Oto i jesteśmy w epilogu!
Składa się on z czterech perspektyw, które po kolei przedstawiają wydarzenia na przestrzeni kilku dni w klasztorze, poczynając od drogi Radka i Libry, do wątku Saszy, który kończy ten tom.
Przyznaję, że ociągałam się w ostatnich tygodniach i to pewnie nie zmieni się w najbliższych miesiącach. Przede mną matura i na tym chcę się najbardziej skupić, więc pisanie TLD spada na drugi plan. Nie znaczy to jednak, że mam zamiar całkowicie porzucić pisanie. Postaram się poświęcić na to tyle czasu, ile tylko się da. Jednak data pojawienia się pierwszego rozdziału trzeciego tomu pozostanie na razie nieokreślona. Gdy już jakąś ustalę, umieszczę wpis na oficjalnej stronie opowiadania na Facebooku.
Życzcie mi powodzeniu w pisaniu i nieskończonych pokładów weny ;)
~~~
1
Składa się on z czterech perspektyw, które po kolei przedstawiają wydarzenia na przestrzeni kilku dni w klasztorze, poczynając od drogi Radka i Libry, do wątku Saszy, który kończy ten tom.
Przyznaję, że ociągałam się w ostatnich tygodniach i to pewnie nie zmieni się w najbliższych miesiącach. Przede mną matura i na tym chcę się najbardziej skupić, więc pisanie TLD spada na drugi plan. Nie znaczy to jednak, że mam zamiar całkowicie porzucić pisanie. Postaram się poświęcić na to tyle czasu, ile tylko się da. Jednak data pojawienia się pierwszego rozdziału trzeciego tomu pozostanie na razie nieokreślona. Gdy już jakąś ustalę, umieszczę wpis na oficjalnej stronie opowiadania na Facebooku.
Życzcie mi powodzeniu w pisaniu i nieskończonych pokładów weny ;)
~~~
Star sunął wolno po drodze, która
była już ostatnią prostą przed klasztorem. Libra nadzwyczaj pewnie prowadziła
tą dość sporych rozmiarów ciężarówkę, nawet nie zwalniając, gdy na drogę
wychodziły co pojedyncze zombie. Po prostu dodawała wtedy gazu, a sylwetki
pojawiających się postaci ginęły pod potężnymi kołami wojskowego pojazdu, który
nawet się nie zatrząsł.
Patrzyłem na to obojętnie, wciąż
trzymając dłoń na rannym brzuchu. Rany wciąż paliły, ale przynajmniej zdążyły
się zasklepić. Dzięki znalezionym też w apteczce środkom przeciwbólowym czułem
się też o wiele lepiej, ale byłem nieco otumaniony.
Apatycznie wpół leżałem na fotelu
obok kierowcy i obserwowałem mijane przez nas krajobrazy. Libra trzymała się
mapy, gdzie wyznaczyła najkrótszą, a zarazem ciągnącą się z dala od większych
miast drogę. Skupiona na jeździe milczała, co było dla mnie nowością. Znałem
swoją przyjaciółkę na tyle długo, że potrafiłem rozpoznać, gdy coś ją gryzło.
Wolno obróciłem swoją głowę w jej stronę. Mała korona nad prawą brwią zmieniła
swój kształt i stała nieco zniekształcona. To oznaczało, że Libra rzeczywiście
o czymś rozmyślała i to było dla niej trudne.
– Co jest? – zapytałem w końcu.
Zielone oczy na moment tylko
zerknęły w moją stronę, po czym znów zwróciły się w stronę drogi.
– Nic – powiedziała, co jeszcze
bardziej upewniło mnie w przekonaniu, że było zupełnie odwrotnie.
Bo prawda była taka, że Liberata
Maria Głowacka była marnym kłamcą.
Patrzyłem na nią dalej, o czym ta
doskonale zdawała sobie sprawę. Tatuaż korony zmarszczył się jeszcze bardziej,
a prawa dłoń z jaskółką dość gwałtownie szarpnęła dźwignią zmiany biegów.
Zarzuciło mną na siedzeniu dowodząc, że leki przeciwbólowe przestawały działać.
