środa, 15 listopada 2017

ROZDZIAŁ 3 - JESZCZE NIE DZIŚ (ADAM)

1
    - Uważaj! – Złapałem Rudą za ramię odciągając ją od zombie, który rzucił się w jej kierunku. Sam uderzyłem truposza lewą ręką, a prawą, gdzie ściskałem nóż, zadałem mu cios z podgardle.
Wycofaliśmy się na drugi koniec areny, gdzie stała kolejna klatka. Zombie podążyły w naszym kierunku.
   - Trzymaj się za mną – powiedziałem do dziewczyny, ale nie dostałem odpowiedzi. Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem, jak moja towarzyszka wyrywa jedną z desek konstrukcji klatki. Powstałą dziurę natychmiast wypełnił truposz, który bezskutecznie próbował się wydostać z potrzasku, machając chaotycznie łapskami.
   - Nie potrzebuję obrońcy – powiedziała hardo, ściskając w obu dłoniach dość długi i ostry na końcu kij. Właśnie tą stroną zaatakowała nadchodzącego trupa wbijając mu pal w gardło. Zombie padł martwy, a po chwili dołączył do niego kolejny, którego rudowłosa załatwiła, przebijając jego lewy oczodół.
   Wspólnymi siłami zaczęliśmy walczyć z trupami, stojąc do siebie plecami. Mimo niechęci dziewczyny do mnie, ona ubezpieczała mnie, a ja ją. Kilka razy, zajęty innym truposzem, nie zauważałem kolejnego, który zachodził mnie z boku. Wtedy wkraczała Ruda ze swoją dzidą i ratowała mi życie.
   Zombie było coraz mniej i przez moment, kątem oka, patrzyłem na miejsce, gdzie siedział Wiksa. Niezadowolenie na jego twarzy było aż nazbyt widoczne i bezcenne. Raz nawet posłałem mu zwycięski uśmiech, w tym samym momencie powalając zombie na ziemię i kończąc jego żywot. Dziś nie zamierzałem umierać.
   - Cholera!
   Zaalarmowany piskiem mojej towarzyszki odwróciłem się akurat w momencie, gdy klatka za nami wydawała ostatnie trzaski. Napór zombie był zbyt wielki, a drewniana konstrukcja nie mogła tego wytrzymać. Chwyciłem Rudą za ramiona i odciągnąłem ją w ostatniej chwili, nim przednia ścianka z głośnym hukiem uderzyła o ziemię. Nie mogłem już dłużej zwlekać. Wyciągnąłem ukryty w bucie pistolet, odbezpieczyłem go i strzeliłem w kierunku najbliższych ożywieńców.
   Widok broni w mojej ręce wzbudził szok i oburzenie u zgromadzonych na trybunach widzów. Gwizdy i okrzyki niezadowolenia mieszały się z jękami zombie oraz hukami wystrzałów. Te ostatnie nie należały tylko do mojego pistoletu. Dochodziły one zza moich pleców, dokładnie tam, gdzie znajdował się Wiksa. Razem z Rudą schowaliśmy się za stojącą jeszcze klatką, kuląc przed świstającymi wokół pociskami. Kilka z nich zabiło krążące wokół zombie, co niewątpliwie było nam na rękę.
- Chodź! – Zawołałem do swojej towarzyszki, przekrzykując ogólny gwar, jaki powstał.
Razem ruszyliśmy w stronę wyjścia, przekradając się między klatkami. Co jakiś czas oddawałem strzały w kierunku trybun, trafiając dwóch, czy trzech ludzi. Szukałem Wiksy, ale ten musiał uciec wraz z większością widzów, których wypłoszyła strzelanina. Powodem też mogło być zajęcie się ogniem wiszącej przy ścianie kurtyny. Ta musiała znaleźć się zbyt blisko pochodni, a potem wszystko potoczyło się szybko. Gryzący i duszący dym wypełnił salę. Przez łzy w oczach prawie nic nie widziałem i kierowałem się tylko rudowłosą głową przede mną, która torowała mi drogę zabijając napataczające się zombie. W końcu dotarliśmy do drzwi, których zamek od razu przestrzeliłem. Wypadliśmy na korytarz prawie się przewracając.
