niedziela, 4 marca 2018

ROZDZIAŁ 15 - NAJWYŻSZA CENA (ROB)

Witam!
Muszę przyznać, że ostatnimi czasy jestem zadowolona z wyglądu swoich rozdziałów. Tym bardziej, że akcja zbliża się do wyczekiwanych przeze mnie momentów, które mam w głowie już od dłuższego czasu. Sceny, jakie pojawiły się w tym rozdziale, są trochę drastyczne i nie ukrywam, że kilkoma się zainspirowałam ;)

~~~

1
   – Siedź i nawet się, kurwa, nie waż ruszyć – syknął do mnie brodaty mężczyzna, gdy siłą pociągnął mnie do ławki i posadził na niej. Szarpnąłem ramieniem, zrzucając jego rękę ze swojego barku i skupiłem się na przywódcy bandy.
   Smith – czy jak mu tam naprawdę było – wyglądał komicznie, ale nie tym powinienem się przejmować. Ważniejsze było to, jak mogliśmy uratować się z tej sytuacji.
   – To ty zabiłeś mojego człowieka – Smith wymierzył palcem z dwoma sygnetami w Maxa i nie czekając na odpowiedź kontynuował. – To nie było fajne. Więcej. Wręcz chujowe. Zraniłeś mnie tym dogłębnie.
   Mężczyzna najpierw przybrał wyraz naprawdę dotkniętego, teatralnie przykładając dłoń do piersi, po czym roześmiał się głośno. Max patrzył na niego z pogardą, w żaden sposób nie reagując.
   – Wiesz – Smith pochylił się przed Maxem, opierając ręce na swoich kolanach. Zapałka, którą trzymał w zębach, przeniosła się z jednego kącika jego ust, do drugiego. – Bardzo cenię sobie prawo talionu. Po łacinie talio znaczy „odwet”. Pewnie znasz zasadę: oko za oko, ząb za ząb? Ja ją stosuję, tylko w nieco ulepszonej wersji. Przykładowo: jeśli ktoś wybije mi ząb, ja wybijam mu wszystkie. Jeśli ktoś ukradnie mi puszkę żarcia, ja zabieram mu wszystko, co ma. Jeśli ktoś zabije mi człowieka, ja zabijam najpierw jego towarzysza, a potem i jego. Uczciwe, prawda?
   Spojrzałem na Saszę, która siedziała w ławce obok. Udawała odważną, ale strach w jej oczach był wyraźny. Z Maxem mogła się kłócić, nie zgadzać się z nim wkurzać na niego, ale z całą pewnością nie chciała jego śmierci. Nikt z nas tego nie chciał.
   – Witek! – Smith zwrócił się do jednego ze swoich ludzi. – Mój instynkt podpowiada mi, że gdzieś tutaj księżulek musiał mieć zapas wina mszalnego. Znajdź je.
   – Robi się – Mężczyzna z bandamką na głowie ruszył w stronę zakrystii.
   Poruszyłem się na swoim miejscu, ale zaraz poczułem wyraźniejszy chłód lufy mojej strzelby, teraz dzierżonej przez brodacza. Każdy z nas znajdował się w podobnej sytuacji, oprócz jednego Macieja. To było ironiczne, zważając na fakt, że jeszcze niedawno to on był naszym więźniem, a teraz był w lepszym położeniu, niż my. Siedzący przy nim Znajda wciąż warczał, ale mężczyzna nie zamierzał puścić jego obroży. Wiedziałem jednak, że jeśli zrobi się niespokojnie, pies wpadnie w panikę i będzie mógł go zaatakować. Wtedy ktoś mógłby go zabić, a zdawałem sobie sprawę, że Sasza uwielbia tego zwierzaka.
   – Znalazłem! – szczerze uradowany głos mężczyzny w bandamce poniósł się echem po wnętrzu. Podszedł on do swojego przywódcy, niosąc w rękach karton, w którym obijały się szklane butelki.
   – No proszę! – Smith wyciągnął wino i przyjrzał się mu. – Czyli jednak nie będziemy się nudzić.
   Mężczyzna wyciągnął z kieszeni szwajcarski scyzoryk i wyprostował korkociąg. Po otwarciu wina pociągnął jego solidny łyk. Nawet się nie skrzywił. Uśmiechnął się do trzymanej butelki i ponownie upił sporą część jej zawartości.
   – Gdzie moje maniery? – wykrzyknął nagle i wyciągnął butelkę w stronę Saszy. Ta patrzyła na niego morderczo, nie robiąc żadnego ruchu. Smith skrzywił się i cmoknął z dezaprobatą. – Jak chcesz.
   Mężczyzna wcisnął butelkę facetowi, który pilnował Agaty. Grubas od razu przyssał się do szyjki, a strużki wina pociekły mu po policzkach.
   – Panowie – Lider bandy z jednej ze swoich saszetek wyjął zapałkę, którą włożył sobie do ust. – Zapraszam do uczty.

2
   Więzy były mocne, ale nie przestałem próbować ich rozwiązać i uwolnić rąk. Widziałem, że moi towarzysze robią to samo, ukradkiem zerkając na jeszcze nie pijaną, ale znajdującą się pod wpływem wina bandę. Ci śmiali się głośno, zjadali nasze zapasy i popijali alkoholem. Nie wiedziałem, co zdarzy się za chwilę, ale nie sądziłem, by ci mężczyźni dali nam odejść. Póki co wciąż byliśmy oblegani przez zombie, które wciąż dobijały się do drzwi zakrystii, więc nikt nie mógł opuścić kościoła.
   – A pamiętacie tamtą ostatnią parę? – zapytał nagle Brodacz. – Tego gościa, z tą blondyną? Niezła była!
   – Gdyby tylko się tak nie darła – mruknął mężczyzna z bandamką na głowie.
   – Potem się uspokoiła – bronił swojego Brodacz.
   – Bo złamałeś jej szczękę, pierdolony sadysto! – zarechotał Łysy, klepiąc kompana po plecach.
   Cała grupa roześmiała się głośno. Czułem, że gdy skończy się jedzenie i wino, mężczyźni nie będą siedzieć bezczynnie. Musieliśmy się uwolnić i jak najszybciej dostać broń.
   Spojrzałem na Radka, który niespodziewanie prychnął. Więzy, na jego nadgarstkach, wyraźnie się rozluźniły, ale i zabarwiły na czerwono. Mężczyzna zauważył, że patrzę na niego zdziwiony i niespokojnie poruszył się, nieznacznie zmniejszając dystans miedzy nami. Radek zerknął na bandę, która wciąż głośno ucztowała, i gdy upewnił się, że ci nie patrzą, rzucił mi składany nóż. Pochwyciłem go w obie ręce, od razu chowając.
   – Lać mi się chce – oświadczył głośno któryś z bandy.
   – Po chuj nam to mówisz? Lej.
   Gdy mężczyzna wstał i podszedł do kąta, poniosła się kolejna salwa śmiechu. Wykorzystałem ten moment i zacząłem przecinać sznurek. Nie było to łatwe, bo ostrze nie dość, że nie było najostrzejsze, to jeszcze zniewolonymi dłońmi ciężko mi było nim operować. W końcu jednak udało mi się przeciąć linę.