Usiadłem, chwytając się klamki. Kolejnego takiego szarpnięcia wolałem uniknąć.
– Libra – Posłałem przyjaciółce
wymowne spojrzenie.
Dwudziestoośmiolatka westchnęła i
zatrzymała ciężarówkę. Znajdowaliśmy się tuż przed znakiem, informującym o
znajdującymi się przed nami miejscowościami. Oprócz Rokitnicy i Węgrzynic, były
też tam Błonie.
– Jaki to ma właściwie sens? –
Libra opadła na oparcie fotela, przeczesując krótkie włosy palcami. – Krosno
jest skończone. Sam widziałeś, co z nim zrobili. Klasztor pewnie kiedyś skończy
tak samo, jak nie z winy Wiksy, to innych grup. Ja wiem o tym i ty też, a mimo
to wracamy tam. Gdzie tu sens, co?
– Jakby cokolwiek w tym
popieprzonym świecie miało sens – prychnąłem, znów osuwając się na siedzeniu. –
Moglibyśmy rzucić to wszystko w diabły i pojechać gdziekolwiek indziej. Albo
cały czas żyć w drodze. Ale tego nie zrobimy. Wiesz dlaczego?
Libra pokręciła głową.
Pochyliłem się w jej stronę i
chwyciłem ją za prawą rękę, odsłaniając jej prawe przedramię. Wśród kilku
innych tatuaży, był jeden największy. A było nim jedno słowo po łacinie: fidem. Wiara.
– Dla tego. Bo być może klasztor
jest ostatnią rzeczą, w którą jeszcze możemy wierzyć.
Libra nie spojrzała nawet na swój
tatuaż, tylko zagryzając wargę całą swoją uwagę miała skupioną na mnie. Jej
wyraz twarzy był taki sam, jak kilka lat temu, gdy powiedziałem jej o swoim
pierwszym spotkaniu AA – wyrażał zaciekawienie, strach i troskę.
– Byłoby łatwiej, gdybyś nie był tak
cholernie mądry – powiedziała w końcu i ruszyła Stara z miejsca.
W odpowiedzi tylko się
uśmiechnąłem.
Niecały kilometr później, gdy
minęliśmy znak z nazwą „Rokitnica”, zmuszeni byliśmy się zatrzymać. W poprzek
drogi stały auta, uniemożliwiające nam przejazd.
Nie było ich tu – pomyślałem, przypominając sobie ostatni wypad z
ekipą z klasztoru. Przejeżdżaliśmy wtedy tą drogą i mogłem dać sobie rękę
uciąć, że nie była ona niczym zastawiona.
– Wycofaj – poleciłem Librze, sam
rozglądając się wokół. Nie dostrzegłem żadnego zagrożenia, ale to wcale nie
oznaczało, że go nie było.
Libra nie zdążyła nawet dotknąć
wajchy, gdy coś uderzyło w szybę po mojej stronię. Szkło pokryła siatka
pęknięć, przez którą prawie nic nie było widać.
– Co jest do kurwy?
Jak na zawołanie zaatakowana
została przednia szyba i to nie raz. Dźwięki tłuczonego szkła mieszały się z
łoskotem uderzenia w blachę ciężarówki. Gdy jeden z pocisków przebił się przez
prawe okno, na moich kolanach, oprócz ostrych odłamków, wylądował też kamień
wielkości pięści.
– Dość tego – syknęła moja
przyjaciółka i nim zdążyłem ją powstrzymać, wcisnęła gaz.
Udało mi się złapać pas i zapiąć
go, nim Libra – niemal na ślepo – kierowała się wprost na zaporę z aut.
Uderzenie w nie wyrzuciłoby mnie przez przednią szybę, gdybym tylko nie był
zabezpieczony. Na całe szczęście, spora masa ciężarówki bez większego problemu
przebiła się przez dwie osobówki. Te odbiły się na boki, zostawiając nam
otwartą drogę. Zostawiliśmy napastników w tyle.
– Kto to, do cholery, był? –
Wyjrzałem przez pustą ramę okna na zewnątrz. Przy zaporze z aut dojrzałem kilka
postaci.
– Nie mam pojęcia. Kurwa! Nic nie
widzę!
Spojrzałem na wciąż leżący na
moich kolanach kamień.
– Zatrzymaj się – poleciłem
Librze, co ta zrobiła od razu.
Naciągnąłem rękaw kurtki na dłoń
i ująłem w nią kamień. Wystarczyło zaledwie jedno uderzenie, by w szybie
powstała dziura, umożliwiająca zobaczenie drogi. Po wszystkim wyrzuciłem mały
głaz, jakby ten był narzędziem zbrodni, z którym nie chciałem mieć nic wspólnego.
– Spieprzajmy stąd.
Zostawiliśmy ostatnie zabudowania
Rokitnicy za sobą, a z każdym przejechanym metrem zaczynałem się uspokajać. Kolejna
grupa w pobliżu klasztoru, która mogła być potencjalnym zagrożeniem. Świetnie. Po prostu fantastycznie.
Ledwie co zdążyłem przymknąć
oczy, by uspokoić skołatane nerwy, gdy rozległ się dochodzący z bliska ryk
silnika. Poderwałem się do pozycji siedzącej i wychyliłem przez pustą szybę.
Ujrzałem trzy samochody osobowe, prujące w naszą stronę z dużą prędkością. W zaledwie
kilka sekund zbliżyły się do naszego Stara na niebezpiecznie bliską odległość.
– Kurwa – przekląłem.
– Ilu ich? – zapytała Libra,
zmuszając ciężarówkę do przyśpieszenia.
Znów wychyliłem się przez okno.
Jedno z aut było już przy przyczepie Stara. W środku zobaczyłem dwie sylwetki,
prawdopodobnie należące do mężczyzn.
– Trzy auta. Jedno jest tuż za
nami – powiedziałem.
Na twarzy Libry pojawiła się
determinacja, a w oczach diabelski błysk. Nie wiedząc, czego mam się
spodziewać, chwyciłem się klamki.
– Trzymaj się – rzuciła, po czym
wdepnęła hamulec.
Rozległ się huk, a mną rzuciło na
deskę rozdzielczą. Tym razem nie uniknąłem spotkania z nią, uderzając w nią
żebrami. Na moment straciłem dech, a przed oczami zobaczyłem ciemność. Nim
zdążyłem wrócić na siedzenie, Libra wcisnęła gaz i sam wpadłem na fotel.
– Jeden z głowy – oznajmiła moja
przyjaciółka uśmiechając się do siebie.
Wstałem z fotela i przeszedłem na
tył. Stało tam kilka skrzyń, których zawartości nie zdążyliśmy nawet obejrzeć.
Podniosłem wieko jednej z nich, mając nadzieję znaleźć coś przydatnego.
Przeklinając w myślach przerzucałem kolejne paki z upchanymi w środku
ubraniami, hełmami, kamizelkami z ochraniaczami i elementami broni. Dopiero w
ósmej skrzyni znalazłem to, co z całą pewnością mogło mi się przydać. Widok
karabinu maszynowego wywołał pierwszy od bardzo dawna uśmiech na mojej twarzy.
Z bronią w dłoniach zerwałem
plandekę i zobaczyłem dwa pozostałe auta oraz siedzących w środku ludzi. Na mój
widok miny im zrzedły, ale za późno już było, by się wycofać. Puściłem pierwszą
salwę prosto w opony niebieskiego samochodu. Kule przebiły równocześnie oba
koła robiąc hałas taki, jakby wybuchła bomba. Wraz z wybuchem, pojawił się
duszący dym, a wokół roztrysnęły się kawałki gumy. Jeden z nich uderzył mnie w
udo, przerywając materiał moich spodni. Syknąłem z bólu, lekko zataczając do
tyłu. W tym samym czasie kierowca auta siłował się z kierownicą, próbując
zapanować nad miotającym się po całej drodze pojazdem. Nie udało mu się to. Samochód
z piskiem tylnych, całych opon zjechał na bok, kończąc jazdę na drzewie.
Ostatnie, co zobaczyłem, to jak maska składa się jak harmonijka, a na niej
ląduje zakrwawiona postać pasażera. Odwróciłem wzrok, czując w ustach smak
żółci.
Śmierć ludzi nigdy mnie nie cieszyła,
nawet jeśli musiałem się do niej przyczynić, by uratować siebie i swoich
bliskich. Zabijanie nie było wyjściem, ale czasem trzeba było się zebrać i
pierwszym pociągnąć za spust, by nie być tym, który pierwszy zginie.
Drugi samochód – tym razem biały
mercedes – minął wrak niebieskiego auta i z dużą prędkością zbliżył się do nas.
Nie sądziłem, że ci tak zaryzykują, tym bardziej, że to ja miałem broń, ale
zaraz przekonałem się, co zmotywowało ich do tak ryzykowanego kroku. W niemal
ostatniej chwili udało mi się schylić, gdy nad moją głową świsnęły kule.
Rzuciłem się w kierunku skrzyń, kryjąc za nimi. Oddałem kilka strzałów na
ślepo, a dopiero wtedy odważyłem się wychylić zza pakunków. Ścigający nas
samochód oberwał, ale nie zmusiło to kierowcy do zatrzymania się. Wyrównał
jazdę i dodał gazu, uderzając maską w tył Stara. Wpadłem do tyłu, uderzając
kręgosłupem w twarde skrzynie.
– Kurwa mać! – syknąłem przez
zaciśnięte zęby i mocniej chwytając karabin podniosłem się z podłogi. – Koniec
tego, sukinsyny.
Siedzący na fotelu pasażera mężczyzna wychylał się przez
swoje okno i mierzył do mnie ze swojej wiatrówki, lecz nie zdążył nawet
pociągnąć za spust, gdy puściłem w jego kierunku kilka kul. Krew trysnęła z
jego głowy, która odskoczyła do tyłu, wyrzucając na drogę oraz na auto kawałki
czaszki i mózgu. Samochód znów zaczął szarżować, co spowodowało, że ciało
strzelca zaczęło wysuwać się na ulicę. W końcu wpadło wprost pod tylne koła
mercedesa. Auto wbiło się na kilka centymetrów w górę, po czym znów opadło. Kierowca
zaczął walczyć o utrzymanie kursu, co ostatecznie mu uniemożliwiłem strzelając
w prawą oponę. Pojazd oderwał się od drogi i obrócił o trzysta sześćdziesiąt
stopni, aż w końcu zatrzymał się pięćdziesiąt metrów dalej, na środku drogi.
Pojawiło się mnóstwo dymu, wydobywającego spod wgniecionej maski, który
zasłonił cały wrak. I dobrze, bo nie chciałem tego oglądać.
Wróciłem do Libry, która spojrzała na mnie w ten pełen
troski sposób, jakim matka patrzy na swoje dziecko.
– Radek? – zabrzmiała niepewnie, co było do niej zupełnie
nie podobne.
– Po prostu jedź – powiedziałem, czym uciąłem jakiekolwiek
pytania, które z całą pewnością miały paść. W tamtej chwili nie miałem ochoty
na żadne odpowiadać i o niczym myśleć. Jedyne, czego chciałem, to odpocząć.
2
Wiedziałem, że coś się stało, już w momencie, gdy
wjechaliśmy na drogę prowadzącą do klasztoru. Widok sporego stosu ciał,
ułożonego sto metrów od muru sprawił, że poczułem ścisk w gardle. Tak wiele
trupów nie zwiastowało niczego dobrego.
Libra zatrzymała Stara kilka metrów od stosu, który przed
chwilą Oskar polewał benzyną. Teraz stał z kanistrem w dłoniach i wyglądał tak,
jakby najchętniej zamienił go na broń. Taki sam wyraz twarzy miał Loska oraz
stojący nieopodal samochodu z przyczepą Czesiek. Dopiero gdy wyszliśmy z
ciężarówki, trzyosobowa grupa rozluźniła się.
– A jednak żyjecie – Czesiek wyciągnął do mnie dłoń, gdy
wraz z Librą podeszliśmy do nich.
– Tak się nam poszczęściło – odparła Libra, witając się z
pozostałą dwójką skinięciami głowy.
– Co tu się stało? – zapytałem, patrząc na truchła zombie.
– Wiksa.
To jedno słowo, które padło z ust Cześka, sprawiło, że
zamarłem. Chociaż wiedziałem, że Wiksa jest zagrożeniem, to podświadomie nie
liczyłem, że kiedykolwiek odważy się zaatakować klasztor. To, co stało się w
Krośnie, powinno mi dać do myślenia, ale sądziłem, że tu ludzie są lepsi,
silniejsi. Myliłem się.
– Co tam macie? – Czesiek z zainteresowaniem spojrzał na
Stara.
– Kilka wojskowych gratów. Niektóre mogą się przydać –
odparłem.
Libra wjechała ciężarówką na plac klasztoru, gdzie od razu
zjawiło się parę osób.
Widok idącego w moją stronę Roba nie zwiastował niczego
dobrego. Po jego spojrzeniu wywnioskowałem, że tylko jedno mogło go tak
rozwścieczyć. Już wiedział. Wiedział, dlaczego Libra i ja znaleźliśmy się w
klasztorze. Miałem świadomość, że to w końcu się wyda i jakie będą tego
konsekwencje, ale nie zamierzałem uciekać.
– Rob! – Czesiek próbował zainterweniować, ale było już za
późno.
Twarda pięść trafiła mnie w szczękę, usta wypełniła mi krew,
a promieniujący ból rozlał się po całej lewej połowie twarzy. Zatoczyłem się do
tyłu i wpadłem na maskę Stara, co wzmocniło ból i tak już bolącego kręgosłupa.
– Pieprzony zdrajca! – syknął.
Językiem sprawdziłem rząd zębów, czy aby żadnego nie straciłem.
Ilość krwi, jaka wypełniła mi usta, mogła na to wskazywać, ale na szczęście
miałem je wszystkie.
– Posłuchaj… – próbowałem porozmawiać z Robem na spokojnie,
ten jednak nie zdawał się być do tego chętny.
– Nawet nie próbuj! – Libra pojawiła się między nami
zupełnie niespodziewanie i tasakowała Roba wzrokiem.
– Ty się nie wtrącaj – syknął.
– To mnie powstrzymaj, harcerzyku – Dziewczyna, choć niższa
od Roba o głowę, wcale nie zdawała się przejmować tą różnicą. A ja wiedziałem
też, że nie ma powodu, bo przywalić potrafiła nieźle. Ale to było zbędne.
Położyłem dłoń na ramieniu Libry i już miałem namówić ją do
odstąpienia, gdy zobaczyłem wychodzącą z klasztoru trzyosobową grupkę osób.
Wśród nich był Edward, Max i… Topór.
Nasze spojrzenia zdążyły się spotkać, nim pierwszy
odwróciłem wzrok. Po tym, co dotarło do mnie podczas ten podróży do klasztoru
zrozumiałem, że jedyne, co nas łączy, to nazwisko i krew. Pierwsze mogłem
jednak porzucić, a drugiego się wyprzeć. A powinienem był zrobić to już dawno
temu.
– Co tu się dzieje? – Max przejął niedawną rolę Libry i to
on stał się murem między nią, a Robem.
– Niepotrzebnie tu wracaliście – wycedził Rob.
– Pierdol się!
Złapałem Librę za ramiona, nim ta zrobiłaby coś głupiego.
Nie byłem zwolennikiem siłowego rozwiązywania problemów. Ta sytuacja wymagała
rozmowy, nie pięści.
– Rob, wyjaśnisz nam, co tu się dzieje? – zapytał spokojnie
Edward, choć i on był poruszony tą sprzeczką.
– On zrobi to lepiej – Skinął w stronę Topora. Ten jeszcze
nigdy nie wydawał mi się być tak perfidnie zadowolony.
Wszyscy spojrzeli na mężczyznę, a ten tylko stał. Gdyby
zrobił cokolwiek innego, odezwał się czy choćby poruszył, nie byłbym na niego
tak wściekły, jak wtedy. Ta jego bierność doprowadzała mnie do szału.
– Powiesz coś? – zapytał w końcu Max, również zirytowany.
– Po co? – Topór wzruszył ramionami. – Przecież i tak
wszystko jest jasne.
Dziesięć sekund – dokładnie tyle zajęło wszystkim na
zinterpretowanie słów Topora.
Robem się już nie przejmowałem. To na Maxie skupiłem całą
swoją uwagę. On i Sasza byli najważniejszymi osobami w klasztorze, ale wbrew
pozorom, to właśnie Max był tym, którego wszyscy się bali. Ja nie byłem
wyjątkiem.
– Co takiego? – Spojrzał na mnie nie tyle zaskoczony, co
oburzony.
– Max – próbowałem wyjaśnić mu sytuację, nim przeszedłby od
razu do czynów, jak Rob, ale nie zdążyłem.
Rany boleśnie dały o sobie znać, gdy znów uderzyłem plecami
w bok Stara. Czułem, że będę miał tam niezłą gamę kolorów, jeśli w ogóle uda mi
się dożyć momentu ich zobaczenia.
– To nie jest najlepszy moment – Edward próbował przemówić
Maxowi do rozsądku.
– Lepszego nie będzie – odparł ten.
– Skończyliście?
Cała nasza grupa spojrzała w kierunku, skąd dochodził głos.
Na widok Saszy Rob wyraźnie stracił rezon, Librę opuściła chęć walki, a ja
odetchnąłem, gdy Max cofnął się. Nie dlatego, że najpewniej uniknąłem kolejnego
ciosu, ale dlatego, że to z Saszą najpierw chciałem porozmawiać. Potem mogło
się dziać, co chciało.
– Saszo – Rob i ja odezwaliśmy się w tym samym momencie, ale
dziewczyna na żadnego z nas nie zwróciła uwagi.
– Nie dzisiaj – powiedziała twardo, nawet nie dopuszczając
go do głosu. – Jutro.
– Nie rozumiesz…
– Wszystko rozumiem, Rob – Spojrzała na Roba karcąco,
chociaż jej twarz pozostała spokojną maską. Było tak, jakby wyzbyła się
wszelkich emocji. Być może spowodowane to było zmęczeniem. Trudno było nie
zauważyć sporych cieni, malujących się pod jej oczami. – Ale i tak jesteśmy w
gównie po uszy, więc cokolwiek innego nie może być gorsze, niż to, więc proszę
cię – daj nam wszystkim odpocząć. Tylko tyle.
Choć nie zrobił tego z łatwością, Rob skinął głową.
Dostrzegłem jednak to spojrzenie, jakie mi posłał. Mówiło: to jeszcze nie
koniec, a ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.
– Jutro mamy spotkanie i chcę was na nim widzieć – Sasza
spojrzała na Librę i na mnie.
– Co? Nie możesz…
– Mogę, Rob. Koniec tematu.
Zaraz po tym, jak Sasza wróciła do klasztoru, pozostali
zaczęli się rozchodzić. Ja byłem jedną z ostatnich osób, które zostały na
placu. Do końca patrzyłem na Topora i z satysfakcją zauważałem, że nie czuję
już tej niepewności w stosunku do niego. Czułem się silniejszy. I inni mogli
sobie myśleć, co chcieli, ale taka była prawda.
W końcu przecież byłem w domu.
Miło znowu przeczytać TLD, brakowało mi tego przez wakacje. Zaraz pod momentem z tatuażami Libry napisałaś "Dla tego", błagam, moje oczy krwawią. Poza tym, spoko, fajnie się czyta, tylko szkoda że tak szybko c:
OdpowiedzUsuńPowodzenia na maturze, rozumiem brak czasu na pisanie, też teraz jestem w 3 klasie :D
Z ciekawości, co rozszerzasz? O:-)
z tym "dla tego" chodziło mi o to, że dla klasztoru, dla wiary.
UsuńA na rozszerzenie - kto by się spodziewał? - biorę polski ;)