   - Tu są! – Doszedł nas czyjś głos. Nim zdążyłem się obejrzeć, Ruda zaatakowała swoją dzidą stojącego za nami młodego mężczyznę. Ostry koniec wbił mu się w podgardle i wyszedł przez usta, z których wylała się fala krwi. Zaskoczenie w jego oczach znikło, gdy źrenice zniknęły, chowając się pod górnymi powiekami. Ruda wyjęła swoją broń i pochyliła się nad chłopakiem, wyjmując mu z dłoni pistolet.
   - Spieprzajmy stąd – powiedziała z nutą obrzydzenia w głosie.
   Przystałem na ten pomysł. Też chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce.
Ruszyliśmy zadymionym korytarzem, parę razy napotykając na swojej drodze ludzi Wiksy. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak ich zabić. Oni chcieli także to zrobić, dlatego musieliśmy być szybsi. Jednego z nich – chłopaka mniej więcej w moim wieku – Ruda nie zabiła, a jedynie postrzeliła w nogę. Zaraz pochyliła się nad nim, zaciskając palce na przedzie jego bluzy i podrywając z podłogi.
   - Gdzie Wiksa? – Zapytała ostro.
   - Spieprzaj! – Odkrzyknął ten, krzywiąc się z bólu.
   Na te słowa Ruda zacisnęła usta w wąską kreskę i wymierzyła w drugą nogę chłopaka, po czym bez słowa strzeliła. Krzyk, będący też zbolałym wyciem, poniósł się echem.
   - Gdzie on jest!
   - Nie wiem! Nie wiem! – Grube łzy spływały po policzkach czerwonych chłopaka.
   Usłyszałem za sobą coraz bliższe jęki zombie. Moja towarzyszka też to zauważyła. Wypuściła materiał bluzy z dłoni i wyprostowała się. Wyraźnie wahała się, co ma zrobić. W podjęciu decyzji wyręczył ją jajkowaty, zielony przedmiot, który potoczył się w naszym kierunku. Zareagowałem natychmiast, chwytając dziewczynę za ramię i ciągnąć ją za schody. Tam pociągnąłem ją w dół i przykryłem własnym ciałem, zatykając sobie uszy. Nie stłumiło to jednak huku wybuchu, jaki spowodował granat. Wszystko na chwilę zatrzęsło się, a na głowy posypał nam się pył i kawałki kamienia.
   W uszach mi piszczało i czułem się lekko zamroczony. Patrzyłem na Rudą, której usta poruszały się, ale nie potrafiłem zrozumieć żadnego w wypowiedzianych przez nią słów. Ten pisk… Miałem wrażenie, że głowa mi zaraz pęknie.
   -…uciekać! – Ostatnie słowo wykrzyczane przez dziewczynę uderzyło we mnie jak kolejny granat.
   Poderwałem się na równe nogi i zaraz zatoczyłem, wpadając na ścianę. Ruda podtrzymała mnie jednak, chroniąc przed upadkiem. Powiesiła sobie moje bezwładne jeszcze ramię na szyi i zaczęła prowadzić.
   Wybuch granatu zrobił wiele szkód na korytarzu. Nie zabił on zombie, a jedynie przewrócił i pourywał niektórym kończyny. Te sprawniejsze już się podnosiły.
   Ślizgając się na sporej kałuży krwi chłopaka, którego wybuch całkowicie zmasakrował, dotarliśmy do wyjścia. Nie mogłem jednak wyjść. Jeszcze nie teraz.
   - Czekaj – wybełkotałem, chwytając się futryny.
   Błękitne oczy spojrzały na mnie zaskoczone. Nie miałem sił ani czasu wszystkiego jej tłumaczyć, ale też i nie mogłem. Przeszkodził mi w tym rozpędzony van, który przebił się przez resztki ogrodzenia wokół szkoły i zatrzymał u samego podnóża schodów. Ścisnąłem mocniej pistolet, mierząc z niego w pojazd. Drzwi przesunęły się i zobaczyłem w nich Waldka.
   - Ruszajcie tyłki! – Krzyknął, gdy stałem nieruchomo, nie wiedząc, co zrobić.
