1
- Uważaj! – Złapałem Rudą za ramię odciągając ją od zombie,
który rzucił się w jej kierunku. Sam uderzyłem truposza lewą ręką, a prawą,
gdzie ściskałem nóż, zadałem mu cios z podgardle.
Wycofaliśmy się na drugi koniec areny, gdzie stała kolejna
klatka. Zombie podążyły w naszym kierunku.
- Trzymaj się za mną – powiedziałem do dziewczyny, ale nie
dostałem odpowiedzi. Obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem, jak moja
towarzyszka wyrywa jedną z desek konstrukcji klatki. Powstałą dziurę
natychmiast wypełnił truposz, który bezskutecznie próbował się wydostać z
potrzasku, machając chaotycznie łapskami.
- Nie potrzebuję obrońcy – powiedziała hardo, ściskając w
obu dłoniach dość długi i ostry na końcu kij. Właśnie tą stroną zaatakowała
nadchodzącego trupa wbijając mu pal w gardło. Zombie padł martwy, a po chwili
dołączył do niego kolejny, którego rudowłosa załatwiła, przebijając jego lewy
oczodół.
Wspólnymi siłami zaczęliśmy walczyć z trupami, stojąc do
siebie plecami. Mimo niechęci dziewczyny do mnie, ona ubezpieczała mnie, a ja
ją. Kilka razy, zajęty innym truposzem, nie zauważałem kolejnego, który
zachodził mnie z boku. Wtedy wkraczała Ruda ze swoją dzidą i ratowała mi życie.
Zombie było coraz mniej i przez moment, kątem oka, patrzyłem
na miejsce, gdzie siedział Wiksa. Niezadowolenie na jego twarzy było aż nazbyt
widoczne i bezcenne. Raz nawet posłałem mu zwycięski uśmiech, w tym samym
momencie powalając zombie na ziemię i kończąc jego żywot. Dziś nie zamierzałem
umierać.
- Cholera!
Zaalarmowany piskiem mojej towarzyszki odwróciłem się akurat
w momencie, gdy klatka za nami wydawała ostatnie trzaski. Napór zombie był zbyt
wielki, a drewniana konstrukcja nie mogła tego wytrzymać. Chwyciłem Rudą za
ramiona i odciągnąłem ją w ostatniej chwili, nim przednia ścianka z głośnym
hukiem uderzyła o ziemię. Nie mogłem już dłużej zwlekać. Wyciągnąłem ukryty w
bucie pistolet, odbezpieczyłem go i strzeliłem w kierunku najbliższych
ożywieńców.
Widok broni w mojej ręce wzbudził szok i oburzenie u
zgromadzonych na trybunach widzów. Gwizdy i okrzyki niezadowolenia mieszały się
z jękami zombie oraz hukami wystrzałów. Te ostatnie nie należały tylko do
mojego pistoletu. Dochodziły one zza moich pleców, dokładnie tam, gdzie
znajdował się Wiksa. Razem z Rudą schowaliśmy się za stojącą jeszcze klatką,
kuląc przed świstającymi wokół pociskami. Kilka z nich zabiło krążące wokół
zombie, co niewątpliwie było nam na rękę.
- Chodź! – Zawołałem do swojej towarzyszki, przekrzykując
ogólny gwar, jaki powstał.
Razem ruszyliśmy w stronę wyjścia, przekradając się między klatkami.
Co jakiś czas oddawałem strzały w kierunku trybun, trafiając dwóch, czy trzech
ludzi. Szukałem Wiksy, ale ten musiał uciec wraz z większością widzów, których
wypłoszyła strzelanina. Powodem też mogło być zajęcie się ogniem wiszącej przy
ścianie kurtyny. Ta musiała znaleźć się zbyt blisko pochodni, a potem wszystko
potoczyło się szybko. Gryzący i duszący dym wypełnił salę. Przez łzy w oczach
prawie nic nie widziałem i kierowałem się tylko rudowłosą głową przede mną,
która torowała mi drogę zabijając napataczające się zombie. W końcu dotarliśmy
do drzwi, których zamek od razu przestrzeliłem. Wypadliśmy na korytarz prawie
się przewracając.
- Tu są! – Doszedł nas czyjś głos. Nim zdążyłem się
obejrzeć, Ruda zaatakowała swoją dzidą stojącego za nami młodego mężczyznę.
