Leżałem nieruchomo,
oddychając z trudem. Leżący na mnie zombie nie pozwalał mi wziąć pełnego
oddechu.
Stado, które nas
zaskoczyło, zniknęło już za drzewami, tak samo jak Bruno i jego ludzie. Mimo to
nie mogłem się podnieść.
Każdy ruch głową
sprawiał, że czułem bolesne pulsowanie z tyłu, odbierające chęci do zrobienia
czegokolwiek. Nawet myślenia. Ale przecież musiałem działać. Coś się stało.
Wiedziałem to. Gdzie byli moi towarzysze? Czemu nikt się nie odzywał? Czyżby
wszyscy zginęli?
– Rob? Rob!
Ktoś zdjął ze mnie
ciężar zombie, za co byłem mu bardzo wdzięczny. W końcu moje płuca mogło wypełnić
chłodne, aczkolwiek cuchnące rozkładem powietrze.
– Żyjesz, stary? –
Max złapał mnie za rękę i pomógł wstać na nogi. Skrzywiłem się, rozmasowując
bolącą klatkę piersiową.
– Chyba tak. –
Dotknąłem tyłu głowy. Na szczęście nie krwawiłem. – Gdzie reszta?
– Tutaj jestem!
Oboje zadarliśmy
głowy, patrząc na resztki muru. Libra siedziała na jego szczycie, po czym z
kocią zwinnością zeszła na ziemię. Nie wiadomo skąd – na ramieniu miała karabin
automatyczny.
– Skąd go masz? –
zapytałem.
– Zabrałam jednemu
z tych skurwieli, gdy zrobiło się gorąco – odparła szybko. – Musimy znaleźć
Saszę i Cześka. Mogą mieć kłopoty?
– Co? – Max wbił w
nią wzrok.
– Widziałam, jak
uciekali w stronę lasu – wyjaśniła dziewczyna. – Ścigały ich zombie i tamte
dupki. Jeden z nich chyba postrzelił Cześka. Wbiegli za drzewa i nic więcej już
nie widziałam.
Spojrzałem we
wskazanym przez Librę kierunku. W rozciągającym się paręset metrów dalej lesie,
nie było nikogo widać. Jedynie wydeptana ścieżka z trawy wskazywała na niedawną
obecność zombie. Ślady kół vana skręcały tuż przed drzewami, wracając na drogę.
– Znałeś ich? –
zagadnąłem Maksa, gdy szliśmy w stronę lasu.
– Nie – odparł. –
Przed supermarketem natknęliśmy się na trójkę ludzi tego całego Bruna.
Pozostali musieli być w pobliżu, gdy odjeżdżaliśmy. Śledzili nas.
– Sasza nigdy o nim
nie wspomniała – powiedziałem, bardziej do siebie.
Chwilę po
wkroczeniu do lasu, dobiegło nas zawodzenie. Te dochodziło od strony ambony
myśliwskiej, pod którą stała czwórka zombie. Widok bladych ożywieńców,
próbujących wejść po drabinie, przyprawiał o gęsią skórkę. Na szczęście dzięki
braku pomyślunku oraz często uszkodzonym kończynom, nie mogły dostać się na
górę. A jasnym było, że ktoś musiał być tam być. Od razu pomyślałem o siostrze
i Cześku.
Ostrożnie
zbliżyliśmy się do ambony, nie zwracając tym uwagi truposzy. Jako, że Max i
Libra mieli bronie, ja pozostałem z tyłu czekając, aż ci rozprawią się z
zombie. Poszło im szybko, jako że oboje świetnie strzelali. Mijając ciała
ożywieńców stanąłem przed drabiną, wyciągając głowę, by zajrzeć do środka. W
tym samym momencie zakrwawiona ręka zacisnęła się na podtrzymującej daszek
belce. Odskoczyłem przestraszony, a moi towarzysze unieśli bronie.
– Tylko spróbujcie
strzelić – mruknął cichy, ale znajomy głos – a skopię wam tyłki.
Czesiek wyglądał
jak marna wersja Rambo. Kawałek materiału, obwiązujący mu głowę, przesiąkł
krwią i osunął się na lewe oko. Prawe zalane było przez zakrzepłą krew.
– Nic ci nie jest? –
zapytałem.
– Nie. Czuję się
doskonale – sarknął, chwiejnie stając na drabinie. Asekurując go wraz z Maksem,
pomogliśmy mu zejść na ziemię.
– Gdzie Sasza?
– Nie ma jej z
wami? – Zaskoczony spojrzał na Maksa. – Myślałem, że wróciła.
Pokręciłem głową,
rozglądając się wokoło. Obręcz strachu zacisnęła się na moim gardle.
– Kazała mi się tu
schować. – Czesiek wskazał na ambonę. – Miała odciągnąć stado i wrócić.
Pozwoliłem jej. Nie powinienem był.
– I tak by cię nie
posłuchała – rzuciłem, wciąż badając wzrokiem okolicę. Zacząłem się cholernie
bać o siostrę. – W którą stronę poszła?
Czesiek wskazał na
miejsce, gdzie liczne ślady zombie zaczęły zbijać się w jeden, ciągły trop,
szeroki na parę metrów. Podążały za nią – pomyślałem.