Ruda spojrzała na mnie niepewnie i z pytaniem na ustach. Skinąłem jej głową i zrobiłem pierwszy krok w kierunku vana. Nagle jednak na moim ramieniu zacisnęła się jakaś stalowa dłoń i pociągnęła w tył. Uderzyłem plecami w ścianę i zobaczyłem przed sobą wściekłą twarz Wiksy. Ten ścisnął przedramieniem moje gardło, odbierając mi możliwość oddychania, a drugą, sprawną ręką złapał Rudą za dłoń, gdzie trzymała pistolet.
   - I tak byłaś marna – syknął, pchając dziewczynę w plecy, aż ta upadła i zaczęła staczać się na sam dół schodów. Nieprzytomną dziewczyną od razu zajął się Waldek, a Reszka wychylił się przez okno pasażera, puszczając w kierunku Wiksy serię z karabinu. Ten jednak zdołał schować się za ścianą, pociągając mnie za sobą. Kopnięciem ciężkiego buta zatrzasnął drzwi, odcinając mi drogę ucieczki. Nie pozostało mi nic innego, jak przejść do kontrataku.
   Zamachnąłem się pięścią na Wiksę, ale ta ledwie otarła jego policzek, który pokrywał szorstki, jasny zarost. Chciałem poprawić cios drugą ręką, ale wtedy dostałem w brzuch. Zgiąłem się w pół, lecz nie trwałem długo w tej pozycji. Poderwałem się uderzając przeciwnika czubkiem głowy w szczękę. Wiksa zatoczył się, a ja sięgnąłem leżący na podłodze pistolet. Jednak wtedy pięść, będąca jakby z kamienia, trafiła mnie w nos. Wpadłem plecami na ścianę, unieruchomiony przez dłoń Wiksy zaciśniętą wokół mojego gardła.
   - Sami pieprzeni zdrajcy – Wyrwał mi z dłoni pistolet. – Wiedziałem, że prędzej, czy później któryś z nich będzie chciał mnie zabić. Wiedziałem, że ty będziesz chciał to zrobić. No, co? Nie patrz tak na mnie. Myślałeś, że jesteśmy przyjaciółmi? Że ci ufam? Miałem nadzieję, że jesteś mądrzejszy niż ten kretyn, Osa – parsknął śmiechem, sięgając kikutem ręki do twarzy, jakby chciał po niej przejechać dłonią. – Jeszcze ta suka, Daria. Odstrzeliła mi rękę, dziwka jedna. Jebać ją. I tak ją znajdę. Tak samo jak tą twoją Saszę.
   Wlepiłem w Wiksę wściekłe spojrzenie, na widok, którego ten się uśmiechnął. Nie mogłem nic powiedzieć. Stalowa dłoń pozostawiała mi akurat tyle miejsca, bym mógł brać rzadkie i płytkie oddechy.
   - Pieprzyłbyś ją, co? Widać to po tobie. Nawet, kurwa, dobrze kłamać nie potrafisz.
   Próbowałem się wyrwać, ale wtedy zostałem pchnięty na podłogę, a ciężki but Wiksy kopnął mnie w żebra, odbierając dech. Przewróciłem się na brzuch, kaszląc. Podpierając się rękoma chciałem wstać, ale wtedy Wiksa przycisnął mnie z powrotem do ziemi. Pochylił się nade mną i zacisnął palce na moich włosach, boleśnie szarpiąc moją głowę w górę. Zacisnąłem zęby, sycząc z bólu.
   - Wytnę ci powieki i karzę patrzeć, jak ją rżnę do końca twoich, albo jej pieprzonych dni. Zobaczymy, które z was pierwsze będzie błagać o śmierć.
   To był ten moment. Wyciągnąłem schowany dotychczas pod koszulką nóż i wbiłem go w udo Wiksy. Ten krzyknął i przewrócił się, trzymając za miejsce wokół ostrza. Poderwałem się z podłogi i zabrałem pistolet, który Wiksa wypuścił.
   - Będziesz błagał? – Zapytałem mierząc do niego.
   - Po moim, kurwa, trupie – syknął ze wściekłością.
   Pociągnąłem za spust, ale nie trafiłem. Nie zamierzałem. Kula przeleciała obok głowy Wiksy, trafiając w ścianę. Uśmiechnąłem się na widok chwilowego strachu, na twarzy mężczyzny.