Ostry koniec wbił mu się w podgardle i wyszedł przez usta, z których wylała się
fala krwi. Zaskoczenie w jego oczach znikło, gdy źrenice zniknęły, chowając się
pod górnymi powiekami. Ruda wyjęła swoją broń i pochyliła się nad chłopakiem,
wyjmując mu z dłoni pistolet.
- Spieprzajmy stąd – powiedziała z nutą obrzydzenia w
głosie.
Przystałem na ten pomysł. Też chciałem jak najszybciej
opuścić to miejsce.
Ruszyliśmy zadymionym korytarzem, parę razy napotykając na
swojej drodze ludzi Wiksy. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak ich zabić. Oni
chcieli także to zrobić, dlatego musieliśmy być szybsi. Jednego z nich –
chłopaka mniej więcej w moim wieku – Ruda nie zabiła, a jedynie postrzeliła w
nogę. Zaraz pochyliła się nad nim, zaciskając palce na przedzie jego bluzy i
podrywając z podłogi.
- Gdzie Wiksa? – Zapytała ostro.
- Spieprzaj! – Odkrzyknął ten, krzywiąc się z bólu.
Na te słowa Ruda zacisnęła usta w wąską kreskę i wymierzyła
w drugą nogę chłopaka, po czym bez słowa strzeliła. Krzyk, będący też zbolałym
wyciem, poniósł się echem.
- Gdzie on jest!
- Nie wiem! Nie wiem! – Grube łzy spływały po policzkach
czerwonych chłopaka.
Usłyszałem za sobą coraz bliższe jęki zombie. Moja
towarzyszka też to zauważyła. Wypuściła materiał bluzy z dłoni i wyprostowała
się. Wyraźnie wahała się, co ma zrobić. W podjęciu decyzji wyręczył ją
jajkowaty, zielony przedmiot, który potoczył się w naszym kierunku.
Zareagowałem natychmiast, chwytając dziewczynę za ramię i ciągnąć ją za schody.
Tam pociągnąłem ją w dół i przykryłem własnym ciałem, zatykając sobie uszy. Nie
stłumiło to jednak huku wybuchu, jaki spowodował granat. Wszystko na chwilę
zatrzęsło się, a na głowy posypał nam się pył i kawałki kamienia.
W uszach mi piszczało i czułem się lekko zamroczony.
Patrzyłem na Rudą, której usta poruszały się, ale nie potrafiłem zrozumieć
żadnego w wypowiedzianych przez nią słów. Ten pisk… Miałem wrażenie, że głowa
mi zaraz pęknie.
-…uciekać! – Ostatnie słowo wykrzyczane przez dziewczynę
uderzyło we mnie jak kolejny granat.
Poderwałem się na równe nogi i zaraz zatoczyłem, wpadając na
ścianę. Ruda podtrzymała mnie jednak, chroniąc przed upadkiem. Powiesiła sobie
moje bezwładne jeszcze ramię na szyi i zaczęła prowadzić.
Wybuch granatu zrobił wiele szkód na korytarzu. Nie zabił on
zombie, a jedynie przewrócił i pourywał niektórym kończyny. Te sprawniejsze już
się podnosiły.
Ślizgając się na sporej kałuży krwi chłopaka, którego wybuch
całkowicie zmasakrował, dotarliśmy do wyjścia. Nie mogłem jednak wyjść. Jeszcze
nie teraz.
- Czekaj – wybełkotałem, chwytając się futryny.
Błękitne oczy spojrzały na mnie zaskoczone. Nie miałem sił
ani czasu wszystkiego jej tłumaczyć, ale też i nie mogłem. Przeszkodził mi w
tym rozpędzony van, który przebił się przez resztki ogrodzenia wokół szkoły i
zatrzymał u samego podnóża schodów. Ścisnąłem mocniej pistolet, mierząc z niego
w pojazd. Drzwi przesunęły się i zobaczyłem w nich Waldka.
- Ruszajcie tyłki! – Krzyknął, gdy stałem nieruchomo, nie
wiedząc, co zrobić.
Ruda spojrzała na mnie niepewnie i z pytaniem na ustach.
