wtorek, 12 grudnia 2017

ROZDZIAŁ 7 - EGOISTA (ADAM)


Rozdział miał pojawić się wczoraj, ale przez półfinał The Walking Dead i moje załamanie związane z ostatnią sceną nie miałam głowy do niczego. Dlatego też następny rozdział TLD pojawi się w następnym tygodniu, bo muszę wygospodarować czas na napisanie, a w ostatnim czasie w ogóle go nie mam. 

Ten rozdział jest trochę taki przejściowy, ale ważny przez kilka momentów. Ciężko mi szło z pisaniem niektórych scen, więc mogą wyglądać trochę dziwnie, ale chodzi tu o sam sens ;) 

~~~

1
   - Zatrzymajmy się gdzieś tutaj – powiedziałem do Waldka, gdy przejeżdżaliśmy przez oddaloną od reszty świata wieś.
   - Na pewno? – zapytał niepewnie.
   - Tak. Odpoczniemy przez noc i rano ruszymy dalej – odparłem klepiąc go w ramię.
   Wioska ta wyglądała na spokojną. Wyludnioną. Większość domów, które mijaliśmy, miało pootwierane drzwi, a po podwórkach walały się zarówno ubrania, jak i różne sprzęty. Na ulicy, czy chodniku leżało też kilka ciał, które zdążyły już pokryć się szronem.
   Waldek przejechał jeszcze kawałek, aż natrafiliśmy na dom idealnie się nadający do chwilowego osadzenia. Otoczony był przez wysoki, betonowy płot i znajdował się w oddaleniu od reszty budynków. Dzięki drugiemu piętru moglibyśmy mieć oko na okolicę.
   - Tutaj – powiedziałem.
   Zaraz po wyjściu na zewnątrz, omiótł mnie lodowaty podmuch i od razu zatęskniłem za ciepłym wnętrzem busa. Dziewczyny objęły się za ramiona, chowając głowy w kapturach, a pozostali starali się nie szczękać zbyt głośno zębami.
   - Ale pizga – Reszka powiedział na głos to, o czym wszyscy myśleliśmy.
   - Wchodzimy? – zapytała Zuza, rozcierając dłonie.
   - Waldek i ja sprawdzimy najpierw, czy w środku jest bezpiecznie – powiedziałem.
   - Ej! A ja? – zbulwersował się Reszka.
   - Dopiero co urżnęło ci ucho – odparłem.
   - A ty dostałeś kosę w brzuch – odgryzł się.
   Odruchowo położyłem dłoń na ranie, która już od paru godzin mi dokuczała. Nic jednak nie mówiłem, bo to był najmniejszy problem w tym momencie.
   - Ja się trzymam. Ty ledwo co stoisz. Pójdziemy we dwóch.
   - Idę i koniec tematu – Reszka podszedł do bramy. Nie miałem sił się z nim wykłócać, więc ustąpiłem.
   - Ja też idę – powiedziała Zuza, wyciągając z busa strzelbę i pierwsza ruszyła do bramy.
   Tą dziewczyna nie dało się kierować. Robiła to, co chciała, nie słuchała nikogo, a działała przy tym tak, że nie dało się jej nic zarzucić. W pewnym stopniu przypominała mi Saszę, która również była zdeterminowana i odważna.
   Choć cały czas mówiłem sobie, że Sasza nie zginęła, to coraz mniej w to wierzyłem. Widok tego, jak wpada do wody i znika upewniał mnie w tym, że nie mogła tego przeżyć. A ja byłem temu winny. Ściągnąłem ją na most w nadziei, że pomoże mi zakończyć rządy Wiksy. Co ja sobie wtedy myślałem?
   Weszliśmy na podwórko, które było dość sporym terenem. Widać było, że mieszkały tam dzieci, o czym świadczyły porozrzucane wszędzie zabawki, mały plac zabaw z piaskownicą oraz huśtawka na drzewie. Była też tam buda z psem na łańcuchu. Zwierze było martwe. Zdechł z głodu – pomyślałem, widząc wystające żebra i ślady pazurów na ziemi. Próbował się zerwać.
   - Zapukamy? – zapytał Reszka, by nieco rozluźnić napiętą atmosferę.
   - Niegłupi pomysł – powiedziałem, ku zdziwieniu wszystkich. – Jeżeli w środku są jakieś zombie, to hałas je zwabi.
   Uderzyłem kilka razy pięścią w drzwi i odczekałem chwilę. Nikt się nie pojawił i nie było też słychać, by ktokolwiek był w środku.
   - Waldek i Reszka – powiedziałem do kompanów – sprawdźcie górę. Zuza i ja weźmiemy dół.
   Nie usłyszałem słów sprzeciwu, ale dostrzegłem pełne wyrzutów spojrzenie Reszki. Rozumiałem, że chciał poprzebywać z rudowłosą sam na sam, ale nie chciałem ryzykować, że ta strzeli mu w głowę i powie, że uznała go za zombie. Nie to, że uważałem, że ma złe zamiary, ale nachalność chłopaka mogła się w końcu źle dla niego skończyć.