   - Pizda – parsknął. – Niczego nie potrafisz zrobić porządnie.
   - Nie chciałem cię zabić – odparłem, patrząc w głąb korytarza. Pojawiły się tam już pierwsze sylwetki zombie, zaalarmowane wystrzałem. Z wyższością spojrzałem na Wiksę. – My, albo wy?
   Odwróciłem się i ruszyłem w stronę wyjścia, pozostawiając Wiksę samego sobie. Ten, najpierw cicho, zaczął mnie wołać, a gdy zombie zbliżyły się na kilka metrów – błagał mnie, bym wrócił. Nawet się nie odwróciłem, przemierzając ostatnie metry zadymionego korytarza. Po drodze minąłem kilka ciał, nad którymi żerowały trupy. Niektóre zabiłem, a te, pochłonięte jedzeniem, zostawiłem. Wśród leżących dostrzegłem poparzoną twarz, na której widniała świeża blizna w kształcie litery „W”. Jeden z truposzy oderwał zaraz ten kawałek zębami, co jeszcze bardziej wzmogło moje wyrzuty sumienia.
    Nim dotarłem do drzwi, Wiksa pękł.
   - Wracaj tu! – Krzyknął, ale nie było w tym wściekłości, a przerażenie.
   Zatrzymałem się i obejrzałem przez ramię. Wiksa, który rządził całym hotelem, który miał dziesiątki ludzi pod swoimi rozkazami, którego wszyscy się bali, czołgał się po ziemi. Pozbawiony kręgosłupa. Wykastrowany. Słaby i bezbronny. W mojej głowie rozbrzmiały słowa Freda, nim ten zginął rozszarpany na arenie.
   „Możecie mieć broń i ten swój mur, ale w końcu pojawi się inna, silniejsza grupa! Skończycie, jako żarcie zombie i mam nadzieję, że ty zdechniesz ostatni! Będziesz wtedy mógł zobaczyć, jak wszystko, co masz, obraca się w gruzy.”
   Mieli broń i mur, a jednak one nie zdołały ich uratować. Nie zdołały go uratować. Tej nocy nie zginęli wszyscy z hotelu, ale jego znaczna część. Pozbawieni przywódcy, przerażeni po zderzeniu z rzeczywistością, zagubieni. Hotel upadł. 
   - Wszystko obróciło się w gruzy – powiedziałem i byłem pewien, że Wiksa to usłyszał.
   Jego twarz najpierw przecięło niezrozumienie, potem strach, a na końcu wściekłość. Uderzył jedną, ocalałą pięścią w podłogę wydając z siebie najbardziej przerażający, mrożący krew w żyłach, a zarazem desperacki krzyk, jaki w życiu słyszałem. Zobaczyłem jeszcze jak najbliżej znajdujący się zombie pada na kolana tuż za Wiksą, po czym odwróciłem wzrok. A on nie przestał wrzeszczeć.
Zignorowałem te krzyki i wyszedłem ze szkoły. Na zewnątrz już nie było go słychać. Nie było nic słychać.
   Krzywiąc się z bólu przy każdym kroku zszedłem na sam dół schodów, gdzie wciąż czekał van.
   - Żyjesz – Waldek ścisnął moją dłoń, uprzednio otwierając drzwi do samochodu.
   - Ano, żyję – odparłem uśmiechając się i wchodząc do auta.
   Ku mojemu zaskoczeniu, w środku zastałem też Ryśka, który klęczał nad leżącą na podłodze Rudą. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie przelotnie, nie przestając bandażować głowy dziewczyny.
   - Co ty tu robisz? – Zapytałem mile zaskoczony.
   - Waldek ma dar przekonywania – odparł lekarz, wzruszając ramionami, na co wspomniany tylko parsknął.
   Mimo tego wesołego i beztroskiego tonu poznałem, że coś jest nie tak. Moi towarzysze musieli zauważyć to niezrozumienie na mojej twarzy, bo zaraz sami porzucili te sprawiające pozory normalności maski.  
   - Hotel upadł – powiedział Reszka, który przeniósł się do tyłu, gdy Waldek ruszył z miejsca.