Skinąłem jej głową i zrobiłem pierwszy krok w kierunku vana. Nagle jednak na
moim ramieniu zacisnęła się jakaś stalowa dłoń i pociągnęła w tył. Uderzyłem
plecami w ścianę i zobaczyłem przed sobą wściekłą twarz Wiksy. Ten ścisnął przedramieniem
moje gardło, odbierając mi możliwość oddychania, a drugą, sprawną ręką złapał
Rudą za dłoń, gdzie trzymała pistolet.
- I tak byłaś marna – syknął, pchając dziewczynę w plecy, aż
ta upadła i zaczęła staczać się na sam dół schodów. Nieprzytomną dziewczyną od
razu zajął się Waldek, a Reszka wychylił się przez okno pasażera, puszczając w
kierunku Wiksy serię z karabinu. Ten jednak zdołał schować się za ścianą,
pociągając mnie za sobą. Kopnięciem ciężkiego buta zatrzasnął drzwi, odcinając
mi drogę ucieczki. Nie pozostało mi nic innego, jak przejść do kontrataku.
Zamachnąłem się pięścią na Wiksę, ale ta ledwie otarła jego
policzek, który pokrywał szorstki, jasny zarost. Chciałem poprawić cios drugą
ręką, ale wtedy dostałem w brzuch. Zgiąłem się w pół, lecz nie trwałem długo w
tej pozycji. Poderwałem się uderzając przeciwnika czubkiem głowy w szczękę.
Wiksa zatoczył się, a ja sięgnąłem leżący na podłodze pistolet. Jednak wtedy
pięść, będąca jakby z kamienia, trafiła mnie w nos. Wpadłem plecami na ścianę, unieruchomiony
przez dłoń Wiksy zaciśniętą wokół mojego gardła.
- Sami pieprzeni zdrajcy – Wyrwał mi z dłoni pistolet. –
Wiedziałem, że prędzej, czy później któryś z nich będzie chciał mnie zabić.
Wiedziałem, że ty będziesz chciał to zrobić. No, co? Nie patrz tak na mnie.
Myślałeś, że jesteśmy przyjaciółmi? Że ci ufam? Miałem nadzieję, że jesteś
mądrzejszy niż ten kretyn, Osa – parsknął śmiechem, sięgając kikutem ręki do
twarzy, jakby chciał po niej przejechać dłonią. – Jeszcze ta suka, Daria.
Odstrzeliła mi rękę, dziwka jedna. Jebać ją. I tak ją znajdę. Tak samo jak tą
twoją Saszę.
Wlepiłem w Wiksę wściekłe spojrzenie, na widok, którego ten
się uśmiechnął. Nie mogłem nic powiedzieć. Stalowa dłoń pozostawiała mi akurat
tyle miejsca, bym mógł brać rzadkie i płytkie oddechy.
- Pieprzyłbyś ją, co? Widać to po tobie. Nawet, kurwa,
dobrze kłamać nie potrafisz.
Próbowałem się wyrwać, ale wtedy zostałem pchnięty na
podłogę, a ciężki but Wiksy kopnął mnie w żebra, odbierając dech. Przewróciłem
się na brzuch, kaszląc. Podpierając się rękoma chciałem wstać, ale wtedy Wiksa
przycisnął mnie z powrotem do ziemi. Pochylił się nade mną i zacisnął palce na
moich włosach, boleśnie szarpiąc moją głowę w górę. Zacisnąłem zęby, sycząc z
bólu.
- Wytnę ci powieki i karzę patrzeć, jak ją rżnę do końca
twoich, albo jej pieprzonych dni. Zobaczymy, które z was pierwsze będzie błagać
o śmierć.
To był ten moment. Wyciągnąłem schowany dotychczas pod
koszulką nóż i wbiłem go w udo Wiksy. Ten krzyknął i przewrócił się, trzymając
za miejsce wokół ostrza. Poderwałem się z podłogi i zabrałem pistolet, który
Wiksa wypuścił.
- Będziesz błagał? – Zapytałem mierząc do niego.
- Po moim, kurwa, trupie – syknął ze wściekłością.
Pociągnąłem za spust, ale nie trafiłem. Nie zamierzałem.
Kula przeleciała obok głowy Wiksy, trafiając w ścianę. Uśmiechnąłem się na
widok chwilowego strachu, na twarzy mężczyzny.