   Siedzący naprzeciw mnie Max skinął mi głową. Nie patrząc na bandę, rzuciłem mu scyzoryk. I to był błąd.
   – Hej! – Brodacz poderwał się z miejsca i ruszył w naszą stronę. – Widziałem to!
   Spanikowany ściągnąłem sznurki, by wyglądały na napięte. Brodacz spojrzał na mnie podejrzliwie.
   – Co jest? – zapytał Smith, niechętnie wstając z krzesła.
   – Coś mu rzucił! Co to było? – Brodacz chwycił mnie za przód bluzy i poderwał z podłogi. – Gadaj, skurwielu.
   Miałem ochotę napluć mu w twarz, ale tylko uśmiechnąłem się złośliwie. To jednak wystarczyło, by go rozwścieczyć. Zobaczyłem, jak sięga po pistolet, ale nim go dotknął, został powstrzymany przez Smitha.
   – Jeszcze nie – powiedział ten spokojnie. – Puść go.
   Brodacz zacisnął usta i pchnął mnie na ławkę. Uderzyłem boleśnie plecami w twarde drewno i skrzywiłem się.
   Sasza patrzyła na mnie z pytaniem w oczach, ale nie mogłem jej udzielić odpowiedzi. Spieprzyłem sprawę i konsekwencje tego mogły być dla nas tragiczne.
   – Wiecie dlaczego Smith? – zapytał nagle mężczyzna, patrząc po twarzach nas wszystkich. Z kabury przy biodrze wyjął rewolwer. – Dlatego. Smith&Wesson. Pojemność komory – pięć naboi. Zasięg prawie dwustu metrów przy każdym strzale. Prędkość wystrzału ponad siedemset metrów na sekundę. Najszybszy rewolwer na świecie! Piękna broń. Gdyby była kobietą, dymałbym ją codziennie. Niestety nie jest, ale na moje szczęście – mam tu aż trzy piękne damy.
   Mówiąc to ostatnie, spojrzał na Agatę, Saszę i Librę. Wszystkie one z nienawiścią patrzyły na mężczyznę. Smith nie bardzo się tym przejął i zwrócił się do Maxa.
   – Chcesz się uwolnić, co? – zapytał, uśmiechając się kpiąco. – Proszę bardzo. Zrób to. Ciekawe, jak poradzisz sobie z ośmioma uzbrojonymi po zęby facetami? Chętnie to zobaczę. No, dalej. Zrób coś. Czy może mam rozwalić któregoś z twoich kumpli?
   Smith skierował lufę rewolweru w moją stronę. Wyprostowałem się, a wtedy poczułem chłód metalu na swoim czole. Nie strzelił. Nie chciał tego zrobić. A przynajmniej jeszcze nie teraz.
   – No proszę, jacy odważni! Moglibyśmy zostać dobrymi kumplami, gdybyście nie zabijali bez opamiętania.
   Smith schował rewolwer, odwrócił się i już miał odejść, gdy zatrzymały go słowa Maxa. Wypowiedziane zostały w taki sposób, że każdy, kto je usłyszał, przekonany był, że to nie były czcze zapewnienia.
   – Zabiję cię – powiedział, ze śmiertelną powagą.


   Przywódca bandy odwrócił się, wciąż mając na twarzy ten sam głupi uśmieszek. Wyglądał, jakby usłyszał przedni żart, a nie groźbę śmierci. Znowu pochylił się przed Maxem i wymierzył w niego palcem.
   – Wszystko, co się zaraz stanie, będzie twoją winą. Zapamiętaj to, bo będzie to lekcja, którą będziesz mógł rozważać przez resztę twojego marnego życia. Niedługiego.
   Nim Smith odszedł, powiedział coś do Maxa, ale nikt oprócz nich tego nie usłyszałem. Jednak wściekłość, jaka wymalowała się na twarzy mojego przyjaciela świadczyła o tym, że było to coś, co go dotknęło. Max rzadko tracił kontrolę nad sobą, a teraz był temu bliski.
   Smith ruszył na drugą stronę ław, gdzie siedział Edward, podtrzymujący prawie już nieprzytomną i kredowo białą Librę, Agata oraz Sasza. Przywódca bandy oparł ręce na biodrach, a uśmieszek, jaki wpłynął mu na usta, przepełnił mnie jak najgorszymi obawami. Te wzmogły się, gdy jego wzrok padł na Saszę.
   – Nekrofilem nie jestem – powiedział, zerkając na Librę. – I niespecjalnie lubię blondynki. Cóż, kochanie, padło na ciebie.  
   – Pierdol się – syknęła hardo moja siostra, z czystą pogardą w oczach.
   – Zadziorna – Smith obrócił zapałkę w zębach. – To lubię najbardziej.
   Mężczyzna chwycił Saszę za więzy, pętające jej ręce i zaczął ciągnąć ją w stronę ołtarza, pełniącego niedawno funkcję stołu. Moja siostra opierała się temu zażarcie, ale z o wiele silniejszym od niej mężczyzną nie miała szans. Poderwałem się z miejsca, tak samo jak Max, ale pilnujący nas mężczyźni nie zamierzali nas przepuścić.
   – Dokąd to? – zakpił Brodacz, mierząc prosto w moją twarz z broni.
   Zacisnąłem zęby ze wściekłości i spojrzałem na Smitha. Mężczyzna mocno pchnął Saszę na ołtarz, aż ta zrzuciła przy tym na podłogę butelki oraz puste puszki, po czym sama upadła obok.
   – Miałem trzy żony – Smith chwycił Saszę za rękaw i pociągnął. Rozległ się dźwięk dartego materiału, a moja siostra ponownie upadła. –I wszystkie były pyskate – Sasza oburącz chwyciła jedną z leżących butelek i zamachnęła się nią na oprawcę. W ostatniej jednak chwili dłoń mężczyzny zdołała pochwycić szkło. – I chciały mnie zabić. Chyba coś ze mną nie tak, ale to mnie kręci.  
   Nie zważając na broń przy swoim czole, postanowiłem działać. Brodacz był szczerze zaskoczony, gdy chwyciłem za lufę i próbowałem wyszarpnąć mu pistolet. Wywiązała się między zażarta walka, którą zakończył silny cios, który spadł mi na plecy. Jęknąłem z bólu, lądując na kolanach.
   Nie tylko ja stanąłem do walki. I nie tylko ja przegrałem. Grubas przyciskał Agatę do podłogi, Edward dostał mocny cios w twarz, a Max raz po raz otrzymywał ciosy od Łysego. A Sasza wciąż się broniła, nawet wtedy, gdy Smith przyciskał ją do blatu stołu, głośno kpiąc z jej walki. Gdy zobaczyłem jej wzrok, wiedziałem, że wróciło do wszystko to, co zdarzyło się kilka lat temu. To był drugi raz, gdy widziałem to pełne paniki i strachu spojrzenie wypełnione łzami. I wtedy zrozumiałem, że za sprawę klasztoru jedno z nas może zapłacić najwyższą cenę.