Po tym, jak
kazaliśmy Librze zabrać Cześka do ciężarówki i go opatrzyć, Max i ja
rozejrzeliśmy się, w poszukiwaniu śladów Saszy. Nie było to łatwe. Tropów było
sporo i należały one przede wszystkim do zombie. Były one zbite tylko do
pewnego momentu, po czym rozchodziły się w różne strony. Sasza mogła być więc wszędzie.
Nagle mój wzrok
przyciągnęło coś, leżącego wśród zdeptanej trawy. Podniosłem poszarpany
materiał, ubłocony i stratowany. Była to kurtka – dawniej niebieska, a teraz
zakrwawiona.
Przerażenie
ścisnęło mi serce. Nic, co do tej pory widziałem i przeżyłem, nie przepełniło
mnie takim lękiem, jak właśnie ta brudna, zniszczona kurtka. Ściskając ją mocno
w garści poczułem, jak wzrok zaczyna mi się zamazywać.
– Co to jest?
Odwróciłem się do
Maksa, przez chwilę chcąc schować kurtkę przed jego wzrokiem. Ostatecznie tego
nie zrobiłem, przekazując ją przyjacielowi.
– To kurtka Saszy –
powiedziałem. Słowa zabrzmiały cicho, gdy przechodziły przez moje ściśnięte
gardło. – To wcale nie musi… Max!
Mężczyzna nawet
mnie nie słuchał i ruszył przed siebie.
Podążając za nim
dotarliśmy do niewysokiego zbocza. Już z daleka słychać było charakterystyczne
zawodzenie zombie. Te ujrzeliśmy na dole, łażące bez celu, w
kilkudziesięcioosobowej grupie. Nie mogły już wrócić na górę, ale jeśli
chcielibyśmy iść dalej, musielibyśmy jakość się przez nie przedrzeć. A to było
niewykonalne.
Staliśmy tam
dłuższą chwilę, aż przyłapałem się na tym, że szukam wśród sylwetek truposzy
siostry. Nie rób tego – upomniałem się. Nie mogłem pogrzebać Saszy, nie
wiedząc, czy rzeczywiście nie żyje. Kurtka jeszcze o niczym nie świadczyła.
A jednak ta krew…
Bardzo starałem się
wierzyć, że moja siostra jest cała i zdrowa, ale wątpliwości co do tego nie
chciały mnie opuścić. Ciągle miałem przed oczami to, co się mogło z nią stać. A
myślenie o tym sprawiało mi niemal fizyczny ból.
– Musimy wracać do
klasztoru – przerwałem ciszę.
Max spiął się, ale nawet
na mnie nie spojrzał.
– Jedźcie. Ja jej
poszukam. Nie może być daleko.
– Max…
– Nawet nie próbuj –
syknął, miażdżąc mnie wzrokiem. – Nie próbuj mnie namówić, żebym ją tu
zostawił. I tak zbyt wiele razy to robiłem.
Rozumiałem go. Sam
nie chciałem odjeżdżać i zostawić Saszę martwą lub, co gorsze, żywą. Jeśli
istniał choć cień nadziei, że udało jej się uciec przed zombie, to powinniśmy
jej szukać. Jednak musiałem myśleć trzeźwo.
– Wracajmy –
powiedziałem. – I tak nic tu nie zdziałamy.
– Ona by nas nie
zostawiła – powiedział ze złością.
– To prawda. – Spojrzałem
w stronę stada, próbując wypatrzeć wśród dziesiątek sylwetek tą jedną. Na
próżno. – Ale na pewno nie chciałaby, żebyśmy się narażali. Jeśli Sasza
żyje, to nie ma możliwości, żeby ją teraz znaleźć. We dwóch niewiele
zadziałamy, a Czesiek musi wrócić do klasztoru. Jeśli Sasza żyje, to sobie
poradzi. Dobrze o tym wiesz. Znajdziemy ją, ale najpierw musimy wrócić do
klasztoru.
Max przejechał
dłonią po twarzy, widocznie walcząc sam ze sobą.
Ja sam czułem się
podle. Nie mając pewności, musiałem podjąć najlepszą decyzję dla nas
wszystkich. Gdybym przystał na to, byśmy przeszli las, w poszukiwaniu Saszy,
moglibyśmy zainteresować sobą stado lub trafić na inne. Stan rannego Cześka
mógł się pogorszyć albo mógł nawet umrzeć. Oczywiście Libra sama mogła zabrać
go do domu, jednak ryzyko odesłania jej samej również było zbyt duże. A Max nie
mógł sam włóczyć się po nieznanym terenie. Czego bym nie postanowił, ktoś by na
tym ucierpiał.
Max chyba sam musiał
ostatecznie dojść do tego samego wniosku, bo w milczeniu odwrócił się i ruszył
w stronę ciężarówki. Ja jeszcze chwilę zostałem.
Niepewność była
najgorsza. Gdybyśmy mieli pewność – jasny dowód na to, czy Sasza żyje, czy też
nie – to nie byłoby takie okropne. A tak...
– Musimy postąpić słusznie – powiedziałem i dogoniłem
Maksa.
Hejka Sasza, miesiąc temu zaczołem czytać od początku i w końcu jestem na bieżąco :) co do samego The Last Days to oczywiście świetna powieść, oby tak dalej ;) jedyne o co proszę zabij Roba i Adama nie trawie ich xd. Najlepsza postać Max :D
OdpowiedzUsuńHa ha :D Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńCo do Roba i Adama - w świecie pełnym zombie czyha wiele niebezpieczeństw ;)