- Pizda – parsknął. – Niczego nie potrafisz zrobić
porządnie.
- Nie chciałem cię zabić – odparłem, patrząc w głąb
korytarza. Pojawiły się tam już pierwsze sylwetki zombie, zaalarmowane
wystrzałem. Z wyższością spojrzałem na Wiksę. – My, albo wy?
Odwróciłem się i ruszyłem w stronę wyjścia, pozostawiając
Wiksę samego sobie. Ten, najpierw cicho, zaczął mnie wołać, a gdy zombie
zbliżyły się na kilka metrów – błagał mnie, bym wrócił. Nawet się nie
odwróciłem, przemierzając ostatnie metry zadymionego korytarza. Po drodze
minąłem kilka ciał, nad którymi żerowały trupy. Niektóre zabiłem, a te,
pochłonięte jedzeniem, zostawiłem. Wśród leżących dostrzegłem poparzoną twarz,
na której widniała świeża blizna w kształcie litery „W”. Jeden z truposzy
oderwał zaraz ten kawałek zębami, co jeszcze bardziej wzmogło moje wyrzuty
sumienia.
Nim dotarłem do
drzwi, Wiksa pękł.
- Wracaj tu! – Krzyknął, ale nie było w tym wściekłości, a
przerażenie.
Zatrzymałem się i obejrzałem przez ramię. Wiksa, który
rządził całym hotelem, który miał dziesiątki ludzi pod swoimi rozkazami,
którego wszyscy się bali, czołgał się po ziemi. Pozbawiony kręgosłupa.
Wykastrowany. Słaby i bezbronny. W mojej głowie rozbrzmiały słowa Freda, nim
ten zginął rozszarpany na arenie.
„Możecie mieć broń i ten swój mur, ale w końcu pojawi się
inna, silniejsza grupa! Skończycie, jako żarcie zombie i mam nadzieję, że ty
zdechniesz ostatni! Będziesz wtedy mógł zobaczyć, jak wszystko, co masz, obraca
się w gruzy.”
Mieli broń i mur, a jednak one nie zdołały ich uratować. Nie
zdołały go uratować. Tej nocy nie zginęli wszyscy z hotelu, ale jego znaczna
część. Pozbawieni przywódcy, przerażeni po zderzeniu z rzeczywistością,
zagubieni. Hotel upadł.
- Wszystko obróciło się w gruzy – powiedziałem i byłem
pewien, że Wiksa to usłyszał.
Jego twarz najpierw przecięło niezrozumienie, potem strach,
a na końcu wściekłość. Uderzył jedną, ocalałą pięścią w podłogę wydając z
siebie najbardziej przerażający, mrożący krew w żyłach, a zarazem desperacki
krzyk, jaki w życiu słyszałem. Zobaczyłem jeszcze jak najbliżej znajdujący się
zombie pada na kolana tuż za Wiksą, po czym odwróciłem wzrok. A on nie przestał
wrzeszczeć.
Zignorowałem te krzyki i wyszedłem ze szkoły. Na zewnątrz
już nie było go słychać. Nie było nic słychać.
Krzywiąc się z bólu przy każdym kroku zszedłem na sam dół
schodów, gdzie wciąż czekał van.
- Żyjesz – Waldek ścisnął moją dłoń, uprzednio otwierając
drzwi do samochodu.
- Ano, żyję – odparłem uśmiechając się i wchodząc do auta.
Ku mojemu zaskoczeniu, w środku zastałem też Ryśka, który
klęczał nad leżącą na podłodze Rudą. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie
przelotnie, nie przestając bandażować głowy dziewczyny.
- Co ty tu robisz? – Zapytałem mile zaskoczony.
- Waldek ma dar przekonywania – odparł lekarz, wzruszając
ramionami, na co wspomniany tylko parsknął.
Mimo tego wesołego i beztroskiego tonu poznałem, że coś jest
nie tak. Moi towarzysze musieli zauważyć to niezrozumienie na mojej twarzy, bo
zaraz sami porzucili te sprawiające pozory normalności maski.
- Hotel upadł – powiedział Reszka, który przeniósł się do
tyłu, gdy Waldek ruszył z miejsca.