   Nagle dotarło do mnie szczekanie, a potem czarno-biała strzała rzuciła się w kierunku Smitha. Mężczyzna nie zdążył nawet zobaczyć Znajdy, gdy ten rzucił się na niego. Krzyk przywódcy bandy zmieszał się z innym, dochodzącym z bliska. Spojrzałem na Maxa i zamarłem.
   Max… trzymał w zębach grdykę Łysego, którą zaraz wypluł. Krew mężczyzny tryskała mu na twarz, a widok ten był tak makabryczny i nieprawdopodobny, że nawet i Brodacz zamarł w bezruchu. To wykorzystałem od razu.
   Moja pięść trafiła mężczyznę w sam środek twarzy i tyle wystarczyło, by go ogłuszyć. Chwyciłem za pistolet, który wciąż ściskał, i pociągnąłem za spust. Kula trafiła drugiego faceta, który mnie wcześniej powalił, w pierś. Plama krwi szybko rozlała się na jego koszulce. Uderzeniem z łokcia w szczękę mocno zachwiałem Brodaczem, a kopnięciem w kolano ostatecznie powaliłem.
   – Skur… wiel – Splunął na bok krwią.
   Strzeliłem karkiem i zacisnąłem mocno zęby. Pociągnięcie za spust, patrząc przy tym w oczy Brodacza, wcale nie było trudne. Więcej – wielce satysfakcjonujące. Widok dziury w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się jego nos, był tak absorbujący, że nawet nie zauważyłem mierzącego do mnie mężczyzny w bandamce. Gdy już go zobaczyłem, padł strzał, ale nie skierowany do mnie. Facet skrzywił się, wypuścił z rąk strzelbę i upadł. Za jego plecami zobaczyłem Macieja z małym rewolwerem w dłoni. Nie miałem jednak czasu zastanawiać się, dlaczego mnie uratował.
   Minąłem ciało Łysego, z ust którego wciąż wydobywały się charczące dźwięki, a spanikowany wzrok wręcz błagał mnie o pomoc. Zignorowałem go i ruszyłem dalej. Agata stała z zakrwawionym nożem nad ciałem grubasa, w którym znajdowało się kilka dziur. Dotychczas spokojna i opanowana kobieta miała furię w oczach. Pozostali dwaj mężczyźni na moich oczach zostali zastrzeleni przez Maxa, choć trzymali dłonie w geście poddania. Ten jednak całkowicie to zignorował i bez wahania strzelił im prosto w przerażone twarze.
   Pozostała tylko jedna osoba.
   Gwizdnięciem przywołałem Znajdę, który niechętnie puścił rękę Smitha i podbiegł do mnie. Poklepałem zwierze po czerwonym od krwi pysku i ruszyłem w stronę Saszy.
   Siedziała na podłodze, przerażona i na granicy histerii. Nie płakała jednak, chociaż przy każdym wdechu z jej ust wydobywał się szloch. Przyciskała ręce do piersi, próbując zakryć to, co odsłaniał rozerwany materiał. Bez zastanowienia zdjąłem swoją bluzę i ukucnąłem przed siostrą.


   – Już dobrze – powiedziałem łagodnie i objąłem ją. Ta wciąż pozostała bierna, gdy kołysałem ją uspokajająco i obserwowałem, jak Max podchodzi do Smitha.
   Gdy zatrzymał się przed mężczyzną i spojrzał na niego z góry, wiedziałem już, że groźba, jaką złożył przywódcy bandy, zaraz się spełni.
   – Co? – zapytał Smith, obojętnie patrząc na mojego przyjaciela. – Mam ci powiedzieć, że żałuję wszystkich moich złych postępków? Zapomnij. Jedyne, czego żałuję, to tego, że nie zdążyłem jej przelecieć.
   Sasza zacisnęła palce na moim ramieniu, doskonale wiedząc, że inaczej wstałbym i zakończył marny żywot tego śmiecia.
   – Będziesz tak stał, jak cipa? Dalej. Strzelaj – prowokował Maxa Smith.
   Też na to czekałem i byłem oburzony, gdy Max schował pistolet. Sam już chciałem zainterweniować, ale wtedy ten chwycił mężczyznę za przód koszuli, podrywając z podłogi i z całej siły pchnął go na ścianę. Twarz Smitha zderzyła się z twardym betonem, ale na tym Max nie poprzestał. Jeszcze kilka razy uderzył głową faceta ścianę, a gdy ten już zaczął tracić przytomność, pozwolił mu upaść. Ale to wciąż nie był koniec.
   Gdy ja próbowałem uspokoić siostrę, Max katował mężczyznę gołymi pięściami. Twarz  niedoszłego gwałciciela zmieniła się w krwawą miazgę, a w końcu doszło do tego, że ten przestał się bronić. A mimo to wciąż dostawał kolejne razy, aż przestałem wierzyć, że kiedykolwiek to się stanie. W tamtym momencie Max był przerażający. Prawie jak dzikie zwierze, ogarnięte szałem.
   Agata odwróciła się od tego widoku i ukucnęła przy Edwardzie, który zajmował się Librą. Dołączył do nich też Radek, który po uwolnieniu Hindusa nie spojrzał nawet w kierunku Maxa. Ja sam w końcu musiałem odwrócić wzrok i skupiłem się na Saszy.
   Już nie drżała, a szloch zniknął. Atak histerii odszedł w zapomnienie i jedynie patrzyła pustym wzrokiem na krwawą miazgę, którą powoli stawała się twarz Smitha.

3
   Okryłem śpiącą Saszę swoją kurtką, wcześniej upewniając się, że dobrze jej będzie na twardej i z całą pewnością niewygodnej ławce. Agata i Libra również drzemały niedaleko. Za kilka godzin miało świtać, a my byliśmy wyczerpani przeżyciami tej nocy. A czeka nas jeszcze podróż i spotkanie z Toporem – pomyślałem, wciąż pełen obaw co do tego pomysłu.
   Na podłodze znajdowały się kałuże krwi oraz czerwone smugi, które pozostały po ciałach członków bandy. Radek i Hindus zaciągnęli je do komórki, gdzie wcześniej znalazły się ciała zombie. Choć zaraz mieliśmy wyjeżdżać, nikt z nas nie chciał spędzać tych kilku godzin z trupami. A z członkami bandy w szczególności.
   Tak łatwo straciliśmy czujność i pozwoliliśmy się zaskoczyć. Wystarczył tylko moment opuszczonej gardy, a skończyłby się dla mas tragicznie. Tygodnie spędzone za murem klasztoru sprawiły, że zapomnieliśmy o innych zagrożeniach, niż martwi. Ci ludzie nas zaskoczyli i gdyby nie nasza chęć walki, wszyscy byśmy już nie żyli.
   Podszedłem do stołu, gdzie Edward opatrywał poranione dłonie Maxa. Widziałem je, a ten widok był okropny. Wyglądały prawie tak samo źle, jak twarz Smitha. Wciąż niedowierzaniem, że człowiek w stanie jest tak kogoś skatować.
   – Co z nią? – zapytał Max, gdy usiadłem na krześle obok.
   – Zasnęła – mruknąłem, przecierając oczy. Sam chętnie bym zrobił to samo, ale na to nie było czasu. – A co z tobą?
