niedziela, 2 września 2018

EPILOG 1/4 - DROGA DO DOMU (RADEK)

Oto i jesteśmy w epilogu!
Składa się on z czterech perspektyw, które po kolei przedstawiają wydarzenia na przestrzeni kilku dni w klasztorze, poczynając od drogi Radka i Libry, do wątku Saszy, który kończy ten tom. 
Przyznaję, że ociągałam się w ostatnich tygodniach i to pewnie nie zmieni się w najbliższych miesiącach. Przede mną matura i na tym chcę się najbardziej skupić, więc pisanie TLD spada na drugi plan. Nie znaczy to jednak, że mam zamiar całkowicie porzucić pisanie. Postaram się poświęcić na to tyle czasu, ile tylko się da. Jednak data pojawienia się pierwszego rozdziału trzeciego tomu pozostanie na razie nieokreślona. Gdy już jakąś ustalę, umieszczę wpis na oficjalnej stronie opowiadania na Facebooku. 
Życzcie mi powodzeniu w pisaniu i nieskończonych pokładów weny ;) 

~~~

1
   Star sunął wolno po drodze, która była już ostatnią prostą przed klasztorem. Libra nadzwyczaj pewnie prowadziła tą dość sporych rozmiarów ciężarówkę, nawet nie zwalniając, gdy na drogę wychodziły co pojedyncze zombie. Po prostu dodawała wtedy gazu, a sylwetki pojawiających się postaci ginęły pod potężnymi kołami wojskowego pojazdu, który nawet się nie zatrząsł.
Patrzyłem na to obojętnie, wciąż trzymając dłoń na rannym brzuchu. Rany wciąż paliły, ale przynajmniej zdążyły się zasklepić. Dzięki znalezionym też w apteczce środkom przeciwbólowym czułem się też o wiele lepiej, ale byłem nieco otumaniony.
   Apatycznie wpół leżałem na fotelu obok kierowcy i obserwowałem mijane przez nas krajobrazy. Libra trzymała się mapy, gdzie wyznaczyła najkrótszą, a zarazem ciągnącą się z dala od większych miast drogę. Skupiona na jeździe milczała, co było dla mnie nowością. Znałem swoją przyjaciółkę na tyle długo, że potrafiłem rozpoznać, gdy coś ją gryzło. Wolno obróciłem swoją głowę w jej stronę. Mała korona nad prawą brwią zmieniła swój kształt i stała nieco zniekształcona. To oznaczało, że Libra rzeczywiście o czymś rozmyślała i to było dla niej trudne.
   – Co jest? – zapytałem w końcu.


   Zielone oczy na moment tylko zerknęły w moją stronę, po czym znów zwróciły się w stronę drogi.
   – Nic – powiedziała, co jeszcze bardziej upewniło mnie w przekonaniu, że było zupełnie odwrotnie.
   Bo prawda była taka, że Liberata Maria Głowacka była marnym kłamcą.
   Patrzyłem na nią dalej, o czym ta doskonale zdawała sobie sprawę. Tatuaż korony zmarszczył się jeszcze bardziej, a prawa dłoń z jaskółką dość gwałtownie szarpnęła dźwignią zmiany biegów. Zarzuciło mną na siedzeniu dowodząc, że leki przeciwbólowe przestawały działać. Usiadłem, chwytając się klamki. Kolejnego takiego szarpnięcia wolałem uniknąć.
   – Libra – Posłałem przyjaciółce wymowne spojrzenie.
   Dwudziestoośmiolatka westchnęła i zatrzymała ciężarówkę. Znajdowaliśmy się tuż przed znakiem, informującym o znajdującymi się przed nami miejscowościami. Oprócz Rokitnicy i Węgrzynic, były też tam Błonie.
   – Jaki to ma właściwie sens? – Libra opadła na oparcie fotela, przeczesując krótkie włosy palcami. – Krosno jest skończone. Sam widziałeś, co z nim zrobili. Klasztor pewnie kiedyś skończy tak samo, jak nie z winy Wiksy, to innych grup. Ja wiem o tym i ty też, a mimo to wracamy tam. Gdzie tu sens, co?
   – Jakby cokolwiek w tym popieprzonym świecie miało sens – prychnąłem, znów osuwając się na siedzeniu. – Moglibyśmy rzucić to wszystko w diabły i pojechać gdziekolwiek indziej. Albo cały czas żyć w drodze. Ale tego nie zrobimy. Wiesz dlaczego?
   Libra pokręciła głową.
   Pochyliłem się w jej stronę i chwyciłem ją za prawą rękę, odsłaniając jej prawe przedramię. Wśród kilku innych tatuaży, był jeden największy. A było nim jedno słowo po łacinie: fidem. Wiara.
   – Dla tego. Bo być może klasztor jest ostatnią rzeczą, w którą jeszcze możemy wierzyć. 
Libra nie spojrzała nawet na swój tatuaż, tylko zagryzając wargę całą swoją uwagę miała skupioną na mnie. Jej wyraz twarzy był taki sam, jak kilka lat temu, gdy powiedziałem jej o swoim pierwszym spotkaniu AA – wyrażał zaciekawienie, strach i troskę.
   – Byłoby łatwiej, gdybyś nie był tak cholernie mądry – powiedziała w końcu i ruszyła Stara z miejsca.
   W odpowiedzi tylko się uśmiechnąłem.
   Niecały kilometr później, gdy minęliśmy znak z nazwą „Rokitnica”, zmuszeni byliśmy się zatrzymać. W poprzek drogi stały auta, uniemożliwiające nam przejazd.
   Nie było ich tu – pomyślałem, przypominając sobie ostatni wypad z ekipą z klasztoru. Przejeżdżaliśmy wtedy tą drogą i mogłem dać sobie rękę uciąć, że nie była ona niczym zastawiona.
   – Wycofaj – poleciłem Librze, sam rozglądając się wokół. Nie dostrzegłem żadnego zagrożenia, ale to wcale nie oznaczało, że go nie było.
   Libra nie zdążyła nawet dotknąć wajchy, gdy coś uderzyło w szybę po mojej stronię. Szkło pokryła siatka pęknięć, przez którą prawie nic nie było widać.
   – Co jest do kurwy?
   Jak na zawołanie zaatakowana została przednia szyba i to nie raz. Dźwięki tłuczonego szkła mieszały się z łoskotem uderzenia w blachę ciężarówki. Gdy jeden z pocisków przebił się przez prawe okno, na moich kolanach, oprócz ostrych odłamków, wylądował też kamień wielkości pięści.
   – Dość tego – syknęła moja przyjaciółka i nim zdążyłem ją powstrzymać, wcisnęła gaz.
   Udało mi się złapać pas i zapiąć go, nim Libra – niemal na ślepo – kierowała się wprost na zaporę z aut. Uderzenie w nie wyrzuciłoby mnie przez przednią szybę, gdybym tylko nie był zabezpieczony. Na całe szczęście, spora masa ciężarówki bez większego problemu przebiła się przez dwie osobówki. Te odbiły się na boki, zostawiając nam otwartą drogę. Zostawiliśmy napastników w tyle.
   – Kto to, do cholery, był? – Wyjrzałem przez pustą ramę okna na zewnątrz. Przy zaporze z aut dojrzałem kilka postaci.
   – Nie mam pojęcia. Kurwa! Nic nie widzę!
   Spojrzałem na wciąż leżący na moich kolanach kamień.
   – Zatrzymaj się – poleciłem Librze, co ta zrobiła od razu.
   Naciągnąłem rękaw kurtki na dłoń i ująłem w nią kamień. Wystarczyło zaledwie jedno uderzenie, by w szybie powstała dziura, umożliwiająca zobaczenie drogi. Po wszystkim wyrzuciłem mały głaz, jakby ten był narzędziem zbrodni, z którym nie chciałem mieć nic wspólnego.