- Co to znaczy? – Zmrużyłem brwi, przenosząc wzrok to z
Ryśka, to na Reszkę.
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie, zapewne czekając, aż ten
drugi wszystko wyjaśni. W końcu obaj zerknęli na Waldka, który zdawał się być
całkowicie skupiony na jeździe. Przeczył temu jednak jego wzrok – wyglądał na
będącego w szoku.
- Spaliłem go – powiedział beznamiętnie.
- Spaliliśmy. Zrobiliśmy to razem – uściślił Reszka, łypiąc
na przyjaciela, po czym zwrócił się do mnie. – To było chore miejsce z chorymi
ludźmi. Gniazdo skurwysyństwa i degeneracji. Wiksa…
- Nie żyje – dokończyłem, wywołując zdziwienie u wszystkich
obecnych.
- Nie żyje? – Powtórzył Rysiek.
Skinąłem głową.
- To jego koniec. Jego i hotelu.
Nie kontynuowaliśmy więcej rozmowy. Nie było takiej
potrzeby, ani też nikt z nas tego nie chciał. Musieliśmy przetrawić wszystko,
co wydarzyło się w ciągu tego dnia. A
było tego wiele i nie wszyscy jeszcze zdołaliśmy przyjąć niektóre aspekty do
świadomości.
Nie przejeżdżaliśmy obok hotelu, ale na bladoróżowym tle
nieba bardzo dobrze widać było obłoki czarnego dymu. Ogień oczyszcza – pomyślałem, krzywiąc się, gdy zrozumiałem jak
dobrze te słowa znajdują odzwierciedlenie w obecnej sytuacji.
Opuściliśmy Głogów i od razu poczułem ulgę. To było jakby z
barków znikł mi przytłaczający ciężar wraz z oddechem na karku, który czułem
odkąd pierwszy raz postawiłem stopę w hotelu. Wiksa nie żył, hotel spłonął, a
ja wreszcie byłem wolny. I mogłem w końcu pojechać do miejsca, gdzie dążyłem od
samego początku. I do osoby, która motywowała mnie przez ten cały czas.
Nie przyjmowałem do wiadomości nawet myśli, że Sasza mogła
nie żyć. To było niemożliwe. Wierzyłem w nią i przekonany byłem, że jest w
klasztorze. Tam zmierzaliśmy.
Jęk Rudej wyrwał mnie z przemyśleń. Dziewczyna poruszyła się
na prowizorycznym posłaniu, marszcząc czoło i zaciskając powieki. Przysunąłem
się do niej i powstrzymałem przed podniesieniem się.
- Nie ruszaj się – powiedziałem, zerkając na Ryśka. Mężczyzna
również przysunął się do rudowłosej, sprawdzając jej puls i świecąc w oczy małą
latarką.
- Zabieraj to, świrze – machnęła dłonią, jakby chciała
odgonić natrętną muchę, po czym ostrożnie dotknęła bandaża na swojej głowie. –
Graliście moją głową w piłkę?
- Humor dopisuje. Pacjętka będzie żyła – stwierdził krótko
Rysiek, unosząc jedną z powiek Rudej.
- Ale ty nie będziesz, jeśli nie zabierzesz tego cholerstwa
sprzed mojej twarzy – warknęła podnosząc się, nim zdążyłem ją powstrzymać.
Reszka parsknął śmiechem, a ja tylko się uśmiechnąłem.
Podałem Rudej butelkę wody, a Rysiek dał jej tabletki przeciwbólowe. Dziewczyna
bez słowa sprzeciwu połknęła leki, opróżniając prawie całą butelkę. Nie
przestawała przy tym łypać groźnie na naszą czwórkę i wyglądała na gotową w
każdej chwili podjąć walkę.
- Nic ci tu nie grozi – powiedziałem.
- Wybacz, ale jakoś nie mam do ciebie zaufania – odparła z
kwaśnym uśmiechem. – Do żadnego z was. Wypuśćcie mnie.
- Przykro mi, słonko, ale to niemożliwe – powiedział Reszka,
za co naraził się na kolejne, wrogie spojrzenie.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a utnę ci jaja i wsadzę ci je
do gardła – zagroziła, ale przyniosło to zupełnie odwrotny skutek, niż
zamierzała. Reszka roześmiał się, czemu towarzyszyło parsknięcie Waldka. Ruda
za to przewróciła oczami.