   – Będę żył – Spojrzał na swoją prawą dłoń, grubo obwiązaną bandażem. Nie byłem pewien, czy wyglądała tak przez warstwy materiału, czy aż tak spuchła.
   – Tylko przez dłuższy czas nie będziesz miał w nich całkowitej sprawności – zawyrokował Edward, kończąc opatrywanie drugiej dłoni. – A przynajmniej nie w prawej.
    Max zbytnio nie przejął się słowami mężczyzny. Obejrzał się za to na ławę, gdzie leżała odwrócona do nas plecami Sasza. Martwił się o nią i dobrze było to widać. To, w jaki sposób potraktował Smitha, było najlepszym dowodem tego, że moja siostra była dla niego niemniej bliska, niż mnie.
   Wystarczyło tylko, bym przypominał sobie jej roztrzęsienie, żebym poczuł ścisk w gardle. Patrząc na nią przez pryzmat nieustraszonego lidera, zapomnieliśmy, że była też młodą dziewczyną, która nie była przecież niezniszczalna. Ja przecież powinienem o tym najlepiej wiedzieć.
    – Skończone – oświadczył Hindus, opadając ciężko na krzesło. Na twarzy wciąż miał ślady krwi, ale rana na jego skroni już się zasklepiła.
   Spojrzałem na Radka, który opuszczał podwinięte dotychczas rękawy. W kościele było dość zimno, a ja byłem w samej tylko koszulce, ale nie czułem aż takiego chłodu. Krew wciąż gotowała mi się w żyłach, a napięcie, które towarzyszyło mi podczas walki, jeszcze nie opadło.
   – Hej – Max zwrócił się do Radka i podniósł leżący na stole scyzoryk. – To chyba twoje.
   Radek złapał rzucony mu przedmiot i uśmiechnął się, obracając go w dłoniach. Zdałem sobie sprawę, że to właśnie dzięki mężczyźnie udało nam się uwolnić i dzięki niemu żyliśmy. Gdyby Radek nie miał tego scyzoryka przy sobie, prawdopodobnie byśmy już nie żyli.
   I dzięki jeszcze jednej osobie – pomyślałem, patrząc w kąt. Maciej siedział tam, już nie związany, jak gdyby nigdy nic głaszcząc Znajdę. Pies spokojnie leżał obok niego, czujnie obserwując nas wszystkich.
   – Dlaczego nam pomogłeś? – zapytałem, patrząc uważnie na więźnia.
   Mężczyzna podniósł wzrok i zdezorientowany spojrzał po twarzach nas wszystkich, a potem uśmiechnął się.
   – Nie zrobiłem tego dla was – odparł, wolno kręcąc głową, a potem skinął w stronę miejsca, gdzie spała moja siostra. –Tylko dla niej.
   Wymieniłem zaskoczone spojrzenia z moimi towarzyszami. Wszyscy, tak samo jak ja, nic nie rozumieli z tego, co mówił Maciej. Po tym, jak brutalnie został przez nas potraktowany, więziony i straszony śmiercią, uratował nas. Dlaczego?
   – Co masz na myśli? – zapytał Max podejrzliwie.
   – O to – Maciej westchnął i przewrócił oczami – że bez niej zginiecie. Może wam się wydawać, że jest inaczej, ale to gówno prawda. Gdybyście mogli sami podejmować decyzje i poszlibyście walczyć z Toporem, zniszczyłby was bez trudu. Jesteście jak dzieci, które koniecznie chcą dostać wymarzoną zabawkę i uciekają się do najprostszych metod, by ją zdobyć. Nie widzicie, że by ją mieć, trzeba myśleć.
   – O czym ty pieprzysz? – prychnął wyraźnie zdenerwowany Hindus.
   – Spokojnie – Edward uciszył go gestem i zwrócił się do Macieja. – Mówisz o sojuszu?
   – A o czym by innym? – Maciej spojrzał na mężczyznę pobłażliwie. – Gdy tylko usłyszeliście o szpiegu Topora wśród was, połowa od razu chciała rzucać się po broń, a druga zaczęła myśleć o sposobie, który pogodzi obie grupy. Chyba nie muszę mówić, która grupa była mądrzejsza? Stanęliście przed prostym wyborem, ale nawet to niektórzy z was musieli spieprzyć.
   Mówiąc te ostatnie słowa wymownie spojrzał na Maxa.
   – Zastanówcie się teraz, jaką decyzje sami byście podjęli i pomyślcie o jej konsekwencjach. Naprawdę chcielibyście stanąć do walki z Toporem, gdy wokół macie jeszcze co najmniej jedną, wrogą grupę?
   Słuchając słów Macieja, zaczynałem tracić pewność co do tego, czego jeszcze niedawno się trzymałem. Zupełnie zapomniałem o Rokicie i jego obozie. Co prawda przez te tygodnie nie dali o sobie znaku życia, ale to nie znaczyło, że zniknęli. Rafał, którego spotkała Sasza, opowiedział o coraz cięższej sytuacji w obozie, z którego uciekł. Istniało realne niebezpieczeństwo, że tamci w końcu odkryją nasze położenie i staną przed bramą. Gdyby do tego doszło, nasze szanse na wygrane byłyby niewielkie.
   Z tego, co mówił Maciej, wynikało, że Topór byłby skory zawrzeć z nami rozejm. Ale czy mogliśmy ufać człowiekowi, który odcinał kończyny ludziom i ich torturował? Ktoś taki z całą pewnością nie był pewnym sojusznikiem. Na dodatek to, że wysłał szpiegów, by dołączyli do naszej społeczności, nie przemawiało za jego dobrymi zamiarami.
   – Powiem wprost – Maciej skrzyżował nogi i pochylił się lekko do przodu. – Zaprowadzę was do naszego obozu, a wy przekonacie się na własnej skórze o zamiarach Topora.
   – Jaką mamy pewność, że nie zabije nas zaraz po wejściu na wasz teren? – zapytałem.
   – Nie macie żadnej – odparł mężczyzna, rozkładając bezradnie ręce. – Jedyne, co możecie, to zdać się na nią.
   Spojrzeliśmy wszyscy w stronę Saszy. Ta siedziała prosto, patrząc pustym wzrokiem na Macieja. Siniak na jej policzku stał się wyraźniejszy, rozpuszczone włosy miała zmierzwione, a pojedyncze pasma spadały jej na twarz. Wciąż miała na sobie moją bluzę, w czerni której prawie ginęła. Ale nawet wyglądając tak marnie, wciąż miała w sobie pokłady niezwykłej siły, które teraz doskonale było widać. Niedawny strach i załamanie odeszły w zapomnienie.


   Wiedziałem, że słyszała jeśli nie całą, to część naszej rozmowy z Maciejem. Nie byłem z tego faktu zadowolony. Dokładanie jej dodatkowych zmartwień i obowiązków było ostatnim, czego dla niej chciałem. Jednak nie miałem wpływu na to, jak usłyszane słowa dały jej do myślenia. Jedyne, co mogłem zrobić, to przygotować się na skutki jej decyzji.