   - Co to znaczy? – Zmrużyłem brwi, przenosząc wzrok to z Ryśka, to na Reszkę.
   Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie, zapewne czekając, aż ten drugi wszystko wyjaśni. W końcu obaj zerknęli na Waldka, który zdawał się być całkowicie skupiony na jeździe. Przeczył temu jednak jego wzrok – wyglądał na będącego w szoku.
   - Spaliłem go – powiedział beznamiętnie.
   - Spaliliśmy. Zrobiliśmy to razem – uściślił Reszka, łypiąc na przyjaciela, po czym zwrócił się do mnie. – To było chore miejsce z chorymi ludźmi. Gniazdo skurwysyństwa i degeneracji. Wiksa…
   - Nie żyje – dokończyłem, wywołując zdziwienie u wszystkich obecnych.
   - Nie żyje? – Powtórzył Rysiek.
Skinąłem głową.
   - To jego koniec. Jego i hotelu.
   Nie kontynuowaliśmy więcej rozmowy. Nie było takiej potrzeby, ani też nikt z nas tego nie chciał. Musieliśmy przetrawić wszystko, co wydarzyło się w ciągu tego dnia.  A było tego wiele i nie wszyscy jeszcze zdołaliśmy przyjąć niektóre aspekty do świadomości.
   Nie przejeżdżaliśmy obok hotelu, ale na bladoróżowym tle nieba bardzo dobrze widać było obłoki czarnego dymu. Ogień oczyszcza – pomyślałem, krzywiąc się, gdy zrozumiałem jak dobrze te słowa znajdują odzwierciedlenie w obecnej sytuacji.
   Opuściliśmy Głogów i od razu poczułem ulgę. To było jakby z barków znikł mi przytłaczający ciężar wraz z oddechem na karku, który czułem odkąd pierwszy raz postawiłem stopę w hotelu. Wiksa nie żył, hotel spłonął, a ja wreszcie byłem wolny. I mogłem w końcu pojechać do miejsca, gdzie dążyłem od samego początku. I do osoby, która motywowała mnie przez ten cały czas.
Nie przyjmowałem do wiadomości nawet myśli, że Sasza mogła nie żyć. To było niemożliwe. Wierzyłem w nią i przekonany byłem, że jest w klasztorze. Tam zmierzaliśmy.
   Jęk Rudej wyrwał mnie z przemyśleń. Dziewczyna poruszyła się na prowizorycznym posłaniu, marszcząc czoło i zaciskając powieki. Przysunąłem się do niej i powstrzymałem przed podniesieniem się.
   - Nie ruszaj się – powiedziałem, zerkając na Ryśka. Mężczyzna również przysunął się do rudowłosej, sprawdzając jej puls i świecąc w oczy małą latarką.
   - Zabieraj to, świrze – machnęła dłonią, jakby chciała odgonić natrętną muchę, po czym ostrożnie dotknęła bandaża na swojej głowie. – Graliście moją głową w piłkę?
   - Humor dopisuje. Pacjętka będzie żyła – stwierdził krótko Rysiek, unosząc jedną z powiek Rudej.
   - Ale ty nie będziesz, jeśli nie zabierzesz tego cholerstwa sprzed mojej twarzy – warknęła podnosząc się, nim zdążyłem ją powstrzymać.
   Reszka parsknął śmiechem, a ja tylko się uśmiechnąłem. Podałem Rudej butelkę wody, a Rysiek dał jej tabletki przeciwbólowe. Dziewczyna bez słowa sprzeciwu połknęła leki, opróżniając prawie całą butelkę. Nie przestawała przy tym łypać groźnie na naszą czwórkę i wyglądała na gotową w każdej chwili podjąć walkę.
   - Nic ci tu nie grozi – powiedziałem.
   - Wybacz, ale jakoś nie mam do ciebie zaufania – odparła z kwaśnym uśmiechem. – Do żadnego z was. Wypuśćcie mnie.
   - Przykro mi, słonko, ale to niemożliwe – powiedział Reszka, za co naraził się na kolejne, wrogie spojrzenie.
   - Nazwij mnie tak jeszcze raz, a utnę ci jaja i wsadzę ci je do gardła – zagroziła, ale przyniosło to zupełnie odwrotny skutek, niż zamierzała. Reszka roześmiał się, czemu towarzyszyło parsknięcie Waldka. Ruda za to przewróciła oczami.
   - Chodzi o to – zacząłem, – że prawdopodobnie jedziemy w tym samym kierunku.
   - Co?
   Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
   Usiadłem wygodniej, czując się pierwszy raz odprężony. Wszystko zaczynało się układać.

2
   Zrobiliśmy postój tuż za miejscowością Świdnica. Ja osobiście byłem zadowolony z tego postoju, ale Waldek pomrukiwał coś bardziej do siebie, niż do nas, Rysiek spał, a Reszka nie przepuścił okazji, by dogryźć Zuzie – jak przedstawiła się nasza towarzyszka.
   - Może pójdę z tobą? – Zapytał rudowłosą, gdy ta kierowała się w stronę rosnących na poboczu krzaków. W odpowiedzi dostał widok środkowego palca.
   Przed nami, na drodze, znajdowało się kilka pozostawionych aut, ale nie były one zbyt dużą przeszkodą. Jedynie niebieski SUV  kawałek dalej mógł być problemem, jednak wszystko było do zrobienia. Razem z Reszką ruszyliśmy go przestawić, podczas gdy Waldek pilnował okolicy.
   - Przystopuj trochę, inaczej Zuza naprawdę obetnie ci jaja – powiedziałem do kumpla.
   - Ogień, nie dziewczyna – westchnął ten, przybierając rozmarzony ton. – Chyba znalazłem miłość życia.
   Zagryzłem wargę, nim zdążyłbym coś powiedzieć. Nie miałem pojęcia, czy Reszka wiedział, co Wiksa zrobił Zuzie. Wyglądało na to, że raczej nie.
   Zacisnąłem zęby żałując, że przed śmiercią nie zdołałem zrobić mu czegoś gorszego. Wtedy rozszarpanie przez zombie wydawało mi się być zbyt wielką łaską. Wiksa powinien cierpieć jeszcze bardziej. Za wszystko, co zrobił moim i mnie samemu. Zmieniłem się przez niego. Tej nocy zabiłem trzy osoby, a żałowałem tylko dwóch. Miałem nadzieję, że ostatnia smaży się w piekle.
   - Szlag – syknął Reszka, gdy już mieliśmy zabrać się za spychanie auta z drogi.
   Szczeliną między dwoma samochodami przeciskał się właśnie zombie. Truposz odbił się biodrem od bagażnika srebrnego forda, po czym zachwiał się, prawie wpadając na maskę drugiego pojazdu. Wyszedł na drogę i od razu ruszył w naszą stronę. Mój kompan podniósł broń, ale gestem dałem mu do zrozumienia, by nie strzelał. Sam podszedłem do ożywieńca, szukając za paskiem noża. Nie było go. Został w nodze Wiksy. Przekląłem pod nosem i zamachnąłem się na trupa kolbą swojego pistoletu, trafiając żywego trupa w skroń. Rozległ się trzask, a chwilę potem uderzenie ciała zombie o ziemię. Pochyliłem się nad nim i powtórzyłem ciosy, aż truposz znieruchomiał.
   - Weźmy się za to – powiedziałem, wycierając w spodnie brudne dłonie.
   Podsiedliśmy do samochodu, gdy padł strzał.
   Rzuciłem się płasko na ziemię, ściskając pistolet i szukając strzelca. Nie musiałem go nawet długo wypatrywać, bo okazało się, że ten znajdował się wewnątrz auta, którego tylna szyba rozprysła się w drobny mak. Tak zaaferowany tym nie zauważyłem, że Reszka leży niedaleko, trzymając się za głowę. Przez palce przelewała mu się krew.


   - Kurwa. Kurwa. Kurwa – powtarzał, wijąc się na ziemi. – Moje ucho. Nie mam, jebanego, ucha!
   Rzeczywiście. Gdy wciskałem w kurczowo trzymającą się głowy dłoń kompana, zobaczyłem resztki chrząstki oraz sporo krwi. Kula drasnęła też część policzka Reszki, ale ta rana była mniej groźna.
   Usłyszałem, jak drzwi auta otwierają się. Podniosłem pistolet, mierząc do strzelca, ale gdy go zobaczyłem, opuściłem broń. Ona zrobiła to samo.
   - Daria? – Z niedowierzaniem pokręciłem głową.
   - Udało ci się – Oczy dziewczyny zabłysły radością, ale ten blask zaraz znikł, gdy spojrzała na Reszkę. – Nie chciałam… Myślałam, że to bandyci.


   Pomogłem wstać kompanowi i razem z Darią zaprowadziliśmy go do miejsca, gdzie stał nasz van. Tam, Zuza i Waldek trzymali bronie w pogotowiu, ale zaniepokojeni stanem Reszki i zaskoczeni widokiem Darii odpuścili.
   - Co się stało? – zapytała Ruda, wkładając pistolet za pasek.
   - Powiedzmy, że wypadek – odparłem sadzając Reszkę na podłodze vana. Tam, Rysiek od razu zabrał się za opatrywanie jego rany. 
   Spojrzałem na Waldka, który nie odezwał się ani słowem. Jego wzrok utkwiony był w Darii i wyrażał zaskoczenie, ale i coś, czego nie potrafiłem opisać. Dziewczyna też patrzyła na niego, jakby niepewnie, bądź ze strachem. Nie rozumiałem, co się dzieje, dopóki mój przyjaciel sam nie zrobił pierwszego kroku i nie podszedł do niej. Wtedy Daria rzuciła mu się na szyję, wybuchając płaczem.
   - Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam – powtarzała nieprzerwanie, aż Waldek odsunął ją od siebie i spojrzał na nią uważnie.
   - Ja powinienem to robić – powiedział z bladym uśmiechem i łzami w oczach. – Przeze mnie…
Nie zdążył dokończyć, bo Daria zamknęła mu usta swoimi. Odwróciłem wzrok, natrafiając na uśmiechniętą, bądź wykrzywioną w grymasie, twarz Reszki.
   Nawet nie podejrzewałem, że Waldek i Daria mogą być razem. Nigdy nie widziałem niczego, co by na to wskazywało. Wychodziło na to, że albo ja jestem tak krótkowzroczny, albo oni są świetnymi aktorami. Być może obie te rzeczy. Teraz już wiedziałem, kto pomógł Darii w sprowadzeniu zombie pod bramę hotelu. Wcześniej podejrzewałem Osę, a okazało się, że był to Waldek. Próbował mnie powstrzymać – pomyślałem. Już wiedziałem dlaczego.
   Zostawiłem tą parę w spokoju i podszedłem do Reszki, którego raną zajmował się Rysiek przy pomocy Zuzy. Dziewczyna musiała się na tym znać, bo nim lekarz skończył mówić, co ma zrobić, to już było skończone.
   - Wszystko gra? – zapytałem.
   - Boli, jak cholera – odparł przyjaciel sycząc, gdy Zuza polała resztki ucha wodą utlenioną. Nie stracił go całego, ale górną część.
   - Jęczysz, jak baba – skomentowała Ruda.
   Reszka wyglądał, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale zaraz zrezygnował. Może to i lepiej. Znając niewyparzony język przyjaciela, zaraz rzuciłby jakimś niewybrednym tekstem, a było to niebezpieczne, gdy Zuza trzymała w dłoni nożyczki.
   - Przepraszam, że cię postrzeliłam – powiedziała Daria, podchodząc do nas z Waldkiem. Ten wciąż obejmował ją ramieniem. – Myślałam, że mnie ścigacie.
   - Za to – Reszka wskazał na zaklejone plastrem resztki ucha – będziesz musiała znaleźć dla mnie piwo. A dokładniej – całą skrzynkę.
   Wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Nawet Zuza się uśmiechnęła. Napięcie spowodowane ostatnimi wydarzeniami zaczęło powoli nas opuszczać. Byliśmy na dobrej drodze, by w końcu ułożyć sobie życie od nowa. W nowym miejscu i z nowymi ludźmi.
   Daria wiedziała o moim planie najwięcej, bo zdążyłem ją wtajemniczyć przed nieudaną akcją zabicia Wiksy na moście. Jej jedynej zaufałem, a popełniłem błąd. Mogłem zdobyć wsparcie od Waldka i Reszki, a wtedy na pewno byśmy wygrali. Wtedy, na pewno Sasza nie zniknęłaby, a mnie nie trapiłaby myśl, czy w ogóle żyje. Chociaż przekonywałem się, że nie może być inaczej, to i tak umysł podsuwał mi wizję jej ciała, niosącego przez nurt rzeki.
   - Właściwie to jaki jest plan? – zapytał Waldek.
   Wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. Ja byłem powodem, dla którego ci wszyscy się tutaj znaleźli, więc moim zadaniem było przedstawienie im planu. Planu, od którego zależało ich życie.
Spojrzałem na Ryśka, który gdzieś zostawił, lub zgubił swoje okulary. Był zmęczony, przez co wyglądał na więcej, niż pięćdziesiąt lat. Jako lekarz miał obowiązek pomagania ludziom, a w hotelu to zostało mu odebrane. Nie miałem wątpliwości, że nie raz musiał odmówić pomocy potrzebującym, nie z własnej woli.
   Na Reszkę, który nie uśmiechał się już szelmowsko, a jego bursztynowy wzrok był chyba pierwszy raz poważny. Ciemna grzywka opadała mu na pokryte kroplami krwi czoło. Prawie zginął, a mimo to nie stracił swojego poczucia humoru. Był człowiekiem, który cokolwiek by się nie stało, nie tracił swojego optymistycznego podejścia do życia. Hotel nie był miejscem dla niego. Na pewno nie.
   Na Zuzę, która nie patrzyła na mnie już z nienawiścią, ale wciąż niepewnie. Była wśród obcych jej ludzi, którzy jeszcze niedawno pracowali dla jej oprawcy. Kto wie, co siedziało w jej głowie. Jak bardzo bolało ją to, co Wiksa jej zrobił. A mimo to dołączyła do nas. Zaufała nam.
   Na Darię, która nie wyglądała już jak cień samej siebie, bo tak zapewne wpływało na nią to, co musiała przechodzić z Wiksą. Nie wiedziałem, dlaczego z nim była, ale na pewno nie z własnej woli.    To przy Waldku odzyskała blask w złoto-zielonych oczach i uśmiech na twarzy.
I w końcu na Waldka, który stał się moim przyjacielem. On wprowadził mnie do życia w hotelu, pomógł we wszystkim, walczył ze mną ramię w ramię. Teraz była moja kolej na to, by się mu odwdzięczyć.
   - Ostatnie dni były ciężkie dla nas wszystkich – powiedziałem. – Każdy z nas na własnej skórze przekonał się, jak ten świat może się zmienić, gdy u władzy jest nieodpowiedni człowiek. Ten człowiek prawie nas złamał, zniszczył nasze przekonania, poczucie własnej wartości, podporządkował sobie.
   Kątem oka zobaczyłem, jak Zuza spuszcza wzrok, a Waldek mocniej obejmuje Darię.
   - Teraz on nie żyje, a my tak – dodałem zaraz. – To świadczy o jednym – mimo wszystko – jesteśmy silniejsi. Silniejsi, niż kiedykolwiek. W pojedynkę jesteśmy w stanie zrobić wiele, a razem – wszystko. Zasługujemy na lepsze życie, niż te, które mięliśmy dotychczas. Zasługujemy na dom. A inni zasługują na to, byśmy zasilili ich szeregi i pomogli im w miarę naszych możliwości. Bo mimo tego, że ludzie zmienili się w potwory, a żywe trupy chodzą po ziemi, my żyjemy. I nie zginiemy. Jeszcze nie dziś.


2 komentarze:

  1. Szkoda że Wiksa nie żyje :/ Nie żebym go lubiła ale liczyłam na jakąś wojnę czy cos w tym stylu ;)
    Co do Adama - uwielbiam!! Byłby idealnym przywódcą razem z Saszą ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W związku z tym, że w TLD pojawiają się nowe grupy (takie jak baza i grupa Topora) musiałam zrobić coś z liczbą innych antagonistów. Chciałam właśnie, by śmierć Wiksy pojawiła się w perspektywie Adama, bo to ich wątki były najbardziej zżyte.
      A co do przywództwa Adama, to owszem - byłby dobry w tej roli, ale wiadomo - nie lubię oczywistości ;)

      Usuń