- Chodzi o to – zacząłem, – że prawdopodobnie jedziemy w tym
samym kierunku.
- Co?
Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
Usiadłem wygodniej, czując się pierwszy raz odprężony.
Wszystko zaczynało się układać.
2
Zrobiliśmy postój tuż za miejscowością Świdnica. Ja
osobiście byłem zadowolony z tego postoju, ale Waldek pomrukiwał coś bardziej
do siebie, niż do nas, Rysiek spał, a Reszka nie przepuścił okazji, by dogryźć
Zuzie – jak przedstawiła się nasza towarzyszka.
- Może pójdę z tobą? – Zapytał rudowłosą, gdy ta kierowała
się w stronę rosnących na poboczu krzaków. W odpowiedzi dostał widok środkowego
palca.
Przed nami, na drodze, znajdowało się kilka pozostawionych
aut, ale nie były one zbyt dużą przeszkodą. Jedynie niebieski SUV kawałek dalej
mógł być problemem, jednak wszystko było do zrobienia. Razem z Reszką
ruszyliśmy go przestawić, podczas gdy Waldek pilnował okolicy.
- Przystopuj trochę, inaczej Zuza naprawdę obetnie ci jaja –
powiedziałem do kumpla.
- Ogień, nie dziewczyna – westchnął ten, przybierając
rozmarzony ton. – Chyba znalazłem miłość życia.
Zagryzłem wargę, nim zdążyłbym coś powiedzieć. Nie miałem
pojęcia, czy Reszka wiedział, co Wiksa zrobił Zuzie. Wyglądało na to, że raczej
nie.
Zacisnąłem zęby żałując, że przed śmiercią nie zdołałem
zrobić mu czegoś gorszego. Wtedy rozszarpanie przez zombie wydawało mi się być
zbyt wielką łaską. Wiksa powinien cierpieć jeszcze bardziej. Za wszystko, co
zrobił moim i mnie samemu. Zmieniłem się przez niego. Tej nocy zabiłem trzy
osoby, a żałowałem tylko dwóch. Miałem nadzieję, że ostatnia smaży się w
piekle.
- Szlag – syknął Reszka, gdy już mieliśmy zabrać się za
spychanie auta z drogi.
Szczeliną między dwoma samochodami przeciskał się właśnie
zombie. Truposz odbił się biodrem od bagażnika srebrnego forda, po czym
zachwiał się, prawie wpadając na maskę drugiego pojazdu. Wyszedł na drogę i od
razu ruszył w naszą stronę. Mój kompan podniósł broń, ale gestem dałem mu do
zrozumienia, by nie strzelał. Sam podszedłem do ożywieńca, szukając za paskiem
noża. Nie było go. Został w nodze Wiksy. Przekląłem pod nosem i zamachnąłem się
na trupa kolbą swojego pistoletu, trafiając żywego trupa w skroń. Rozległ się
trzask, a chwilę potem uderzenie ciała zombie o ziemię. Pochyliłem się nad nim
i powtórzyłem ciosy, aż truposz znieruchomiał.
- Weźmy się za to – powiedziałem, wycierając w spodnie
brudne dłonie.
Podsiedliśmy do samochodu, gdy padł strzał.
Rzuciłem się płasko na ziemię, ściskając pistolet i szukając
strzelca. Nie musiałem go nawet długo wypatrywać, bo okazało się, że ten
znajdował się wewnątrz auta, którego tylna szyba rozprysła się w drobny mak.
Tak zaaferowany tym nie zauważyłem, że Reszka leży niedaleko, trzymając się za
głowę. Przez palce przelewała mu się krew.
- Kurwa. Kurwa. Kurwa – powtarzał, wijąc się na ziemi. –
Moje ucho. Nie mam, jebanego, ucha!
Rzeczywiście. Gdy wciskałem w kurczowo trzymającą się głowy
dłoń kompana, zobaczyłem resztki chrząstki oraz sporo krwi. Kula drasnęła też
część policzka Reszki, ale ta rana była mniej groźna.
Usłyszałem, jak drzwi auta otwierają się. Podniosłem
pistolet, mierząc do strzelca, ale gdy go zobaczyłem, opuściłem broń. Ona
zrobiła to samo.
- Daria? – Z niedowierzaniem pokręciłem głową.
- Udało ci się – Oczy dziewczyny zabłysły radością, ale ten
blask zaraz znikł, gdy spojrzała na Reszkę. – Nie chciałam… Myślałam, że to
bandyci.
Pomogłem wstać kompanowi i razem z Darią zaprowadziliśmy go
do miejsca, gdzie stał nasz van. Tam, Zuza i Waldek trzymali bronie w
pogotowiu, ale zaniepokojeni stanem Reszki i zaskoczeni widokiem Darii
odpuścili.
- Co się stało? – zapytała Ruda, wkładając pistolet za
pasek.
- Powiedzmy, że wypadek – odparłem sadzając Reszkę na
podłodze vana. Tam, Rysiek od razu zabrał się za opatrywanie jego rany.
Spojrzałem na Waldka, który nie odezwał się ani słowem. Jego
wzrok utkwiony był w Darii i wyrażał zaskoczenie, ale i coś, czego nie
potrafiłem opisać. Dziewczyna też patrzyła na niego, jakby niepewnie, bądź ze
strachem. Nie rozumiałem, co się dzieje, dopóki mój przyjaciel sam nie zrobił
pierwszego kroku i nie podszedł do niej. Wtedy Daria rzuciła mu się na szyję,
wybuchając płaczem.
- Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam – powtarzała nieprzerwanie,
aż Waldek odsunął ją od siebie i spojrzał na nią uważnie.
- Ja powinienem to robić – powiedział z bladym uśmiechem i
łzami w oczach. – Przeze mnie…
Nie zdążył dokończyć, bo Daria zamknęła mu usta swoimi.
Odwróciłem wzrok, natrafiając na uśmiechniętą, bądź wykrzywioną w grymasie,
twarz Reszki.
Nawet nie podejrzewałem, że Waldek i Daria mogą być razem.
Nigdy nie widziałem niczego, co by na to wskazywało. Wychodziło na to, że albo
ja jestem tak krótkowzroczny, albo oni są świetnymi aktorami. Być może obie te
rzeczy. Teraz już wiedziałem, kto pomógł Darii w sprowadzeniu zombie pod bramę
hotelu. Wcześniej podejrzewałem Osę, a okazało się, że był to Waldek. Próbował mnie powstrzymać – pomyślałem.
Już wiedziałem dlaczego.
Zostawiłem tą parę w spokoju i podszedłem do Reszki, którego
raną zajmował się Rysiek przy pomocy Zuzy. Dziewczyna musiała się na tym znać,
bo nim lekarz skończył mówić, co ma zrobić, to już było skończone.
- Wszystko gra? – zapytałem.
- Boli, jak cholera – odparł przyjaciel sycząc, gdy Zuza
polała resztki ucha wodą utlenioną. Nie stracił go całego, ale górną część.
- Jęczysz, jak baba – skomentowała Ruda.
Reszka wyglądał, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale zaraz
zrezygnował. Może to i lepiej. Znając niewyparzony język przyjaciela, zaraz
rzuciłby jakimś niewybrednym tekstem, a było to niebezpieczne, gdy Zuza
trzymała w dłoni nożyczki.
- Przepraszam, że cię postrzeliłam – powiedziała Daria,
podchodząc do nas z Waldkiem. Ten wciąż obejmował ją ramieniem. – Myślałam, że
mnie ścigacie.
- Za to – Reszka wskazał na zaklejone plastrem resztki ucha
– będziesz musiała znaleźć dla mnie piwo. A dokładniej – całą skrzynkę.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Nawet Zuza się uśmiechnęła.
Napięcie spowodowane ostatnimi wydarzeniami zaczęło powoli nas opuszczać.
Byliśmy na dobrej drodze, by w końcu ułożyć sobie życie od nowa. W nowym
miejscu i z nowymi ludźmi.
Daria wiedziała o moim planie najwięcej, bo zdążyłem ją
wtajemniczyć przed nieudaną akcją zabicia Wiksy na moście. Jej jedynej
zaufałem, a popełniłem błąd. Mogłem zdobyć wsparcie od Waldka i Reszki, a wtedy
na pewno byśmy wygrali. Wtedy, na pewno Sasza nie zniknęłaby, a mnie nie
trapiłaby myśl, czy w ogóle żyje. Chociaż przekonywałem się, że nie może być
inaczej, to i tak umysł podsuwał mi wizję jej ciała, niosącego przez nurt
rzeki.
- Właściwie to jaki jest plan? – zapytał Waldek.
Wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. Ja byłem powodem,
dla którego ci wszyscy się tutaj znaleźli, więc moim zadaniem było
przedstawienie im planu. Planu, od którego zależało ich życie.
Spojrzałem na Ryśka, który gdzieś zostawił, lub zgubił swoje
okulary. Był zmęczony, przez co wyglądał na więcej, niż pięćdziesiąt lat. Jako
lekarz miał obowiązek pomagania ludziom, a w hotelu to zostało mu odebrane. Nie
miałem wątpliwości, że nie raz musiał odmówić pomocy potrzebującym, nie z
własnej woli.
Na Reszkę, który nie uśmiechał się już szelmowsko, a jego
bursztynowy wzrok był chyba pierwszy raz poważny. Ciemna grzywka opadała mu na
pokryte kroplami krwi czoło. Prawie zginął, a mimo to nie stracił swojego
poczucia humoru. Był człowiekiem, który cokolwiek by się nie stało, nie tracił
swojego optymistycznego podejścia do życia. Hotel nie był miejscem dla niego.
Na pewno nie.
Na Zuzę, która nie patrzyła na mnie już z nienawiścią, ale
wciąż niepewnie. Była wśród obcych jej ludzi, którzy jeszcze niedawno pracowali
dla jej oprawcy. Kto wie, co siedziało w jej głowie. Jak bardzo bolało ją to,
co Wiksa jej zrobił. A mimo to dołączyła do nas. Zaufała nam.
Na Darię, która nie wyglądała już jak cień samej siebie, bo
tak zapewne wpływało na nią to, co musiała przechodzić z Wiksą. Nie wiedziałem,
dlaczego z nim była, ale na pewno nie z własnej woli. To przy Waldku odzyskała blask
w złoto-zielonych oczach i uśmiech na twarzy.
I w końcu na Waldka, który stał się moim przyjacielem. On
wprowadził mnie do życia w hotelu, pomógł we wszystkim, walczył ze mną ramię w
ramię. Teraz była moja kolej na to, by się mu odwdzięczyć.
- Ostatnie dni były ciężkie dla nas wszystkich –
powiedziałem. – Każdy z nas na własnej skórze przekonał się, jak ten świat może
się zmienić, gdy u władzy jest nieodpowiedni człowiek. Ten człowiek prawie nas
złamał, zniszczył nasze przekonania, poczucie własnej wartości, podporządkował
sobie.
Kątem oka zobaczyłem, jak Zuza spuszcza wzrok, a Waldek
mocniej obejmuje Darię.
- Teraz on nie żyje, a my tak – dodałem zaraz. – To świadczy
o jednym – mimo wszystko – jesteśmy silniejsi. Silniejsi, niż kiedykolwiek. W
pojedynkę jesteśmy w stanie zrobić wiele, a razem – wszystko. Zasługujemy na
lepsze życie, niż te, które mięliśmy dotychczas. Zasługujemy na dom. A inni
zasługują na to, byśmy zasilili ich szeregi i pomogli im w miarę naszych
możliwości. Bo mimo tego, że ludzie zmienili się w potwory, a żywe trupy chodzą
po ziemi, my żyjemy. I nie zginiemy. Jeszcze nie dziś.
Szkoda że Wiksa nie żyje :/ Nie żebym go lubiła ale liczyłam na jakąś wojnę czy cos w tym stylu ;)
OdpowiedzUsuńCo do Adama - uwielbiam!! Byłby idealnym przywódcą razem z Saszą ;D
W związku z tym, że w TLD pojawiają się nowe grupy (takie jak baza i grupa Topora) musiałam zrobić coś z liczbą innych antagonistów. Chciałam właśnie, by śmierć Wiksy pojawiła się w perspektywie Adama, bo to ich wątki były najbardziej zżyte.
UsuńA co do przywództwa Adama, to owszem - byłby dobry w tej roli, ale wiadomo - nie lubię oczywistości ;)