4
Większość zombie rozeszło się jeszcze przed świtem, a kręcących wokół niedobitków szybko się pozbyliśmy. Strzepnąłem skrzepy z krwi z maczety, którą zabrałem członkowi bandy Smitha i schowałem ją z powrotem do pochwy. Była to lekka i łatwa w obsłudze broń. Dzięki temu, że była ostra, przy niewielkim nakładzie sił mogłem odciąć głowę truposza lub go okaleczyć.
Obejrzałem się na Hindusa i Radka, którzy równie sprawnie pozbywali się ostatnich dwóch zombie. Max w tym czasie przygotował nasze samochody do odjazdu. Na ulicy wciąż stały dwa spore samochody terenowe ludzi Smitha i przez chwilę wahaliśmy się, czy by ich nie zabrać, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Choć były to pojazdy solidne i dało się nimi dojechać niemal wszędzie, to robiły przy tym sporo hałasu i pochłaniały dużo paliwa. Zabraliśmy z nich tylko niewielki zapas naboi oraz trochę jedzenia. Potraktowałem to jako zadośćuczynienie.
– Wszystko gotowe – oświadczył Hindus.
– Pójdę po resztę – powiedział Radek i już miał wejść do kościoła, gdy ze środka wyszła Sasza i Edward, prowadzący Librę.
Po tym, jak Edward zajął się jej raną, zaszył ją i opatrzył, stan dziewczyny nieco się poprawił. Jednak ilość krwi, jaką straciła, mocno ją osłabiła. Wciąż była blada i miała trudności z samodzielnym chodzeniem, ale o powrocie do klasztoru nie chciała słyszeć.
   – Chyba sobie żartujesz – fuknęła, gdy tylko to zaproponowałem. – Nasz trud nie pójdzie na marne. Poza tym, czuję się świetnie.
   Szczerze wątpiłem w te zapewnienia, ale nie kontynuowałem tematu. Upór Libry był taki sam jak Saszy. Ona też była przeciwna mojemu pomysłowi, chociaż próbowałem ją przekonać. Nocne wydarzenia odcisnęły na niej swoje piętno, co próbowała ukryć. Ja jednak zbyt dobrze ją znałem, by widzieć, że myśli o tym. Ostatecznie skończyło się na tym, że Sasza zakończyła rozmowę, a ja nie miałem już nic do powiedzenia.
   – Dlaczego mnie nie zawołaliście? – zapytała z wyrzutem, patrząc na leżące niedaleko ciało zombie.
   – Nie było takiej potrzeby – odparł Max, nim zdążyłem się odezwać.
   Sasza zacisnęła usta i ponownie wzięła ramię Libry. Razem z Edwardem zaprowadzili ją do samochodu, a w tym czasie Agata wyszła z Maciejem. Wspólnie postanowiliśmy zaufać mężczyźnie i nie związywać go ponownie. Bądź co bądź, gdyby chciał nam zrobić krzywdę, to dokonałby tego w kościele, gdy jakoś się uwolnił i uratował mi życie.
   Wsiadłem do samochodu, gdzie skład pasażerów uległ zmianie. Max i Libra nie mogli już być kierowcami, więc ta rola przypadła mnie i Hindusowi. Jako, że Edward był jedyną osobą, która miała jakieś większe pojęcie o medycynie, musiał zamienić się z Maciejem, który przeniósł się do naszego samochodu.
   Droga do Krosna przebiegła nam bez problemów. Z pewnością zasługą tego był fakt, że przebiegała ona w większej części między polami i lasami. Gdy jednak wjechaliśmy do miasta, zaczęły się kłopoty.
   Kierowany byłem przez Macieja i zgodnie z jego wskazówkami miałem właśnie skręcić w lewo, gdy zobaczyłem na drodze zaporę. Ostro zahamowałem, ledwie unikając zderzenia z ustawionymi w poprzek autami. Doszczętnie spalone wraki z całą pewnością nie znalazły się tam przypadkiem. Mogły być ochroną przed zagrożeniem, bądź pułapką.
   – Wycofaj – powiedział śmiertelnie poważnie Max i podniósł do ust krótkofalówkę, w której odezwał się Edward. – Wycofujemy się. Pojedziemy inną drogą.
   Patrząc w lusterko wsteczne zobaczyłem w jego odbiciu twarz Macieja. Wyglądał na zdezorientowanego, ale i przestraszonego.
   Mógł nas okłamać – przyszło mi nagle na myśl. – To może być próba zabicia nas.
   Nie zdążyłem nawet wygłosić swoich obaw, gdy rozległ się huk. Wszyscy odruchowo schyliliśmy się, a przerażony Znajda zaczął ujadać.
   Między naszym autem, a srebrnym fordem naszych towarzyszy pojawiła się ściana ognia, wysoka na kilka metrów. W krótkofalówce znowu rozległy się przerażone głosy, które zaraz zostały zagłuszone prze kolejny wybuch. Nim to się jednak stało, zobaczyłem lecącą butelkę  z wetkniętym w szyjkę kawałkiem płonącego materiału.
   – Jedź! – popędził mnie Max.
   Wcisnąłem mocno gaz, aż wbiło nas w siedzenia i ruszyłem prosto. Minęliśmy jakiś spory budynek, którego opisu na tabliczkach nie zdążyłem przeczytać, a gdy znaleźliśmy się na rozdwojeniu dróg, zobaczyłem kolejną zaporę. Nie mając wyjścia skręciłem w lewo, gdzie już nieco zwolniłem.
   – Co z resztą? – dopytywała się Sasza.
   – Edward? Słyszycie mnie? – dopytywał się Max, trzymając krótkofalówkę blisko ust. Żadna odpowiedź nie nadeszła, a to tylko wzmogło nasze obawy.
   – Pieprzeni Zbieracze – mruknął Maciej, oglądając się za siebie.
   – Kto?
   – Zbieracze – powtórzył mężczyzna, łapiąc mój wzrok w lusterku. – Grupa ludzi, ukrywająca się w siedzibie straży granicznej. Stali się zuchwalsi, przez te kilka dni, skurczybyki.
   Zobaczyłem, jak Sasza sięga po broń i również niespokojnie wypatruje zagrożenia.
   – Jeżeli to jakaś wasza pułapka…
   – Myślisz, że ryzykowałbym swoje życie? Rusz głową, Saszo, bo jeszcze uznam, że nie jesteś najrozsądniejsza z ich wszystkich. Nie – zwrócił się do mnie, gdy na rondzie chciałem zawrócić. –    Jedź prosto. Pojedziemy do obozu.
   – Nasi tam zostali – zaprotestowałem.
   – Znajdą drogę do obozu. O to się nie martw.
   Chciałem zaprotestować, ale nim w ogóle zdążyłem się odezwać, kątem oka zobaczyłem jakiś ruch z lewej strony. Zbyt późno zorientowałem się, o zbliżającym niebezpieczeństwie i gdyby nie błyskawiczna reakcja Maxa, zostalibyśmy staranowani.
   Kierownica gwałtownie została pociągnięta przez mojego towarzysza, dzięki temu samochód wykonał zwrot w prawo, unikając tym zderzenia z drugim pojazdem.  Jednak nie do końca. Lewy bok maski został niemalże ścięty, a spory kawałek metalu uderzył w przednią szybę. Gęsta siatka pęknięć uniemożliwiła mi widzenie, czego skutkiem było uderzenie w stojące na poboczu znaki drogowe.
   – Co to było? – zapytała nieco niewyraźnie Sasza, trzymając się za głowę.
   Odpowiedź nadeszła po chwili, gdy rozległ się ryk silnika. Pomarańczowy pojazd, wyglądem przypominający śmieciarkę, zaczął wycofywać po tym, jak zderzył się z ceglanym murkiem. Jego przód pokrywały zespawane blachy, dzięki którym nie tylko był świetny do taranowania zombie, ale i był taranem na inne auta.
   Od patrzenia na ten jeżdżący taran oderwał mnie dźwięk tłuczonego szkła. Max kolbą swojego karabinu wybił przednią szybę, przywracając mi tym możliwość widzenia drogi.
   – Trzymajcie się – powiedziałem, chwytając za gałkę skrzyni biegów.
   Wycofałem i od razu wykonałem ostry zwrot, ustawiając samochód dokładnie naprzeciw śmieciarki. Mogła być wielka i mogła miażdżyć wszystko na swojej drodze, ale z całą pewnością przez swoje gabaryty traciła na prędkości oraz zwrotności. Ominięcie jej nie powinno być problemem. A jednak się przeliczyłem.
   Gdy mijałem ogromny pojazd, z jego obu jego boków wyskoczyły stalowe belki. Nie zdążyłem nawet zahamować, czy skręcić, gdy z pełną prędkością wbiliśmy się w ową zaporę. Autem wstrząsnęło, a potem obróciło. Nie wiem nawet kiedy się zatrzymało. Ten moment umknął mi, gdy skupiłem się na wielkim bólu w klatce, który na moment odebrał mi możliwość oddychania. Czułem się jak zakleszczony i gdy otworzyłem oczy zobaczyłem, że prawie tak właśnie było.
   Maska naszego auta zgięła się jak harmonijka, a z silnika unosiła się strużka białego dymu. Próbowałem wziąć wdech, ale wtedy zaniosłem się kaszlem. Przy drugim podejściu poszło jednak łatwiej, a przy trzecim ból zastąpił nieprzyjemny ciężar. Rozejrzałem się po wnętrzu upewniając, że wszyscy moi towarzysze żyją.
   Max ocierał jedną ze swoich obandażowanych dłoni krew z rozciętego czoła, Sasza powoli dochodziła do siebie, jednocześnie uspokajając Znajdę, a Maciej krzywił się, rozpinając pas. Choć poobijani i poranieni, wszyscy żyliśmy.
   – Skurwysyny – syknęła nagle Sasza i zaczęła siłować się z klamką. W dłoni trzymała pistolet, a na twarzy miała wymalowany grymas wściekłości.
   – Saszo, poczekaj – Również chciałem wyjść, ale wgniecione drzwi za nic nie chciały się otworzyć.
   Ze śmieciarki wyszedł mężczyzna. Ubrany był w kurtkę moro, ciemnozielone spodnie i wysokie glany. Na głowie miał wełnianą czapkę, a w dłoniach trzymał strzelbę. Jego usta oraz nos zasłaniała biała maska. Widać było tylko jego oczy, a oraz chłód w nich, a zarazem opanowanie było godne podziwu. Jednak późno zorientowałem się, że moja siostra – choć świetny strzelec – w takim stanie nie poradzi sobie. I miałem rację.
   Padł strzał, a potem usłyszeliśmy krzyk Saszy. Zobaczyłem ją, leżącą na ziemi i trzymającą się za lewe ramię, które zaczęło mocno krwawić. Już chciałem przedostać się na tylne siedzenia i ruszyć siostrze z pomocą, ale wtedy oślepił mnie jasny blask, a chwilę potem w twarz uderzył gorąc. Miałem wrażenie, jakbym płonął i rzeczywiście poczułem smród spalonych włosów. Zasłoniłem się przedramieniem i na oślep zacząłem odsuwać od źródła ciepła. Szło mi to ciężko, aż poczułem mocne szarpnięcie za ramiona, a potem znalazłem się na świeżym powietrzu. Maciej wciąż mnie trzymał, trzymając moją głowę w dół i odciągając jak najdalej od samochodu. Chciałem zatrzymać się i wrócić po Saszę, ale wtedy zobaczyłem ją i Maxa, kawałek przed nami. Nim wszyscy przeskoczyliśmy przez pozbawiony liści płot z żywopłotu, jeszcze raz obejrzałem się za siebie.
   Obok mężczyzny ze strzelbą pojawił się drugi – ubrany tak samo i z twarzą skrytą za maską. Trzymał on w jednej dłoni butelkę, a w drugiej pewnie zapaliczkę, którą chciał podpalić materiał w szyjce. Jednak jego kompan go powstrzymał. Natrafiłem na to lodowato zimne spojrzenie, które straciłem z oczu, gdy przedarliśmy się przez krzewy.

5
   – Cholera! – syknęła Sasza, odsuwając się ode mnie.
   – Gorzej, niż dziecko – skomentowałem, za co spojrzała na mnie spode łba. Przewróciłem oczami i wróciłem do oczyszczania draśnięcia na jej ramieniu.
   Nie była to poważna rana. Kula ledwie co dotknęła skóry, ale i tak trzeba było się tym zająć. Na szczęście w domu, gdzie się zatrzymaliśmy, znalazłem apteczkę i mogłem należycie opatrzyć siostrę.    W tym czasie Max ponownie związał Macieja.
   – Myślałem, że to już za nami – westchnął, posłusznie trzymając ręce przed sobą.
   – Zamknij się – odparł Max, kończąc węzeł. – Przez ciebie prawie zginęliśmy.
   – Ile razy mam powtarzać, że to byli Zbieracze? – zapytał zmęczonym głosem.
   – Aż przestanie mi to wyglądać na kłamstwo – powiedział na odchodne Max i podniósł krótkofalówkę. – Edward? Hindus? Jesteście tam?
   Zacisnąłem zęby, słysząc tylko głuchą ciszę. Cała nasza trójka była przybita brakiem wiadomości od kogokolwiek z drugiego auta. Oczywiście istniała możliwość, że krótkofalówka mogła się zepsuć lub ją zgubili, ale przed oczami miałem wizję swoich towarzyszy w niewoli tych całych Zbieraczy. Jeśli to nie po prostu ludzie Topora – pomyślałem.
   Obwiązałem ramię Saszy bandażem, tym samym kończąc swoją niezbyt dobrą rolę lekarza. Zerknąłem na wiszący na ścianie zegarek. Dochodziła dwunasta, więc wciąż mieliśmy sporo czasu. Ale na co mieliśmy go wykorzystać? Na szukanie zaginionych towarzyszy? Na powrót do klasztoru? Czy mieliśmy zaryzykować i dotrzeć do obozu Topora? Sprawy się skomplikowały i już żadne z nas nie wiedziało, co zrobić.
   Przeczesałem włosy palcami, czując ich szorstkość oraz wyraźne ubytki. Wybuch ognia nieco je spalił. Wciąż czułem lekkie pieczenie na twarzy i według Saszy wyglądałem, jakbym za dużo czasu spędził na słońcu. Bolały mnie też żebra, ale nie na tyle, by utrudniało mi to poruszanie się.
   Wszyscy odnieśliśmy jakieś rany, ale wciąż żyliśmy. W ciągu tych dwóch dni przeżyliśmy tyle, że miałem wrażenie, że nic nas nie jest w stanie zabić. Z każdej opresji wychodziliśmy – może nie cało – ale spadaliśmy na cztery łapy. Libra miała racje: nasz trud nie może pójść na marne.
   – Idźmy tam.
   Sasza spojrzała na mnie zaskoczona. Sam też byłem zdziwiony swoimi słowami, ale czułem, że tak trzeba.
   – Skoro przebyliśmy taką drogę, to chociaż zróbmy to, co zamierzaliśmy – powiedziałem i spojrzałem na Maxa. – Jeśli będziemy działać razem, to się nam uda. Wierzę w to.
   O losach moich rodziców oraz braci nie wiedziałem nic. Starałem się myśleć, że im się udało. Że znaleźli się w bezpiecznym miejscu z ludźmi, którzy ich chronią. Że nic im nie jest. Jednak czasami odzywała się ta część mojej osobowości, która myślała realistycznie. Jakie mogli mieć szanse na przeżycie?
   Moja mama chorowała na serce. Denerwowała się nawet w błahych sytuacjach, a co dopiero będąc w takim zagrożeniu. Choć bardzo nie chciałem, by tak się stało, to mogła przecież dostać zawału i nikt by jej nie pomógł.
   A moi bracia? Czy dziewięcio i siedmiolatek mogli przeżyć? Tata na pewno zrobiłby wszystko, by ich chronić, ale wiedziałem, że nawet on ze wszystkim by sobie nie poradził.
   – Moi rodzice i bracia prawdopodobnie nie żyją – powiedziałem na głos te słowa, co wcale nie było łatwe.
   Usłyszenie ich dla Saszy pewnie też było szokiem. Ona też należała do mojej rodziny, choć nie łączyły nas więzy krwi. Mój tata zastępował jej ojca, a mama matkę. Po stracie obojga rodziców, znalezienie nowych, którzy traktowali ją jak córkę, było dla niej ważne. W szczególności po tym, jak wyciągnęli do niej dłoń, gdy znalazła się na dnie.
   – Nie wiesz tego – powiedziała, ściskając moją dłoń.
   – To prawda, ale to nie znaczy, że tak nie może być. Spójrzmy prawdzie w oczy - wielu naszych bliskich może nie żyć. Nie musimy się z tym godzić, ale musimy z tym żyć. Teraz wy jesteście moją rodziną – Spojrzałem również na Maxa, którego moje słowa również poruszyły. – Walczymy razem, wspieramy się i bronimy. Tak robi rodzina. I nie chcę jej stracić. Dlatego chodźmy i doprowadźmy tą sprawę do końca.


   Sasza objęła mnie mocno, aż odezwał się ból w żebrach. Mimo to uśmiechnąłem się, choć w oczy szczypały mnie łzy. Te słowa kosztowały mnie wiele, ale musiałem je powiedzieć. Cokolwiek miało się za niedługo stać, chciałem, by Sasza i Max wiedzieli. Cokolwiek się stanie – powtórzyłem i starałem się nie pokazać, jak przerażające były wizje tych słów.

6
   – To konieczne? – zapytał Maciej, gdy szedł przed nami. Lufy mojej strzelby i karabinu Maxa wymierzone były w jego plecy, a Sasza trzymała w dłoni pistolet, w każdej chwili gotowa go użyć.
   Czujny tak, jak jeszcze nigdy, patrzyłem na drugi koniec mostu, gdzie znajdował się obóz Topora. A przynajmniej tak twierdził Maciej. Każde jego słowo traktowałem z dużym prawdopodobieństwem kłamstwa. No, było tak do momentu, aż zobaczyłem barykadę i stojących na jej szczycie ludzi.
Zaczyna się – pomyślałem, gdy z dwóch wartowników zrobił się jeden. Wieść o naszym przybyciu za chwile miała zostać dostarczona do odpowiedniej osoby.
   Niecałe dwieście metrów, które mieliśmy pokonać, zdawało się ciągnąć w nieskończoność.  Mijając czarny ślad na moście, wyglądający jak po wybuchu czegoś, ogarnęły mnie wątpliwości. Jednak za późno już było na wycofanie się. Jeśli mówi się A, trzeba i powiedzieć B.
   – Myślisz, że będę szybszy od niego? – zapytał nagle Max, patrząc na wartownika z bronią w rękach i jednocześnie mierząc w głowę Macieja.
   Zaśmiałem się nerwowo. Próba rozładowania napięcia niezbyt się udała.
   Zatrzymaliśmy się kilka metrów przed barykadą, stworzoną ze stojącej w poprzek ciężarówki. Pojazd został przerobiony tak, by jak najlepiej spełniać swoją rolę. W przyczepie wycięto nawet drzwi, które otwierał zamontowany mechanizm. Znajdujący się na górze mężczyzna patrzył na nas nieufnie, gotów w każdej chwili strzelić. Cała nasza czwórka mierzyła się wzrokiem, próbując pokazać, kto jest pewniejszy siebie.
   – Kim jesteście? – zapytał w końcu mężczyzna.
   – Och, dobrze wiesz – fuknął zirytowany Maciej. – Wpuszczaj nas, kretynie. Nie mamy czasu na zabawy w strażnika.
   Wartownik wyglądał na zbitego z tropu i niepewnego, co ma zrobić. Zdecydował się jednak posłuchać Macieja i pociągnął za zamontowaną na szczycie wajchę. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt, a potem pisk, gdy zębate koła zaczęły podnosić metalowe drzwi.
   Spojrzałem na Saszę i w jej oczach zobaczyłem niepewność. I strach. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Wkraczaliśmy na teren wroga we trójkę, zupełnie pozbawieni pewności co do tego, co przyjdzie nam zobaczyć po drugiej stronie. To było szaleństwo, ale my już od dawna nie byliśmy normalni.
   – Powiedz mi, że dobrze robimy – zwróciłem się do siostry, patrząc na otwarte wrota. Po drugiej stronie zobaczyłem kilkunastoosobową grupę ludzi.
   – Robimy, co trzeba – powiedziała ta i pierwsza ruszyła do przodu.
   Wymieniłem jeszcze porozumiewawcze spojrzenia z Maxem, po czy ruszyliśmy za Saszą.
   Przekraczając granicę obozu poczułem, że wstępują we mnie nowe siły. Gdzieś znikły obawy i nagle stałem się pewny siebie. Pewny nas. Ci ludzie, którzy stali naprzeciw nas, nic o nas nie wiedzieli. Nie wiedzieli, ile byliśmy w stanie zrobić. Jaką siłę w sobie mieliśmy.
   Dlatego też uśmiechnąłem się – szczerze i pewnie. Sasza, widząc to, zmarszczyła brwi, ale zaraz zrobiła to samo.
   Nagle wśród zdezorientowanego tłumu nastało poruszenie. Ludzie zaczęli rozchodzić się, robiąc miejsce idącemu mężczyźnie. Choć nigdy wcześniej nie widziałem Topora, to wiedziałem, że to był on.
   Rudo-siwe włosy związane miał w kucyk, a nieco ciemniejsza broda sięgała mu aż do piersi. Na prawym policzku miał paskudną, poszarpaną bliznę, ciągnącą się prawie do samego ucha. Mężczyzna zatrzymał się przed nami i oparł ręce na biodrach. Przy jednym boku miał solidny, czarny toporek. Ciemne oczy patrzyły na nas uważnie, ale nie wrogo. Znajda warknął na jego widok i zjeżył grzbiet, ale usiadł, gdy Sasza położyła dłoń na jego głowie.
   – Witaj ponownie, ptaszyno – zwrócił się do Saszy. – Czym zawdzięczam sobie tą wizytę.
   – Nie pieprz. Wiesz, dlaczego tu jesteśmy – odparła wrogo moja siostra.
   – Domyślam się – Topór spojrzał na Macieja. – Miło, że przyprowadziliście mojego człowieka.
   Maciej chciał ruszyć do przodu, ale wtedy na jego ramię spadła dłoń Maxa i pociągnęła z powrotem w tył.
   – Najpierw porozmawiamy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
   Przez moment zobaczyłem pionową zmarszczkę na czole Topora, a w oczach iskry. Jednak ten wyraz znikł tak szybko, jak się pojawił. Dało mi to jednak do myślenia. Jeśli ten człowiek potrafił tak dobrze maskować swoje emocje, to nam nie wolno było utracić czujności. W końcu najniebezpieczniejsi są ci ludzie, po których nie wiadomo, czego się można spodziewać.
   – No tak. Rozmowa – Topór odwrócił się i zakręcił palcem w powietrzu. Tłum natychmiast zaczął się rozchodzić.
   Ruszyliśmy za Toporem, który zaprowadził nas do budynku hotelu.
   Trzymałem moją broń mocno, chcąc być w każdej chwili gotów jej użyć. Zauważyłem, że Max równie mocno ściska swój karabin, cały czas obserwując otoczenie. Choć nic na razie nie wskazywało na to, by użycie broni było konieczne.
   W środku budynku nie było bowiem uzbrojonych ludzi, których spotkaliśmy na zewnątrz. W większości widziałem tam kobiety, paru nastolatków i kilkoro dzieci, które biegały w holu. Na nasz widok przerwały jednak zabawę i z piskiem przerażenia uciekły. Nie dziwiłem się im. Pobrudzeni krwią, z broniami w ręku i zaciętością na twarzach nie wyglądaliśmy przyjaźnie. A już na pewno nie wciąż zakrwawiony na pysku Znajda.
   Gdy weszliśmy do znajdującej się w hotelu restauracji, przeżyłem szok.
   Przy znajdującym się na środku sali, okrągłym stole, siedział Radek, Agata, Hindus i Edward. Ci wstali z krzeseł i podeszli do nas, równie mocno zaskoczeni naszym widokiem.
   – Jak się tu dostaliście? – zapytała Sasza, zamykając Edwarda w krótkim uścisku.
   – Długa historia – odparł starszy mężczyzna, zerkając na swoich towarzyszy.
   – A gdzie Libra? – zapytałem, widząc brak dziewczyny.
   Nim Edward zdążył odpowiedzieć na moje pytanie, uprzedził go Topór, który usiadł na jednym z krzeseł.
   – Nasz lekarz się nią zajął – mruknął. – Przejdziemy do rzeczy?
   Zajęliśmy wszystkie miejsca przy ośmioosobowym stole. Maciej oddalił się, siadając przy stoliku pod ścianą i przywołując do siebie Znajdę. Pies od razu do niego podbiegł.

   Zdenerwowanie, które opuściło mnie po wejściu na teren obozu, nagle wróciło i to ze zdwojoną siłą. Od tej rozmowy, która zaraz miała się odbyć, zależało bardzo wiele rzeczy. Gdyby coś poszło nie tak, wszyscy zapłacilibyśmy za to najwyższą cenę. 

9 komentarzy:

  1. Jaaaaa, ale to jest zajebiste!
    Uwielbiam Twojego bloga, Twoją książkę, naprawdę wciągnąłem się w fabułe. Mam tylko jedną, ogromną prośbę - popraw poprawność językową, bo nic tak nie psuje klimatu, jak błąd w środku akcji :/
    Poza tym - świetne, zwłaszcza ostatnio <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa jak i zwrócenie uwagi ;) Przyznaję, że poprawność językowa to moja pięta Achillesa, a dodając rozdziały czasem ich nie sprawdzam. Obiecuję następnym razem uważnie przestudiować rozdział, żeby nie było już takich wpadek ;)

      Usuń
    2. Cieszę się i trzymam kciuki :)

      Usuń
  2. Musze napisać to co męczy mnie od dłuższego czasu... Postaci jest za dużo. Wiem, że próbowałaś osiągnąc coś w stylu The Walking Dead, ale w książce dużo trudniej pokazać różnice między postaciami, np. ja nie odróżniam Darii od Leny. Sądze więc, że postacie powinny być bardziej skrajne, albo powinno być ich mniej lub powinny pojawiać się częściej.
    A tak ogólnie fajne opowiadanie i ciekawa fabuła.
    Powodzenia w dalszej pracy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że postaci jest dużo i niektórym może być ciężko je wszystkie zapamiętać, ale staram się wyszczególniać tych ważniejszych bohaterów of tych drugoplanowych. W najbliższych rozdziałach dojdzie do paru sytuacji, dzięki którym będzie można bardziej "wbić" się w te postacie. Rozumiem, że taka ilość bohaterów może być kłopotliwa, ale nie chciałam sprawiać wrażenia bardzo ograniczonej społeczności, gdzie głos mają tylko główni bohaterowie. Podział na dobrych i złych też nie jest moim ulubionym, bo nie uważam, że ludzie mają tylko takie cechy i staram się je mieszać. Jednak dziękuję za zwrócenie uwagi. Ponownie też zapewniam, że najbliższe rozdziały okażą się kluczowe dla wielu bohaterów i nie jest tak, że umieszczam je tylko dla zrobienia zamieszania. Zapewniam, że te chwilowe wystąpienia okażą się kluczowe ;) Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Hej ;) Świetny rozdział! Jeśli chcesz, zajrzyj do nas, też próbujemy swoich sił w pisaniu! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :) Dziękuję za miłe słowa i życzę powodzenia w rozwijaniu bloga ;) Mam nadzieję, że kolejne rozdziały będą dłuższe, bo historia zapowiada się ciekawa :)

      Usuń
  4. Szkoda, że Smith zniknął tak szybko. Ciekawa postać i myślałem, że będzie w The Last Days na dłużej, ale musze powiedzieć, że to był ciekawy rozdział. Coraz lepiej wychodzi ci pisanie scen walki i wyobrażam je sobie bez większego problemu, nie to co we wcześniejszych rozdziałach. Oby tak dalej !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też było mi szkoda go się tak szybko pozbywać, ale ktoś musiał zginąć ;) Przyznam, że wciąż nie jestem stuprocentowo zadowolona ze scen walki, ale staram się je pisać jak najprzejrzyściej, by można było je sobie wyobrazić. Dziękuję za wsparcie ;)

      Usuń