   Pierwszym pokojem, do którego weszliśmy, był salon. Miejsce to było dość duże i pełniło też funkcję jadalni. Na środku stały dwie kanapy, ustawione do siebie pod kątem, naprzeciw nich wisiał telewizor, a w rogu znajdował się kominek. Na drugim końcu postawiony był długi stół z ośmioma krzesłami. Tuż obok niego znajdowały się kolejne drzwi, do których zmierzaliśmy.
   Przechodząc obok komody, mój wzrok przyciągnęły poustawiane na niej ramki ze zdjęciami. Przedstawiały one ośmioosobową rodzinę – rodziców i sześć córek, z czego najstarsza wyglądała na około szesnaście lat, a najmłodsza miała najwyżej dwa latka.
   - Szczęśliwa rodzinka – skomentowała Zuza.
   - Może się im udało – zastanowiłem się na głos.
   - Może – powtórzyła dziewczyna, wychodząc z salonu.
   Znaleźliśmy się w krótkim korytarzu, który musiał znajdować się tuż za schodami. Z niego przeszliśmy do kuchni. To pomieszczenie wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado. Szafki były pootwierane, na podłodze leżało rozbite szkło oraz sztućce. Panujący tam rozgardiasz sprawił, że obudziło się we mnie uczucie niepokoju. Jeszcze bardziej wzmogło je chrobotanie, dochodzące z kremowych drzwi na końcu kuchni.
   Wymieniłem spojrzenia z Zuzą, a ta skinęła mi głową. Stąpając ostrożnie ruszyliśmy w tamtą stronę, trzymając bronie w pogotowiu. Rudowłosa stanęła za drzwiami i położyła dłoń na klamce, a ja zatrzymałem się dokładnie naprzeciw wejścia. Odliczyłem do trzech i wtedy Ruda otworzyła drzwi, a ja cały się spiąłem, gotowy w każdej chwili strzelić.
   Jednak to, co znajdowało się w niewielkiej komórce odebrało mi wszystkie siły.
   Była to ta sama, mała dziewczynka, którą widzieliśmy na zdjęciu. Leżała na podłodze związana i zakneblowana dość długo przed śmiercią. Świadczył o tym zapach fekaliów oraz pionowe kreski na dole drzwi. Próbowała się wydostać – pomyślałem, czując ścisk w gardle. Mała umarła zapewne z powodu rany na przedramieniu, owiniętym dość grubo bandażem, przez który i tak przebiła się krew.
Usłyszałem za sobą łkanie Zuzy, które zostało szybko stłumione. Dziewczyna odeszła na bok, pozostawiając mnie z małą, przemienioną dziewczynką.
   Wziąłem do ręki leżący na blacie nóż i ukląkłem przed małą, zachowując bezpieczną odległość. Dziewczynka zaczęła powoli przesuwać się w moim kierunku, gryząc włożony między zęby materiał. Związane ręce starały się mnie dosięgnąć, ale bezskutecznie.
   Przyjrzałem się jej brzydkiej już twarzy, starając się zapamiętać ten widok w jak najdrobniejszych szczegółach. Duże, białe oczy w zapadniętych oczodołach, przebijające się przez cienką jak papier skórę kości, zielonkawo-żółta cera, rzadkie, jasne włosy. Najbrutalniejszy obraz tego świata.
Złapałem dziewczynkę za głowę i przycisnąłem ją do podłogi. Jednym, szybkim ruchem wbiłem ostrze w skroń zombie, bez większego oporu przebijając cienką kość. Mała znieruchomiała.
   - W porządku? – zapytałem Zuzę, zaraz po tym jak wyciągnąłem nóż.
   Ruda patrzyła oczami pełnymi łez na dziewczynkę. W milczeniu pokiwała głową i ze złością otarła łzy.
   - Nie chciałam już więcej tego oglądać – powiedziała drżącym głosem. Musiała zauważyć moją zdziwioną minę, bo zaraz dodała. – Już widziałam jak dzieci ucierpiały przez to cholerstwo. To było na samym początku. Spotkaliśmy kobietę. Miała niemowlę na rękach i ono…
   Głos załamał jej się, ale nie wybuchła płaczem. Wzięła głęboki wdech, patrząc w górę.
   - Przykro mi – powiedziałem, bo nic innego nie przychodziło mi w tamtym momencie do głowy.
   Nagle usłyszeliśmy huk wystrzału. Zuza pierwsza wybiegła z kuchni i popędziła schodami na górę, a ja zaraz za nią. Znaleźliśmy się na piętrze, gdzie wzdłuż długiego korytarza ciągnęły się dwa rzędy drzwi. Ruszyliśmy prawie na sam koniec, skąd dochodziły krzyki Waldka i Reszki.
   Pokój, do którego weszli, był zaciemnionym pomieszczeniem bez żadnych innych mebli, niż łóżka. Leżała na nim kobieta, której ręce i nogi przywiązane były do metalowych oparć. Ona również była przemieniona. Kłapała zębami w stronę leżącego na podłodze Reszki, który trzymał oburącz strzelbę. Wymierzona była ona w ciało mężczyzny, który wpół leżał pod przeciwną ścianą. Nad jego głową powoli spływała ciemna krew z kawałkami mózgu i czaszki.
   - Co się stało? – zapytałem, nie mogąc oderwać wzroku od białych oczu mężczyzny, które zdawały się być zwrócone ku Reszce.
   - Zaatakował go – wyjaśnił krótko Waldek. – Weszliśmy, a on się na niego rzucił.
   - Prawie mnie ugryzł – powiedział Reszka, z przerażeniem patrząc na rozerwany rękaw swojej kurtki. – Kurwa. Prawie mnie ugryzł.
   Zuza minęła nas i podeszła do wciąż szarpiącej się przemienionej. Za pomocą swojego noża przebiła jej oczodół, po czym zmrużyła oczy i wyjęła coś, co wcześniej schowane było w fałdach pościeli. W dłoni trzymała białą buteleczkę.
   - Środki nasenne – powiedziała. – Chciał umrzeć ze swoją żoną.
   - To coś mu nie wyszło – mruknął ze złością Reszka i wstał z podłogi.
   - Sprawdźmy resztę pomieszczeń – powiedziałem, wycofując się z pokoju. Przebywanie w towarzystwie tych trupów działało na mnie depresyjnie. – Tylko bądźcie ostrożni. W tym domu mieszkało osiem osób.
   Razem z Zuzą przeszliśmy do sąsiedniego pomieszczenia, które było pustą sypialnią trzech dziewczynek. Świadczyły o tym różowe ściany, lalki oraz plakaty boysbendów. Reszka i Waldek w tym czasie zaglądnęli do gabinetu, który również był pusty. Kolejne dwa pokoje były także sypialniami, ale nie zastaliśmy tam żadnych martwych dziewczynek.
   - Może umarły wcześniej – podsunął Reszka.
   - Albo udało im się w porę uciec – skontrowała Zuza, posyłając chłopakowi karcące spojrzenie.
   - Mniejsza z tym – powiedziałem, chcąc zdusić wiszącą w powietrzu kłótnię w zarodku. – Dom jest bezpieczny. Wyniesiemy ciała i będziemy mogli sprowadzić resztę.
   - Chyba pochować – mruknęła Zuza. – Chociaż tyle się im należy, prawda?
   Zacisnąłem usta i tylko skinąłem głową. Byłem zmęczony. Marzyłem tylko o położeniu się do łóżka, a nie kopaniu grobów. Jednak Zuza miała rację. To im się należało.

2
   Ziemia była zmarznięta, dlatego ostatni grób wykopaliśmy, gdy było już ciemno. Po wszystkim, wróciliśmy razem z Reszką i Waldkiem do domu, gdzie przywitało nas przyjemne ciepło bijące z kominka oraz zapach jedzenia. Zziajany i zmarznięty opadłem ciężko na kanapę.
   Siedziałem tak, słuchając opowieści Reszki, a w rzeczywistości w ogóle nie rozumiejąc z tego ani słowa. Jego słowa do mnie nie trafiały, a jedynie pochłonął mnie klimat otoczenia. Ciepło, bezpieczeństwo, beztroska – wszystko to, czego w ostatnim czasie mi brakowało.
   - No proszę! – głośniejszy głos Waldka wyrwał mnie z tego przyjemnego stanu. Wszyscy obejrzeliśmy się na niego. Stał przy otwartym barku, wypełnionym różnymi butelkami z alkoholem. – Pan domu miał gust. Ktoś chce?
   - Stary, pytasz? – burknął Reszka.
   - Jeżeli jest tam jakaś porządna whisky, to poproszę – powiedział Rysiek.
   - Whisky, brandy, burbon – od koloru, do wyboru – Waldek postawił na stoliku przed nami butelkę z bursztynowym płynem. – A ty, Adaś?
   - Raczej odpuszczę – powiedziałem. – Ktoś musi trzymać wartę, gdy wy będziecie się staczać.
   - No wiesz? – Waldek prychnął, marszcząc brwi.
   - Innym razem.
   Nie przepadałem za alkoholem. Owszem, czasem zdarzało mi się wyskoczyć na piwo czy napić wódki, ale były to jednorazowe przypadki. Moja słaba głowa nie pozwalała mi na więcej.
W sumie nawet nie żałowałem, że ominęła mnie ta impreza. Widząc, jak wszyscy upijają się coraz bardziej i coraz trudniej utrzymać się im na nogach, poczułem nawet ulgę. Gdybym i ja dał się wciągnąć, stalibyśmy się bezbronni jak dzieci.
   Gdy Zuza zaczęła siłować się na rękę z Reszką, przy głośnym dopingowaniu mocno pijanego Ryśka oraz pochrapywaniu Waldka, wyszedłem z salonu i skierowałem swoje kroki na górę. Musiałem trochę odpocząć od tych oparów alkoholu, bo miałem wrażenie, że i na mnie zaczynają one działać.
   Lubiłem tych ludzi. Naprawdę ich lubiłem. Podobno innego człowieka można poznać dopiero wtedy, gdy się on upije, więc moi towarzysze byli świetni. Ten świat nie zdążył ich jeszcze zniszczyć.
Minąłem pokój, gdzie znaleźliśmy ciała małżeństwa, i wszedłem do gabinetu. Stamtąd był widok prosto na ulicę, więc mogłem poobserwować okolicę.
   Przysunąłem sobie obrotowe krzesło pod samo okno i odchyliłem się na nim. Butelkę z resztką whisky, którą zgarnąłem ze stołu, postawiłem na parapecie. Musiałem przemyśleć parę spraw, a nie dało się tego zrobić na trzeźwo.
   Czego właściwie szukałem w klasztorze? Max tam był, ale po naszym ostatnim spotkaniu, gdy znaleźliśmy się po dwóch przeciwnych stronach, potraktował mnie jak wroga. Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, on uznał mnie za jednego z ludzi Wiksy. Uwierzył, że mógłbym go zdradzić.
   - Brat – prychnąłem, biorąc porządny łyk whisky. Alkohol zapalił mnie w gardle i wycisnął łzy z oczu.


   Czy na pewno chciałem tam pojechać i prosić Maxa o przebaczenie? Tłumaczyć mu się z czegoś, czego nie zrobiłem? No i pewnie dotarli też tam ci ludzie, których zaatakowaliśmy najpierw na posterunku, a potem w magazynie. Zuza powiedziała mi, że ich przywódca – Rob – zamierzał tam się osiedlić.
   - On też nie będzie czekał z rozłożonymi rękami – powiedziałem, biorąc kolejny łyk. Tym razem smakował lepiej.
   Na co mogłem więc liczyć? Klasztor był dla mnie zamknięty. Byłem zdrajcą. Waldek, Reszka, Rysiek i Daria mieli większe szanse, by móc tam zostać. Byli tylko tłem w grze, która od początku toczyła się między Wiksą, klasztorem, a mną.
   Gdyby była tam Sasza, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej – pomyślałem gorzko. A ona nie żyła. Ta prawda po raz pierwszy dotarła do mnie w całości i z pełną siłą. Myśli, z którymi starałem się walczyć, w końcu przyjąłem do wiadomości.
   - Sasza nie żyje – powtórzyłem na głos i wzniosłem toast do widoku za oknem.
   Opróżniłem butelkę prawie do dna, gdy usłyszałem kroki na korytarzu.
   Poderwałem się na krześle, chwytając za broń, ale wtedy do gabinetu weszła znajoma postać.
   - Wow – Uniosła obie ręce w obronnym geście i zachichotała. – Tylko nie strzelaj. Jestem nieuzbrojona.
   - Więc masz prawo zachować milczenie – odparłem, nieco kąśliwie. Daria jednak tego nie zauważyła, albo zignorowała.
   - Co tu robisz? Sam? – zapytała, siadając na parapecie. Przez przypadek trąciła nogą butelkę, która przewróciła się z brzdękiem. – Wiesz, co się mówi o piciu w samotności?
   - Że to jak sranie w towarzystwie? – uśmiechnąłem się lekko.
   - Właśnie – Dziewczyna splotła ręce na piersi. – A więc?
   Spojrzałem na widok za oknem. Ciemne budynki były słabo widoczne przez mrok, który rozświetlał jedynie półokrągły księżyc. Ciężko mi by było dostrzec jakiekolwiek zombie, nawet jeśli te by rzeczywiście się pojawiły. Na razie było jednak spokojnie.
   - Myślę – powiedziałem.
   - Można wiedzieć, o czym?
   Westchnąłem  i odchyliłem się na krześle.
   - O ludziach, których straciłem. O osobie, której nie zdążyłem nawet dobrze poznać i już nie będę miał ku temu okazji.
   - Nie żyje?
   - Tak – odparłem bez wahania. Musiałem w końcu przyjąć tą prawdę do wiadomości.
Daria odgarnęła swoje włosy, wkładając luźne pasma za ucho. Gdy tak na nią patrzyłem, zobaczyłem, że to naprawdę ładna dziewczyna. Waldek miał szczęście.
   - Kochałeś ją? – zapytała. Ta kobieca intuicja.
   - Nie. Raczej nie. W sumie, to sam nie wiem.
   Daria przygryzła wargę i zerknęła w kierunku drzwi. Ja również spojrzałem w tamtym kierunku, ale nikogo nie zauważyłem. Gdy ponownie odwróciłem się w stronę dziewczyny, ta bezceremonialnie usiadła mi na kolanach i pocałowała mnie. Byłem tak tym zaskoczony, że nawet nie zareagowałem. Potem jednak wypity alkohol oraz starania Darii przyniosły spodziewany efekt.
   - Mogę ci pomóc o niej zapomnieć – powiedziała, gdy na moment oderwała się od moich ust. Jej ciepły oddech omiótł moją twarz.
   Nie powinienem był. Daria była dziewczyną Waldka, a on był moim kumplem. Może nawet przyjacielem. Wbijałem mu tym sztylet w plecy, ale w tamtej chwili myślałem tylko o sobie. Byłem egoistą, ale potrzebowałem tego. Musiałem zapomnieć. Zresetować się.
   Byłem egoistą.
   Cholernym egoistą.

3
   Z samego rana, ku niezadowoleniu wszystkich, którzy poprzedniego wieczora postanowili zanadto się zrelaksować, zaczęliśmy przygotowywać się do drogi.
   Przeszukaliśmy dom, znajdując trochę jedzenia, zmieniliśmy ubrania i zabraliśmy kilka koców. W garażu zastaliśmy też samochód, ale nie miał on paliwa. Postanowiliśmy nie zmniejszać i tak niewielkiego zapasu  w baku busa, dla trochę więcej wygody w volkswagenie. Ciśnięcie się w busie i podskakiwanie na każdym wyboju mogłem przeboleć, mając chociaż pewność, że dojedziemy do klasztoru w jednym kawałku i razem.
   Tak. Postanowiłem przyjechać do klasztoru, choćby i tylko po to, by zaraz zostać z niego wyrzuconym. Chciałem mieć pewność, że moi towarzysze znajdą tam bezpieczną przystań. Mogłem nawet wziąć wszystkie oskarżenia na siebie, jeśliby zaszła taka potrzeba.
   - To już chyba wszystko – powiedział Waldek, otrzepując ręce po ustawieniu rzeczy w busie tak, by zrobić nam więcej miejsca.
   - Świetnie – odparłem, nawet na niego nie patrząc.
   Dopiero rano dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłem.
   Nie winiłem Darii. Sam zdecydowałem, a ona do niczego mnie nie zmuszała. Wbiłem sztylet w plecy osobie, która uratowała mi życie i nie mogłem tego zrzucić na alkohol – aż tyle nie wypiłem. W żaden sposób nie mogłem tego usprawiedliwić.
   Dobre było chociaż to, że Daria zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Rozmawiała ze mną normalnie – a raczej zadawała pytania, którymi odpowiedziami były krótkie burknięcia i rzucała uwagi na różne tematy, których w żaden sposób nie komentowałem. Wobec Waldka także była miła i czuła. Nikt nie mógłby nawet pomyśleć, że wczorajszego wieczoru, podczas gdy jej chłopak spał, zdradzała go z jego przyjacielem.
   - Znalazłem mapę samochodową! – zawołał Reszka, idąc w naszą stronę ze wspomnianym przedmiotem. Rozłożył go na białej masce busa i wskazał jeden punkt. Przytok. – Tu jesteśmy – powiedział i przesunął palec w górę, trochę na lewo. – A tu są Błonie.
   - Musimy wjechać na S3-kę – powiedział na głos Waldek. – To może być ryzykowne. Sporo ludzi na pewno uciekało tamtędy z Zielonej Góry. Droga może być zastawiona.
   - W takim razie cofnijmy się na Bojadłę – zaproponował Reszka. – Możemy wtedy jechać tamtędy przez Trzebiechów, potem przez Sulechów…
   - Duże miasto – dużo trupów – zauważył kwaśno Waldek.
   - To ominiemy Sulechów – Reszka wydawał się być już zirytowany. – Pojedziemy na Nowe Kramsko, odbijemy na Kalsk, Cibórz i jesteśmy w Błoniach.
   - To będzie dodatkowe trzydzieści kilometrów. Nie ma bata, by starczyło nam paliwa.
   - Więc może jedźmy na Czerwieńsk – podsunąłem, patrząc na nazwę miejscowości. Uwaga dwóch moich towarzyszy została na mnie skupiona. – Przed samym Czerwieńskiem jest most. Przejedziemy nim i pojedziemy na Nietkowice. Przed Radnicą odbijemy na Cibórz i jesteśmy w…
   - Błoniach – dokończył Waldek i z uśmiechem poklepał mnie po plecach. – Dobry plan, ale i tak będziemy musieli przejechać kawałek przez S3-kę.
   - To jakieś – Reszka zmrużył oczy – trzy kilometry. Lepsze takie ryzyko, niż modlenie się, żeby dojechać na oparach. Poza tym, zawsze możemy spuścić paliwo z tamtejszych aut i wtedy pojechać twoją trasą.
   - Czyli mamy plan A i plan B – podsumował Waldek. – Jesteśmy ubezpieczeni.
   - Pójdę po resztę – powiedział Reszka i ruszył w stronę domu.
   Odgarnąłem z czoła przydługą już grzywkę. Już dawno powinienem był pójść do fryzjera, ale zawsze było mi to nie po drodze. Zbyt dużo obowiązków – zbyt mało czasu. Waldek za to nie borykał się z tym problemem. Miał krótkie, jasne włosy. Pewnie mu one nie przeszkadzały, a już na pewno nie wchodziły do oczu.
   - Jak ci się układa z Darią? – zapytałem i dopiero p fakcie dotarło do mnie, co właśnie powiedziałem. Waldek jednak nie wyglądał na zdziwionego, a jedynie uśmiechnął się do siebie.
   - Jest… świetnie. Tyle mogę powiedzieć – odparł trochę nieobecny. – Ta cała akcja z Wiksą…    Myślałem, że po tym wszystkim będzie koniec, a się myliłem.
   - Właśnie. O co chodziło? Daria była jego dziewczyną?
   - Kurwa, stary – Waldek najeżył się cały. – Gdyby nie to, że jesteś moim kumplem, to bym ci o tym nie mówił – Westchnął i potarł lewą brew. – Wiksa i ja znaliśmy się dość długo i nigdy za sobą nie przepadaliśmy – delikatnie mówiąc. Gdy zaczęła się epidemia, wszyscy chcieli iść z nim. Ja miałem ten problem, że nie pozwalała mi na to duma i jego nienawiść do mnie. Daria jednak widziała w nim jedyną szansę dla nas. Powiedziała mu, że może być jego, jeśli zgodzi się, żebym mógł do niego dołączyć.
   - I się zgodził – podsumowałem.
   - Nawet, kurwa, nie wiesz, jak się z tym czułem – powiedział ze złością, ale i żalem. – Moja dziewczyna, kobieta, którą kocham, musiała się sprzedać temu skurwielowi, żebym mógł żyć. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to uczucie, gdy musisz patrzeć i słuchać skurwiela, który dyma osobę, która dla ciebie się tak poświęciła.
   Miał rację. Nie wyobrażałem.
   Waldek kochał Darię – temu nie dało się zaprzeczyć. Ale czy to działało w obie strony? Kurwa, przecież to ona wyszła z inicjatywą – pomyślałem ze złością, po raz pierwszy obarczając winę kogoś innego, niż siebie. Może ona wcale nie czuje do niego tego samego? Może nienawidzi go nawet za to, jak musiała się dla niego poświęcić? Może chce go w ten sposób ukarać, a ja byłem świetnym do tego środkiem?
   Te pytania przechodziły mi przez głowę, a na usta cisnęły się słowa, które miały wyznać Waldkowi prawdę. Ugryzłem się jednak w język. Nie mogłem nic powiedzieć. A przynajmniej jeszcze nie teraz.
Z domu wyszli pozostali, obarczeni naręczem toreb, w które zapakowali swoje skromne wyposażenie. Zaczęliśmy powoli pakować się do busa. Przez ten cały czas myślałem o tym, jak bardzo spieprzyłem sobie życie.

4
   Droga na Czerwieńsk okazała się być strzałem w dziesiątkę. Drogi były puste, przez co jechaliśmy szybko i bez problemów. Mnie jednak to się nie podobało. Jeśli teraz nie było żadnych aut, to musiały znajdować się gdzieś indziej. I to całkiem możliwe, że na S3-ce. Spiąłem się cały na tą myśl i zacząłem rozglądać po trasie przed nami, wypatrując sznura samochodów. Waldek w tym czasie potrąca bokiem busa przechadzającego się po ulicy zombie.
   - Kurwa! Stary! – oburzył się Reszka, chwytając za głowę. Kac męczył go od samego rana, przez co był rozdrażniony i uskarżał się na ból głowy.
   - Nie trzeba było tyle pić, pijaku – Waldek wyszczerzył się złośliwie do lusterka wstecznego. Reszka w odpowiedzi pokazał mu środkowy palec.
   - Jak dzieci – westchnęła Daria.
   Dojechaliśmy do rozwidlenia drogi, gdzie znajdował się znak informujący o wjeździe na autostradę S3. Waldek zatrzymał się i spojrzał na mnie pytająco. Bez słowa skinąłem głową.
   - Obyś się nie pomylił – powiedział.
   - Oby – mruknąłem, czując rosnące zdenerwowanie.
   Droga była pusta aż do przejechania przez most. Wtedy naszym oczom ukazały się pierwsze samochody. Te nie były ściśnięte, jak to bywało w innych miejscach, gdzie ludzie chcieli jak najszybciej opuścić miasto, ale z każdym kolejnym metrem robiło się coraz mniej miejsca. W końcu doszło do tego, że musieliśmy wysiąść z busa i oczyścić drogę.
   - Za dwa kilometry jest zjazd – powiedział Rysiek, wskazując na znajdującą się niedaleko tablicę.
   - Pocieszające – mruknęła Zuza, podchodząc do najbliższego auta. Zwolniła hamulec i razem z Darią zepchnęły samochód na pobocze. Ten stoczył się z niewysokiej górki i zatrzymał na znajdującym się na dole, dość sporym głazie. – Bierzmy się do roboty. Jakoś nie nęci mnie siedzenie tutaj cały dzień.
   - Raczej tego nie unikniemy – powiedział Waldek, patrząc w górę, a potem na swój zegarek. – Już po dwunastej. Za jakieś trzy godziny zajdzie słońce. W ciemności lepiej nie ryzykować takiej roboty. Hałas może ściągnąć trupy.
   - Na tym wygwizdowie? – skrzywił się Reszka.
   - Waldek ma rację – powiedział Rysiek. – Zombie mają czuły słuch. Jeśli usłyszą taki hałas – wskazał na rozbite na głazie auto – i się tu pojawią, możemy mieć spore kłopoty. Zróbmy dzisiaj tyle, ile nam się uda, a rano dokończymy.
   Nikt nie oponował przed takim postanowieniem, więc wszyscy wzięliśmy się zatokowanie nam drogi. Rysiek w tym czasie pierwszy zajął wartę, kontrolując, czy okolica jest pusta. Nie chcieliśmy zostać zaskoczeni przez zombie, jeśli te w ogóle by się zjawiły.
   - Wszystko gra? – zapytał nagle Reszka, gdy po zepchnięciu jednego auta, podeszliśmy do kolejnego. Ta robota była dość łatwa, bo wystarczyło tylko zwolnić hamulec, a wtedy pojazd można było spokojnie popchać na dół drogi. jedynym problemem było to, że dokuczała mi rana. Dopóki jednak nie puściły mi szwy, a ból był do zniesienia, nic z tym nie robiłem.
   - Tak. Dlaczego pytasz? – zapytałem.
   - Chodzisz jakbyś miał kija w tyłku – odparł stając przy bagażniku.
   - Wydaje ci się – mruknąłem otwierając drzwi do samochodu. Wsadziłem głowę do środka i od razu uderzył mnie w nos okropny smród, od którego wszystko, co zjadłem, podeszło mi do gardła. Położyłem dłoń na dźwigni hamulca, gdy wokół mojego nadgarstka zacisnęła się czyjaś ręka. Krzyknąłem, wyrywając się i sięgnąłem po pistolet. Pozostali również się zbiegli, trzymając przed sobą bronie.
   - Nie róbcie mi krzywdy! – rozległ się piskliwy, ale niewątpliwie męski głos. Dochodził on z tylnych siedzeń, gdzie leżała kupa szmat, na którą wcześniej nie zwróciłem uwagi. Teraz jednak pojawiły się tam dwie, uniesione w górze ręce oraz spuszczona, ciemnowłosa głowa.
   - Wyłaź! – rozkazałem mu stanowczym głosem.
   Mężczyzna drżał, gdy jego ręka spoczęła na klamce drzwi. Wszyscy uważnie obserwowaliśmy jego ruchy. Nieznajomy w niezgrabny sposób próbował wyjść z samochodu, ale wtedy zahaczył nogą o zmięte ubrania i upadł na ulicę. Cofnęliśmy się, czując jego obrzydliwy zapach.
   - Ja pierdolę – Reszka zasłonił sobie nos rękawem. – On jest cały w gównie.
   Rzeczywiście. Spodnie faceta ubabrane były w fekaliach i stąd też był jego smród. Gdy stanął na nogach, wciąż trzymając ręce w górze, trząsł się cały.
   - Ja… ja bałem się wyjść – powiedział cicho, zawstydzony spuszczając wzrok.
   - Kurwa, nawet na dwójkę? – Zniesmaczony Reszka odszedł na bok.
   - Oni… oni tu cały czas chodzili. Bałem się. Ja… ja się bałem – Mężczyzna zaczął płakać, kryjąc twarz w dłoniach.
   Spojrzałem na moich towarzyszy, ale ci byli niemniej zdezorientowani niż ja. Ten facet nie wyglądał na groźnego, choć przebywanie w ciasnym wnętrzu tego auta mogło odcisnąć się na jego psychice. Sam fakt, że postanowił z niego nie wychodzić sprawiał, że coś ewidentnie mogło mu się pokręcić.
   - Ile czasu tam byłeś? – zapytałem, patrząc na tylne siedzenie usłane ubraniami, pustymi opakowaniami po jedzeniu i czymś, czego pochodzenia wolałem nie zgadywać.
   - Nie wiem – wzruszył bezradnie ramionami. – Długo. Wyjechałem zaraz po tym, jak wszystko się zaczęło.
   - Minęły już dwa tygodnie – powiedziała Zuza. – Cały ten czas spędziłeś w tym aucie?
   - Na początku było nas więcej – odparł. – Chyba dwa dni koczowaliśmy tutaj. Policja kazała nam tu zostać. Podobno czekali na wojsko, ale oni nie przyszli. Pojawiły się za to te stwory. Policjanci zaczęli strzelać do nich, wielu ludzi zginęło, zostali pogryzieni. Wtedy zaczęły się zamieszki, ludzie zaczęli odchodzić. Ja zostałem. Zgromadziłem jedzenie i czekałem – Spojrzał na nas, a w jego szarych oczach zapłonęła bezradność. – Czekałem na pomoc. Mieli się pojawić. Tak mówili – Czekajcie. Niedługo pojawi się pomoc. Wszystko wróci do normy.
   Ostatnie słowa mówił przybierając niski i silny głos. Niewątpliwie naśladował policjanta, który próbował w ten sposób zapanować nad zrozpaczonymi i przerażonymi ludźmi.
   - Czekałem. Nawet po tym, jak skończyło mi się jedzenie – nie odszedłem.
   Tymi słowami zakończył swoją opowieść.
   Nie wiedziałem, co o tym wszystkim mam myśleć. Facet był albo szalony, albo rzeczywiście tak bardzo bał się trupów. Jego zachowanie nie musiało nam bezpośrednio zagrażać, ale gdyby doszło do ataku zombie, kto wie, jakby się zachował. Ta nieprzewidywalność mogła sprowadzić kłopoty na któreś z nas.
   - Jak się nazywasz? – zapytałem.
   - Tomek. Tomek Suszyński – odparł.
   - Dobrze, Tomku – Schowałem pistolet dając tym samym znak reszcie, by również to zrobili. – Nie znamy cię i nie ufamy. Nie wiem, czy nie będzie z tobą kłopotów, czy nie będziesz chciał nas zabić, czy twoja historia jest w ogóle prawdziwa – Mężczyzna otworzył usta, pewnie po to, by upierać się przy swojej prawdomówności, ale nie dopuściłem go do głosu. – Ale masz u nas spory kredyt zaufania. Lepiej go nie zmarnuj.
   Na twarzy mężczyzny pojawiła się ulga. Już miał coś powiedzieć, gdy usłyszeliśmy wołanie Ryśka.
   - Zombie! Zombie idą!
   - Kurwa – syknąłem do siebie.
   Rysiek podbiegł do nas, dysząc ciężko.
   - Duża grupa. Naliczyłem trzydziestu – wydyszał.
   - Wszyscy chować się pod samochody – zarządziłem.
   - Nie. Nie. Nie – Tomek zaczął ciągnąć się za włosy, krążąc w kółko. – Dopadną nas. Zginiemy. Rozszarpią nas na kawałki.
   - Uspokój się, świrze! – syknął Reszka i pociągnął go na ziemię.


   Wczołgałem się pod stojącego niedaleko chevroleta i wyciągnąłem broń, by mieć ją w pogotowiu. Reszka i Tomek leżeli naprzeciw mnie, pod dużą ciężarówką dostawczą. Mój przyjaciel musiał zasłaniać mężczyźnie usta dłonią, by ten wie wydał z siebie żadnego dźwięku. A był temu bliski.
Odszukałem wzrokiem resztę. Oni również znaleźli się pod samochodami, trzymając przy sobie bronie. Rozglądali się czujnie, oczekując nadchodzącej grupy. Ta pojawiła się po kilku minutach.
Znajdowałem się na samym początku, więc to ja pierwszy zobaczyłem szurające po ulicy nogi w brudnych i poszarpanych ubraniach. Dziesiątki zombie podążało w tylko sobie znanym kierunku, pomrukując pod nosami. Rzeczywiście, było ich dużo. Z taką grupą nie mielibyśmy szans. Musieliśmy przeczekać, aż pochód nas minie, a to wydawało się być łatwe. Będąc w ciszy i ukryci byliśmy bezpieczni. Jednak nie na długo.
   Tomek najwyraźniej nie wytrzymał tego napięcia. Zaczął się wyrywać Reszce, który za wszelką cenę starał się go utrzymać na miejscu. Nie udało mu się to jednak i mężczyzna wyczołgał się spod auta. Zombie zauważyły to od razu.
   - Nie! Zostawcie mnie! zostawcie! – wrzeszczał, gdy jeden truposzy złapał go za ramię.
   Spojrzałem na Reszkę, który powiedział coś do siebie i również wyszedł z ukrycia.
   - Nie! Czekaj! – syknąłem, ale było już za późno.
   Reszka uderzył kolbą strzelby truposza, z którym szarpał się Tomek i pociągnął mężczyznę za sobą do przodu. Zombie podążyły za nimi.
   - Kurwa – syknąłem, uderzając pięścią w asfalt.
   Nie mogłem ich tak zostawić. Wyczołgałem się spod samochodu i pobiegłem za dwójką mężczyzn, po drodze dając znak pozostałym, by się nie ruszali z miejsc. Nie potrzebowaliśmy więcej kłopotów.
Podążając labiryntem aut i odpychając zombie od siebie, przedarłem się na przód pochodu, gdzie dotarli już Reszka z Tomkiem. Truposze człapały za nimi, prawie mając już ociągającego się mężczyznę. Ten potykał się o własne nogi i miał jakiś atak paniki. Swoim zachowaniem ściągał im na głowę coraz więcej ożywieńców.
   Dobiegłem do nich i przerzuciłem przez barierkę jednego z zombie, który znalazł się niebezpiecznie blisko Tomka.
   - Tutaj – Wskazałem na drzwi do ciężarówki dostawczej.
   Reszka pierwszy znalazł się w środku, a za nim już miał wbiec Tomek, gdy obok niego pojawił się zombie. Chwycił on rękę mężczyzny i zacisnął zęby na jego lewej dłoni. Nie wahając się strzeliłem truposzowi w głowę, a zawodzącego głośno Tomka wepchnąłem do ciężarówki. Sam zaraz wpadłem do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
   - Cicho! Musisz być cicho! – Reszka próbował stłumić krzyki mężczyzny, który wrzeszczał głośno.    Został ugryziony. Zakażony. Nie było dla niego ratunku, a hałas, jaki robił, mógł sprowadzić nam na głowę hordę zombie.
   Wyciągnąłem nóż i wbiłem go w gardło Tomka. Mężczyzna od razu ucichł.
   Musiałem – powiedziałem sobie, czując przerażony moim czynem wzrok Reszki.
   Oparłem się o ścianę ciężarówki, ściskając mocno nóż. Ciepła krew skapywała z niego prosto na moje spodnie, ale nie przejąłem się tym. Trzymałem go mocno, aż ręka zaczęła mi drżeć.
   Musiałem – powtórzyłem, odgarniając włosy z czoła.
   Usłyszałem pomrukiwanie przechodzących obok zombie. Nie namierzyły nas. Poszły dalej. Byliśmy bezpieczni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz