od
samego, pieprzonego początku mojego życia.
Przytaknąłem, bo sam czułem
dokładnie to samo. Jednak różnica między moim życiem, a Saszy była taka, że
moja parabola zaczęła się zaledwie miesiąc temu. Jej miała tyle samo lat, co
ona sama.
Tylko ja wiedziałem, jak
wyglądało jej życie i szczerze żałowałem, że zrobiłem tak niewiele, by je
zmienić. Choć podobno uczyniłem wszystko, co było w mojej mocy, ale nie
potrafiłem wyzbyć się wrażenia, że i tak zawiodłem. Gdybym w tym jednym
momencie się od niej nie odwrócił, nie odpuścił, być może wszystko potoczyłoby
się inaczej.
Nadal miałem przed oczami ten przerażający
obrazek z tego jednego dnia, będącego zarazem jednym z najgorszych, jak i
decydujących w życiu Saszy. Widok strachu w jej oczach, gdy trzymała na
kolanach głowę tego dzieciaka. Wciąż słyszałem jej drżący, cichy głos, gdy
błagała mnie o pomoc.
Tamto wydarzenie ją zmieniło.
Odcisnęło w życiorysie mojej siostry piętno, które prześladowało ją i pojawiało
się w najmniej spodziewanych momentach. To też połączyło nas na zawsze, bo jako
jedyny wiedziałem, co się tak naprawdę wtedy wydarzyło. I wiedziałem też jak to
wpłynęło na Saszę, która od tamtej nocy już nie była tą samą osobą.
Ścisnąłem chłodną dłoń
dziewczyny, chcąc dodać jej tym sił.
– W niczym nie zawiniłaś –
powiedziałem. – Nikt nie zawinił. Nasi ludzie zginęli – stało się. To było
niepotrzebne, ale…
– A może właśnie nie – Sasza
zamyśliła się na głos. – Może to było potrzebne. Przecież każda śmierć komuś
lub czemuś służy. A ich – Sasza obejrzała się przez ramię na budynek kościoła,
choć pewnie miała na myśli znajdujący się za nim cmentarz – otworzyła nam oczy.
Pokazała, że są wśród nas ludzie, którym nie można ufać.
Od początku nie ufałem Adamowi.
Po tym, jak był z moją siostrą starałem się chociaż go zaakceptować, ale szybko
wyszło na jaw, że nie był tego wart. Za to, że zbratał się z Wiksą, byłem na
niego wściekły, ale za to, że zranił Saszę, miałem ochotę go zabić. Pomyślałem
nawet, że powinien zginąć tej samej nocy, gdy pozostali.
– Co zamierzasz? – zapytałem i
zaraz wyjaśniłem. – Z Adamem. Nie możemy go trzymać w celi bez końca.
Tak naprawdę to wydawało mi się
być najlepszą karą dla niego. Mrok i samotność w zimnej celi klasztoru – każdy
by od tego nie zwariował. Ale to nie byłoby dobrym wyjściem. Nie chodziło już
nawet o niewykorzystanie Adama jako broni przeciw Wiksie, a o samo marnowanie
na niego zapasów.
Sasza spojrzała na mnie i przez
dłuższą chwilę milczała, patrząc mi w oczy. Zacząłem żałować, że zadałem jej to
pytanie. Ten temat był dla niej trudny, bo zdradę Adama uważała za swoją
osobistą porażkę, a śmiercią szóstki naszych ludzi obwiniała siebie. To było
nie w porządku, ale było już za późno.
– Zginęli nasi – odezwała się w
końcu. – I wiesz co? Nie potrafię obwinić za to nikogo innego, niż siebie.
Dałam Adamowi władzę, pozwoliłam, by pod naszą nieobecność pilnował klasztoru.
Nie powinnam była, ale chciałam sprawdzić, czy mogłabym z nim być i pozbyć się
tych niedorzecznych myśli…
Nie dokończyła, wpatrując się w
tkwiącego między swoimi palcami papierosa. Szary popiół oderwał się, ale nie
spadł na śnieg. Wiatr porwał go, nim dotknął ziemi.
– Chodzi o Maxa?
Musiałem zadać to pytanie. Ono od
pewnego czasu prześladowało mnie, za każdym razem, gdy widziałem ich razem.
Sasza i Max współpracowali tak, jakby znali się od lat, a ich kontakt zdawał
się być nawet bliższy niż nasz. Widząc, jak się nawzajem chronią nie opuszczało
mnie wrażenie, że są dla siebie ważniejsi, niż sami myślą.
Sasza spojrzała na mnie. Jej oczy, jak dwa kawałki lodu,
utkwiły na moment na mojej twarzy, tylko po to, by zaraz uciec spłoszone na
bok.
– Dlaczego akurat o Maxa? – burknęła, wzruszając ramionami.
Jej głos był bardziej zmęczony, niż zirytowany.
– Ty mi powiedz – Zgasiłem papierosa w cienkiej warstwie
śniegu, który jeszcze utrzymał się na dachu autobusu. Usłyszałem cichy syk, a
potem czerwony żar zniknął na dobre. – Między wami jest dziwnie – delikatnie
mówiąc.
– Rob – Sasza westchnęła, zamykając oczy i pocierając czoło.
– Nie mam sił i nastroju na tego typu rozmowy. Wszystko zaczyna się nam walić
na głowę i to na każdej, pieprzonej płaszczyźnie. Nie dodawaj mi jeszcze do tej
góry problemów Maxa. Między nami jest w porządku.
Może i bym jej uwierzył, gdyby
nie to ostatnie zdanie. „W porządku” nigdy nie było szczere.
– To prawda – powiedziałem
jednak, za co Sasza spojrzała na mnie marszcząc brwi. – Nie jest ani wspaniale,
ani tragicznie. Żyjemy, choć cholera wie jak długo jeszcze. Nikt nas nie
atakuje, ale to się może wydarzyć w każdej chwili. Siedzimy tutaj, jak gdyby
nigdy nic, paląc papierosy Maxa, za co pewnie nas zabije, a w tym samym czasie
połowa ludzi czeka na to, aż zadecydujemy, co mamy robić. To jest właśnie to
pieprzone „w porządku”.
Sasza westchnęła cicho. Tym razem
zamiast gryzącego dymu, z jej ust wypłynął biały obłok pary.
– Powiedz to.
– Co? - zapytała, beznamiętnym
tonem.
– Jest w porządku. Powiedz.
Spojrzałem na nią. Była moją
przyjaciółką, która znała mnie lepiej, niż ktokolwiek inny, ale ja czasami
miałem wrażenie, że nie znam jej w ogóle. Mogłem spędzić z nią dzieciństwo.
Mogłem być przy niej, gdy umierała jej matka. Mogłem pomagać jej wyjść z bagna,
w które wpadła. I mogłem – do cholery! – mogłem być przy niej teraz, ale z
jakiegoś pieprzonego powodu nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. To było tak,
jakbym nie widział Saszy – mojej siostry, a Saszę, którą ukształtował ten
świat. Mimo, że była taka sama, to w jakiś sposób była inna. Zupełnie inna.
– Jest w porządku – powiedziała
wolno, robiąc nieco dłuższe pauzy między słowami. Nie zabrzmiało to szczerze.
– Jeszcze raz – Zrobiłem dłonią
okrężny ruch, jakbym chciał przewinąć taśmę.
– Po co mam to mówić? – Sasza
rzuciła niedopałek papierosa prosto w śnieg. Obserwowałem jego lot, aż nie
znikł w śniegu. – Mam sobie coś wmówić? Proszę bardzo! Jest w porządku! Jest w
porządku! Jest, kurwa, w porządku!
Poderwałem się z miejsca i
złapałem Saszę za ramię, nim ta spadłaby na dół. A mogło by się tak stać, bo na
górze było ślisko, a Sasza miotała się na dachu autobusu, ryzykując przy
tym upadek.
– Już wystarczy! – Przyciągnąłem
przyjaciółkę do siebie i objąłem ją mocno. Sasza wczepiła się we mnie mocno, a
sądząc po jej drżącym oddechu poznałem, że jest na granicy płaczu.
– Nic nie jest w porządku –
powiedziała cicho. – I nie będzie, dopóki Wiksa będzie żył.
Uspokajająco głaskałem Saszę po
plecach, doskonale wiedząc, że żadne słowa nie dodadzą jej otuchy. Moja siostra
nie była z tych, którzy potrafili pocieszyć się słowami.
– Więc go zabijemy – odezwałem
się tak pewnie, jak jeszcze niczego w życiu. – Zabijemy wszystkich. Każdego,
kto odważy się z nami zadrzeć. Zaprowadzimy w końcu prawo i porządek w tym popieprzonym
świecie.
W tamtym momencie byłem
przekonany, że tak właśnie będzie. Że wszystkie te baty, które na nas spadły,
uczyniły nas silniejszymi. Niezłomnymi.
3
Sasza weszła do gabinetu, ubrana
była w białą koszulę wciśniętą w czarne spodnie. Przy biodrze miała kaburę z
bronią, za którą wetknięta też była pochwa z nożem. Włosy zaplotła w ciasny
warkocz, sięgający tuż za ramiona. Wyglądała... doroślej. Poważniej. Zajęła
miejsce na jednym końcu stołu, na którym zwykła siadać i zlustrowała nas
wszystkich uważnym spojrzeniem.
– Wszyscy są – powiedziałem, by
oszczędzić jej zbędnego liczenia zebranych.
Sasza nie zareagowała na moje
słowa. Wyglądała jeszcze na nie do końca przytomną, jakby wciąż pochłoniętą
swoimi myślami. Zerknąłem na Maxa, który również zdawał się to zauważyć. Już
chciałem znów odezwać się do siostry, ta nagle jakby się wybudziła.
– Więc zaczynajmy.
Poprawiłem się na krześle,
słysząc te słowa. To samo zrobiło kilka innych osób, o czym świadczyły
skrzypnięcia drewna oraz niecierpliwe westchnięcia. Łącznie było nas
czternastu. Taka liczba zebranych budziła we mnie obawy, co do przebiegu
spotkania Rady. Zbyt wielu ludzi. Zbyt wiele różnych charakterów, zdań i
podejść do życia. Nie miałem wątpliwości, że to zebranie będzie jednym z
najtrudniejszych. Miało dotyczyć ono przecież naszej przyszłości – rozprawienia
się z Wiksą. Krew gotowała się w ludziach, żądając zemsty. Miałem nadzieję, że
uda nam się zapobiec większym rozruchom, nim dojdzie do czegoś, czego byśmy nie
chcieli. To nie była dobra pora na lekkomyślne działania. Wszystko musiało
zostać dokładnie rozplanowane tak, by Wiksa już nam się nie wysmyknął.
– To, co wydarzyło się wczoraj,
nie może się powtórzyć – Tym krótkim zdaniem Sasza rozpoczęła zebranie.
– I nie dopuścimy do tego – uzupełnił
Max.
– A jaki macie plan, by tego
uniknąć? Mamy walczyć? – zapytał Olgierd z nutą rozbawienia. Jednak widząc
nasze poważne miny, minęła jego cała wesołość. – Do reszty zwariowaliście?
Sasza zdawała się puścić mimo
uszu jego słowa i znów skupiła się na pozostałych zebranych.
– Wiksa nie
odpuści – powiedziała podkreślając każde słowo. – Teraz, gdy udało mu się
wtargnąć na nasz teren, zabrać broń i nas zastraszyć, jest pewniejszy siebie,
niż kiedykolwiek wcześniej. Na pewno szykuje teraz coś większego. Nie możemy
czekać na ich ruch. Musimy zaatakować pierwsi.
Po sali poniósł nie szmer
rozmów. Tak jak myślałem – te słowa wzbudziły w ludziach przerażenie. Ale oni
musieli znać prawdę. A zwłaszcza tą najgorszą. Tylko tak mogliśmy ich
przekonać, by stanęli z nami do walki. Przecież stawką było coś najważniejszego
dla nas wszystkich.
– A może nam odpuści? –
odezwała się nieśmiało Łucja. – Teraz, gdy mają broń, może przeniosą się gdzieś
indziej. Po co mieliby nas atakować, skoro wiedzą, że nie przedostaną się przez
mury?
– Wiksa nie odpuści – włączył
się do rozmowy Czesiek. Mężczyzna stukał nerwowo palcami w blat stołu,
jednocześnie kołysząc się na krześle. – Nie pozwoli nam tu żyć spokojnie. A
przynajmniej nie do momentu, aż…
Mężczyzna urwał w połowie,
przywracając krzesło do normalnej pozycji. Wszyscy patrzyliśmy na niego
wyczekująco, ale on zdawał się nie mieć ochoty na kontynuowanie.
– „Nie do momentu, aż…” co? –
zapytała Sasza, przewiercając Cześka na wylot spojrzeniem.
Pięćdziesięciolatek w nerwowym
geście potarł dłonią czubek głowy, po czym przesunął ją na pozostałość jego
lewego ucha. Żadne spojrzenie nie odpuściło i wciąż czekało na wyjaśnienie
tego, co miał na myśli. Zrezygnowany uderzył dwoma dłońmi w blat stołu.
– Nie znam typa, ale wiem, co
takim pojebom chodzi po głowie – zaczął. – Kurwa... Stracił miejsce, którym
rządził, ludzi, zapasy – wszystko. Nawet rękę. Prawie zginął przez jednego z
ludzi, który jest… był z nami. Jest teraz wściekły i wie, że nie ma nic do
stracenia, dlatego zrobi wszystko, by się zemścić. To, co nam teraz urządził,
to dopiero początek. Maleńka zapowiedź przed wielkim przedstawieniem.
Trudno było się z tym nie
zgodzić. Sam nigdy nie stanąłem oko w oko z Wiksą, ale miałem okazję widzieć
jego ludzi w akcji i wiedziałem, że jest on groźnym przeciwnikiem. A w
szczególności teraz, gdy naprawdę nie miał nic do stracenia.
– Wiedziałem, że powierzenie
ci przywództwa ściągnie na nas tylko kłopoty! – wykrzyknął niespodziewanie
Olgierd, zrywając się z miejsca. Całą swoją złość ulokował w nadzwyczaj
spokojniej Saszy. – Każda twoja decyzja okazała się błędna i odbiła na nas
rykoszetem! Prędzej ty nas zabijesz, niż Wiksa!
Już miałem podnieść się z
miejsca i dobitnie pokazać mężczyźnie, że to nie jego pora na zawarcie głosu,
gdy mocna dłoń Edwarda usadowiła mnie na krześle.
– Siadaj, Olgierd – syknął tak
groźniej, że nawet ja się spiąłem. Ten ton nie pasował do tego zazwyczaj
spokojnego mężczyzny. Jednak jego spojrzenie wystarczyło. by Olgierd
momentalnie stracił zapał.
– Wiem, że się boicie –
odezwała się Sasza – ale musimy działać. Nie możemy siedzieć uwięzieni za
murami i czekać bezczynnie na cud. To, że nie mamy broni wcale nas nie stawia
na straconej pozycji. Wiksa pewnie myśli, że nas pokonał w tej bitwie, ale się
myli. Atakując go teraz zyskamy element zaskoczenia i przewagę.
– O czym konkretnie mówisz? –
zapytałem nieco wybity z tropu.
Sasza spojrzała na Maxa, jakby
wymieniali ze sobą ostatnie ustalenia.
– Wszyscy dobrze wiemy, czego
chce Wiksa – powiedział, wolno lustrując zgromadzonych.
– Czego? – zapytała niepewnie
Libra.
Sasza wyprostowała się, kładąc
dłonie na swoich kolanach. Mimo tej sztywnej postawy, miałem wrażenie, że na
swoich barkach nosi spory ciężar, który ciągnie ją w dół.
– Zemsty – powiedziała krótko.
– A właściwie wszystkich tych, którzy mu się narazili.
Kolejny szmer rozmów poniósł
się po gabinecie. Pozwoliło to mi na krótką wymianę zdań z Saszą.
– Co ty mówisz? – zapytałem
ostro. – Chcesz się wystawić? Saszo!
– Chyba nie sądzisz, że jestem
aż tak głupia? – prychnęła uśmiechając się z politowaniem. – Nie wystawię się
Wiksie
– A dlaczego nie?
Wszyscy spojrzeliśmy na
Olgierda. Nawet nie byłem zdziwiony, że to z jego ust padły takie słowa. Moje
domysły, że przywrócenie go do Rady było złym pomysłem, właśnie się
potwierdziły.
Mężczyzna wstał z miejsca i
oparł się obiema dłońmi o stół. Na twarzy zagościł mu złośliwy uśmieszek, a w
oczach pojawiła się pewność siebie, która znikła po naszym powrocie.
– Sama mówiłaś, że zrobisz
wszystko, by chronić klasztor. Może właśnie to jest to
"wszystko"?
– A może wyślemy im twoją
głowę, co? – zapytała ostro Agata, prawie podrywając się z miejsca. W porę
została jednak zatrzymana przez Radka.
Olgierd całkowicie zignorował
młodą kobietę i kontynuował, niezrażony spojrzeniami ani pełnymi wrogości
szeptami.
– Mówię tylko, jak możemy się
uratować – Jego gruba pięść uderzyła w stół. – Są tutaj ludzie, którzy mają
rodziny. Sam ją mam. Zrobię wszystko, by ochronić moją żonę i córki.
– Tak? – Sasza wstała i oparła
się o stół w tej samej pozycji, co Olgierd. Znajdowali się dokładnie naprzeciw
siebie, walcząc na spojrzenia i najwyraźniej nikt nie miał zamiaru się poddać.
– Więc chodź tutaj i zrób to "wszystko".
Gdy Sasza wyciągnęła pistolet
myślałem, że wymierzy w Olgierda. Jemu też pewnie przyszło to na myśl, bo nagle
stracił wszystkie kolory z twarzy. Zaraz jednak wróciła mu pewność siebie, gdy
moja siostra lekko pchnęła broń tak, że ta znalazła się poza jej zasięgiem.
Nie dowierzałem w to, co
zobaczyłem. Chciałem jakoś zareagować, gdy znów zostałem powstrzymany przez
Edwarda. Chcąc, nie chcąc – musiałem pozostać na swoim miejscu i obserwować
rozwój wydarzeń.
Przez pierwsze kilka sekund
Olgierd nie ruszył się z miejsca, widocznie przetwarzając w głowie to, co się
właśnie wydarzyło. Po przekalkulowaniu swoich szans, paru niepewnych
spojrzeniach rzuconych na broń i moją siostrę, odsunął gwałtownie krzesło i
ruszył w kierunku Saszy pewnym siebie krokiem. Żaden z zebranych nawet nie
drgnął, chociaż gdy mężczyzna zgarnął pistolet, parę osób się zaniepokoiło. W
tym ja. Nie mogłem pozwolić, by ten szaleniec…
Dziwiłem się, jak moja siostra
może być tak opanowana, pozbawiona jakiegokolwiek strachu, tak bardzo pewna
siebie. Zupełnie tak, jakby była wykuta z kamienia.
Podobnie było z Olgierdem. Był
wściekły, podjudzony i zdeterminowany.
Mężczyzna znalazł się już
tylko parę kroków od Saszy i unosił broń do oddania strzału. Nim jednak zdążył
położyć palec na spuście, z miejsca poderwał się Max. Nim tamten zorientował
się w sytuacji, na jego policzek spadło mocne uderzenie z łokcia, które mocno
zachwiało już nie tak wzburzonym Olgierdem. Max złapał go za kark i rzucił go
na stół, przytwierdzając go za gruby kark do blatu.
– Nie wyślemy niczyjej głowy!
– wykrzyknęła Sasza głosem prawdziwego przywódcy. Mocnym i stanowczym.
– Jesteśmy jedną grupą, a klasztor należy do nas! To nasz dom i będziemy o niego
walczyć! Razem! – Spojrzała z niesmakiem na Olgierda, którego krew z rozbitego
nosa zalewała stół. – Nie pozwolimy odebrać sobie tego miejsca, bo my je
stworzyliśmy. Nie odbierze nam go ani Wiksa, ani nikt inny.
Nie rozległy się ani oklaski,
ani też słowa sprzeciwu, czy zwątpienia. Wszyscy siedzieliśmy w milczeniu,
przetwarzając w myślach te słowa. Nie wiedziałem, o czym myśleli inni, ale w
tych, którzy już wcześniej gotowi byli do walki, to po tej przemowie ta chęć
była podwójna.
– Puść go, Max.
Max zabrał rękę z karku
Olgierda z wyraźną niechęcią. Mężczyzna od razu zaczął się podnosić,
jednocześnie tamując lejącą się z nosa krew. Niemrawym krokiem zaczął iść w
kierunku wyjścia.
– A ty dokąd? Jeszcze nie
skończyliśmy.
Olgierd zatrzymał się i
obejrzał na Saszę. W jego oczach błysnęła nienawiść. Byłem przekonany, że nie
posłucha i jednak wyjdzie, ale ten jednak tego nie zrobił. Mężczyzna wrócił na
swoje miejsce, jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek, emanując swoim
niezadowoleniem.
– Więc jaki jest plan? – zapytała nieśmiało Łucja. – Co
zrobimy z Wiksą?
– To, co trzeba – powiedziała krótko Sasza.
– Czyli? – zapytałem ciekaw.
– Zawalczymy o to, co nasze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz