Witam w nowym tygodniu, z nowym rozdziałem!
Jestem mile zaskoczona, że coraz więcej osób tu zagląda i interesuje się tą historią, za co jestem bardzo wdzięczna :) Nie sądziłam, że pisanie TLD będzie czymś więcej, niż tylko hobby, a tu okazuje się, że są osoby, które z niecierpliwością oczekują kolejnych rozdziałów! To bardzo budujące i z całego serca dziękuję każdemu, kto śledzi to opowiadanie :*
Wracając do głównego tematu, jakim jest ten rozdział, to jest on krótszy od poprzednich dwóch, ale wcale to nie oznacza, że nudny. Akcji jest sporo, a także ciekawostek, które wyszły na światło dzienne. Poprzedni rozdział z perspektywy Adama zakończył się tym, że odkrył on obóz Wiksy oraz to, że ktoś z klasztoru mu pomaga - takie spotkanie nie może się obyć bez nowych intryg, które zbudują przyszłą akcję!
Nie przedłużając już - zapraszam do czytania!
~~~
1
– Wstawaj, śpiąca królewno.
Ten głos połączony z dość mocnym uderzeniem w twarz
otrzeźwił mnie od razu. Rozmytym wzrokiem rozejrzałem się wokół, czekając aż
moje oczy z powrotem nabiorą ostrości. Zmrużyłem je, gdy natrafiłem na jasne, oślepiające światło i odwróciłem głowę
w drugą stronę. Wtedy zobaczyłem wciąż jeszcze niewyraźną twarz, bardzo blisko
swojej. Upiorny uśmiech oraz znajome rysy sprawiły, że ogarnął mnie strach.
Nie. Tylko nie to.
– Zaskoczony, co? – głos mężczyzny był drwiący, a sam jego
uśmiech, powiększył się jeszcze bardziej. – Chociaż może wcale aż tak bardzo,
prawda? W końcu przeczuwałeś, że wcale nie zginąłem, ale nikogo nie ostrzegłeś.
Przez ciebie cały wasz obóz jest zagubiony, jak dziecko we mgle.
Moje ręce spętane były na plecach szorstkim sznurem, a sam siedziałem
na zimnej podłodze. Pod ścianami ustawione były drewniane skrzynie, a kilka
podobnych znajdowało się na środku magazynu i służyły za stół. Pare świec nie
dawało zbyt wiele światła, ale dzięki nim mogłem zobaczyć kilkanaście sylwetek,
które w milczeniu i z uwagą przysłuchiwało się słowom swojego przywódcy. Wśród
nich była też postać w mnisim habicie, której twarz nie skrywał już kaptur.
– Teraz jesteś z nimi? – zapytałem ostro, zwracając się
wprost do dziewczyny. – Zmieniasz strony jak pieprzona chorągiewka.
– Gówno wiesz – syknęła Lena, podchodząc bliżej.
– Właściwie, to tak – przytaknąłem, wbijając w dziewczynę
pełne nienawiści spojrzenie. Gdyby nie krępujące mnie więzy, pewnie zrobiłbym
użytek z rąk. – Wyjaśnij mi, dlaczego zdradzasz klasztor? Dlaczego zdradzasz
Roba? Dali ci wszystko, a ty tak po prostu naplułaś im w twarz.
Lena w odpowiedzi jedynie prychnęła, ale widziałem, że moje
słowa ją zdenerwowały. Nawet jeśli nie znałem powodów jej bratania się z Wiksą,
to pewnie i tak bym ich nie zrozumiał. Ta zdrada była gorsza niż nóż w plecy.
Pomyślałem o Robie i o tym, co będzie, gdy się dowie o
czynie swojej dziewczyny. Oczywiście
jeśli będzie miał okazję się dowiedzieć – dodałem. Nie wiedziałem, co mnie
czeka. Po tym, co się stało na arenie, Wiksa z całą pewnością nie miał w
zamiarach wypuszczenie mnie.
Spojrzałem na jego rękę. Do kikuta w roli protezy
zamontowane zostało dość długie ostrze, wyglądające jak naostrzony kawałek
metalu. Wiksa zauważył, na co patrzę i uniósł ramię, mierząc we mnie końcem
broni.
– Niezłe, co? – zapytał, wciąż się szczerząc. – Pablo pomógł
mi w zrobieniu jej i paradoksalnie od niej zginął. A to pech.
Wiadomość o śmierci Pawła zaskoczyła mnie. Mimo, że
mężczyzna był dupkiem i tchórzem, to nie życzyłem mu takiego losu. No i
pomyślałem o małej Nadii. Dziecko straciło już drugiego rodzica.
– Zadowolony jesteś z siebie? – zapytałem kierowany gniewem.
– To i tak nie zmieni faktu, że jesteś nikim więcej, jak szczurem, kryjącym się
z resztką ludzi. Nie masz nic. Nie wygrasz z nami i doskonale o tym wiesz.
Wściekły grymas przeciął twarz Wiksy i już myślałem, że zrobi
użytek ze swojej protezy. Skrycie na to właśnie liczyłem. Chciałem wyprowadzić
go z równowagi. W takim stanie ludzie przestają myśleć logicznie i łatwo o
błąd, który mógłby okazać się dla mnie korzystny.
Niestety jednak Wiksa nie dał się sprowokować. Gdy już
myślałem, że w jakiś sposób ukarze mnie za moje słowa, ten uśmiechnął się w
sposób, od którego aż mnie zmroziło. Mężczyzna przejechał dłonią po krótkich,
jasnych włosach, z głębokimi zakolami i wyraźnie przerzedzającymi się na czubku
głowy.
– Jesteś bardzo pewny siebie – powiedział. – Aż tak
wierzysz, że ty, ta suka albo ktokolwiek inny z waszego zawszonego klasztoru
jesteście w stanie mnie pokonać? Naprawdę?
– Już to zrobiliśmy – powiedziałem hardo.
– Coś mi się nie wydaje – Wiksa wyprostował się i obejrzał
na stojącą kilka kroków za nim siostrę. – Lena też tak myśli i dlatego tu jest.
Może nie jesteśmy aż tak różni, jak nam się wydawało.
Wcześniej nie zauważałem podobieństw między rodzeństwem, ale
teraz widziałem, że rzeczywiście kilka rzeczy z wyglądu ich łączyło. Nie licząc
koloru włosów oraz oczu, mieli identyczny kształt nosów oraz lekko kwadratową
linię szczęki. Wzrostem Lena mocno odstawała od brata, sięgając mu zaledwie do
ramienia, a ten był prawie dwa razy szerszy w barkach, niż ona. Ostatnią,
łączącą ich rzeczą, był podły charakter, o czym właśnie się dowiedziałem. Nie
pomyślałbym nawet, że dziewczyna Roba mogłaby spiskować z naszym wrogiem. Nawet
jeśli byli rodzeństwem, to świadomość, jakim człowiekiem był Wiksa, nie powinna
pozwolić Lenie pójść z nim na układ. A jednak geny zwyciężyły. Ciągnie swój do swego – pomyślałem.
– Wiesz – Wiksa ponownie zwrócił się do mnie – może dobrze,
że się tu pojawiłeś. To zmieni trochę moje plany, ale może przyśpieszy niektóre
rzeczy. Moi ludzie są już zmęczeni koczowaniem w tym magazynie i chętnie by
zamieszkali w wygodnym klasztorze.
– Strażnicy zabiją was, nim w ogóle zbliżycie się do bramy –
powiedziałem ostro, mierząc Wiksę wzrokiem.
– Strażnicy? – Lena zaśmiała się cicho. – Z tego, co wiem,
ty miałeś teraz wartę. Brama jest bez opieki, kochany.
Zacisnąłem zęby ze złości i przekląłem siebie, że nie
zaalarmowałem nikogo, gdy zobaczyłem wymykającą się Lenę. Jeśli nie zdarzyłby
się cud, mur pozostanie pusty aż do rana, gdy zjawi się mój zmiennik. A do
świtu pozostało co najmniej pięć godzin. W takim czasie można wiele zrobić –
wejść na teren klasztoru, wybić mieszkańców, przejąć obóz.
Zawiodłem – pomyślałem
z goryczą. – Zawiodłem Saszę. Zawiodłem
wszystkich.
– Spieprzyłeś sprawę po całości, Adamie – Wiksa ponownie
pochylił się nade mną, dotykając końcem ostrza swojej protezy mojego czoła. –
Ciekawe, jak twoja Sasza zareaguje, gdy wróci z Krosna i zobaczy, że przez ciebie
cały obóz padł?
– Czego chcesz? – syknąłem wściekły.
– Mógłbym teraz cię zabić – Wiksa złożył jeszcze większy
nacisk na moje czoło. Poczułem piekący ból, gdy ostrze rozcięło mi skórę, a po
chwili krew zaczęła mi spływać po nosie i skapywać z jego końca. – I zrobiłbym
to z największą przyjemnością. Ale jeszcze nie dziś. Na razie jesteś mi
potrzebny.
Wiksa cofnął się, a brak nacisku na moje czoło sprawiło, że
głowa sama mi opadła. Stróżka krwi zmieniła tor i zalała mi lewe oko.
– Jeszcze pożyjesz, Adamie. I jeszcze dla mnie popracujesz.
– Nigdy! – syknąłem twardo. Nie mogłem uwierzyć, że Wiksa
mógłby choćby pomyśleć o tym, że stałbym się jego człowiekiem.
– Naprawdę? Myślisz, że masz wybór? – Wiksa roześmiał się
krótko. – Chyba nie widzisz, w jak gównianym położeniu jesteś. Jeżeli nie
będziesz chciał robić tego, co ci każę, poprowadzę ludzi na klasztor. Wybiję
wszystkich – co do jednego. Nie będę z tego powodu szczęśliwy, bo w
przeciwieństwie do niektórych – nie lubię zabijać. Jeśli zabiję wszystkich mieszkańców,
kto będzie pracował? Ludzie, to siła. No, ale niestety. Gdy Sasza i reszta
wrócą, ich także zabiję, ale przedtem zobaczą przez kogo się stało, jak się
stało. Dumny i honorowy Adam nie chciał uratować kilkudziesięciu żyć, bo
ważniejszy był dla niego jego własny tyłek.
Ścisnąłem mocno spętane dłonie, szarpiąc nimi lekko. Więzy
nawet nie drgnęły.
Nie myślałem o sobie – z całą pewnością nie. Zależało mi na
klasztorze, na jego mieszkańcach, na Saszy. Nie zamierzałem ich zdradzić, ale
też nie chciałem dopuścić, by ktokolwiek zginął przeze mnie. Dlatego też
musiałem zgodzić się na wszystko, czego chciał ode mnie Wiksa. Od tego zależało
życie wszystkich.
– Co mam zrobić? – zapytałem, patrząc z nienawiścią na
mężczyznę.
Ten uśmiechnął się zwycięsko, a we mnie krew się zagotowała.
Wiksa dał znak stojącym za mną ludziom, a ci podnieśli mnie.
Jeden z nich przeciął krępujące mnie więzy. Z ulgą rozmasowałem bolące
nadgarstki.
– Podobno do klasztoru prowadzi nie tylko jedna droga –
powiedział, a ja poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.
2
Cuchnęło, było ciemno, wilgotno, a każdy krok odbijał się
echem w wydającym się nie mieć końca, podziemnym korytarzu. Mrok rozpraszało
jedynie kilka latarek, jakie mieli ludzie Wiksy. Padające na pochłonięte przez
ciemność korytarze światło płoszyło żyjące w kanale szczury. Te uciekały z
piskiem przed intruzami, którymi dla nich byliśmy. Widząc te duże, paskudne
stworzenia, czułem zazdrość. Sam chętnie czmychnąłbym do jakiejś nory.
Drogę tą znałem tylko z opowieści. To tędy Rob, Max, Czesiek
i reszta dostali się do klasztoru, gdy ten otoczony był przez zombie. Więcej
nikt już z niej nie korzystał. Aż do teraz.
Prowadziła nas Lena, bo jako jedyna miała już okazję tędy
iść. Widziałem ją, będącą na samym przedzie naszej piętnastoosobowej grupy.
Wiksa zabrał prawie wszystkich swoich ludzi, co wcale nie wróżyło dobrze. Odkąd
usłyszałem o wyprawie na klasztor, nie mogłem pozbyć się złych przeczuć, które
ciążyły mi na barkach. Wiedziałem, że cokolwiek się wydarzy po wyjściu na powietrze,
będzie to tylko i wyłącznie moją winą. Bo przecież klasztor wciąż był bez
opieki. Jeśli nikt nie wyszedł na zewnątrz i nie zauważył mojej nieobecności,
nasz obóz był podany jak na tacy.
Obejrzałem się przez ramię za siebie.
Wiksa szedł z Andrzejem
prawie na samym końcu. Rozmawiali o czymś, ale nie mogłem wychwycić ich słów.
Te tłumione były przez maski, które wszyscy mieliśmy na twarzach. Przedstawiały
one wykrzywione w grymasach twarze, parodiujące znane potwory rodem z
Halloween. Mimo tego, że początkowo uważałem je za tandetne, to w mroku kanału
przedstawiały się nawet przerażająco.
Nie wiedziałem, jakie zamiary miał Wiksa co do klasztoru.
Zapewniał jednak, że nie zamierza nikogo zabijać. Ale ile mogły był warte jego
słowa?
Przyśpieszyłem, zostawiając za sobą ludzi grupę i dogoniłem
idącą z przodu Lenę. Biała maska bohatera filmu Krzyk zwróciła się na moment w moją stronę.
– Pewnie ciekaw jesteś, dlaczego to robię – odezwała się,
uprzedzając moje pytanie.
– Nie sądzę, że powodem jest siostrzano-braterska miłość –
mruknąłem, na co Lena prychnęła.
– Pieprzyć Wiksę – powiedziała takim tonem, że nie miałem
wątpliwości, że nie ma między nimi żadnych cieplejszych uczuć. – Robię to dla
siebie. I dla Roba.
Nie uwierzyłem w te ostatnie słowa. Nie tylko dlatego, że
nie mogłem sobie wyobrazić, by tak zimnej i wyrachowanej osobie, jaka szła obok
mnie mogło rzeczywiście kimkolwiek zależeć, ale też i z powodu tonu, z jakim to
powiedziała. Była w nich dziwna nuta, która odkrywała własne, samolubne cele.
– Dlaczego ci nie wierzę? – zapytałem.
– Nie musisz – Lena zatrzymała się i zaraz zrozumiałem
dlaczego. Nad naszymi głowami znajdował się właz, prowadzący na teren
klasztoru. Ścisnęło mnie w żołądku. – Wystarczy, że ufanie Saszy zaprowadzi cię
w kłopoty.
– O czym ty mówisz?
Nawet przez maskę Krzyku,
zobaczyłem paskudny, złośliwy uśmiech rozlewający się na ustach Leny. W
błękitnych oczach pojawił się błysk.
Nie zdążyłem jednak dostać odpowiedzi na zadane pytanie, bo
na przód grupy przedostał się Wiksa. Maska bohatera filmu Halloween zadarła się do góry. Mężczyzna chwycił za kępkę ciemnych,
sztucznych włosów i uniósł sztuczną twarz, odsłaniając swoją, prawdziwą.
– Pora wpuścić kilka psów, do tego kurnika – powiedział i
pierwszy chwycił się metalowej drabinki wmurowanej w ścianę. Zaskakująco
zwinnie zaczął wspinać się ku górze, a brak ręki nawet mu w tym nie
przeszkadzał.
Za przywódcą ruszyli kolejni, a gdy już sam miałem do nich
dołączyć, poczułem szarpnięcie za ramię. Lena podniosła swoją maskę, więc
zrobiłem to samo.
– Naprawdę myślisz, że znasz Saszę? – zapytała kpiąco.
– Wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jest dobrym
przywódcą – odparłem i wskazałem na górę. – I nie zasłużyła, by robić jej to.
Moja pewność, co do swoich słów, została jednak mocno zachwiana,
gdy Lena wybuchnęła śmiechem. Ten poniósł się echem po pustym korytarzu.
– Nic o niej nie wiesz – powiedziała, kręcąc głową z
politowaniem. – Sasza nie jest, nie była i nigdy nie będzie dobrym człowiekiem.
Nie po tym, co zrobiła. I zasługuje na wszystko, co ją teraz czeka.
Lena podeszła do drabinki, ale tym razem to ja nie
pozwoliłem jej wejść. Mimo, że nie ufałem jej w żadnym stopniu, to jej słowa
obudziły we mnie ciekawość.
Bo prawda była taka, że rzeczywiście niewiele wiedziałem o
przeszłości Saszy. Niemal nic. Poznałem ją od strony, którą ukształtował świat
po epidemii, a jedynymi osobami, którzy mogli ją znać z innej strony był Rob,
Daria i właśnie Lena.
– Co zrobiła? – zapytałem dziewczynę.
– Nie powiedziała ci – Lena uśmiechnęła się zwycięsko. – W
sumie to mnie nie dziwi. Zawsze była tchórzem. To się nie zmieniło. Ale skoro
chcesz wiedzieć…
– Chcę – powiedziałem twardo, ale zwątpiłem, widząc smutny
uśmiech, który pokazała Lena. Pierwszy raz widziałem tak szczere uczucie na jej
twarzy.
– Zabiła mojego przyjaciela.
3
Udało nam się wyjść na powierzchnię nie robiąc przy tym
żadnego hałasu i wszystko wskazywało na to, że pozostaliśmy również
niezauważeni. Nie byłem z tego powodu zadowolony. Liczyłem, że jednak ktoś
zorientuje się, widząc moją nieobecność i zaalarmuje pozostałych. Klasztor był
jednak spokojny. Zupełnie uśpiony i nieświadomy czającego się tuż pod jego
nosem niebezpieczeństwa.
– Otwórzcie bramę – polecił Wiksa.
Dwóch mężczyzn od razu ruszyło w stronę wrót, a ja nawet nie
wiedziałem, jak mam zareagować. Ogarnęła mnie wściekłość.
– Mówiłeś, że nikt nie zginie! – syknąłem chwytając Wiksę za
rękaw jego kurtki. Zostałem zaraz jednak odepchnięty.
– I tak się stanie, chyba, że się nie przymkniesz – wycedził
ten. – Trochę zaufania, Adamie, a wtedy wszystko obejdzie się bez rozlewu krwi.
Zacisnąłem pięści, żałując, że nie mam żadnej broni.
Wystarczyłby chociaż nóż, a mógłbym zakończyć tą farsę. Niestety byłem
bezbronny.
Brama skrzypnęła, gdy dwaj mężczyźni uwolnili metalowe
skrzydła, które rozwarły się na całą szerokość. Myślałem, że na tym Wiksa
poprzestanie, lecz wtedy jednak rozbłysło ostre, czerwone światło, które padło
na stojące na placu pojazdy. Zmrużyłem oczy, rażony tą niespodziewaną łuną,
która okazała się być racami. Tak ostry blask był widoczny pewnie z kilkuset
metrów.
– Ruszać się – odezwał się Wiksa, z powrotem zakładając
maskę. – Mamy kilka minut, zanim zejdą się tu trupy i obudzą tamci. Każdy wie,
co ma robić?
Wszyscy oprócz mnie skinęli głowami, po czym zaczęli się
rozchodzić. Musieli doskonale znać plan klasztoru, bo poruszali się w pewnie
wcześniej ustalonych kierunkach. Pewien byłem, że mieli tą wiedzę od Leny.
– Idź! – syknęła dziewczyna, uderzając mnie kolbą broni w
plecy.
Nasza dwójka i para mężczyzn weszliśmy do klasztoru głównymi
drzwiami, zaraz po innej, trzyosobowej grupie. Tamci mignęli mi na końcu
korytarza, gdzie znajdowała się lecznica. Zacisnąłem zęby, obawiając się tego,
co może za chwilę nastąpić. Jak długo obóz mógł pozostać nieświadomy?
Odpowiedź nadeszła po chwili, w postaci kilku głośnych
wystrzałów. Odruchowo zgiąłem się, oglądając na otwarte drzwi. Zobaczyłem kilka
sylwetek, należących do ludzi Wiksy, którzy za pomocą hałasu próbowali ściągnąć
do klasztoru zombie. Ten plan im się udawał. W świetle rac widziałem pierwsze
pokraczne postaci wdzierające się na plac.
– Nie zatrzymuj się! – warknął jeden z mężczyzn, który nam
towarzyszył.
Przyśpieszyłem, ale nie dlatego, że tak mi kazano. Musiałem
podjąć jeszcze jedną – choćby ostatnią i spaloną na starcie próbę powstrzymania
tego szaleństwa. A nie miałem zbyt wiele czasu.
– Leno! – zatrzymałem dziewczynę zastępując jej drogę. –
Możesz nienawidzić Saszy, ale sama wiesz, że to nie jest dobry sposób na
zemstę.
– Odsuń się…
– Nie karz niewinnych za coś, czego nie zrobili! To –
Obejrzałem się niespokojnie, na coraz większą liczbę nieumarłych na zewnątrz. –
To nie jest konieczne!
– Wszystko jest konieczne! – wycedziła dziewczyna,
odpychając mnie na bok.
W tym samym momencie wszystko zaczęło się na dobre.
Zbudzeni wystrzałami mieszkańcy klasztoru zerwali się ze
swoich łóżek i wybiegli na korytarz. Chciałem ostrzec zamieszkujących parter,
ale było za późno. Para, która wypadła ze swojego pokoju i natknęła się na nas,
została zaatakowana serią strzałów w plecy przez grupkę, która wcześniej
zniknęła za rogiem. Ich ciała zaczęły podrygiwać jakby rażone prądem, gdy kule
szarpały nimi. Nie zdążyli nawet podnieść trzymanych w dłoniach broni.
– Mamy spluwy! – oznajmił jeden z trójki. Mężczyzna zawiesił
sobie karabin na ramieniu, po czym schylił się po sporej wielkości torbę. To
była nasza broń.
– Idźcie. Osłaniamy was – odparła Lena, przybierając pozycję
do strzału.
Wiedziałem, co za moment się stanie. Słyszałem dochodzące z
góry krzyki, nawoływania, chaotyczny tupot nóg. Lena wraz z jednym z mężczyzn
stanęła u podnóża schodów, a drugi odwrócił się w stronę korytarza. Czekali.
Zobaczyłem, jak pierwsze osoby pojawiają się na szczycie
schodów i ku swemu przerażeniu zobaczyłem wśród nich Cześka oraz Loskę. Ci dwaj
zdołali schować się z powrotem za ścianę, ale to nie udało się dziewczynie,
która nie miała aż tyle szczęścia. Byłem pewien, że kula, która trafiła
blondynkę tuż pod lewym okiem, została wystrzelona z broni Leny.
Magda – bo tak miała na imię dziewczyna – padła na kamienne
schody, uderzając twarzą w kant, aż rozległ się przy tym trzask łamanej kości
nosowej. Zjechała jeszcze parę schodów w dół, zostawiając za sobą smugę krwi,
która skapywała coraz niżej. Widok ten wzbudził we mnie zarówno obrzydzenie,
jak i wściekłość.
Gdybym tylko kilka tygodni temu, na arenie, zabił Wiksę od
razu, nie doszłoby do tego wszystkiego. Nikt by tej nocy nie zginął, Sasza i
reszta nie musiałaby szukać sojusznika w osobie, którą wszyscy uważaliśmy za
wroga, Lena by nie wbiła noża w plecy własnemu obozowi. Mogłem temu wszystkiemu
zapobiec, a spieprzyłem sprawę.
Kierowany czystą furią rzuciłem się na stojącego za mną
mężczyznę. Ten nie spodziewał się ataku z mojej strony, dlatego wyrwanie mu
broni przyszło mi łatwo. Zaraz po tym, jak pistolet znalazł się w mojej dłoni,
wymierzyłem w głowę ukrytego pod maską człowieka Wiksy. Pociągnięcie za spust
jeszcze nigdy nie przyszło mi z taką łatwością. Nie dane mi było jednak długo
cieszyć się tym małym zwycięstwem. Zaalarmowana Lena oraz drugi z mężczyzn od
razu rzucili się w moją stronę, by mnie powstrzymać.
– Ty zdradziecki skurwielu! – Facet w masce wampira pchnął
mnie na ścianę, o którą uderzyłem dość mocno głową. Zaćmiony dałem sobie wyrwać
pistolet z dłoni. Znów byłem bezbronny.
– Nie zabijaj go! Jest nam jeszcze potrzebny! – krzyknęła
Lena, nadal oddając pojedyncze strzały w kierunku schodów.
Kątem oka dostrzegłem ruch z boku, a po chwili trzymająca
mnie ręka zwiotczała. Ramię zamaskowanego opadło bezwładnie, gdy kula wbiła się
w jego przedramię.
– Kurwa! – krzyknął padając na ziemię i wijąc się z bólu.
Jarek trzymał w dłoniach strzelbę i gotował się do kolejnego
strzału. Zanim jednak zdążył przeładować broń, pierwsza kula trafiła go tuż nad
lewym okiem. Kula oderwała mężczyźnie niemal cały czubek
czaszki, posyłając go na ścianę. Jarek padł na nią, zjechał na podłogę i
zatrzymał się w pozycji półsiedzącej. Drugi nabój oderwał mu część dolnej
wargi, pogruchotał żuchwę i wybił prawie wszystkie zęby. Dolna szczęka oraz
podbródek Jarka przestały istnieć.
Zapadła cisza.
Odwróciłem się i niezbyt
zdziwiłem, widząc Wiksę.
– Spadamy – powiedział
beznamiętnie, po czym odwrócił się i znów zniknął na dworze.
Nie. Tym razem nie odpuszczę. Zrobię to tak, jak należy.
Wykorzystując moment, schyliłem się po pistolet i wybiegłem
za Wiksą, nim Lena czy ktokolwiek inny zdołał mnie powstrzymać. Z wyciągniętą
przed siebie bronią wypadłem na zewnątrz. Miałem czysty strzał, wystarczyło
tylko pociągnąć za spust, ale wtedy zostałem uderzony w brzuch z taką siłą, że
aż się zgiąłem. Wiksa zatrzymał się.
– Chciał cię zabić – wysapał facet, po głosie którego
rozpoznałem w nim Andrzeja. – Skurwy…
Intensywność ostrzału nagle
przybrała na sile, a jej prekursorami byli mieszkańcy klasztoru, którzy nagle
wybiegli na zewnątrz. Ściana nad głowami naszej trójki eksplodowała
uderzającymi w nią kulami, obsypując nas pyłem oraz kawałkami betonu. Gdybym był
wyprostowany, pewnie kilka naboi trafiłoby we mnie.
Usłyszałem plaśnięcie, które nie
było odgłosem kuli wbijającej się w twardy mur. Odwróciłem się w prawo, by
zobaczyć, jak Andrzej odlatuje w tył, dostawszy prosto w pierś. Ciemna plama
rozrosła się na jego klatce, a gdy ten wijąc się i jęcząc z bólu próbował
zatamować krwotok, kolejny strzał trafił go prosto w twarz. Czerwień zalała mu
białą maskę, którą wciąż miał na głowie, a spomiędzy kawałków plastiku
widziałem strzępki skóry oraz kości. Mężczyzna był martwy, ale jego nogi oraz
ręce jeszcze wierzgały w konwulsjach.
Od patrzenia na ten makabryczny
obrazek wyrwał mnie palący ból w lewym boku. Wpadłem na ścianę, bezskutecznie
próbując nie krzyczeć. Musiałem uciekać, nim kolejna kula okazałaby się być dla
mnie tą zabójczą. Przyciskając dłoń do krwawiącego miejsca rzuciłem się
do ucieczki, a to tylko wzmogło ból, który niemal odbierał mi przytomność. Nie
mogłem sobie na to pozwolić. Musiałem dorwać Wiksę.
Oprócz chłodu na zewnątrz, uderzył we mnie też fetor
dziesiątek gnijących ciał, które zebrały się na terenie klasztoru. Słyszałem
serie z karabinów, które dochodziły z miejsca, gdzie znajdował się właz do
tunelu. Oznaczało to, że Wiksa i jego ludzie mają zamiar uciec, na co nie
zamierzałem pozwolić.
Omijając zombie, które wyciągały po mnie ręce, próbując
chwycić, rzuciłem się biegiem w stronę, skąd wciąż padały strzały. Pistolet,
który ściskałem w dłoni, zaczął stawać się śliski. Trzymałem go jednak mocno,
powstrzymując się przed przedwczesnym strzałem. Chciałem mieć pewność, że tym
razem trafię.
Truposza, który próbował mnie złapać, strzeliłem najpierw w
pierś, a potem poprawiłem celnym strzałem w głowę. To zwróciło uwagę części
truposzy, które zaczęły sunąć w moim kierunku. Musiałem się pośpieszyć.
Trzymając się za krwawiący bok sunąłem uparcie w stronę
włazu. Tylko to się wtedy się dla mnie liczyło. Zaślepiony chęcią zemsty
zapomniałem o całym otaczającym mnie świecie oraz całkowicie wyłączyłem
logiczne myślenie.
Dlatego też, widząc osobę z jedną ręką, strzelającą do gromadzących
się zombie nie zawahałem się. Podniosłem pistolet, robiąc jeszcze kilka kroków,
które zmniejszyły między nami odległość i upewniły mnie w przekonaniu, że tym
razem nie spudłuję.
I nie zrobiłem tego.
Jeden strzał wystarczył, by kula trafiła mężczyznę w pierś,
ale na tym nie poprzestałem. Pociągnąłem za spust jeszcze kilka razy. Ten padł
na ziemię nie wydając z siebie żadnego dźwięku i już nie wstał. Zamierzałem
jednak tym razem upewnić się, że rzeczywiście nie żyje. Nim zrobiłem kilka
kroków zrozumiałem, że popełniłem wielki błąd.
To nie Wiksę zabiłem. W kałuży błota oraz resztek śniegu,
które zaczęły przybierać ciemniejszą barwę, leżał Kuba. Ciemne oczy mężczyzny
patrzyły w niebo, a na twarzy zastygł mu grymas bólu i strachu. Zmarł od razu.
– Nie! – usłyszałem nagle dziewczęcy krzyk, a potem
zobaczyłem Samantę, stojącą kilka metrów ode mnie. Patrzyła na leżącego na
ziemi Kubę, a potem podniosła wzrok na mnie.
Chciałem jej wytłumaczyć, że to była pomyłka, nieszczęśliwy
wypadek, ale nie zdążyłem, gdy niespodziewany ciężar spadł na moje plecy.
Prawie przewróciłem się, jednak w porę udało mi się zaprzeć nogą, jednocześnie
zrzucając napastnika na ziemię. Zombie od razu zaczął się podnosić,
jednocześnie trzymając moją nogę, w którą miał zamiar się wgryźć. Kopnąłem go w
twarz i już miałem zakończyć jego żywot za pomocą pistoletu, gdy usłyszałem
świst, tuż obok swojej głowy. Rzuciłem się do ucieczki.
Odbiegłem tak daleko, jak tylko było to możliwe. W końcu
jednak rana w boku dała o sobie boleśnie znać i zmusiła mnie do zatrzymania
się. Znalazłem się akurat za kościołem, gdzie nie było ani zombie, ani ludzi.
Tego na ten moment potrzebowałem – chwili spokoju, na ogarnięcie swoich myśli.
Oparłem się o ścianę budynku i podciągnąłem rękaw kurtki.
Szarpnięciem oderwałem materiał koszuli, który przyłożyłem do wciąż krwawiącej
rany. Wciąż pulsowała bólem, ale już trochę mniej.
Nadal padały wystrzały, krzyki oraz coraz słabsze jęki
zombie, co było jedynym pocieszeniem. Wyjrzałem zza rogu kościoła i zobaczyłem,
że większość nieumarłych leżała na ziemi, a pozostałe kierowały się za bramę,
pewnie wabione tam przez kogoś. Reszta mieszkańców klasztoru pozbywała się tych
truposzy, które nie zamierzały opuścić murów obozu. Dobrze – pomyślałem.
– Klasztor walczy – mruknąłem, wychodząc z ukrycia. –
Klasztor wciąż walczy.
Zdjąłem maskę, wystawiając spoconą twarz na działanie
chłodnego powietrza. Uniosłem ją ku górze, oddychając ciężko. Zrobiłem jeszcze
kilka kroków, po czym usiadłem na ziemi. Wokół mnie leżało kilka ciał truposzy,
przez co znalazłem się w kałuży ich brudnej krwi. Nie przejąłem się tym jednak.
Zabiłem Kubę –
pomyślałem. Wspomnienie widoku jego martwej twarzy sprawiał, że ściskało mnie w
gardle.
Nie wiedziałem, że to on. Może było to marne wytłumaczenie,
ale tak właśnie było. Adrenalina, strach i wściekłość przyćmiła mi jasność
umysłu. Sądziłem, że mam do czynienia z Wiksą. Pomyliłem się, a błąd ten miał
mnie kosztować bardzo wiele.
4
Nie miałem siły wstać.
Nic nie mogło mnie zmobilizować do podniesienia się z kałuży
cuchnącej krwi, pełnej skrzepów, kawałków kości oraz mózgu. Sporo tej paskudnej
breji znajdowało się na moim ubraniu, dłoniach, nawet twarzy. Ta mieszanka nie
należała jednak tylko do zombie. I to właśnie było najgorsze.
Miało obyć się bez
rozlewu krwi – przypomniałem sobie zapewnienia Wiksy. – Nikt miał dzisiaj nie zginąć.
Odważyłem się w końcu podnieść wzrok. Plac klasztoru usłany
był dziesiątkami ciał zombie, a także kilkoma żywych, których jeszcze rano
witałem skinieniem głowy, wymieniałem z nimi kilka słów, śmiałem się. Teraz ci
nie żyli, a ja miałem ich krew na rękach.
Oszukał mnie – uświadomiłem
sobie. Lepiej późno, niż wcale.
Wiksa od początku miał to zaplanowane. Namieszał mi w
głowie, zdołał przekonać, że nie zamierza zabijać mieszkańców klasztoru, że
wcale nie o to mu chodzi.
– A od początku taki miał zamiar – syknąłem. – Ludzie, to
siła.
Siła, której musiał pozbawić klasztor. Jak inaczej miałby
zyskać przewagę w ostatecznej walce? Wiksa chciał tylko jednego, a ja podałem
mu to jak na tacy.
Wystawiłem mu Saszę.
– Tu jest.
Głos dobiegał z bliska i bynajmniej nie brzmiała w nim
troska. Nie, żebym na nią zasługiwał.
Uniosłem głowę, gdy padł na mnie cień, zasłaniający poranne
słońce. Do niego zaraz dołączyły dwa kolejne.
– Wiedziałem, że nie można mu ufać – Czesiek niemal na mnie
splunął.
Dźwignąłem się z miejsca i wstałem. Ból przeszył mój bok,
który znowu zaczął krwawić.
– To nie tak – powiedziałem. – Ja nie…
Pięść, twarda jak kamień, trafiła mnie w sam środek twarzy.
Ponownie wylądowałem na ziemi, uderzając w nią dość mocno tyłem głowy. Ciemność
zaczęła mnie pochłaniać.
– Zabierzcie go do celi – polecił Czesiek, a ja poczułem,
jak ktoś chwyta mnie za ramiona. Nie zamierzałem się opierać.
– Nie… zdradziłem – wyszeptałem.
– To okaże się, gdy wróci Sasza – odparł Czesiek. – Bierzcie
mi go sprzed oczu.
– Nie rozumiecie. Wiksa…
Drugi cios był jeszcze mocniejszy i boleśniejszy, niż
poprzedni. Z całą pewnością był zadany czymś innym, niż pięścią. Stawiałem na
kolbę strzelby, którą miał Czesiek. To uderzenie skutecznie pozbawiło mnie
chęci na dalsze rozmowy oraz przytomności.
Bardzo fajny rozdział, naprawdę przyjemnie się go czytało. Było jednak kilka drażniących elementów, np. Adam, który jak ostatni idiota zaufał Wiksie. Naprawdę jakieś jego poprzednie zachowanie dawało podstawy do zaufania? A tak ogólnie to powodzenia w dalszej pracy.
OdpowiedzUsuńPS. Fajne nawiązanie do kilku kultowych horrorów.
Nie było tak, że Adam ślepo uwierzył Wiksie, ale nie miał wyboru i musiał to zrobić. Znalazł się w sytuacji, gdzie został uwięziony i w każdej chwili zabity. Gdyby tak się stało, nie mógłby choć w niewielkim stopniu kontrolować poczynań Wiksy, więc jedynym sposobem stało się dla niego podporządkowanie.
UsuńMoże wyjdę na wredną i narażę się kilku osobom, ale cieszę się, że Adam został odkryty. Od początku miałam wrażenie, że zgrywał on chojraka i nie wiadomo jakiego bohatera przez co tylko pakował w kłopoty siebie i innych. Jest on idealnym przykładem osoby żyjącej wg zasady "najpierw rób potem myśl albo nie myśl w ogóle" i pokazał to idąc za Leną i idąc na układ z Wiksą.
OdpowiedzUsuńEh... Wyrzuciłam to w końcu z siebie.
Szkoda mi tylko Saszy, bo wiadomość o zdradzie Adama będzie pewnie dla niej ciosem. Bodajże Daria powiedziała, że lepiej nie zdradzać Saszy i myślę, że niedługo będziemy mogli przekonać się jakie Adam poniesie tego konsekwencje.
Adam w paru sytuacjach działa w sposób nieprzemyślany, ale to wynika z jego natury. Wiadomo, że są ludzie, którzy żyją według twojej zasady ;) Jednak nie chciałabym robić z Adama idioty, przez którego giną ludzie. Trzeba pamiętać, że klasztor jest dla niego ważny i chciał zrobić wszystko, by uratować ludzi. Słysząc groźby Wiksy zrozumiał, że musi działać - choćby i w ten najgorszy sposób.
UsuńOczywiście Sasza nie będzie zadowolona po powrocie do klasztoru, ale ten wątek zostawię na kolejny rozdział, gdzie wszystko się wyjaśni ;)