   – Spieprzajmy stąd.
   Zostawiliśmy ostatnie zabudowania Rokitnicy za sobą, a z każdym przejechanym metrem zaczynałem się uspokajać. Kolejna grupa w pobliżu klasztoru, która mogła być potencjalnym zagrożeniem. Świetnie. Po prostu fantastycznie.
   Ledwie co zdążyłem przymknąć oczy, by uspokoić skołatane nerwy, gdy rozległ się dochodzący z bliska ryk silnika. Poderwałem się do pozycji siedzącej i wychyliłem przez pustą szybę. Ujrzałem trzy samochody osobowe, prujące w naszą stronę z dużą prędkością. W zaledwie kilka sekund zbliżyły się do naszego Stara na niebezpiecznie bliską odległość.
   – Kurwa – przekląłem.
   – Ilu ich? – zapytała Libra, zmuszając ciężarówkę do przyśpieszenia.
   Znów wychyliłem się przez okno. Jedno z aut było już przy przyczepie Stara. W środku zobaczyłem dwie sylwetki, prawdopodobnie należące do mężczyzn.
   – Trzy auta. Jedno jest tuż za nami – powiedziałem.
   Na twarzy Libry pojawiła się determinacja, a w oczach diabelski błysk. Nie wiedząc, czego mam się spodziewać, chwyciłem się klamki.
   – Trzymaj się – rzuciła, po czym wdepnęła hamulec.
   Rozległ się huk, a mną rzuciło na deskę rozdzielczą. Tym razem nie uniknąłem spotkania z nią, uderzając w nią żebrami. Na moment straciłem dech, a przed oczami zobaczyłem ciemność. Nim zdążyłem wrócić na siedzenie, Libra wcisnęła gaz i sam wpadłem na fotel.
   – Jeden z głowy – oznajmiła moja przyjaciółka uśmiechając się do siebie.
   Wstałem z fotela i przeszedłem na tył. Stało tam kilka skrzyń, których zawartości nie zdążyliśmy nawet obejrzeć. Podniosłem wieko jednej z nich, mając nadzieję znaleźć coś przydatnego. Przeklinając w myślach przerzucałem kolejne paki z upchanymi w środku ubraniami, hełmami, kamizelkami z ochraniaczami i elementami broni. Dopiero w ósmej skrzyni znalazłem to, co z całą pewnością mogło mi się przydać. Widok karabinu maszynowego wywołał pierwszy od bardzo dawna uśmiech na mojej twarzy.
   Z bronią w dłoniach zerwałem plandekę i zobaczyłem dwa pozostałe auta oraz siedzących w środku ludzi. Na mój widok miny im zrzedły, ale za późno już było, by się wycofać. Puściłem pierwszą salwę prosto w opony niebieskiego samochodu. Kule przebiły równocześnie oba koła robiąc hałas taki, jakby wybuchła bomba. Wraz z wybuchem, pojawił się duszący dym, a wokół roztrysnęły się kawałki gumy. Jeden z nich uderzył mnie w udo, przerywając materiał moich spodni. Syknąłem z bólu, lekko zataczając do tyłu. W tym samym czasie kierowca auta siłował się z kierownicą, próbując zapanować nad miotającym się po całej drodze pojazdem. Nie udało mu się to. Samochód z piskiem tylnych, całych opon zjechał na bok, kończąc jazdę na drzewie. Ostatnie, co zobaczyłem, to jak maska składa się jak harmonijka, a na niej ląduje zakrwawiona postać pasażera. Odwróciłem wzrok, czując w ustach smak żółci.
   Śmierć ludzi nigdy mnie nie cieszyła, nawet jeśli musiałem się do niej przyczynić, by uratować siebie i swoich bliskich. Zabijanie nie było wyjściem, ale czasem trzeba było się zebrać i pierwszym pociągnąć za spust, by nie być tym, który pierwszy zginie.
   Drugi samochód – tym razem biały mercedes – minął wrak niebieskiego auta i z dużą prędkością zbliżył się do nas. Nie sądziłem, że ci tak zaryzykują, tym bardziej, że to ja miałem broń, ale zaraz przekonałem się, co zmotywowało ich do tak ryzykowanego kroku. W niemal ostatniej chwili udało mi się schylić, gdy nad moją głową świsnęły kule. Rzuciłem się w kierunku skrzyń, kryjąc za nimi. Oddałem kilka strzałów na ślepo, a dopiero wtedy odważyłem się wychylić zza pakunków. Ścigający nas samochód oberwał, ale nie zmusiło to kierowcy do zatrzymania się. Wyrównał jazdę i dodał gazu, uderzając maską w tył Stara. Wpadłem do tyłu, uderzając kręgosłupem w twarde skrzynie.
   – Kurwa mać! – syknąłem przez zaciśnięte zęby i mocniej chwytając karabin podniosłem się z podłogi. – Koniec tego, sukinsyny.
   Siedzący na fotelu pasażera mężczyzna wychylał się przez swoje okno i mierzył do mnie ze swojej wiatrówki, lecz nie zdążył nawet pociągnąć za spust, gdy puściłem w jego kierunku kilka kul. Krew trysnęła z jego głowy, która odskoczyła do tyłu, wyrzucając na drogę oraz na auto kawałki czaszki i mózgu. Samochód znów zaczął szarżować, co spowodowało, że ciało strzelca zaczęło wysuwać się na ulicę. W końcu wpadło wprost pod tylne koła mercedesa. Auto wbiło się na kilka centymetrów w górę, po czym znów opadło. Kierowca zaczął walczyć o utrzymanie kursu, co ostatecznie mu uniemożliwiłem strzelając w prawą oponę. Pojazd oderwał się od drogi i obrócił o trzysta sześćdziesiąt stopni, aż w końcu zatrzymał się pięćdziesiąt metrów dalej, na środku drogi. Pojawiło się mnóstwo dymu, wydobywającego spod wgniecionej maski, który zasłonił cały wrak. I dobrze, bo nie chciałem tego oglądać.
   Wróciłem do Libry, która spojrzała na mnie w ten pełen troski sposób, jakim matka patrzy na swoje dziecko.
   – Radek? – zabrzmiała niepewnie, co było do niej zupełnie nie podobne.
   – Po prostu jedź – powiedziałem, czym uciąłem jakiekolwiek pytania, które z całą pewnością miały paść. W tamtej chwili nie miałem ochoty na żadne odpowiadać i o niczym myśleć. Jedyne, czego chciałem, to odpocząć.

2
   Wiedziałem, że coś się stało, już w momencie, gdy wjechaliśmy na drogę prowadzącą do klasztoru. Widok sporego stosu ciał, ułożonego sto metrów od muru sprawił, że poczułem ścisk w gardle. Tak wiele trupów nie zwiastowało niczego dobrego.
   Libra zatrzymała Stara kilka metrów od stosu, który przed chwilą Oskar polewał benzyną. Teraz stał z kanistrem w dłoniach i wyglądał tak, jakby najchętniej zamienił go na broń. Taki sam wyraz twarzy miał Loska oraz stojący nieopodal samochodu z przyczepą Czesiek. Dopiero gdy wyszliśmy z ciężarówki, trzyosobowa grupa rozluźniła się.
   – A jednak żyjecie – Czesiek wyciągnął do mnie dłoń, gdy wraz z Librą podeszliśmy do nich.
   – Tak się nam poszczęściło – odparła Libra, witając się z pozostałą dwójką skinięciami głowy.
   – Co tu się stało? – zapytałem, patrząc na truchła zombie.
   – Wiksa.
   To jedno słowo, które padło z ust Cześka, sprawiło, że zamarłem. Chociaż wiedziałem, że Wiksa jest zagrożeniem, to podświadomie nie liczyłem, że kiedykolwiek odważy się zaatakować klasztor. To, co stało się w Krośnie, powinno mi dać do myślenia, ale sądziłem, że tu ludzie są lepsi, silniejsi. Myliłem się.
   – Co tam macie? – Czesiek z zainteresowaniem spojrzał na Stara.
   – Kilka wojskowych gratów. Niektóre mogą się przydać – odparłem.
   Libra wjechała ciężarówką na plac klasztoru, gdzie od razu zjawiło się parę osób.
   Widok idącego w moją stronę Roba nie zwiastował niczego dobrego. Po jego spojrzeniu wywnioskowałem, że tylko jedno mogło go tak rozwścieczyć. Już wiedział. Wiedział, dlaczego Libra i ja znaleźliśmy się w klasztorze. Miałem świadomość, że to w końcu się wyda i jakie będą tego konsekwencje, ale nie zamierzałem uciekać.
   – Rob! – Czesiek próbował zainterweniować, ale było już za późno.
Twarda pięść trafiła mnie w szczękę, usta wypełniła mi krew, a promieniujący ból rozlał się po całej lewej połowie twarzy. Zatoczyłem się do tyłu i wpadłem na maskę Stara, co wzmocniło ból i tak już bolącego kręgosłupa.
   – Pieprzony zdrajca! – syknął.
   Językiem sprawdziłem rząd zębów, czy aby żadnego nie straciłem. Ilość krwi, jaka wypełniła mi usta, mogła na to wskazywać, ale na szczęście miałem je wszystkie.
   – Posłuchaj… – próbowałem porozmawiać z Robem na spokojnie, ten jednak nie zdawał się być do tego chętny.
   – Nawet nie próbuj! – Libra pojawiła się między nami zupełnie niespodziewanie i tasakowała Roba wzrokiem.
   – Ty się nie wtrącaj – syknął.


   – To mnie powstrzymaj, harcerzyku – Dziewczyna, choć niższa od Roba o głowę, wcale nie zdawała się przejmować tą różnicą. A ja wiedziałem też, że nie ma powodu, bo przywalić potrafiła nieźle. Ale to było zbędne.
   Położyłem dłoń na ramieniu Libry i już miałem namówić ją do odstąpienia, gdy zobaczyłem wychodzącą z klasztoru trzyosobową grupkę osób. Wśród nich był Edward, Max i… Topór.
   Nasze spojrzenia zdążyły się spotkać, nim pierwszy odwróciłem wzrok. Po tym, co dotarło do mnie podczas ten podróży do klasztoru zrozumiałem, że jedyne, co nas łączy, to nazwisko i krew. Pierwsze mogłem jednak porzucić, a drugiego się wyprzeć. A powinienem był zrobić to już dawno temu.
   – Co tu się dzieje? – Max przejął niedawną rolę Libry i to on stał się murem między nią, a Robem.
   – Niepotrzebnie tu wracaliście – wycedził Rob.
   – Pierdol się!
   Złapałem Librę za ramiona, nim ta zrobiłaby coś głupiego. Nie byłem zwolennikiem siłowego rozwiązywania problemów. Ta sytuacja wymagała rozmowy, nie pięści.
   – Rob, wyjaśnisz nam, co tu się dzieje? – zapytał spokojnie Edward, choć i on był poruszony tą sprzeczką.
   – On zrobi to lepiej – Skinął w stronę Topora. Ten jeszcze nigdy nie wydawał mi się być tak perfidnie zadowolony.
   Wszyscy spojrzeli na mężczyznę, a ten tylko stał. Gdyby zrobił cokolwiek innego, odezwał się czy choćby poruszył, nie byłbym na niego tak wściekły, jak wtedy. Ta jego bierność doprowadzała mnie do szału.
   – Powiesz coś? – zapytał w końcu Max, również zirytowany.
   – Po co? – Topór wzruszył ramionami. – Przecież i tak wszystko jest jasne.
   Dziesięć sekund – dokładnie tyle zajęło wszystkim na zinterpretowanie słów Topora.
Robem się już nie przejmowałem. To na Maxie skupiłem całą swoją uwagę. On i Sasza byli najważniejszymi osobami w klasztorze, ale wbrew pozorom, to właśnie Max był tym, którego wszyscy się bali. Ja nie byłem wyjątkiem.
   – Co takiego? – Spojrzał na mnie nie tyle zaskoczony, co oburzony.
   – Max – próbowałem wyjaśnić mu sytuację, nim przeszedłby od razu do czynów, jak Rob, ale nie zdążyłem.
   Rany boleśnie dały o sobie znać, gdy znów uderzyłem plecami w bok Stara. Czułem, że będę miał tam niezłą gamę kolorów, jeśli w ogóle uda mi się dożyć momentu ich zobaczenia.
   – To nie jest najlepszy moment – Edward próbował przemówić Maxowi do rozsądku.
   – Lepszego nie będzie – odparł ten.
   – Skończyliście?


   Cała nasza grupa spojrzała w kierunku, skąd dochodził głos. Na widok Saszy Rob wyraźnie stracił rezon, Librę opuściła chęć walki, a ja odetchnąłem, gdy Max cofnął się. Nie dlatego, że najpewniej uniknąłem kolejnego ciosu, ale dlatego, że to z Saszą najpierw chciałem porozmawiać. Potem mogło się dziać, co chciało.
   – Saszo – Rob i ja odezwaliśmy się w tym samym momencie, ale dziewczyna na żadnego z nas nie zwróciła uwagi.
   – Nie dzisiaj – powiedziała twardo, nawet nie dopuszczając go do głosu. – Jutro.
   – Nie rozumiesz…
   – Wszystko rozumiem, Rob – Spojrzała na Roba karcąco, chociaż jej twarz pozostała spokojną maską. Było tak, jakby wyzbyła się wszelkich emocji. Być może spowodowane to było zmęczeniem.    Trudno było nie zauważyć sporych cieni, malujących się pod jej oczami. – Ale i tak jesteśmy w gównie po uszy, więc cokolwiek innego nie może być gorsze, niż to, więc proszę cię – daj nam wszystkim odpocząć. Tylko tyle.
   Choć nie zrobił tego z łatwością, Rob skinął głową. Dostrzegłem jednak to spojrzenie, jakie mi posłał. Mówiło: to jeszcze nie koniec, a ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.
   – Jutro mamy spotkanie i chcę was na nim widzieć – Sasza spojrzała na Librę i na mnie.
   – Co? Nie możesz…
   – Mogę, Rob. Koniec tematu.
   Zaraz po tym, jak Sasza wróciła do klasztoru, pozostali zaczęli się rozchodzić. Ja byłem jedną z ostatnich osób, które zostały na placu. Do końca patrzyłem na Topora i z satysfakcją zauważałem, że nie czuję już tej niepewności w stosunku do niego. Czułem się silniejszy. I inni mogli sobie myśleć, co chcieli, ale taka była prawda.

   W końcu przecież byłem w domu. 

2 komentarze:

  1. Miło znowu przeczytać TLD, brakowało mi tego przez wakacje. Zaraz pod momentem z tatuażami Libry napisałaś "Dla tego", błagam, moje oczy krwawią. Poza tym, spoko, fajnie się czyta, tylko szkoda że tak szybko c:
    Powodzenia na maturze, rozumiem brak czasu na pisanie, też teraz jestem w 3 klasie :D
    Z ciekawości, co rozszerzasz? O:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z tym "dla tego" chodziło mi o to, że dla klasztoru, dla wiary.
      A na rozszerzenie - kto by się spodziewał? - biorę polski ;)

      Usuń